Z całego zwierzenia kobietę w mundurze poruszyła najbardziej ostatnia kwestia. Zamarła w pół ruchu, łypiąc podejrzliwie na klęczącą blondynkę, by bardzo powoli zacząć się wycofywać do tyłu.
- Zaraziła? - powtórzyła palącą kwestię, nie spuszczając z niej oczu -
Ta z dołu? Czym się zaraziła?
Nie zdążyła jednak powiedzieć nic więcej. Mniejsza para drzwi zaskrzypiała, otwierając się złowieszczo powoli. Ruch ten przykuwał uwagę przytomnych osób w pomieszczeniu. Abigail skuliła się na ziemi, Dana wycelowała w wejście obrzyna i zacisnęła w napięciu szczęki. Po dwóch długich sekundach prychnęła, widząc jak przez szczelinę do środka wsuwa się zakapturzona głowa. Na jej widok kobieta wyczuwalnie się rozluźniła.
- To ty, Roger- prychnęła, chowając broń. Wstała szybko, podchodząc do nowoprzybyłego -
Tu jest kurwa jakaś jebana zaraza! Co jeszcze?! Zaczniemy srać flakami i świecić?! - wypaliła z pretensją, wyrzucając ręce ku górze -
Jakby kurwa tych łuskowanych jebańców było mało! - wypaliła nim mężczyzna zdążył stanąć po ich stronie i rozeznać w sytuacji
- Stul pysk, Dana. Dostaliśmy zlecenie i nie wyjdziemy stąd póki nie skończymy- gość warknął równie ciepło co mówiąca do niego kobieta. Zrobił trzy kroki i stając tuż przed nią przez co musiała zadzierać głowę aby patrzeć mu w twarz jako że dzieliło ich z piętnaście centymetrów we wzroście.
-
Po chuja w ogóle tu kurwa siedzimy i pierdolimy się w chowanego ze zjebem ze stróżówki?! Rozpierdolmy co trzeba, zawińmy po co nas wysłali i wysadźmy grodzie. Kacap poradzi sobie ze sterowaniem, sam nam otworzy wrota na powierzchnię! - najemniczka wytrzymała z pewnością nieprzychylne spojrzenie, nie schodząc z tonu ani o jotę.
- Burris zdecyduje co dalej. - Rogers syknął krótko, mijając ją i podchodząc do Ryan. Rzucił okiem na oddychającego ciężko, lecz wciąż żywego Murzyna i pokiwał głową. -
Dobra robota, mała. Chłopaki przeniosą go do reszty. My też idziemy, szef się za tobą stęsknił - Wyciągnął rękę, pomagając jej wstać. Zmienił ton głosu na łagodniejszy, uśmiechnął się też nieznacznie.
- Burris! - kobieta z obrzynem prychnęła, wbijając nieprzychylne spojrzenie w pozostałą dwójkę. Mówiła z niechęcią i ledwie tajoną złością, krzywiąc się przy tym nieprzyjemnie
- Myślisz że będzie wiedział co robić? Zadanie już dawno go przerosło, spójrz na nas! Zostaliśmy odcięci w pierdolonej kostnicy, ze zmutowanym gównem na karku i jeszcze się okazuje, że jajogłowi spierdolili stąd ze względu na zarazę. Zarazę, ogarniasz?! Ta martwa suka co ją z Sonym widzieliśmy w trumnie na dole była chora! Chora do kurwy nędzy! Widziałam jak wyglądała, była szara i sparszywiała! Pierdolony mutant! Zrobili z niej mutanta! - Poradzi sobie, teraz on dowodzi - Kapturnik wydawał się niewzruszony. Wciąż stał w miejscu, przygarniając ramieniem niewielką blondynkę. Czy aby mu nie uciekła, czy ze względu na chęć przekazania otuchy i wsparcia - nie szło zgadnąć.
- Daj spokój! - Dana aż sapnęła -
Dowodzi tylko dlatego, że Ethan nie żyje! Inaczej nadal wykonywałby rozkazy i nie udawał że umie wziąć ten burdel za mordę! Zdechniemy tu przez niego... i przez nią - wywarczała nienawistnie, kończąc wywód nieprzyjemnych spojrzeniem na Ryan
- Tak dziwka sapała o tego leszcza, cośmy go zostawili po drugiej stronie, a sama go tu ściągnęła! Kroiła go i chuj wie co jeszcze! Przed chwilą się przyznała! Pewnie też mu syfa sprzedała, a jak też to ma?! Albo draństwo wisi w powietrzu?! Wyjdziemy stąd i w bazie nas wystrzelają, o ile nam nie odpierdoli i się nie pozagryzamy! Albo zaczołgamy się do Borgo, bo tylko on nam zostanie! Na bank nas przyjmie gorąco... ile jego popychadeł rozjebałeś przez ostatni miesiąc, a my razem z tobą? Zatknie nasze łby na pale i tyle z tego będzie! - Chora laska była w akwarium, a sama mówiłaś że go nie ruszaliście. Poza tym skurwiel który nas tu zamknął wygląda zdrowo. Odjebało mu, ale mógł być walnięty od początku - Abigail poczuła jak żołnierz tężeje w miarę zasłyszanych rewelacji. Mimo tego pozostał na miejscu, nie zabrał też ręki, ba! Jakby na złość, mocniej przygarnął blondynkę do siebie. -
Znasz łańcuszek hierarchii. Po Ethanie jest Burris. Po nim ja, a po mnie Natasha. Potem Dymitri i Gomez. Sony odpada, Fortuna się przekręcił. Ciebie liczymy jako przedostatnią, więc się nie napalaj. Zamiast snuć domysły skup się na tym żeby stąd wyjść w jednym kawałku. Nie będę cię niósł, a jeżeli jeszcze raz zaczniesz gadać bzdury sam cię uciszę. W jednym się zgodzę - wycedził, wskazując karabinem na wyjście -
Zadanie się skomplikowało. Mamy dość do roboty i bez twojego srania po kątach. Albo się ogarniesz, albo... rusz dupę - dla ponaglenia powtórzył ruch bronią.
- Kapitan dowie się o wszystkim - Dana odwarknęła, ruszając we wskazanym kierunku. Nie próbowała kryć niezadowolenia, mamrotała też pod nosem coś, co z pewnością pochwałami nie było.
Roger odczekał aż zostaną sami, dopiero wtedy westchnął i przetarł twarz wierzchem dłoni. Zsunął kaptur, zalizał włosy do tyłu, spoglądając na Abigail. Teraz, w świetle jarzeniówek widziała dość młodą, poważną i zeszpeconą blizną twarz.
- Nie gadasz z nikim poza mną i Burrisem, rozumiesz? - spytał, chwytając ją za brodę i zmuszając do uniesienia głowy.
- Wraca ci pamięć i nie jest różowa, co? Przyzwyczaj się, odstawialiście tu niezłe gówno. Będzie ci ciężko to podbijaj do któregoś z nas, ale przy reszcie morda w kubeł. Jeżeli mamy stąd wyjść, musimy działać jedną grupą, a nie się dzielić. Pomożesz nam, będziesz sie słuchać grzecznie... wtedy masz moje słowo, że po gdy stąd wyjdziemy, odstawię cię do najbliższego miasta w jednym kawałku. Widzisz jak to wygląda. Sytuacja jest... skomplikowana. - westchnął, puszczając jej brodę i nakierowując na wyjście.
Wyszli na korytarz, niewiele różniący się od tego jakim biegli te parę kwadransów wstecz. Ciągnął się długo prostą, następnie mijał śluzę i kończył w pokoju bliźniaczym do tego obleganego aktualnie przez rannego Murzyna.
W progu natknęli się na dowodzącego bandą bruneta. Czekał na nich, oparty nonszalancko o framugę i palił papierosa. Ledwo ich dostrzegł zmrużył oczy, by zaraz zrobić przejście. Bez słowa przechwycił blondynkę, wpychając ją do pomieszczenia. W środku prócz Dany znajdowała się para nieznanych jej najemników i nieruchomy, pokrwawiony kształt na ziemi. Zamrugała, lecz wzrok jej nie mylił. Pomiędzy wojskowymi butami, blady niczym sama śmierć i pokancerowany, leżał Sanders. Oddychał, o czym świadczyła poruszająca się nieregularnie pierś, jednak skala obrażeń i powiększająca się w zastraszającym tempie kałuża krwi nie wróżyły dobrze.
- Kompleks miał być opuszczony - za plecami usłyszała znajomy warkot, palce ściskające jej ramię wpiły się boleśnie w ciało -
Ilu was tu jeszcze kurwa jest? Zajmij się nim, chcę wiedzieć co wie - rozkaz zakończyło wymowne pchnięcie, po którym dziewczyna opadła na kolana. Roger podał jej apteczkę, pozostali czekali, odmierzając uciekające sekundy złowrogim milczeniem.
SANDERS
Muzyka sączyła się w ustawionych w mroku sali głośników. Głośna, dudniąca basami i pulsująca zawieszonym nad parkietem stroboskopem. Wślizgiwała się przez uszy i nicowała ciało, wypełniając je równomiernymi skurczami, napędzającymi do działania. Płynęła żyłami, rozchodząc się od mózgu do końcówek mrowiących palców. Pobudzała od środka, nadając ruchom gracji, a mięśniom elastyczności.
Tropikalny upał stłoczonych na parkiecie, półnagich ciał windował zmysły na najwyższy poziom. Co rusz czyjeś rozgrzane ramię lub tors ocierały się o niego, kusząc i wabiąc do siebie. Masa kobiecych sylwetek, wijących się na wyciągnięcie ręki. Słyszał bicie ich serc, przyspieszone przez wysiłek oddechy. Wyłapywał subtelną woń wymieszanego z kosmetykami potu - słodką niczym miód i równie lepką. W błysku ostrego światła tropiciel raz po raz wyłapywał chętne spojrzenia i zapraszające uśmiechy.
Otaczały go, osaczały... lecz nie czuł lęku, wręcz przeciwnie. Pożądanie narastało z każdą sekundą tańca. Ich dłonie sunęły w rytm muzyki po jego ciele, by przy akompaniamencie chichotu zedrzeć z pleców zbędne łachy. Czuł jak wodzą dotykiem delikatnie po odkrytej skórze, ocierając się o nią i mrucząc z zadowolenia. Któraś z foczek posunęła się nawet do tego, by wystawić ozorek i z lubieżną miną widoczną wśród regularnych fleszy, przejechać mokrym językiem od męskiego pępka, aż po obojczyk.
- Pieprz mnie... - ochrypły jęk tuż przy uchu, nadspodziewanie wyraźny w otaczającym Sandersa hałasie. Foczka stała tuż przed nim, zaplatając ramiona wokół jego karku i przyciskając ciało do jego ciała. Para ciemnych oczu lśniła tuż przed jego twarzą. Czuł jak drżąca para piersi wgniata się w jego klatkę piersiową, a gorący oddech łaskocze ucho -
Zrobię co zechcesz DC03, tylko mnie zerżnij...
Inne sprawne ręce poczęły majstrować przy suwaku spodni, rozpinając go drażniąco powoli.
- Jesteśmy twoje... - kolejny szept, tym razem inny, bardziej nosowy.
- Sanders... och Sandres... - usta przy uchu szeptały, robiąc przerwy by móc zostawić na napiętej szyi kąsające pocałunki.
Tłum wokół zafalował niecierpliwie, z dziesiątek gardeł wyrwał się ochrypły jęk.
- Sanders... Sanders...
Światło zgasło, muzyka grała jakby ciszej, zaś rozgrzana ludzka masa napierała z każdej strony chcąc go chociaż dotknąć, posmakować.
- Jesteśmy twoje... tylko twoje... - głos dobiegł tym razem z dołu, łaskocząc przy okazji właśnie odsłaniane biodra.
- Mamy koks... otwórz oczy... - szepnął ponownie i miękkie, ciepłe usta zamknęły się wokół jego przyrodzenia. Odruchowo sięgnął w dół, napotykając wdzięczną, pracującą uparcie główkę akurat na wysokości zadania. Zacisnął palce na włosach, pomagając lasce znaleźć odpowiednie tempo.
- Otwórz oczy... - drżący szept przy uchu zmienił się w jęk, a potem syk.
- Sanders... proszę - mrok zawirował, porywając tropiciela w wir pełen kolorowych plam. Ktoś szarpał go za ramię, kobiecy szept stawał się głośniejszy -
Proszę... to boli, puść. Otwórz oczy. - Puść ją gnoju, albo cię rozpierdolę! - męski wrzask przeorał obolałą czaszkę, wbijając w mózg setki diabelnie ostrych igiełek. Światło wypełniło ciemność.
- Połam swołoczy paluchy, wtedy puści- inny facet, zaciągający śpiewnie po rosyjsku dorzucił tonem przyjacielskiej porady. Zapach perfum wyparła woń krwi, gorączki i piwnicznego zaduchu. Pojawił się też ból - obezwładniający, paraliżujący i wszechobecny. Nawet przy mruganiu.
- Budzi się jebaniec! - rozległ się ten sam warkot co poprzednio, tym razem do kompletu z szarpaniem za rękę. Głowa Sandersa odskoczyła na bok, szczęka zapiekła.
- Nie! Nie bijcie go! - cienki pisk kobiety... znał go, kojarzył. Tylko, cholera, nie potrafił powiedzieć skąd. Biel przed oczami sprawiała ból, powieki mrugały, wyduszając z kącików oczu łzy. Obraz powoli się wyostrzał, a tropiciel zorientował się, że leży płasko na ziemi. Nad nim klęczała blada blondynka, gestykulując szybko i równie szybko nawijając do majaczących gdzieś wyżej sylwetek - ciemnych, trzymających dłonie na czarnych automatach.
Dźwięki zlewały się w nieznośne buczenie. Nie rozróżniał słów, za to bardzo wyraźnie widział własną dłoń, ściskającą kurczowo wyrwany skądś pukiel jasnych włosów.