Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2017, 20:03   #44
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zbierali się powoli, jedno za drugim, w ponurych nastrojach schodząc w dół by pokrzepić ciała jadłem. Jedynie Roisin zdawała się być zadowolona tego poranka, była jednak wyjątkiem, który tylko dodatkowo podkreślał stan pozostałych. Strach, niepokój, gniew… Wrzały w nich, niczym składniki w kotle potępionego kucharza, podgrzewane przez ogień zła, z którym przyszło im się mierzyć. Sny bowiem mogły być jedynie snami, marami pozbawionymi znaczenia i mocy. Gdy jednak sny te dzieliła grupka osób, których celem były przeklęte ziemie Vole…
Nie zamierzali jednak się wycofać, uparcie prąc przed siebie, ku raz obranemu celowi. Los mieszkańców wioski spoczywał na ich barkach, nie mogli się poddać.

Gdy śniadanie, na które składał się chleb, jajka i kiełbasa o podejrzanie dużej ilości przypraw, zbliżało się ku końcowi, do grupy dołączyła także Silli. Jej blada twarz i puste spojrzenie świadczyły o ciężkich przeżyciach, o których jednak nie miała zamiaru opowiadać, krótkim i stanowczym
- Nie - powstrzymując wszelkie pytania. Zamir także nie był szczególnie chętny do dzielenia się doświadczeniami z nocy, zatem nie pozostało nic innego, jak w końcu opuścić miejsce, w którym ich nocny spoczynek został tak brutalnie potraktowany.

Na statek zawitali dość późno. Zapasy zostały już rozlokowane, marynarze zaś skupili swe wysiłki na przygotowaniach do odpłynięcia. Kapitana nie zastali, jak ich powiadomiono, wybrał się on z wizytą na “Morską Wiedźmę”, sąsiedni statek, który musiał w porcie zacumować juz po zachodzie słońca. O “Wiedźmie” krążyły legendy i to od setek lat. Ponoć był to okręt magiczny, którego żaden sztorm zatopić nie był w stanie. Podobno pieczę nad nim sprawowała sama Tahara i wszystkie Moce Trójcy. Podobno załoga zawsze liczyła sobie taką samą liczbę marynarzy, nowi zaś pojawiali się na pokładzie mimo iż statek nie przybijał do portu. Podobno miał duszę, podobno potrafił latać wśród chmur. Istnieli także i tacy, którzy przysięgali, że był w stanie zanurzyć się w głębiny i zniknąć z oczu, zanim się się człowiek obejrzał. Co z tego było prawdą, a co bujdą z której morskie opowieści słynęły, tego trzeba się było domyślić lub samemu zbadać. Faktem jednak było iż była to jednostka niezwykła, której na równi się obawiano i którą szanowano.

Elf imieniem Tinales, zaprowadził ich do wąskich kajut, każdej dwuosobowej. Nawet tu widać było kunszt elfich rzemieślników. Hamaki, które służyły za łóżka, wisiały zaczepione o zdobne haki. Na nich leżały koce, delikatne i zdobne, a równocześnie ciepłe i praktyczne. Skrzynie, które pod hamakami stały, zdobiły piękne rzeźbienia, przedstawiające sceny z morskich opowieści, potwory i syreny wygrzewające się na wysokich skałach. Prócz hamaków i skrzyń, w każdej kajucie znajdował się także niewielki stolik, przymocowany na stałe do podłogi, oraz coś, co uznać można było za krzesła, a co było grubymi, kwadratowymi deskami, które przymocowano do ściany łańcuchami i zabezpieczono haczykami. Obsługa ich była prosta - wystarczyło haczyki odpiąć by deski opadły i można na nich było usiąść.
Tinales poinformował ich jeszcze, że posiłki podawane były w mesie, a wzywał na nie dźwięk dzwonu. Po tym odszedł, jak rzekł, by zająć się ich wierzchowcami.
Pierwszy dzień minął im spokojnie. Elficcy żeglarze należeli do przyjaznych i chętnych do rozmów. W szczególności Aria cieszyła się ich uwagą, gdy tylko wyszło na jaw, że potrafi śpiewać. W końcu kto jak kto, ale elfy na śpiewie się znały. Z nieco mniejszym entuzjazmem przywitany został Grosh, który należąc do demoniej rasy, z zasady traktowany był z nieufnością. Maelara przywitano jak członka rodziny, którym wszak, z racji bycia kuzynem, był. Pozostałych traktowano uprzejmie, chociaż z pewną rezerwą. Tu wyjątkiem była Fira, dla której żywiono wyraźne współczucie ale i traktowano z większym dystansem niż pozostałych. Czy miało to związek z jej kapłańskimi szatami, czy też powód tkwił w czym innym, tego trzeba się było domyśleć lub pytania zadać. Sama wilkołaczka także trzymała się z dala od wszystkich, schodząc z drogi marynarzom i zdając się ukrywać przed resztą drużyny.
Drugiego dnia wiatr począł wiać silniej, a na horyzoncie zbierać się poczęły ciężkie chmury. Wbrew jednak przewidywaniom, obeszło się bez sztormu, chociaż morze było wzburzone, a fale na tyle wysokie, że raz po raz przewalały się przez pokład. Pasażerom doradzono by nie wychodzili, chociaż nikt oczywiście nie pilnował każdego ich kroku. Zbyt wiele było roboty, by niańczyć nienawykłe szczury lądowe.
Trzeci dzień przywitał ich alarmem, który jeszcze przed wschodem słońca postawił wszystkich na nogi. Na korytarzu słychać było nawoływania, okrzyki i pośpiech. Zbliżał się statek, a sądząc po zachowaniu załogi, nie było co liczyć na to, że był on statkiem o pokojowych zamiarach. Nie, gdy zbliżali się do Vole. Nie, gdy granica między królestwami stanowiła jedynie umowną linię, widoczną tylko na mapach.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline