W trakcie marszu do Mchu Aldona milczała, przetrawiając informacje od Abshura. Odkąd znaleźli się w lesie jej wyobrażenie o druidach ewoluowało od nawiedzonych przez zbyt długie siedzenie w lesie maniaków do zupełnych popaprańców - i to z obu stron. W końcu dla takiego mieszczucha jak ona natura stanowiła wyłącznie użytkowy element życia, to i bezczeszczenie jej w jakikolwiek sposób było abstrakcyjnym bezsensem. Podobnie jak i krwawe rytuały; niby wiedziała, że są bogowie o mentalności innej niż Triada, ale wiedzieć a widzieć to były dwie różne rzeczy. Ale popaprańcy czy nie, cyryci chcieli zniszczyć JEJ miasto, którego mieszkańców przysięgała bronić i to było ważne. Aczkolwiek i tak wolałaby wrócić po posiłki... Angelvine i Heavybeads na pewno poradziliby sobie z tutejszymi kapłanami! Nie mówiąc już o straży miejskiej i okolicznych wykidajłach. Ale cóż, najwyraźniej musieli radzić sobie z tym, co mieli.
Zapomniany Mech również nie wyglądał tak jak według Aldony powinien wyglądać druidzki krąg. Żadnych kwiatków i ptaszków, za to jakieś antyczne ruiny. A myślała, że druidzi nie lubią cywilizacji; widać zapomniana i zrujnowana cywilizacja już się nie liczyła. Albo Mech skrywał więcej niż Abshur im powiedział. Oby sami nie skończyli na stole ofiarnym; bynajmniej nie dla Cyrica.
W każdym razie tu wszystko wyglądało dla strażniczki tak samo, a schematyczna mapa patykiem na piasku nijak nie przekładała się w głowie Aldony na widziane tu zarośnięte rumowisko. Bezradnie spoglądała więc na Bozafa, który najwyraźniej najlepiej z nich wszystkich ogarniał zarówno teren jak i sekretne wślizgiwanie się w różne podejrzane miejsca. Aldona wolała nie wiedzieć gdzie posiadł takie umiejętności. Ważne, że miały się one teraz przydać zarówno drużynie, jak i całemu miastu. |