Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2017, 21:20   #15
Hakon
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Za ognistą rzeką

Po upływie około godziny Amira - w postaci wielkiego orła - i Mawashii powrócili z powietrznego rekonesansu. Diablim ogonem, pod którym najprawdopodobniej znaleźli się Minerva i Rashad, miała być porzucona z niejasnego powodu twierdza Azerów, wykuta w ścianie czarnego klifu Wieczna Kuźnia. Według zaklinaczki znajdowała się jakieś sześć mil drogi stąd. O jej istnieniu i pochodzeniu świadczyła jedynie wielka, zamknięta brama, wykuta w kształcie dumnej głowy przedstawiciela tych krasnoludopodobnych żywiołaków. Do podziemnych korytarzy zdawała się prowadzić tylko jedna droga - obsydianowy most łączący dwa brzegi przepaści, ognistej czeluści, choć Amira przyznała, że znalazła także drugą, niestety po drugiej stronie rzeki. Nie mieliście czasu do zmarnowania, więc podszyci tchórzem ruszyliście w stronę przygody, prawdopodobnie jednej z najbardziej ekscytujących, jakie dane wam będzie przeżyć.

Anlaf znalazł w skalistym brzegu dobry punkt do obserwacji, jakieś pięćset stóp od mostu. Jaskinię tak ustronną, że tylko przypadek mógł przywieść do niej jakąś żądną krwi bestię. Byliście jednak pewni, że podjęcie manewrów na bliższej odległości skończyłoby się niechybnie podniesieniem alarmu przez popleczników kultu Krwawiącej Czaszki.

Położyliście się więc na krawędzi półki skalnej i obserwowaliście. Wieczna Kuźnia, pełna zagrożeń, o których wciąż jeszcze nic nie wiedzieliście, była strzeżona przez blisko tuzin potwornych strażników, a przynajmniej tylu zdołaliście zauważyć, co wcale nie było proste. Z oddali wartownicy wyglądali jak czarne, niezgrabne stwory o skrzydłach nietoperzy. Ich sylwetki zlewały się z czarnym obsydianem skał. Gargulce? Pterodaktyle? Zwierzoludzie? Nie, gdyby nie skrzydła, stwory te przypominałyby ogromne, gorylowate bestie. Po kanionie niósł się chór okropnych ich ryków. Z natury drapieżne, były stworzone nie do stróżowania, a do polowania. Narzuconą rolę pełniły bezładnie i chaotycznie, a brak rzeczywistych zagrożeń nadrabiały bujną wyobraźnią i zapasem strzał.

Co robicie? Obecnie leżycie na półce skalnej. Sypiący się most macie na godzinie jedenastej, poniżej, w odległości jakichś pięciuset stóp. Możecie podejść “na widoku” półką skalną lub od strony dżungli, przedzierając się przez gęstą roślinność. Brama do podziemnej twierdzy jest zamknięta. W zasięgu wzroku brak innego bezpiecznego przejścia na drugą stronę rzeki. Na godzinie dziewiątej obsydianowe góry, z których wypływa ognista rzeka. Znalezione przez Amirę i Mawashiego alternatywne wejście do twierdzy jest otwarte i niestrzeżone.

- Smok zastawił pułapkę, nieprawdaż? Przejdziemy przez rzekę, a małpoludy wezmą nas w kleszcze. Jak rak - Petra udając szczypce klasnęła prawą dłonią cal przed nosem zamyślonego gnoma. - A te goryle? - wzruszyła ramionami. Walczyłam już z gorszymi.


Amira spojrzała na gnoma i zapytała:

- Mówiłeś, że dasz radę zrobić rekonesans i zobaczyć jak to wygląda od środka?

- Dam radę. Ale jest bardzo wyczerpujące. Jeśli je rzucę teraz, nie będę mógł skorzystać z innego, bardzo koniecznego aby ewentualnie pokonać smoka. Oni się nas spodziewają. Może po prostu spróbujmy wyciągnąć w zasadzkę owe wielkie małpy i sprawdźmy, jakie są twarde? - Orryn podsunął pomysł, tarmosząc swoją brodę.

- One aż się proszą o bijatykę - ekscytowała się Petra. - Łyknęłyby każdą przynętę, nawet gdyby były świadome, że to pułapka. Ale nas jest tylko dwoje. To znaczy, siedmioro - poprawiła się krasnoludka, patrząc na nie-krasnoludów. - A w twierdzy również może czekać nas mnóstwo walki. Wystarczy, żeby nas zabić. A w każdym razie WAS.

- W zasadzkę trzeba ich wziąć. Jak będą za twarde dla Was to będzie można wycofać się i odpocząć. Tylko jak ich zwabić?- Pyknął małą chmurkę dymu i popatrzył na kompanów.

- W takim razie spróbujmy zasadzki, wydaje mi się, że lecąc widziałam niedaleko odpowiednie na nią miejsce, jak tylko ich zwabić? Macie jakieś pomysły - to mówiąc Amira spojrzała na resztę drużyny - może by ich tak odciągnąć iluzją, Orrynie?

- Pamiętacie, jak małpiszony nawoływały się, wzywając pomoc? Dlaczego by nie odtworzyć owego dźwięku za pomocą prostej sztuczki? Odnośnie walki, zdam się na wojowników - czarodziej rzucił na próbę sztuczkę, początkowo cicho aby uchwycić jak najlepiej odgłos wzywania pomocy przez Behtu z którymi walczyli. - Jeśli te małpy przy moście usłyszą ten odgłos całkiem blisko, może kilka uda się oderwać od warty.

Gnom miał dobrą pamięć do dźwięków. Iluzje Orryna brzmiały prawdziwie jak patrol behtu w opałach, aż ciarki przechodziły wam po plecach. Pozostawało zaczaić się w zasadzce i sprawdzić, czy na wartownikach złudzenie wywrze podobny efekt.

- Tylko jak otworzyć te drzwi - Amira podrapała się w głowę - nic nie da nam, gdy usieczemy jednych tylko po to, aby zaraz walczyć z drugą wartą, może poobserwujmy ich, zobaczymy, jak często jest zmiana warty i jak się otwiera te pieruńskie wrota, wtedy będziemy mogli świadomie wybrać najbardziej korzystny moment ataku.

- Tak… To bardzo dobry pomysł Amiro, nie ma co się spieszyć. Chcemy przecież uratować naszych towarzyszy, a nie do nich dołączyć - aasimarka skinęła głową na znak, że zgadza się z pomysłem szlachcianki. - Miejmy nadzieję, że zmiana warty odbędzie się jak najszybciej...

Petra, przeżuwając powoli suchara, położyła się z lekką kuszą na obsydianowej półce. Przymierzała się do strzału z nienaładowanej broni. Śledząc przymrużonym okiem fruwającego goryla powiedziała sama do siebie: - Cóż, dokładne poznanie zabierze nam trochę czasu, przystojniaku...

Z tego, co udało wam się zauważyć, warty nie były regularne. Zawsze na posterunku było przynajmniej sześć goryli. Bywało, że w ciągu dnia ich liczba wzrastała nawet do jedenastu, jednak trudno było to nazwać wartą. Było raczej... Spotkaniem towarzyskim. I to dość burzliwym. Podejścia do bramy nie ułatwiał fakt, że niektóre ze skrzydlatych małp zamieszkiwały jaskinie w klifie.

W ciągu tego dnia nie otworzono ani raz bramy. Mechanizm dalej pozostawał dla was zagadką. Roztopione Niebo powoli przybierało krwawoczerwony kolor, a wy widzieliście coraz mniej. Leżeliście lub siedzieliście zesztywniali i przybici, jednak cały czas na baczności. Petra z czasem przestała żartować o swojej najdłuższej wizycie w ogrodzie zoologicznym, znużona.

Kiedy tak leżeliście i słuchaliście ponurych, strasznych odgłosów nocnego życia, przed mostem pojawiły się sylwetki znanych wam groteskowych jeźdźców - behtu dosiadających wielkich jaszczurek. Patrol wynurzył się zza ostatnich kęp drzew i pokonał sypiący się most z pomocą skrzydlatych goryli, które choć na chwilę przestały zawierać między sobą absurdalne zakłady.

Orryn zwęszył okazję i przygotował szybko zaklęcie jasnowidzenia, koncentrując swoje mistyczne zmysły na okolicach bramy. Liczył, że któryś z małpoludów zacznie otwierać bramę i pokaże w jaki sposób to robi, lub jakich narzędzi używa. Nie zawiódł się.

Jeden z myśliwych zaczął majstrować coś przy bramie. Zaaferowani staliście w milczeniu ze wzrokiem utkwionym w pulsującym czerwonym światłem punkcie. Kluczem do tych tytanicznych wrót musiał być jakiś dawny, magiczny mechanizm Azerów, który małpoludy rozgryzły metodą prób i błędów, pewnie bolesną i obfitującą w oparzenia rodem z Dziewięciu Piekieł. Powracający patrol wkrótce zniknął za trzeszczącą bramą, w przerażającej czerni obsydianowych tuneli. Milczeliście przez kilka minut wyraźnie ważąc coś w myślach.

- Wygląda na to, że musimy ich wziąć i zbrojną przemocą, i podstępem! Bo inaczej jak my u diabła przeleziemy przez tą bramę? - zastanawiała się Petra.


Elcadia wpatrywała się w bramę, za którą przed chwilą zniknęły Behtu. Westchnęła ciężko i powiedziała: - Obawiam się, że nie przejdziemy. Ciężko mi to przechodzi przez gardło, ale chyba nie damy rady uratować pani Minervy i Rashada. To jest misja samobójcza. Według mnie powinniśmy się wycofać i poszukać drogi na inny, mniej “gorący” plan. - dziewczyna zwróciła wzrok z powrotem na wrota i szepnęła po cichu jakby do kogoś znajdującego się za nimi - przepraszam...

- Do diabła z tym twoim gęganiem - parsknęła Petra. - Wychodziliśmy z szefem z gorszych opresji. Orrynie, co tam widziałeś? Potrafisz otworzyć tą bramę?

- Pani Elcadio. Wiary więcej. Jak Petra powiedziała. Zawsze jest szansa .- Powiedział wstając krasnolud i zdjął ciężką kuszę z pleców i zaczął ją czyścić i sprawdzać mechanizm.

- Raczej tak. Co tam widziałem? Wszystko… - zachichotał gnom po czym popatrzył zdziwiony na bojaźliwą reakcję kapłanki - warto chociaż spróbować.

Amira pokiwała głową na słowa Petry, po czym zbliżyła się do Elcadii i szepnęła tak aby nikt inny nie słyszał:

- Chcesz żebyśmy poświęcali swe życie w obronie twej misji, a chcesz uciekać jak tchórz zanim pojawi się prawdziwie niebezpieczeństwo? Zobacz, czy my dokonujemy bezmyślnej szarży? Nie! My przygotowujemy się do dopiero do tej misji, a jeżeli nie będziemy mieli realnej szansy na zwycięstwo to z bólem serca odejdziemy, ale nie teraz kiedy mamy jeszcze realne szanse ich uratować bez strat własnych. Jeśli chcesz odejść idź, ale czy poradzisz sobie sama, jeśli zaś któryś z nas pójdzie za tobą wiedz, że choć niczego nie powie będzie wiedzieć, że jego życie jest dla ciebie niewarte nawet sprawdzenia jakie są możliwości ratunku tak jak życia Rashada i Minervy i będzie to pamiętać w chwili gdy przyjdzie mu ratować twoje - po sugestywnej pauzie dokończyła - czy jesteś na to gotowa aniołku? - po czym ostentacyjnie odwróciła się w stronę pozostałych kamratów.

Kapłanka zacisnęła pięści, zawsze starała się trzymać emocje na wodzy, ale tym razem coś w niej pękło. - Jesteś bezczelna! Jeśli myślisz, że życie pani Minervy i Rashada mnie nie obchodzi to jesteś w błędzie, ale życie całej reszty też mnie obchodzi. A ratunek twojego kuzyna i bardki prawdopodobnie jest równoznaczne z posłaniem reszty na pewną śmierć! Spójrz na te potwory i powiedz jakie są szanse, że oni jeszcze żyją?! - wskazała palcem w stronę stojących na warcie latających goryli.

Amira zamrugała rzęsami w geście zdziwienia, odwróciła się do Elcadii:

- Uspokój się, nic złego się nie dzieje - po czym zwróciła się do reszty. - Rozbijmy się tu na noc, ustalmy kolejno warty, zobaczymy jak sprawa będzie wyglądać jutro, rano większość behtu pewnie wyjdzie, potem zdecydujemy co robić albo ich wciągniemy w zasadzkę albo spróbuję ich oszukać.

- Drogie panie. Mniej nerwów a więcej otwartości umysłu. - Wtrącił się Algrad znad kuszy. Odłożył ją na bok opierając o jeden z większych kamieni i zaczął opróżniać z popiołu fajkę. - Zrobimy wszystko co możemy by ratować waszych przyjaciół. Powinnaś wiedzieć, że wiara czyni cuda kapłanko. - Popatrzył łagodnym wzrokiem na Elcadię.

- Jak Amira mówi. Warty i się zobaczy co możemy zrobić. Twoje zainteresowanie żywotem kompanów cenię. Dlatego poobserwujemy ich. W walce damy radę tym gorylom. Mniej wojowniczy będą spowalniać ich a ja z Petrą po kolei ich wytniemy. - Uśmiechnął się i poklepał po młocie wiszącym przy pasie.

- Czy to da tobie trochę spokoju duszy? Nie chciałbym byś widziała w tym misję samobójczą.

Orryn wydawał się ignorować cały szum związany z kłótniami i swarami wśród towarzyszy. Obchodziło go to zresztą mniej niż śnieg w krasnoludzkim piecu. Syknął tylko ostrzegawczo, przykładając palec do ust i nakazując ciszę. Bardziej interesowało go chaotyczne dosyć zachowanie pełniących straż małp. Starał się też liczyć, ile Behtu wchodziło i wychodziło z twierdzy… oko gnoma koncentrowało się na szczegółach, zapamiętując charakterystyczne cechy każdego osobnika.


Słowa krasnoluda odrobinę uspokoiły nerwy kapłanki. - Chyba faktycznie poniosły mnie nerwy… wybaczcie. Po prostu mam pewne obawy, że z tej akcji ratunkowej będzie więcej ofiar niż uratowanych - ciągnęła, z każdym słowem coraz spokojniej - ale macie rację, nie można ich zostawić… - Elcadia poczuła w sobie pewnego rodzaju wstyd, wiedziała że jeszcze długo nie będzie umiała wybaczyć sobie tego, że chciała zostawić Rashada i panią Minervę na pastwę losu.

Orryn, z przymrużonymi oczami, kręcił ręką w powietrzu jakby otwierał sejf i powtarzał w głowie przyuważoną dzięki magii kombinację. Bramę do kuźni od zewnątrz otwierano za pomocą mechanizmu składającego się z trzech ciężkich, ruchomych dysków. Każdy z nich był pokryty runami, niestety w nieznanym czarodziejowi języku, najprawdopodobniej ognistej mowie, którą posługiwali się Azerowie. Wprawienie w ruch każdej z tarcz wymagało połączonych sił dwóch behtu, a wiedzieliście, że te dzikie małpoludy mimo niewielkiego rozmiaru dorównywały siłą orczym łupieżcom. Zapamiętałeś wygląd symboli i poprawną kolejność. Naprawdę wolałeś nie wiedzieć, co się działo w przypadku pomyłki.

Co zaś mogłeś powiedzieć o powracającym patrolu siedmiu behtu? Twoją uwagę zwrócił małpolud tonący w zbyt dużej koszulce kolczej, której plecionka co jakiś czas przypominała błyskiem o swej magicznej naturze. W odróżnieniu od niedawno napotkanej bandy, groty włóczni i strzał tych wojowników nie były wykonane z drewna, a z obsydianu. Dosiadali wielkich jaszczurek, a przynajmniej tak mogło wydawać się na pierwszy rzut oka - nie widziałeś jeszcze gadów, których wnętrzności jaśniałyby tak, jak piece pełne węgla. Doświadczenie podpowiadało ci, że nie były to przerośnięte bestie, jakie można spotkać w tropikalnych dżunglach, a jakaś kolejna forma żywiołaków charakterystyczna dla Planu Roztopionych Niebios, podobna znanym powszechnie salamandrom i ognistym wężom.

Przełknąłeś głośno ślinę, kiedy zaklęcie przestało działać.


Anlaf milczał przez większość wędrówki nie zdradzając więcej swoich przeczuć odnośnie wypadu na leże smoka. Widząc jednak iż reszta towarzyszy jest zdeterminowana podszedł do gnoma. - Jeżeli dobrze to rozegramy, małpy nie będą stanowić większego problemu. Gdyby udało nam się użyć jakiegoś fortelu, żeby wywabić jak najwięcej osobników to będę mógł użyć dość silnej iluzji aby je unieszkodliwić. - Po chwili zamyślenia dodał: - Martwi mnie tylko ich pan. Smok na pewno dysponuje jakąś potężną magią. Jeśli stracimy choć na chwilę czujność to załatwi nas gorzej niż Ontussa.

- Najpierw się dostańmy do środka panie Anlaf. - Odezwał się obok krasnolud nie wiadomo kiedy podchodząc. - Wywabiamy do pułapki te małpy. Unieszkodliwiamy je i wbijamy się do środka lub walczymy z posiłkami. - Ja i Petra jesteśmy gotowi na to. Mam nadzieję, że wasze umiejętności wspomogą nas.

Mawashii od czasu, gdy dotarli na miejsce w milczeniu kontemplował całą sytuację. Jedynie jego szaty niekiedy zatrzepotały delikatnie na wietrze. W myślach przeprowadzał każde planowane przez awanturników podejście i atak, uwzględniając różne rezultaty.

- Pewien karakański mistrz kiedyś pisał, iż prawdziwy zwycięzca idzie na wojnę dopiero gdy wie, że już ją wygrał. Ten, którego czeka porażka, wyrusza na wojnę pokonany i szuka zwycięstwa. Druid ma rację panie Algradzie. Jeśli nasz fortel ma mieć szanse powodzenia, musi być dobrze przygotowany. Mam wprawdzie plan, jednak wolałbym zobaczyć jak sytuacja będzie wyglądać jutro. Ci nowi - wskazał w kierunku bramy - zmusili mnie do ponownego przemyślenia mojej strategii. Mianowicie, kilka ataków typu “uderz i uciekaj”, które powinny być skuteczne przy ich braku dyscypliny, a gdy się przyzwyczają i zrozumieją o co chodzi, wtedy wprowadzimy ich w pułapkę i zaciśniemy sidła. Spodziewają się nas, więc parę razy się im pokażemy. W różnych miejscach i będziemy ich oszukiwać co do naszej liczebności - Mnich znów zaczynał mówić bardziej do siebie, niż towarzyszy. - Tak… to żmudny sposób, lecz skuteczny. Można zacząć od przekonania behtu, iż nadal liżemy się z ran. Udamy się jutro znów do dżungli i rozpalimy wielkie ognisko, tak by było stąd widać dym. Gdy będą przekonani, że obozujemy w ich zasięgu, mogą wysłać patrol, ale straż przy bramie nie będzie przygotowana na atak. Możemy zaatakować jedno z tych dwóch - rozkojarzoną straż lub znudzony patrol, gdy będą wracali zawiedzeni, iż nikogo nie znaleźli - Mawashii spojrzał ponownie na kompanów. - Kto jest za? Macie jakieś sugestie?

Krasnolud odwrócił się do Mawashiego, do tej pory milczącego. - Nic takiego nie twierdziłem by teraz uderzyć. - Zdziwił się Algrad. - Też uważam, że w gorącej wodzie nie można być kąpanym. Lepiej by nam na plecy znienacka nikt nie wskoczył. - Uśmiechnął się do Mawashiego. - A co powiecie panowie i panie. - Kiwnął głową w stronę drużynowych niewiast. - By zrobić ognisko tak jak planujecie i wejść tylnym wejściem? - Dodał i oparł nogę na jednym z wystających kamieni i rozejrzał się po zainteresowanych.

- Brzmi to nad wyraz interesująco - Amira uśmiechnęła się szeroko.

- Pomysłów macie w bród, ale zdaje mi się, że im dłużej tu leżymy, tym mniejsze nasze szanse na bycie myśliwymi, a większe na stanie się zwierzyną - podsumowała Petra. - Chyba jeszcze pamiętacie tego purpurowego robala, co?

- Petra ma rację. Już raz za długo szykowaliśmy się i wpadli na nasz trop.- Algrad kiwał głową na słowa krasnoludzicy.

- Lepiej działajmy zanim jakimś magicznym sposobem odkryją nasz plan czy zamiary i miejsce gdzie jesteśmy. W końcu smoki mają różne zdolności. Lepiej działać szybko.- Krasnolud widać, że był zaniepokojony i raczej będzie się upierał za szybkim podjęciem decyzji i jej realizacją.

- Dodałbym… że owo drugie wejście może być niestrzeżone z prostego powodu. Jest zabezpieczone pułapkami lub nie do sforsowania. Pomysł z zasadzką jest chyba najlepszy. Ataki z różnych kierunków również. No to niech jakiś specjalista od zasadzek powie, w którym miejscu mam je przywabić owym nawoływaniem, czy wielkim ogniskiem, i bierzmy się za nie - Orryn był już spakowany i gotowy do działania. W czasie, jak rozmawiali przywołał dysk Tensera, umieszczając na nim wszelkie niewygodne do targania przedmioty swoje i innych. Na jego ramieniu siedział jego chowaniec, gotów do powietrznego zwiadu.

- Nie ma wśród nas nikogo kto by się na pułapkach znał? - Zmartwił się krasnolud. Nie spodziewał się by taka drużyna nie miała w szeregach łotrzyka. No ale co zrobić. - Skoro nikt nie zna się na pułapkach, a przede wszystkim ich unieszkodliwianiu to robimy pułapkę jak wspomniał pan Orryn.
 
Hakon jest offline