Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2017, 13:48   #16
Lord Melkor
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

Kuj żelazo, póki gorące

Miałeś sen. Śniły ci się cienie, które sięgały ku tobie poprzez mrok, szepcząc słowa, których nie rozumiałeś. Obudziłeś się przerażony i posiałeś przez powietrze magiczne światło, aby oświetlić każdy kąt, póki nie przekonałeś się, że cienia nigdzie nie było. Nie było, ale ty nie obudziłeś się w domu, posiadłości na przylądku Salmo, pośród drzew cytrusowych i niezliczonego ptactwa nabrzeżnego. Nie obudziłeś się w domu ani żadnym innym miejscu prowincji Gommorath, ziemiach graniczących z wrogim Suwerenem, rządzonych z zamku Grimlon przez padyszacha Drong Dirkahl, starą mądrą kobietę, w której ciele ukrywał się wierny Zielonemu Imperatorowi marilith, o czym wiedzieli tylko ci, od których odwróciła się cesarska łaska...

Oświetliłeś każdy kąt prostej, kamiennej izby, jednej z najbardziej przestronnych, jakie były w tej podziemnej twierdzy, jeśli przestronną dla ciebie była kwadratowa klatka o boku dwudziestu pięciu stóp i niskim suficie, przystosowanym do wzrostu krasnoludów, nie ludzi. Przejrzałeś się w mozaice przedstawiającej nieznane bóstwo patronujące ogniu. Nadal byłeś człowiekiem - to było najważniejsze.

Zjadłeś w tych spartańskich warunkach prosty posiłek z darów dziwnej dżungli. Opuściłeś celę, zastanawiając się, dokąd powinieneś pójść. Było ciemno. Na korytarzu natknąłeś się na jednego z behtu, który pozdrowił cię, chyląc głowę. Zdziwiło cię to do tego stopnia, że wydawało się, iż małpiszon kpi z ciebie swymi ukłonami i szuraniem nogami.

- Rashadzie, panie mój - odezwał się zwierzolud. Dopiero po chwili dotarło do ciebie, że rozumiesz jego mowę jak język ojczysty. - Herazibrax pragnie cię widzieć.


Rashad przyglądał się swojemu ciału, które wyglądało zupełnie normalnie, zastanawiając się czy tylko wydawało mu się, że pijąc krew władcy demonów zmienia się w poczwarę, czy było to jeno koszmarne złudzenie? Jednak w takim razie dlaczego rozumiał mowę behtu - wzdrygnął się, i czemu nie pamięta jak znalazł się w Kuźni? Uznał, że może rozmowa ze smokiem rzuci na tę sprawę nieco światła.

- Dzięki za wieści, mój wierny sługo, prowadź więc do Herazibraxa - ze swoim azerskim, wykutym magicznie mieczem (było to naprawdę piękne ostrze, rękojeść mieniła się rubinami i złotymi wzorami, przedstawiającymi walkę Azerów z ifrytami... tylko dlaczego ta plama krwi nie chciała zejść z klingi?) u pasa starał się wyglądać na tyle dostojnie na ile mógł i nie okazywać przed małpoludem swoich wewnętrznych niepokojów.

Usłużny, wymizerowany behtu, który nie wyglądał na wojownika swej rasy, spieszył w susach. Ledwo za nim nadążałeś. Stukot obcasów roznosił się po ciemnych korytarzach, które oświetlałeś wyczarowanym światłem.

- Jestem dziś na twe usługi, mam ci pokazać cały nasz wielki dom, ale to dopiero później - małpolud odwrócił się w twoją stronę. Mimo chudości miał wielokrotnie pofałdowany podbródek. A raczej: miała - dopiero po chwili uświadomiłeś sobie, że twoim przewodnikiem jest behtiańska samica. - Nazywają mnie Kihm.

Ponownie stanąłeś w kuźni - prawdopodobnie sercu tej całej twierdzy. Na widok Herazibraxa, wylegującego się w ognistej sadzawce, twój umysł był znowu pusty. Ognie piekielne mogłyby zaszkodzić istocie zrodzonej z ognia tyle, co pchły wilkowi. Kiedy smok wygiął długą wężowatą szyję i otworzył paszczę, między jego kłami o rozmiarach sztyletów przeskoczyły małe płomienie.

- Zdaje się, że Mechuiti cię docenił, choć wyglądasz na zmęczonego podróżą. Wszystko w porządku, Rashadzie? - uprzejmość smoka otrzeźwiła cię nieco. Znowu zamierzał bawić się z tobą, jak kot z myszą. Stanąłeś przy jedynym koksiaku oświetlającym salę, wolnostojącym piecyku wykutym tak, by wyglądał jak tańczący złowieszczo płomień. Kihm zniknęła w cieniu korytarza. - Pewnie jesteś nerwowy, myśląc o tym, co przyniesie ci przyszłość, ale najlepszym lekarstwem na podobne troski jest rozmowa z kimś, komu możesz zaufać. Bo sobie ufamy, prawda?

Gdzieś w głębi duszy poczułeś wściekłość, której źródła nie byłeś w stanie zrozumieć. Smok samą swoją bliskością sprawiał, że w mózgu gnieździły się złowrogie myśli, a duch mógłby zbuntować się nawet przeciw najlepszemu przyjacielowi. W jego obecności byłbyś w stanie nawet zabić Amirę, a element Siedmioczęściowego Berła oddać demonom - coś ci podpowiadało, że świat wcale nie stałby się przez to gorszy.


Rashad potrząsnął głową, odrzucając złowrogie myśli. Odkąd stracił rodziców i brata, Amira była mu najbliższą rodziną, tak niewielu z Al-Maalthirów przeżyło czystkę cesarza...pomyśłał, że mógłby znieść wiele, nawet pakty z demonami, aby zyskać siłę by pomścić swój ród, ale poświęcić Amirę….do tego nie byłby zdolny, prawda?

- Tak jak rzeczesz, Herazibraxie, stanąłem przed wielkim władcą Mechuitim i napiłem się jego krwi, a on uznał mnie za godnego. Nie pamiętam jak znalazłem się w tej kuźni, byłem na Wyspie Krwawiącej Czaszki, rozumiem też mowę Behtu, zakładam, że to efekt skosztowania krwi Mechuitiego?

- Jak najbardziej. Skoro okazałeś się godnym, to czy nie wielce prawdopodobnym jest, że twoi towarzysze również się takimi okażą? Przecież jako arystokrata, i to arystokrata z Viridistanu, nie obracałbyś się w złym towarzystwie, nieprawdaż? - miecz, na którego rękojeści zaciskałeś kłykcie do bladości, coraz mniej przypominał podarunek, a coraz bardziej barter. I to bardzo nierówny.

Rashad przełknął ślinę, zastanawiając się przez chwilę nad odpowiedzią:

- Mechuiti powiedział mi, że jego wolą jest bym służył mu w miejscach cywilizowanych, gdzie moje talenty będą jego sprawie bardziej użyteczne, ale na razie nie wiem wiele więcej, może ty w swej mądrości mógłbyś mi pomóc w interpretacji woli naszego pana? Zaś jeżeli chodzi o moich towarzyszy, wszystkich z nich oprócz jednego znam tylko od kilku dni, to łowcy skarbów i piraci, których spotkałem w ruinach Tlan na Planie Wody. Na pewno żaden z nich nie jest słaby… natomiast moja krewniaczka Amira jest osobą dobrze mi znaną, którą cenię niezmiernie, jak wspomniałem jest potężną zaklinaczką korzystającą z mocy smoczej krwi, którą we mnie dostrzegłeś. Myślę, że mogłaby być pomocna w naszej sprawie… - Rashad zastanawiał się, czy Amira wybrałaby taki los jak on by przeżyć… była wyznawczynią Mitry, wroga demonów, ale przecież zawsze była przede wszystkim pragmatyczna, a Mitrę czciła chyba raczej w jego aspekcie patrona kupców.

- Interesujące, chętnie usłyszę więcej, Rashadzie. Jakie zaklęcie Amiry najlepiej oddawałoby jej potęgę? Opowiesz mi coś więcej o każdym ze swoich towarzyszy? Lubię ciekawe historie.

- Amira specjalizuje się w magii ognia, więc potrafi przywołać potężne zaklęcia ofensywne tego żywiołu, takie jak kule ognia, niestety mniej przydatne na tym planie, potrafi też osłaniać się magią przed atakami… Orryn to gnomi mędrzec i wynalazca z Thunderhold, niestety ponieważ krótko razem podróżowaliśmy nie widziałem zbyt wiele z zaklęć jakich używa, wydaje mi się, że jego specjalność to magia przewidywań. Anlaf, człowiek, to jeden z piratów Bellit, druid potrafiący chyba to co zwykle tacy… zamiana w zwierzęta, przywoływanie ich. Mnich Mawashii to kolejny pirat z dalekich krajów słabo znanych w moich rodzinnych stronach, jest mistrzem akrobatycznej walki…. - Rashad nie chciał mówić wszystkiego co wie, chociaż z drugiej strony, czy on wiedział tak wiele o towarzyszach, o Orrynie i Elcadii bardzo mało:

- Prawdę mówiąc nie jestem przekonany czy grupa z którą podróżowałem będzie chętna żeby mnie szukać, Amira byłaby, ale pozostali niekoniecznie… oni szukają drogi do Mosiężnego Miasta.

- Ach, wynalazki... - Herazibrax zainteresował się Orrynem. - Kiedy na tronie Orichii zasiadał Itzlazam Silny, pierwszy z ostatnich czterech smoczych lordów, a skrzydlate Ibu podbijały Plan Materialny w imię Mechuitiego, Zielony Cesarz Viridistanu Phayzelobion IV zniewolił naszego pana właśnie wynalazkiem, reliktem wojny Bogobojnych z Filozofami, wykradzionym prześladowanym niedobitkom Orichalańczyków, którzy oddali swe życie za szkiełko i oko. Czy intelekt tego gnoma równy jest Filozofom? Czy byłby w stanie uwolnić Mechuitiego z przeklętej pułapki Phayzelobiona?

Od nadmiaru nowości kręciło ci się w głowie. A więc to wojna Bogobojnych z Filozofami była tak naprawdę konfliktem między orichalańskimi obozami wynalazców i czarodziejów. Herazibrax umiejscowił Orichalańskie Imperium jeszcze przed tym konfliktem, musiało więc być dawniejsze, niż kiedykolwiek byłeś w stanie przypuszczać. I ta cała "technologia", zdolna zniewolić demonicznych władców, mimo jej ostatecznego upadku wydawała się równie kusząca, jak magiczne artefakty...


- A co z moim pytaniem o misję, jaką ma dla mnie Mechuiti? - Rashad miał ochotę zakończyć ten wątek rozmowy, przypominający za bardzo przesłuchanie.

- W pewien sposób ją właśnie wykonujesz - odpowiedział enigmatycznie zniecierpliwiony smok, oczekując na informacje o Orrynie.

- Rozumiem, panie - odparł Rashad, zmieniając ton na bardziej poddańczy, w pierwszym jego spotkaniu ze smokiem schlebianie mu go uratowało... - Orryn ma w Mieście Niezwyciężonego Suwerena, gdzie ostatnio przebywałem opinię jednego z bardziej wybitnych uczonych, napisał traktat “O obrotach sfer i wielościanów”, jego badania dotyczą bardzo różnych zagadnień, teleskopów, a nawet drobiu… jednak znam go osobiście kilka dni, więc trudno mi odpowiedzieć na pytanie czy jego umysł jest równy legendarnym Filozofom.

Herazibrax westchnął, co brzmiało jak odległy łoskot kamiennej lawiny spadającej pośród gór.

- Słynny we Wieloświecie traktat "O obrotach drobiu na rożnie" też jest pewnie jego autorstwa - skwitował znudzony smok.


- Czyż wiedza Filozofów nie została utracona tysiące lat temu? Muszę przyznać że chociaż interesuje się historią nie miałem wiedzy o wydarzeniach o których przed chwilą wspominałeś, przy twojej mądrości czuje się jak ignorant… Miałem wrażenie że więzienie Mechuitiego ma naturę magiczną a nie mechaniczną, jak coś takiego może w ogóle funkcjonować? - Rashad nie musiał udawać że wiedza smoka wzbudziła jego zainteresowanie, może uda mu się go namówić do dalszej opowieści.

- Alchemia, viridistańskie maszyny mordu, relikty zwane “technologią”, język Logii i alfabet Physik to dziedzictwo Filozofów, wciąż obecne w życiu rozumnych ras. A jak działa więzienie mego pana to pytanie, na które mógłby odpowiedzieć pewnie tylko duch Phayzelobiona, gdyby istniał czarnoksiężnik zdolny wyrwać go z zaświatów.

- Amira, Orryn, Anlaf, Mawashii... - wyliczał Herazibrax pazurami, niebezpiecznie wracając do poprzedniego tematu. - Czy to wszyscy twoi towarzysze, Rashadzie? Z opowieści moich poddanych wynikało, że było ich więcej.


- Ach tak, z tego wszystkiego zapomniałem wspomnieć o jeszcze jednej osobie, wybacz proszę - Elcadia, kapłanka Mitry, chyba potomkini ludzi i aniołów. Z nią też podróżowałem bardzo krótko jak z Orrynem i nie widziałem zbyt wiele z jej zdolności, jednak robi wrażenie niemądrej, zdecydowanie zbyt ufnej dziewczyny, która jest zaślepiona przez swoje ideały i przez to nie rozumie realiów tego brutalnego świata… Rashad mówił lekceważąco o Elcadii, mając nadzieję że smok nie wyciągnie jej tajemnicy którą nierozważnie przekazała Rashadowi.

- Myślę że Orryn i Amira są najbardziej wartościowi z tej grupy, chcesz żebym spróbował ich odnaleźć panie?

- Co mi po cudzych kulach ognia, skoro sam taką jestem? Nie wyglądasz, jakbyś pokładał wielką wiarę w umiejętności swych byłych kompanów. Chociaż... Pokażę ci coś, Rashadzie...

- Ignitio! - zaryczał niespodziewanie Herazibrax.

Ogień w koksowniku zabłysnął jeszcze jaśniej. Rozświetlił całą kuźnię, rzucając światło na parę behtu w kącie, która bez większego zrozumienia próbowała grać w grę podobną do szach, tyle że z pionkami przypominającymi sługusów żywiołu ognia.

Płomienie wciąż rosły. Cofnąłeś się, gdy zaczęły formować się w humanoidalną sylwetkę, która mogła na ciebie w każdej chwili runąć. Bezcelowym i próżnym gestem wykonanym z siły nawyku uniosłeś przed sobą magiczny miecz. Uderzenie żaru i bólu jednak nie nadeszło. Żywiołak był posłuszny smokowi. Oczekiwał jego rozkazów.

- Piękny, prawda? Jak to powiadają, "dajcie mi setkę azerskich niewolników, a będę mógł wykuć imperium, które sprawi, że zadrżą bogowie." Azerów tu już nie uświadczysz, ale zostało po nich wiele skarbów, między innymi twój nowy miecz. A ja lubię kolekcjonować unikatowe przedmioty... A skoro odwiedziłeś jakieś ruiny, i to na innym Planie, czy twoi znajomi nie znaleźli czegoś, dla czego warto byłoby ich tutaj sprowadzić, jeśli nie dla ich umiejętności?


Rashad wpatrywał się w pokaz smoka z mieszaniną fascynacji i niepokoju. Może ten przedmiot mógłby być kolejną nagrodą dla niego, ale za jaką cenę? Czy powinien powiedzieć smokowi wszystko co wie? Na pewno gdy Herazibrax usłyszy o berle będzie chciał odnaleźć towarzyszy podróży Rashada, tylko co wtedy? Chciał odnaleźć Amirę, ale czy ta przeżyje spotkanie z kultem? A jeżeli będzie dobra okazja, by zwrócić się przeciw smokowi… czy jest w stanie wyzwolić się spod wpływu Mechuitiego, czy jego dusza należała do niego?

- Muszę przyznać, że wspaniałą masz kolekcję panie, pewnie wielu starszych przedstawicieli smoczego rodzaju mogłoby ci jej pozazdrościć. Wydaje mi się, że bardka która została pojmana wraz ze mną miała przedmiot pozwalający oddychać w wodzie i bardzo cenną harfę, zawierającą w sobie kilka zaklęć, zakładam, że miałeś już okazję zapoznać się z tymi przedmiotami i są one miłym dodatkiem do twojego skarbca? Zaś jeżeli chodzi o Amirę, to należy docenić krew mojego rodu, ona jest jeszcze młoda jak na standardy magów, ale szybko rośnie w potęgę, podobnie zresztą jak ja. Ona znalazła w Tlan ciekawy amulet pozwalający przechowywać zaklęcia, dzieło starożytnej i zapomnianej kultury, chociaż ma pewne skutki uboczne przy ich zapamiętywaniu, nie zdążyliśmy zbadać jego wszystkich właściwości, pewnie mógłby być kolejnym darem dla ciebie. Rozumiem, płomienny władco, że dałbyś mojej krewniaczce taką samą szansę jaką dostałem ja, jeżeli znalazłaby się w twojej domenie?

- To nie ja daję wam szansę, a wy sobie sami, wierną służbą Mechuitiemiu - odezwał się syczącym głosem.

Oblicze Herazibraxa wyostrzyła smocza chciwość:

- Ten amulet... Czy to wszystko z magicznych przedmiotów, co mieli?


Rashad westchnął czując jak płomienie kuźni wychodzą z niego potem, wiedział że ma małe szanse oszukać smoka, nigdy nie był dobrym kłamcą, a dalsze wzbudzanie jego podejrzliwości mogło zniszczyć jego szanse w tej rozgrywce.. może mógłby wykorzystać chciwość Herazibraxa, w końcu czy nie zwiększało to jego szans na zjednoczenie się z Amirą?

- Kapłanka też miała jakiś interesujący przedmiot, o którym starała się wiele nie mówić… to był fragment berła, jedna z bodajże siedmiu części.

- Berło... Siedem części... Kapłanka Mitry - Herazibrax wymawiał słowa powoli, obracając je w myślach. - Pewnie musi być to dla niej istotne. Albo dla jej kultu. Cokolwiek, to nieważne... - smok strząsnął myśl i pogrążył się w milczeniu, co jakiś czas wypuszczając w gryzące powietrze kłąb pary.

Kiedy wreszcie zdał sobie sprawę, że dalej stoisz tuż obok żywiołaka, czując jego nieprzyjemny żar, odegnał przywołaną istotę.

- Niedługo powinni podać ci jakąś potrawkę, wyglądasz, jakby coś przydało ci się na ząb... Masz do mnie jakieś pytania, Rashadzie? Chcesz odpocząć, rozejrzeć się po twoim nowym domu, odnaleźć swoją kuzynkę?


“Ciekawe, wydawałoby się, że Berło bardziej zainteresuje smoka, czyżby nie skojarzył?” - pomyślał Rashad. Na wzmiankę o jedzeniu zbladł nieco, przypominając sobie straszny koniec Minevry i swój udział w nim, musiał przestać przywoływać to wspomnienie...

- Dziękuję, myślę że potrzebuję dzień albo dwa na odzyskanie sił po ostatnich wydarzeniach, przy okazji mogę poznać to miejsce... potem rzeczywiście mógłbym spróbować odnaleźć Amirę. Może przekazałbyś mi krótko najważniejsze informacje o naszym bractwie i jak widzisz moją rolę w nim?

- Na pewno nie przydasz nam się pośród wulkanów i rzek lawy. Odpoczywaj, Rashadzie, wszystko przyjdzie w swoim czasie. Tressak pomoże ci nadrobić zaległości - powiedział smok protekcjonalnym tonem. Kihm pojawiła się u progu, gotowa ci usługiwać.

Rashad skinął głową smokowi i zwrócił się do Kihm, odchodząc.

- Moja droga, Herazibrax wspomniał że mógłbym dostać posiłek, potem mogłabyś oprowadzić mnie po tej fortecy… kto ją zamieszkuje oprócz was, Herazibraxa i Tressaka?

- Po niespodziewanej śmierci Sadonakai tylko nasz lud... No może nie licząc tego wielkiego dwugłowego przygłupa. Mamy tu takiego niewolnika, wołają na niego Slud i strzeże drugiego wejścia. No i jaszczurki... I igniguany... A czasami jakaś zbłąkana pryzmonoga przekopie się przez ściany naszych korytarzy. Wojownicy świętują zapolowanie na taką, bo z ich powłok jest najlepszy obsydian. A grot z obsydianu rani mocniej niż drewno, czy nawet stal.

- Po tej stronie płonącej rzeki jeszcze klan Mahyahduhm zamieszkuje odległe jaskinie wysunięte w stronę Morza Ognia. Hodują tam wielkie jaszczurki. Zaś klany skrzydlatych Ibu - Kreehdeh i Kenghuh - mają swoje legowiska wzdłuż klifu - im więcej małpoludka mówiła, tym bardziej była dumna, co nie omieszkała wyrazić słowami: - Jest nas wielu i ciągle rośniemy w siłę.

- Tylko smuci mnie, że wielki Herazibrax niepokoi się tymi salamandrami, które zagnieździły się w kopalni... Obawia się, że to szpiedzy samego sułtana - szepnęła. - A do tego ci przeklęci Azerowie...

- Gdzie teraz, panie mój? - Kihm stanęła na skrzyżowaniu dwóch korytarzy, przy okrągłej sadzawce wypełnionej wodą. Byłeś rozbawiony usłużnością potwora, choć w głębi duszy zastanawiałeś się, jaką cenę zapłaciłeś za swój nowy status.


Zachowanie małpoludzicy w dziwny sposób wydawało się Rashadowi właściwe, poczuł się znowu szlachetnym panem, mającym służbę na swoje usługi…. natomiast od natłoku informacji prawie rozbolała go głowa, ale zdobycie wiedzy mogło być bardzo istotne….

- Może wpierw pokaż mi bramę, a w międzyczasie odpowiesz mi jeszcze na kilka pytań, czym są te pryzmonogi, o których wspomniałaś?

- - Takie... No... Takie stonogi, tyle że wielkie. I z obsydianu. Którą bramę, mój panie? Jedna prowadzi nad most, na drugą stronę rzeki, a druga ku dżungli.

- Dwugłowy Slud to taki olbrzym, chyba ettin?

- Et.. Ettyn... Możliwe. Co za dziwne słowo... - Kihm musiała je pierwszy raz słyszeć. - Wielki Herazibrax otrzymał go w prezencie od sułtana.

- Mówisz, że jesteście liczni, jak wielu z was zamieszkuje okolice Kuźni, rozumiem, że mężczyźni są wojownikami, tak?

- Tak. W samej Kuźni mamy dwa tuziny naszych wojowników i tuzin Ibu.

Rashad słuchał zamyślony, zastanawiając się nad kolejnymi pytaniami:

-To może pokaż po kolei obie bramy… powiadasz, że Herazibrax ma relacje z sułtanem ifrytów, panem Mosiężnego Miasta? To bardzo interesujące, czyli czasami ktoś stamtąd pojawia się tutaj?

- Tak, tak! Jakiś ifryt nawet teraz przebywa w komnacie królewskiej Azerów. Cały czas pilnuje go Tressak. Wszyscy mamy zakaz zbliżania się do tamtego miejsca, więc będziemy musieli przejść drogą okrężną do bramy, przez kwatery moich współbratymców.

- Czyli macie relacje z ifrytami, tak, handlujecie z nimi? Wspominałaś o Azerach, rozumiem, że są jacyś niedaleko i są wrogami Krwawej Czaszki?

- Niedaleko... Są... No po prostu wszędzie! Zawaliliśmy tunele, przez które mogliby się tutaj przedostać, ale wciąż walczą o odzyskanie tego miejsca.

- Po drodze do dżungli spotkaliśmy też plemiona pustynnych nomadów, potomków ludzi i ifrytów, macie z nimi jakieś relacje?

- Czerwoni... Tak, panie, są naprawdę smaczni. Już dalej nie pójdziemy - Kihm wskazała światło na końcu korytarza - zniszczoną bramę, w której majaczyła sylwetka dwugłowego wielkoluda, z wielką kulą u nogi. - Nie masz panie amuletu, który uchroniłby cię przed pułapkami, jakie zastawiła Sadonakai na intruzów. Nie wiem panie, dlaczego jeszcze go nie otrzymałeś.

Sam też się nad tym zastanawiałeś. Pewnie Herazibrax jeszcze na tyle ci nie ufał. Byłeś więc wciąż w pozycji niewiele lepszej od więźnia.

Dzięki Kihm zaczynałeś się coraz lepiej orientować w swojej klatce. Widziałeś windy prowadzące do kopalni obsydianu. Wiedziałeś, jak dojść do obserwatorium, niewidocznego dla oblegających bramę napastników dzięki iluzjom optycznym Azerów. Odwiedziłeś wielką halę, która niegdyś pełniła miejsce upamiętniające najwybitniejszych Azerów, a dzisiaj była świątynią Mechuitiego. Gdyby ktoś przyłożył ci nóż do gardła i kazał narysować mapę podziemi, byłbyś w stanie to zrobić.


Rashad spróbował oderwać się na chwilę od swoich dylematów i podziwiał sztukę Azerów, zastanawiając się jak stare jest to miejsce.

- Chętnie bym jeszcze zobaczył widok z obserwatorium, macie może mapę okolicznych terenów na powierzchni? - Zapytał się Kihm.

- Mapy? Nie są nam potrzebne. Znamy dżunglę jak własne dłonie. Może Azerowie takowe mieli. Ich korytarze rozciągają się nawet poza dżunglę. Mieli tu dawno temu wielkie królestwo... - tłumaczyła ci, gdy patrzyłeś na obsydianowy most rozpościerający się nad rzeką lawy. Skrzydlate goryle pełniły od niechcenia swą wartę.

- Z tego co mówił Herazibrax wynikało, że wasi wojownicy spotkali grupę, z którą podróżowałem, wiesz o tym coś więcej, ponieśliście straty? - zapytał się jeszcze w trakcie zwiedzania Kuźni.

- Były straty. Mój mały, biedny Duhm... - zamyśliła się Kihm. Odwróciła od ciebie oblicze, jednak zdążyłeś zauważyć nienawistną żądzę zemsty, którą ledwo zdołała pohamować.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 02-04-2017 o 13:50.
Lord Melkor jest offline