Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2017, 21:59   #1
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
[TOR] Opowieści z Dzikich Krajów


Opowieści z Dzikich Krajów
Tom 1: Tam Gdzie Rzeki Płyną Złotem


Mroczna Puszcza, Dzikie Kraje
2951 TE, wg. Rachuby Królów
10 Narbeleth, Świt

W bród przeszli strumień i biegiem przebyli otwartą, bezdrzewną, porośniętą tylko sitowiem przestrzeń na jego drugim brzegu. Dopiero dalej znów trafili na pierścień drzew, przeważnie wielkich dębów, między którymi tu i ówdzie rósł wiąz lub jesion. Grunt tutaj był dość równy, poszycie lasu skąpe. Drzewa jednak stały tak gęsto, że wędrowcy nie widzieli drogi przed sobą. Wiatr dmuchnął nagle, rozwiewając liście i z chmurnego nieba spadły pierwsze krople deszczu. Potem wiatr ucichł, a deszcz runął rzęsiście. Awanturnicy brnęli naprzód, jak się dało najśpieszniej, przez kępy traw, przez zwały uschłych liści, a deszcz szumiał i pluskał dookoła. Nie mówili nic, oglądali się tylko wciąż to za siebie, to na boki. Po półgodzinie odezwał się Darr, syn Holgha:
- Do Długiego Jeziora zaledwie dwie staje drogi. Tamże winniśmy być bezpieczni - na naznaczonej długimi bliznami twarzy czarnobrodego krasnoluda malowała się trwoga, która była zaprzeczeniem jego optymistycznych słów. Wynajął w Esgaroth kompanię zaprawionych w bojach awanturników, mamiąc ich obietnicami wielkich bogactw, które miały skrywać w swych trzewiach Góry Mrocznej Puszczy, lecz jedyne co ich tam czekało to pewna śmierć. Bez grosza przy duszy i z watahą wargów za plecami, Darr czuł się odpowiedzialny za bezpieczne doprowadzenie kompanów do bram najbliższego miasta.
- Miejmy nadzieję, że zaniechali pościgu. Długo żeśmy ich nie widzieli - kontynuował przyciszonym głosem, a mimo to nie zwolnił morderczego tempa. Awanturnicy byli wyraźnie zmęczeni długą ucieczką i jeszcze dłuższą podróżą; cali poobijani i w wielu miejscach boleśnie poharatani; za wyjątkiem blondwłosej elfki, dla której nawet najbardziej gęste chaszcze Mrocznej Puszczy nie stanowiły większej przeszkody i tylko bystre oko było zdolne spostrzec, że w istocie wszystkie rośliny posłusznie uginały się przed nią jakby była duchem lasu.
Narniel nie była jedyną przedstawicielką “słabszej płci”, która swymi heroicznymi czynami zaprzeczała wszelkim wykreowanym stereotypom. Tyły pochodu zabezpieczały bowiem dwie krasnoludzkie siostry, równie biegłe w sztuce fechtunku, co oczytane i dobrze wykształcone. Pochodziły z bardzo majętnego rodu i wzbudzały powszechne zainteresowanie gdziekolwiek się udały. Przed nimi, w cieniu rzucanym przez rozłożyste konary wiekowych dębów, przekradał się skryty pod kapturem młody łucznik z Dale, którego zdolności strzeleckie były wręcz niezrównane w kompanii. Erland całe swoje życie spędził żyjąc z polowań i sprzedaży zwierzęcych skór oraz trofeów, był zatem bardzo zdolnym myśliwym, obeznanym w sztuce tropienia i przez znaczną część podróży powrotnej do Esgaroth pochłonięty był zacieraniem śladów, starając się w ten sposób zmylić podążającą ich tropem watahę wargów. Tuż za czarnobrodym przewodnikiem podążała blondwłosa kobieta o niezwykłych, szarych jak popiół oczach, której smukłe rysy twarzy i jasna karnacja zdradzały nortyckie pochodzenie. Saga była prawdopodobnie najbardziej tajemniczą osobą w awanturniczej kompanii, albowiem niewiele obchodziły ją bogactwa, ani chęć poznania świata. Miała własne, nietypowe motywy, które skrzętnie ukrywała pod pozbawioną pozytywnych emocji maską, nie dzieląc się z towarzyszami choćby słowem wyjaśnienia. Ostatnim członkiem wyprawy był pochodzący z Leśnego Królestwa złotowłosy elf, Aerandir, którego melodyjny głos miał moc wpływania na ludzi i zwierzęta.

Niezależnie od liczby różnic, które dzieliły ową siódemkę, jedna cecha była im wszystkim wspólna, choć być może w tamtym momencie nie byli tego jeszcze świadomi. Było nią przeznaczenie do życia w nędzy, w udręce i triumfach, w chwale i tragediach, bowiem losy tego niezwykłego świata zwykły ważyć się nie w rękach potężnych władców, a w nieproporcjonalnie mniej znaczących istotach, o sercach czystych, odważnych i pełnych marzeń o niebezpiecznych przygodach…


Na przekór ogarniającego ich znużenia, wędrowcy przez wiele godzin niezmordowanie parli naprzód, nie oglądając się już za siebie. Pokonali zdecydowaną większość trasy prowadzącej do Esgaroth i ich przewodnik był już przekonany, że udało im się zgubić pościg. W miejscu tym puszcza była bardziej przerzedzona i z każdym pokonanym krokiem powoli ustępowała trawiastym równinom oraz oddalonym na północny-wschód moczarom, które stanowiły ostatni odcinek podróży. Tuż za wznoszącymi się na horyzoncie wzgórzami czekało na nich Długie Jezioro, na którym zbudowano Esgaroth i jego siostrzane, spalone przez smoka miasto, którego poczerniałe od sadzy ruiny wystawały znad tafli wody niczym żebra wodnego potwora. W istocie, kiedy pogoda dopisywała; jezioro było spokojne, a niebo bezchmurne, uważny podróżnik był w stanie dostrzec Smauga zwanego Straszliwym, którego pobielałe kości spoczywały na dnie Długiego Jeziora, a przy odrobinie szczęścia, przechadzając się jego piaszczystym brzegiem, można było natknąć się na klejnoty, którymi nikczemny potwór zwykł zdobić swe pancerne łuski.

Skryte pod błękitną taflą wody truchło było świadectwem wielkiego zwycięstwa, odniesionego przez pospolitych mieszkańców dzikiej północy nad bestią, która ongiś siała grozę w całym Rhovanionie i stała się przyczyną upadku jednego z najpotężniejszych królestw znajdujących się po wschodniej stronie Gór Mglistych. Ostateczne pokonanie Smauga sprawiło, że region rozkwitł na nowo, poczęto handlować z odległymi krainami, a z popiołów i ruin wyrosły nowe miasta, które stały się powodem do dumy ich coraz szybciej bogacących się mieszkańców. Wydawało się, że niebezpieczeństwo zostało na zawsze zażegnane; że dostatek i pokój, który zagościł w Rhovanionie, utrzyma się przez jeszcze wiele długich lat. Nikt przecież, nawet najmądrzejszy z mędrców, nie wiedział o złu podnoszącym swój łeb w odległej krainie zwanej Mordorem, choć subtelne dowody świadczące o powrocie czarnoksiężnika z Dol Guldur stawały się coraz trudniejsze do zignorowania. Minionego lata Cień opuścił bramy fortecy Barad-dûr i ruszył na północ, w stronę Mrocznej Puszczy. Był to pierwszy ruch Nieprzyjaciela w wielkim konflikcie u schyłku Trzeciej Ery, później znanym jako Wojna o Pierścień.


Musiało upłynąć kilka długich godzin nim bohaterom udało się przedostać przez graniczące z Długim Jeziorem mokradła. Słońce pięło się coraz wyżej po nieboskłonie, lecz do południa zostały jeszcze ze dwie godziny. Deszcz już dawno przestał padać, wiatr ucichł i tylko od czasu do czasu dawał o sobie znać w postaci łagodnego powiewu. Było stosunkowo ciepło jak na tak późną porę roku, jednakże nie sposób było w pełni nacieszyć się promieniami słońca, gdyż z trudem przebijały się przez grubą warstwę chmur, wiszącą ponad głowami awanturników i wiecznie przypominającą im o możliwości nagłego pogorszenia się pogody.
Wędrowcy przedzierali się od południa przez gęsto zalesione wzgórze, za którym spodziewali się trafić na ścieżkę prowadzącą do Esgaroth. Wędrówkę dodatkowo umilał im wesoły śpiew ptaków oraz z rzadka wyłaniające się zza chmur słońce, będące ostatnim podrygiem minionego lata. Wydawać się mogło, że ten ostatni odcinek podróży pokonają w błogim spokoju, nie napotkawszy na drodze większych przeszkód, kiedy zupełnie nieoczekiwanie dobiegło ich czyjeś wołanie o pomoc. Z początku głos był niezrozumiały, lecz stawał się coraz bardziej wyraźny w miarę jak zbliżał się w ich stronę.
- Pomocy! Pomocy! - Dało się po chwili usłyszeć wysoki, piskliwi wręcz ton, w którym wyraźnie słyszalna była nutka desperacji. Awanturnicy stanęli niepewnie na otoczonym przez zarośla stromym zboczu. Przez moment zastanawiali się czy byli tak niezdarni i dali się tak łatwo wykryć, że wołająca o pomoc osoba biegła właśnie w ich kierunku, a nie – jak nakazałaby logika – w stronę miasta, czy też zadziałała tu jakaś zewnętrzna, nadprzyrodzona siła. Ich rozmyślania nie trwały jednak długo, bowiem chwilę później z gęstych krzaków wyłonił się chłopiec, który nie mógł mieć więcej jak dziesięć wiosen. Biegł w ich kierunku, machając ręką jak oszalały, za wszelką cenę próbując zwrócić na siebie uwagę. Na jego okrągłej, śniadej buzi malowało się najprawdziwsze przerażenie, mogące zaistnieć tylko na twarzy dziecka, któremu urzeczywistniły się najgorsze koszmary.
- Pomocy! Proszę pomóżcie! Mój ojciec – jego strażnicy – oni go zabiją! - Wykrztusił zadyszany chłopiec, próbując w międzyczasie złapać oddech. - Podróżowaliśmy do Mrocznej Puszczy i oni go teraz zabiją! Kazał mi uciekać! Sprowadzić pomoc! Pomóżcie, błagam!
Stojący najbliżej dziecka Darr położył dłoń na jego ramieniu i odpowiedział spokojnym głosem:
- Nie przejmuj się chłopcze, pomożemy. Prowadź nas, byle szybko, a uratujemy twego ojczulka - Oczy krasnoluda błysnęły niebezpiecznie, a na jego pooranej bliznami twarzy pojawiła się determinacja, która szybko przegnała związane z nieudaną wyprawą troski. Podążył on śladem chłopca, a tuż za nim reszta uzbrojonych po zęby towarzyszy. Po upływie kilku dłuższych chwil dotarli na szczyt wzgórza, z którego, niczym ciernie, wyrastały stare i wysokie dęby. Pod jednym z nich stał przyparty przez trzech zakapiorów mężczyzna w średnim wieku. W ręku trzymał obronnie wielką gałąź, odgrażając się, że nie zawaha się jej użyć wobec każdego natręta, który podejdzie dostatecznie blisko. Otaczający go strażnicy w odpowiedzi jedynie gruchnęli gromkim śmiechem, po czym z wyciągniętym do przodu orężem zaczęli niebezpiecznie skracać dystans.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline