Wiekowy pick-up zarywał ziemię i darń po słabo uczęszczanej drodze wiodącej do rodzinnego domu Ellsworthów. Siedzący za kierownicą Indianin czuł strach. I to tak dogłębny o jaki sam by siebie nie podejrzewał. Ręce mu się pociły zaciskając na nerwowo na kierownicy, a porażony jakby refleks z opóźnieniem reagował na doły i zakręty. Zawieszenie uratował chyba tylko przypadek. Ale Jerry nie zastanawiał się nad tym. Czuł, że są z Kineks zagrożeni. A najgorsze w tym nie było samo zagrożenie, a kompletna niewiedza na temat tego co owo zagrożenie powodowało.
Zajechawszy na posesję, wyskoczył na zewnątrz ignorując oba psy i wpadł do środka.
Kineks spała na kanapie. Wyłapywane zza północnej granicy radio wypluwało jakąś reklamę. Dom pogrążony był w ciszy, którą przerywały tylko kroki dochodzące z pokoju gościnnego gdzie zostawili córkę Zibiego.
Indianin odetchnął i usiadł ostrożnie na kanapie obok Kineks. Zamyślił się wpatrując w jej śpiące oblicze. Odzyskał w pewnej części spokój. Ale nadal musiał podjąć jakąś decyzję. Musiał odróżnić to jakimi rzeczy chciały by je widzieć, od tego jakimi były naprawdę. A Andie nabrała nagle całej gamy odcieni, spośród których żaden nie był oczywisty. I nie brakowało wśród nich też takich, które... cuchnęły.
Odwrócił spojrzenie na trzymany w dłoniach mieszek. Nadal wyrabiano w okolicy takie mieszki. Często pod turystę. Ale też i tradycyjnie. Dla zmarłych, których moc ziół jakie wsypywano do środka, miała prowadzić ducha do reszty przodków... Rozerwane rzemyki zwisały po obu jego stronach sugerując ten sam przewrotny los. Zerwany z właściciela w trakcie jakiejś walki... Ta aura była podobna. Ale ten sam autor? Nie rozumiał jak to możliwe.
Wstał i schował ozdobę. Po czym zapukał do zamkniętego pokoju.
- Andie?
Dziewczyna otworzyła po krótkiej chwili.
Wszedł. Zamknął za sobą drzwi na samą klamkę.
- Jak się czujesz?
Posłała mu pełne podejrzliwości spojrzenie.
- Dobrze. - Odparła sucho.
Skinął głową jakby ta odpowiedź w zupełności mu wystarczała.
- To dobrze. Bo muszę cię o coś zapytać - odparł uważnie się jej przyglądając - Czarny mężczyzna. Średniej budowy. W średnim wieku. Twarz okrągła. Głowa ogolona. Elegancko ubrany. Czy wiesz kto może tak wyglądać?
Popatrzyła na niego jakby pustym wzrokiem.
- Jamie Foxx?
Milczał przez chwilę. Wbrew pozorom nie dlatego, że go zatkała drwina. Zajęło mu kilka sekund zanim dopasował gdzieś już zasłyszane tabloidowe nazwisko do twarzy.
- Zatem Jamie Foxx leży zabity o milę stąd w lesie. Jego jelito cienkie i kawałki otrzewnej są rozwłóczone w promieniu wielu metrów od ciała, a dookoła rozchodzi się nienaturalny odór psującej się krwi, która przyciąga lokalne drapieżniki - odpowiedział wyciągając meszek i powoli podnosząc ton - Chciałem zapytać co masz z tym wspólnego, ale pewnie to nie należy do ciebie, a do Stevena Seagala i tracę tylko czas, tak? Tak?!
Dziewczynę wyraźnie zemdliło gdy doktor sugestywnie opisywał obrażenie ofiary z lasu. Jej twarz zniekształcić wyraz obrzydzenia i strachu.
- Oczywiście, że nie należy do mnie. - Odparła łamiącym się głosem. - Ja nie noszę takiego badziewia. Ale może spytasz tej donosicielki Daanis.
- Nie ukrywam Daanis tylko ciebie. I ciebie pytam, bo podczas gdy Daanis wszystko powiedziała, ty milczysz. Wierz mi, że nie mam z tym problemu. Twoje sprawy są twoimi sprawami, a skoro nie szukasz pomocy to ci jej nie będziemy siłą udzielać. Ale w okolicy zginął człowiek. Nie pierwszy. I jeśli ktoś czegoś nie zrobi, to nie ostatni. A ja tego tak zostawić nie mogę. Więc albo powiesz mi co wiesz, albo dzwonię po Bryzę i z nią będziesz żartować o Jamiem Foxxie.
Przerwał na chwilę. Głos mu się może nie łamał, ale nie ukrywał, że też jest zdenerwowany i że do sytuacji wcale nie podchodzi na zimno, a wręcz przeciwnie, złość w nim narasta.
Odetchnął na chwilę.
- Te korale - wskazał na szafkę - Są twoje? Dostałaś je od Daanis?
- Tak, korale są prezentem od mojej byłej przyjaciółki Daanis. Tylko ona w okolicy pielęgnuje tę niby tradycję. - Powiedziała z lekką drwiną.
Przerwała na chwilę zapatrzysz się w świecidełko na szafce.
- Do tego opisu pasuje wielu aktorów. - Dodała po przerwie głosem pełnym żalu. - Żaden niestety nie pojawił się tutaj. Wiec czego wy chcecie ode mnie?! - Zaczęła szlochać. - Jedyna osoba, która chciała mi pomóc, której na mnie zależało nie żyje!! - Rozpłakała się.
Nie był w tym dobry. Bryza poradziłaby sobie znacznie lepiej. Zapewne nawet mała Greenpeace by dała radę lokalnej nastolatce. Ale z jakiejś nie do końca znanej sobie przyczyny wolał sam to zrobić. Dlaczego? Czego chciał od niej? Czemu nadal była tutaj, a nie w caernie?
- Więc pomóż mi dorwać tego, który zabił tę osobę - powiedział w końcu gdy uznał już, że dość się napłakała. - Opowiedz co się stało tamtego wieczoru nad jeziorem.
- W lesie? - Zdziwiła się lekko. - W lesie nic się nie stało. Poszliśmy się zabawić.
- Kto zatem cię uderzył? - zapytał cierpliwie.
- Ojciec. - Odparła bez namysłu.
- Ojciec... - powtórzył powoli - Daanis i Damien powiedzieli, że znaleźli cię już pobitą jeszcze nad jeziorem. Że zarzekałaś się, że to nie ten biały cię skrzywdził. Ponadto ja też byłem później nad jeziorem i znalazłem w tamtym miejscu ślady trzech osób. Dwie z nich wiem kim były. A trzecia? Andie. Zdecyduj się, czy ty tej pomocy naprawdę chcesz.
- Jak pan może mi pomóc? Luther nie żyje. Nie przywróci mu pan życia. Nie sprawie, że zostawi swoją żonę i zabierze mnie tak jak obiecał do Europy. Daanis z Damienem kłamią. To nie Luther mi to zrobił. - Wskazała na swoją twarz. - A może oni powiedzieli, że to tamten mężczyzna mi zrobił? Co? I to mają być przyjaciele? - Prychnęła z oburzeniem. - Mieli mi pomóc. Zabrać do domu. I mieli siedzieć cicho. Nie byłoby całej tej afery gdyby tylko potrafili trzymać gębę na kłódkę.
Jerry pokiwał głową. Albo dziewczyna potrafiła kłamać bez mrugnięcia patrząc w żywe oczy... albo przeszła delirium. Co je wywołało? Stwór? Czemu tam też cuchnęło śmiercią? Czemu stwór i Andie mieli indiańskie ozdoby Daanis?
- To wszystko jest jasne - powiedział wbrew nasuwającym się myślom - Ale potrzebuję, żebyś się na chwilę skupiła i przypomniała sobie czy zdarzyło się wtedy coś dziwnego. To mógł być jakiś szczegół, który z pozoru był normalny i nie zwrócił twojej uwagi. Pamiętasz coś takiego?
W oczach dziewczyny dało się wyczytać niedowierzanie i zdziwienie.
Pokiwała jednak głową na znak, że się zgadza.
Zamilkła na chwilę. Wyglądała na bardzo skupioną.
- Nie. Nic takiego nie przypominam sobie. - Dodała po tej chwili namysłu.
- Dziękuję - odpowiedział z opóźnieniem i skinął głową - Wybacz, że na ciebie naskoczyłem.
Wyszedł z pokoju.
Kineks już oczywiście nie spała. Stała przy oknie wyglądając przez nie. Sielski nastrój prysł bezpowrotnie. Opowiedział jej o tym co zaszło w lesie i pokazał mieszek. Wysłuchała bez słowa.
- To musi być nasza wspólna decyzja Kineks - powiedział po chwili milczenia - Chcę, żebyś została w domu. Ale to coś jest w okolicy. I nie wiem co zamierza. Nie wiem, czy nie będzie lepiej jeśli przeniesiesz się na tydzień, do Billego do caernu. A poza tym... jestem prawie pewien, że Andie przeszła delirium. Rozważam, czy nie wprowadzić jej w trans i wtedy przepytać. Jak to widzisz? Nie jestem pewien jak to przejdzie a i potrzeba do tego mieszanek ziołowych. Przygotowanie ich trochę czasu by mi zajęło, ale mogłabyś też wydostać gotowe z caernu. Ale to zostawiam twojej decyzji. Jeśli nie chcesz, to dam radę. Przemyśl. Muszę zadzwonić do Walta.
Dodzwonił się bez problemów i przedłużył zwłokę z zawiadamianiem wyższych instancji.
Wysłał też wiadomość do małej Greenpeace. "Ten mieszek wykonała Daanis. Daj znać panom Czerwonemu i Czarnemu i przyjedźcie do mnie o północy".
Wrócił do Kineks.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |