Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2017, 14:44   #53
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wiekowy pick-up zarywał ziemię i darń po słabo uczęszczanej drodze wiodącej do rodzinnego domu Ellsworthów. Siedzący za kierownicą Indianin czuł strach. I to tak dogłębny o jaki sam by siebie nie podejrzewał. Ręce mu się pociły zaciskając na nerwowo na kierownicy, a porażony jakby refleks z opóźnieniem reagował na doły i zakręty. Zawieszenie uratował chyba tylko przypadek. Ale Jerry nie zastanawiał się nad tym. Czuł, że są z Kineks zagrożeni. A najgorsze w tym nie było samo zagrożenie, a kompletna niewiedza na temat tego co owo zagrożenie powodowało.
Zajechawszy na posesję, wyskoczył na zewnątrz ignorując oba psy i wpadł do środka.
Kineks spała na kanapie. Wyłapywane zza północnej granicy radio wypluwało jakąś reklamę. Dom pogrążony był w ciszy, którą przerywały tylko kroki dochodzące z pokoju gościnnego gdzie zostawili córkę Zibiego.

Indianin odetchnął i usiadł ostrożnie na kanapie obok Kineks. Zamyślił się wpatrując w jej śpiące oblicze. Odzyskał w pewnej części spokój. Ale nadal musiał podjąć jakąś decyzję. Musiał odróżnić to jakimi rzeczy chciały by je widzieć, od tego jakimi były naprawdę. A Andie nabrała nagle całej gamy odcieni, spośród których żaden nie był oczywisty. I nie brakowało wśród nich też takich, które... cuchnęły.
Odwrócił spojrzenie na trzymany w dłoniach mieszek. Nadal wyrabiano w okolicy takie mieszki. Często pod turystę. Ale też i tradycyjnie. Dla zmarłych, których moc ziół jakie wsypywano do środka, miała prowadzić ducha do reszty przodków... Rozerwane rzemyki zwisały po obu jego stronach sugerując ten sam przewrotny los. Zerwany z właściciela w trakcie jakiejś walki... Ta aura była podobna. Ale ten sam autor? Nie rozumiał jak to możliwe.
Wstał i schował ozdobę. Po czym zapukał do zamkniętego pokoju.
- Andie?
Dziewczyna otworzyła po krótkiej chwili.
Wszedł. Zamknął za sobą drzwi na samą klamkę.
- Jak się czujesz?
Posłała mu pełne podejrzliwości spojrzenie.
- Dobrze. - Odparła sucho.
Skinął głową jakby ta odpowiedź w zupełności mu wystarczała.
- To dobrze. Bo muszę cię o coś zapytać - odparł uważnie się jej przyglądając - Czarny mężczyzna. Średniej budowy. W średnim wieku. Twarz okrągła. Głowa ogolona. Elegancko ubrany. Czy wiesz kto może tak wyglądać?
Popatrzyła na niego jakby pustym wzrokiem.
- Jamie Foxx?
Milczał przez chwilę. Wbrew pozorom nie dlatego, że go zatkała drwina. Zajęło mu kilka sekund zanim dopasował gdzieś już zasłyszane tabloidowe nazwisko do twarzy.
- Zatem Jamie Foxx leży zabity o milę stąd w lesie. Jego jelito cienkie i kawałki otrzewnej są rozwłóczone w promieniu wielu metrów od ciała, a dookoła rozchodzi się nienaturalny odór psującej się krwi, która przyciąga lokalne drapieżniki - odpowiedział wyciągając meszek i powoli podnosząc ton - Chciałem zapytać co masz z tym wspólnego, ale pewnie to nie należy do ciebie, a do Stevena Seagala i tracę tylko czas, tak? Tak?!
Dziewczynę wyraźnie zemdliło gdy doktor sugestywnie opisywał obrażenie ofiary z lasu. Jej twarz zniekształcić wyraz obrzydzenia i strachu.
- Oczywiście, że nie należy do mnie. - Odparła łamiącym się głosem. - Ja nie noszę takiego badziewia. Ale może spytasz tej donosicielki Daanis.
- Nie ukrywam Daanis tylko ciebie. I ciebie pytam, bo podczas gdy Daanis wszystko powiedziała, ty milczysz. Wierz mi, że nie mam z tym problemu. Twoje sprawy są twoimi sprawami, a skoro nie szukasz pomocy to ci jej nie będziemy siłą udzielać. Ale w okolicy zginął człowiek. Nie pierwszy. I jeśli ktoś czegoś nie zrobi, to nie ostatni. A ja tego tak zostawić nie mogę. Więc albo powiesz mi co wiesz, albo dzwonię po Bryzę i z nią będziesz żartować o Jamiem Foxxie.
Przerwał na chwilę. Głos mu się może nie łamał, ale nie ukrywał, że też jest zdenerwowany i że do sytuacji wcale nie podchodzi na zimno, a wręcz przeciwnie, złość w nim narasta.
Odetchnął na chwilę.
- Te korale - wskazał na szafkę - Są twoje? Dostałaś je od Daanis?
- Tak, korale są prezentem od mojej byłej przyjaciółki Daanis. Tylko ona w okolicy pielęgnuje tę niby tradycję. - Powiedziała z lekką drwiną.
Przerwała na chwilę zapatrzysz się w świecidełko na szafce.
- Do tego opisu pasuje wielu aktorów. - Dodała po przerwie głosem pełnym żalu. - Żaden niestety nie pojawił się tutaj. Wiec czego wy chcecie ode mnie?! - Zaczęła szlochać. - Jedyna osoba, która chciała mi pomóc, której na mnie zależało nie żyje!! - Rozpłakała się.
Nie był w tym dobry. Bryza poradziłaby sobie znacznie lepiej. Zapewne nawet mała Greenpeace by dała radę lokalnej nastolatce. Ale z jakiejś nie do końca znanej sobie przyczyny wolał sam to zrobić. Dlaczego? Czego chciał od niej? Czemu nadal była tutaj, a nie w caernie?
- Więc pomóż mi dorwać tego, który zabił tę osobę - powiedział w końcu gdy uznał już, że dość się napłakała. - Opowiedz co się stało tamtego wieczoru nad jeziorem.
- W lesie? - Zdziwiła się lekko. - W lesie nic się nie stało. Poszliśmy się zabawić.
- Kto zatem cię uderzył? - zapytał cierpliwie.
- Ojciec. - Odparła bez namysłu.
- Ojciec... - powtórzył powoli - Daanis i Damien powiedzieli, że znaleźli cię już pobitą jeszcze nad jeziorem. Że zarzekałaś się, że to nie ten biały cię skrzywdził. Ponadto ja też byłem później nad jeziorem i znalazłem w tamtym miejscu ślady trzech osób. Dwie z nich wiem kim były. A trzecia? Andie. Zdecyduj się, czy ty tej pomocy naprawdę chcesz.
- Jak pan może mi pomóc? Luther nie żyje. Nie przywróci mu pan życia. Nie sprawie, że zostawi swoją żonę i zabierze mnie tak jak obiecał do Europy. Daanis z Damienem kłamią. To nie Luther mi to zrobił. - Wskazała na swoją twarz. - A może oni powiedzieli, że to tamten mężczyzna mi zrobił? Co? I to mają być przyjaciele? - Prychnęła z oburzeniem. - Mieli mi pomóc. Zabrać do domu. I mieli siedzieć cicho. Nie byłoby całej tej afery gdyby tylko potrafili trzymać gębę na kłódkę.
Jerry pokiwał głową. Albo dziewczyna potrafiła kłamać bez mrugnięcia patrząc w żywe oczy... albo przeszła delirium. Co je wywołało? Stwór? Czemu tam też cuchnęło śmiercią? Czemu stwór i Andie mieli indiańskie ozdoby Daanis?
- To wszystko jest jasne - powiedział wbrew nasuwającym się myślom - Ale potrzebuję, żebyś się na chwilę skupiła i przypomniała sobie czy zdarzyło się wtedy coś dziwnego. To mógł być jakiś szczegół, który z pozoru był normalny i nie zwrócił twojej uwagi. Pamiętasz coś takiego?
W oczach dziewczyny dało się wyczytać niedowierzanie i zdziwienie.
Pokiwała jednak głową na znak, że się zgadza.
Zamilkła na chwilę. Wyglądała na bardzo skupioną.
- Nie. Nic takiego nie przypominam sobie. - Dodała po tej chwili namysłu.
- Dziękuję - odpowiedział z opóźnieniem i skinął głową - Wybacz, że na ciebie naskoczyłem.
Wyszedł z pokoju.

Kineks już oczywiście nie spała. Stała przy oknie wyglądając przez nie. Sielski nastrój prysł bezpowrotnie. Opowiedział jej o tym co zaszło w lesie i pokazał mieszek. Wysłuchała bez słowa.
- To musi być nasza wspólna decyzja Kineks - powiedział po chwili milczenia - Chcę, żebyś została w domu. Ale to coś jest w okolicy. I nie wiem co zamierza. Nie wiem, czy nie będzie lepiej jeśli przeniesiesz się na tydzień, do Billego do caernu. A poza tym... jestem prawie pewien, że Andie przeszła delirium. Rozważam, czy nie wprowadzić jej w trans i wtedy przepytać. Jak to widzisz? Nie jestem pewien jak to przejdzie a i potrzeba do tego mieszanek ziołowych. Przygotowanie ich trochę czasu by mi zajęło, ale mogłabyś też wydostać gotowe z caernu. Ale to zostawiam twojej decyzji. Jeśli nie chcesz, to dam radę. Przemyśl. Muszę zadzwonić do Walta.

Dodzwonił się bez problemów i przedłużył zwłokę z zawiadamianiem wyższych instancji.
Wysłał też wiadomość do małej Greenpeace. "Ten mieszek wykonała Daanis. Daj znać panom Czerwonemu i Czarnemu i przyjedźcie do mnie o północy".

Wrócił do Kineks.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline