Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2017, 15:45   #161
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Cooper podszedł spokojnie do trzech mężczyzn.
- Tuż po przekonaniu Zhou do poparcia naszej sprawy na Ezekielu zabiorę się za przesłuchiwanie więźniów. Czy już ktoś z nimi rozmawiał? - zapytał, choć w zasadzie była to sprawa drugorzędna.

Mężczyźni wzruszyli ramionami. Jeden z nich wskazał wreszcie na zeppelin.
- Są tam, gdzie ich zostawiliście. Poprzedni kapitan miał ich przesłuchać, my nie mamy do tego kompetencji.

Cooper pokiwał głową.
- Dam wam znać co udało mi się z nich wyciągnąć - odparł krótko i odszedł. Niespodziewanie ponownie miał okazję przedstawić poziom własnych kompetencji. Dobrze. Wcześniej jednak udał się do uwolnionych z pałacu.
Kiedy jeszcze odchodził, dosłownie czuł na plecach ich spojrzenia. Obecnie jednak, mogli sądzić o nim co tylko zechcieli. Po scenie na statku, wiedział już że będą potrzebowali konkretnych dowodów, aby znów go oskarżyć. Musiał działać dość szybko, aby ich w tym ubiec.

- Panie Zhou - rozpoczął Jacob z przepisowym ukłonem, po czym zapytał:
- Moglibyśmy porozmawiać?

Nie spodziewał się zaprzeczenia. Taka odpowiedź bez wyraźnego powodu mogłaby być obraźliwa, zaś cywilizowane Xanou nie pozwalało sobie na antysocjalne zachowania.

Rzeczywiście, tamten grzecznie ukłonił się i pozwolił, aby odprowadzić go na bok. Spojrzał wyczekująco na Jacoba.
- Piękne miejsce i wspaniały pałac. Czy byłby pan tak łaskaw podzielić się ze mną historią tego miejsca? - zapytał ponownie. Oczywiście nie o tym zamierzał rozmawiać, lecz z mieszkańcami Xanou zwykle nie przechodziło się od razu do rzeczy, jeśli nie istniała taka konieczność. Tak jak ceremonie parzenia herbaty, tak konwersacje również były opatrzone pewnym ceremoniałem, który na zachodzie ludzie określiliby grą wstępną.

- Nigdy tu nie byłem - mruknął - Ten pałac… jest istotnie zjawiskowy. Ale z jakiegoś powodu mnie niepokoi.

- Panie Zhou, mam dla cesarzowej informacje wagi państwowej. Właściwie to światowej. Wiem też, ponad wszelką wątpliwość, kto stoi za tragedią, jaka spotkała K’Tshi. Informacje są niezwykle istotne. Moje intencje są czyste, czego dowodzi fakt ryzyka, jakie podjęliśmy niedawno, zaś o żadne korzyści dla siebie prosić nie chcę. Zmuszony jestem poprosić pana, panie Zhou, o wstawiennictwo w sprawie łaski audiencji u Jej Cesarskiej Mości.

- Nie mogę zarzucić nic pańskiej lojalności. Problem jest taki, że nasza procedura w przypadku ewakuacji cesarzowej jest bardzo skomplikowana. Dość powiedzieć, że takich sobowtórów jak ta pani - wskazał na krzątającą się po plaży kobietę - jest wiele. Nie wiem gdzie udała się jej wysoka mość. Mogę wyjść z prośbą o audiencję, lecz obawiam się że będzie ona przeprowadzona za pomocą drogi radiowej.

Cooper przez chwilę zastanowił się.
- Będzie musiało wystarczyć. W takim razie będę miał jeszcze jedną prośbę, panie Zhou. Chciałem osobiście dostarczyć cesarzowej dowód na poparcie tego, co powiem, by na bieżąco mogła zweryfikować moje słowa. Skoro to się nie uda, muszę przekazać go panu z prośbą o dostarczenie do rąk Jej Cesarskiej Mości. Dam panu znać, gdy będę gotowy. Czy mogłoby tak być? - zapytał uprzejmie Jacob.

Cesarski służbista skubał w zamyśleniu brodę. Wreszcie skinął głową.
- Rzecz przekażę. Nie mogę jednak obiecać kiedy. Jak pan sam widzi, administracja naszej stolicy jest w rozsypce i zajmie trochę czasu, nim wszystko wróci do normy. Co do pańskiej wiarygodności. W przekazach radiowych posługujemy się specjalnymi kodami, które nas uwiarygodniają. Jeśli użyję hasła przypisanego mojej osobie i równocześnie poświadczę za pana, to taka kontrola powinna cesarzowej wystarczyć - tu znów ukłonił się aż po sam pas - Jak wspomniałem, jestem pana dłużnikiem i zrobię co w mojej mocy, aby wynagrodzić mojego kłamstwo. Bo choć było ono konieczne, stanowi plamę na mym honorze.

- Wszystko jest wybaczone, panie Zhou - odparł Cooper odpowiadając ukłonem.

- A teraz, jeśli pan pozwoli, oddalę się i pozwolę sobie przybyć do pana niebawem - ponownie ukłonił się wyspiarzowi.
  • Starożytna moneta

- Jakieś interesujące punkty dla przeprowadzenia akcji? - zapytał bezpośrednio, upewniając się, iż nikt nie podsłuchuje.

Ta również obejrzała się przez ramię. Kiedy obydwoje wiedzieli że pozostali sami, szybko zdała raport:
- Niedaleko nas mielizna kończy się nagłym uskokiem. Wystarczy przejść kilka metrów w stronę morza i jesteś po szyję w wodzie. Można to jakoś wykorzystać. Dwa. W głębi lądu znalazłam coś na rodzaj lessowego wąwozu. Kiedy już się do niego wejdzie, trudno wspiąć tyłek na górę. Prędzej zsuniesz się z powrotem i coś sobie pogruchoczesz. Gdybyśmy przekonali agentów do przejścia tamtędy, a sami stali na górze… nie mieliby oni większych szans. Są też parowy, bardziej na północ. Porastają je podobne do bambusów rośliny. A przynajmniej rosły, dopóki nie przeszła tamtędy burza. Z kniei pozostały jedynie ostro zakończone kikuty. I kiedy mówię że są zaostrzone, to mam na myśli drewno, które potrafi przebić ludzką skórę - tu wskazała skaleczony palec, który owinęła darowanym przez Denisa liściem.

Jacob uśmiechnął się i skinął głową.
- Skorzystajmy wąwozu. Musimy wybrać takie miejsce, w którym less jest słaby lub osłabić go, żeby pod wpływem kroków osunął się na dół. Być może również tam wpadnę, więc dobrze by było, gdyby zjazd był względnie bezpieczny. Wtedy będzie można wykończyć ich ostatecznie. Ja jeszcze muszę przesłuchać naszych jeńców, więc jakbyś mogła pokazać reszcie drogę. W tym czasie zdołają coś zrobić. Jak skończę, to pokażesz mi wybrane miejsce, wrócimy razem, reszta ukryje się gotowa do strzału, ty zostaniesz, a potem ruszysz za mną i agentami w bezpiecznej odległości. Takie zabezpieczenie.

Kobieta skinęła tylko głową i powoli odeszła z miną jakby rozmawiała o najbanalniejszych pod słońcem rzeczach, zaś Jacob skierował się prosto do miejsca przetrzymywania więźniów. Gdy dotarł na miejsce, usiadł i uśmiechnął się łagodnie.

- Jak się pani nazywa? Spokojnie, jestem po waszej stronie, co chyba już razem z kolegą udowodniliśmy, prawda?

Oczy kobiety przypominały obraz przestraszonej łani. Przytaknęła, lecz przez jej ciało wciąż przechodziły dreszcze.
- Co im powiedzieliście? Pytam tak dla porządku, bo będę musiał prosić o informację, której nie zdobyli. W ramach budowania chwilowego zaufania między mną a nimi. Taki gambit.

- Nie rozmawiali z nami. Dali trochę jeść i mówili żebyśmy nie sprawiali kłopotów - wyjąkała.

- Proszę mi odpowiedzieć na kilka pytań. Muszę przekonać tych twardogłowych agentów, że jestem po ich stronie. Do tego będę potrzebował kilku informacji, by się uwiarygodnić. Proszę mi powiedzieć kim pani jest, kim są ludzie, z którymi została pani zamknięta oraz czy pracuje pani dla Shagreena. Dla ułatwienia powiem, iż potwierdzenie ostatniego pytania byłoby bardzo wygodne dla całej intrygi. Proszę mi również powiedzieć jak to się stało, że panią złapali i co się jaki był tego powód. Proszę się nie martwić i powiedzieć wszystko, co pani wie. Jeszcze trochę cierpliwości i będziemy mogli uwolnić całą trójkę - powiedział z łagodnym uśmiechem. Do tego właśnie celu miała służyć moneta, gdyby kobieta nie chciała mówić z powodu przynależności do organizacji Shagreena.

Wiedział, że w normalnym przypadku kobieta wyśpiewałaby mu wszystko od razu. Kiedy jednak padał pseudonim Shagreena, sprawy nabierały bardziej nerwowego wymiaru. Niewiasta otworzyła niemo usta, niczym wyrzucona na brzeg ryba. Wreszcie wydukała:
- J-jestem Beatrice. Tamten to Gregory i Steven. Domyślam się, że powinniśmy panu być wdzięczni. Ale nie rozumie pan… nasza misja jest objęta ścisłą tajemnicą… Im mniej ludzi o niej wie, tym lepiej. Tak jest bezpieczniej.

Uznał że to najwyższa pora użyć drugiego argumentu. Wyciągnął rękę z położoną nań monetą. Nie musiał robić nic więcej. Więźniowie popatrzyli przez siebie. Byli w opłakanym stanie, strach przeżarł ich na wylot. Mruknęli jednak do siebie na znak, że nie pozostaje im nic innego jak zaufać wtyczce w szeregach Black Cross.
- Mieliśmy sprawdzić stan zaopatrzenia wroga i przekazać raport przed spotkaniem na wyspie Eliasza - Beatrice przełknęła ślinę i kontynuowała - Udawaliśmy najemników. Wszystko było dobrze, dopóki nie przydybali nas w ładowni. Każdy z nas zna kogoś, kto wylądował na Andromedzie. Shagreen obiecał ich wypuścić.

Inny jeniec zająknął się jakby chciał coś powiedzieć. Zwalczył wreszcie obawy, zabrał głos:
- Zdążyliśmy trochę ich podsłuchać. Mówili coś o testach broni chemicznej. Powtarzali liczbę sto dziesięć. I… odradzającym się kulcie. Nie zrozumieliśmy zbyt wiele. Proszę uważać. To bardzo niebezpieczni ludzie.

- Wiecie o jaki kult mogło chodzić?

Pokręcili głowami.
- Mówili o nim tak, jakby sami obawiali się powiedzieć zbyt wiele - podjął znów mężczyzna nazwany Gregorym - Gdybym wcześniej nie słyszał o Black Cross, pomyślałbym że się boją.

- Znacie koordynaty wyspy i czas spotkania?
Tu ponownie odezwała się kobieta. Powoli odzyskiwała rezon i mówiła już bardziej pewnie.

- Wiemy że ma to być lada dzień. Gdzie? Nie sądzę by ktoś zdradził nam tak wrażliwą informację. Tam mają trafić tylko najważniejsi.

To musiało na razie wystarczyć Jacobowi. Przeszedł do kolejnego pytania.
- Jak skontaktować się osobiście z Shagreenem?

Beatrice zastanawiała się tylko parę sekund.
- Musi być już na miejscu. Ostatnie wiadomości od informatorów mówiły, że płynie gdzieś, aby zakończyć sprawę raz na zawsze. Myślę więc że ten, kto zlokalizuje wyspę, odnajdzie też Shagreena.

- Pieprzony morderca.

Pozostała dwójka spojrzała pytająco na ostatniego więźnia, który dotychczas milczał.
- Eh… nie zrozumcie mnie źle, również ty obcy. Wiedziałem co robię, idąc na tę stronę barykady. Moja siostra trafiła do azylu, a wiedziałem że ten psychol organizuje tam jakiś przewrót. Żeby jej pomóc, musiałem pierw zaoferować swoje usługi Shagreenowi. Skąd mogłem wiedzieć że wywiąże się z tego taka jatka? Ten facet ma nas wszystkich w dupie. Chce tylko dorwać tę całą rodzinę Barnes - nagle w jego oku zajaśniała łza - Jasne, boję się tych tutaj, bo każdy by się bał. Ale przestaje mieć pretensje, że tu trafiliśmy. Wychodzimy na wspólników mordercy.

- Co zrobiłeś? I powiedz więcej o owej jatce. Nie wiem którą masz na myśli - odparł łagodnie Jacob. Jego podejrzenia się potwierdzały i utwierdzały go w konieczności realizacji planu.

Więzień aż westchnął. Oparł się o ścianę statku i powoli zjechał plecami w dół. Niełatwo mu szły podobne zwierzenia.
- Na początku to były proste akcje na zasadzie znalezienia papirusu dla ulotek propagandowych. Albo zwerbowania nowych członków. Kiedy się sprawdziłem, dawali mi nowe zadania. Przechwycić korespondencję wroga, siać fałszywe plotki… Raz dopuszczono mnie nawet przed JEGO oblicze - Jacobowi nie umknął fakt, że mężczyzna się wzdrygnął - To wtedy poprosił mnie, abym obadał z pozostałymi ten statek. Pytasz o terror, jaki sieje Shagreen. Nie wiem od czego zacząć. Wszystko rozpoczęła się na Southand, gdzie wysadził jeden z murów azylu. Prawdopodobnie część z doktorów jest przekupiona i dostarczała składniki do materiałów wybuchowych… dlatego pierwszymi ofiarami byli strażnicy z ZOA. Teraz morduje każdego, kogo podejrzewa o związek z Kamiennym Herbem. K’Tshi to tylko część długiej listy. Słyszałem o dużej ruchawce na Redwick. Jego skrytobójcy zabili nawet paru ludzi w stolicy Wolnych Miast.

Cooper natychmiast przeszedł do kolejnego punktu. Musiał drążyć i dowiadywać się jak najwięcej, póki jeszcze posiadał taką możliwość.
- Mówiliście, że na wyspie będą tylko najważniejsi. To znaczy, że Shagreen nie zabiera ze sobą wielu ludzi? - zapytał Starr przypominając sobie dane z raportów Black Cross. Krzyżowcy niemal przygotowywali się na wojnę.

- To ma być spotkanie reprezentacyjne - ciągnął dalej więzień o imieniu Steven - Jasnym jest że każda ze stron posiada w zanadrzu jakiś oddział. Sami zbroiliśmy się już od jakiegoś czasu. Ale oficjalna wersja zakłada jakieś pertraktacje. Barnesowie, Shagreen, jakiś Hanzyta… oraz Black Cross. Nie wiem jak oni sobie to wyobrażają. Może to wszystko jedna, wielka zasadzka.

- Muszę skontaktować się z Shagreenem. Koniecznie. Choćby radiowo i na krótko. Musi mieć ze sobą jakąś radiostację. Kto może wiedzieć jak się z nim porozumieć? - zadał kolejne pytanie Cooper. Walker musiał się dowiedzieć o kilku istotnych kwestiach.

Kobieta pokręciła głową.
- Naprawdę chcemy ci pomóc. Ale Shagreena próbuje ostatnio dorwać połowa zon. Szef dobrze nauczył się jak unikać tych, którzy go szukają.

Pokiwał głową ze zrozumieniem i opadł na oparcie.
- W takim razie pomóżcie mi nawiązać kontakt radiowy z najważniejszą osobą, jaką znacie - rzekł historyk. Ktoś musiał coś wiedzieć.

Wszyscy więźniowie ochoczo przytaknęli.
- To już bardziej wykonalne. Zwróć nam wolność, a kogoś ci znajdziemy. Obiecuję - Beatrice zmusiła się do uśmiechu.

- Musicie pozostać jeszcze w roli więźniów, ale już niedługo. Przyjdę do was, kiedy będzie już po wszystkim - uśmiechnął się do wszystkich i podążył w kierunku kolejnego punktu planu, jakim były oględziny przyszłego miejsca zbrodni. Koło musiało się toczyć.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline