Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2017, 07:25   #54
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Dognał siostrę, a potem podtrzymywał całą drogę jej ramię, z zaniepokojeniem zerkając na zacięty profil, szczęki zaciśnięte tak mocno, że na policzkach pod smagłą skórą rysowały się supły mięśni.

Nic jej nie jest. Akurat.

Znał dobrze Biankę i wiedział, jak reaguje. Nigdy nie pokazałaby przed kimś obcym cienia słabości. Tym bardziej jeśli wśród obcych byli mężczyźni. To, że nie dygotała zasmarkana, a maszerowała przed siebie z zaciętą miną nie świadczyło o tym, że… nic się nie stało. Stało się ewidentnie.
Doszli wreszcie do domku. Merlin doholował siostrę pod prysznic, a gdy się myła, zgarnął jej ubranie i podłozył świeże, wyszperane z jednej z przepastnych szaf wyposażonych na wypadek, gdyby jednak zechciała pomieszkać w prezencie od brata. Usunął wszelkie ślady bytności Bashira. Wystawił na werandę dwa fotele, zapalił na stoliku lawendową świeczkę i czekał na najważniejszą kobietę w swoim życiu, z winem i paczką papierosów. Długo czekać na siebie nie kazała. Umyta, uczesana i przebrana, czyli uzbrojona w swą prawie najpotężniejszą broń, pojawiła się na werandzie. Z wdzięcznością sięgnęła i po papierosa i po wino. Wzięła solidniejszy łyk, siadając w fotelu. Lekkim uśmiechem podziękowała za odpalenie papierosa. Zaciągnęła się nim kilkakrotnie i dopiero wtedy przemówiła.
- To było straszne. - Mówiła lekko łamiącym się głosem przerywając co kilka słów by się zaciągnąć. - Poszliśmy na spacer. I nagle to coś wyskoczyło na nas. Wyskoczyło z cienia. Rzuciło się na Joshue. Wypatroszyło jak prosiaka. Rozumiesz? Jak prosiaka. O Boże! To było straszne. Wszędzie krew. Wszędzie flaki.
Nie dał po sobie poznać, że jakimś szóstym zmysłem czuł, że Bashira nie krzywda spotkała, a kara. Dalał Biance wina, pogładził po miękkiej dłoni.
- A… długo się znaliście? - wypalił niby mimochodem.
- Ze studiów jeszcze.- Odparła popijając wino. Nie był to spokojny i wyważony łyk, tylko taki jakim bierze się lekarstow na ukojejnie nerwów. To wino było dla Bianki McMahoan takim lekiem.
- I przyjechał tu do ciebie? - Merlin uniósł brew. W myślach szlachtował Joshuę Bashira własnymi rękoma.
- Mówił, że był przejazdem. - Zainteresowała się. - A co?
- Kłamał - powiedział Merlin po prostu, zapalił papierosa i wysnuł nosem długie, siwe pasma. Pozornie był spokojny, jak zawsze starał się być. W środku aż się gotował. Mały czarny sukinsyn, farbowany Indianin, próbował podejść JEGO rodzinę. Gdyby padło na matkę, to Merlin pewnie też by się wściekł, ale mógłby co najwyżej popatrzeć. Gdyby trafiło na brata, poruszyłby niebo i ziemię, ale po cichu, żeby nie nadepnąć na odcisk zwany dumą… ale padło na Biankę. I Merlin solennie już sobie obiecał, że puści z torbami i obedrze ze skóry każdego, kto maczał w tym nie tylko palce, ale i koniec paznokcia.
- Mógłbyś sprecyzować?
- Przyjechał tu, by postawić wysoce szemraną inwestycję na indiańskiej ziemi. Inwestycję, która zablokowałaby nasze działania. I zapewne skazała cię na karę u naszej matki, gdyby wyszło na jaw, że mu pomagałaś. Ale nie pomagałaś przecież - Głos Merlina nawet nie był pełen wiary. Był pewniejszy niż skała, wokół której Bóg ulepił podstawy świata. - O czym rozmawialiście? Coś go… interesowało?
Dolał siostrze wina, po czym uniósł do ust śliczną, kształtną dłoń, by złożyć na niej czuły pocałunek.
- Wypytywał co u mnie. Jak mi się tu podoba? Takie prywatne pytania. Ani słowem nie wspomniał o jakiś interesach. - Odparła spokojnie i pewnie.
- I nie wspomniał, co mi zlecił?
- Nie.
- Ekskluzywny burdel chciał tu założyć, siostrzyczko - Merlin mówił spokojnie, ale wykrzywił się niemiłosiernie. Lata życia u boku zawsze walczącej o prawa kobiet siostry uwrażliwiły go na ich krzywdę. Żałował w sumie, że za krzywdę jego siostry, za wykorzystane zaufanie, nie może zabić Bashira jeszcze raz.
- Słucham? - Bianka aż się zakrztusiła.
- Zlecił mi projekt. Zastanawiam się, jakim cudem nie skojarzył nazwiska…. a może skojarzył? I dobrze grał. Zaplanował sobie klub dla bogatych dżentelmenów nad jeziorem. Czyli burdel z młodymi, jędrnymi dziewczętami dla bogatych knurów. Reprezentuje Czirokezów… i, och - zaciągnął się i uśmiechnął w roztargniony sposób, na jaki pozwalał sobie tylko przy Biance - Oczywiście, zdarzają się altruistyczni prawnicy - bojownicy o prawa Indian do ich dziedzictwa. Ale oni raczej nie stawiają na świętej ziemi chatek kopulatek. I uprzedzając twoje mordercze spostrzeżenia i wyciąganie analogii… nie, to nie to samo co kasyno, gdzie Indianie skalpują białych z zawartości konta. To coś zupełnie innego i wiemy to obydwoje. Do tego dochodzą moje poszukiwania i… ten teren się pokrywa. Co robimy, siostro… i jak bardzo się angażujemy… i czy… ściągamy matkę.
Ostatnia propozycja ledwie przeszła Merlinowi przez gardło.
Bianca milczała przez dłuższą chwilę wpatrując się w szkarłatny płyn w kieliszku. Zupełnie jakby tam szukała odpowiedzi i wskazówek. Po tej przerwie odezwała się
- W żadnym wypadku. Ona musi cię w końcu zacząć szanować. - Tym razem to ona ścisnęłą dłoń Merlina chcąc mu dodać otuchy. - Po to tu przyjechaliśmy. Tylko musimy się spieszyć.
Tak, oczywiście, wiedział to wszystko. Pojawienie się matki zamiecie całą okolicę. Tańcząca w Foliach porozstawia wszystkich lokalnych po kątach jeszcze przed porannym latte, przy okazji przejeżdżając się po życiowych planach własnych dzieci jak czołg. Jej bezmyślność była gorsza niż naiwna bezrefleksyjność Granta. Bowiem ona, Merlin wiedział to doskonale, była wyjątkowo przenikliwą i sprytną suką. I miała świadomość, jak niszczy własne dzieci. Tylko miała to gdzieś, póki cel uświęcał środki.
- Z policją jestem dogadany. Grant mi pomaga. Ale muszę dotrzeć do tych z rezerwatu. Uktena. Wiesz, że to nie będzie łatwe… po tym co było. Powiedz, że masz jakieś dojścia lub chociaż pomysły.
- Tak mam. Ale muszę jeszcze nad tym popracować. - Zaciągnęła się dymem papierosowym I wypuściła go wolno wyraźnie odprężając się. - Wiesz co to było w lesie?
- Coś od Indian… ozdoby w każdym razie nosiło indiańskie.
Siostra przeniosła na niego zdziwione spojrzenie.
- Indianie? - Zapytała całkiem cicho. - Myślisz, że oni chcieli nas odstraszyć?
- Ciężko powiedzieć. Ale to nie było pierwsze tak widowiskowe zabójstwo… i zbrodnie zdają się mieć coś wspólnego z gwałtami na Indiankach - w oględny sposób starał się przekazać Biance, że zamiary Bashira wobec niej na tym pustkowiu do najczystszych nie należały. Będę szukał, co łączy zabitych… bo coś musi.
- Nie, Merlinie, Joshua nie miał tego na pewno na myśli. - Bianca wydawała się bardzo pewna siebie.
Ufał siostrze i wiedział, że w sprawach pożądania i sposobów, na jakie może znaleźć ujście orientowała się doskonale, w teorii i praktyce. Ale i tak uniósł brew.
- Nie?
- Nie. - Powiedziała stanowczo. - Prędzej ciebie.
- Nie byłem zainteresowany nawet gdy żył - odburknął Merlin obcesowo cokolwiek, ale zaraz złagodził on uśmiechem. - Nie obrażaj się. Prawie umarłem ze strachu, że coś ci zrobi. Po co wy w ogóle szliście po ciemku w tę głuszę?
Ona również uśmiechnęła się i dotknęła ręki Merlina.
- Na spacer. Po kolacji postanowiliśmy się przejść.
Pocałował jeszcze raz siostrzaną dłoń.
- Odpoczywaj. Ja muszę zadzwonić.
Zamierzał zacząć od Granta, chociaż podejrzewał, że komórka odezwie się gdzieś w domku albo w ogóle będzie milczeć jak zaklęta. Ale jeśli to on miał zorganizować cichutki i tajemny pogrzeb dla Joshuy Bashira, to wolałby wiedzieć, że musi.
 
Asenat jest offline