Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2017, 16:09   #281
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
KLUCZOWE PYTANIE


A teraz dalsze losy szybkich i wściekłych koneserów piw, win, wódek i innych trunków wysokoprocentowych. Przerwa lekko przeciągnęła się, bo miała trwać do kwietnia 2016 roku, a tu już mamy nie tylko 2017 roku, ale i kolejny kwiecień! I tym samym okazuje się, że w Żula Zaciemnienie można grać całe lata i nie nudzi się, a jakby jednak coś szwankowało ze zrozumieniem fabuły to prostym lekarstwem jest alkohol. Fabuła tym czasem ruszyła z kopyta niczym galopująca lama na argentyńskiej pampie. Tylko co ona tam robiła?

PORANEK WIGILIJNY

PONIEDZIAŁEK RANO 24 GRUDNIA 2015 ROKU
CZĘŚĆ I: KECZUP


Niewiele czasu minęło zanim Sosnowcy załadowali się do specjalnego autobusu oznaczonego literą. Liczyli na to, że nie będzie kanara, ale Keczup to sobie przygotował kastet na wypadek, gdyby ktoś się czepiał. Tym czasem już po jednym przystanku Keczup grzecznie zsunął kastet z dłoni i schował go do kieszeni. Odkaszlnął również w stronę Majoneza, żeby zakorkował winiacza i schował go do torby - wszystkie te instrukcję zawierały się w słowie „Przypał!” Majo nie bardzo rozumiał o chuj chodziło Keczupowi, ale posłuchał się - co jak co, ale Keczup miał jakby szósty zmysł, gdy szło o przypały. Nie raz i nie dwa z olbrzymiej kawalkady aut potrafił wyczaić nieoznaczone przypałowozy. Majonez zaczął przyglądać się pasażerom, ale nie zwrócił uwagi na nic specjalnego. Zaczął nawet podejrzewać, że jednak pojebało się Keczupowi, ale dzielnie trzymał się rurki, zamknął oczy i popadł w autobusowy trans.

Buty. Tak na filmach jak i w prawdziwym świecie często można poznać przebierańców po butach nie pasujących do reszty ubioru. Percepcja Keczupa zawsze działała na zwiększonych obrotach, choć starał się tym zbytnio nie pucować przed nikim. Kompani myśleli po prostu, że ma szósty zmysł odnośnie przypałów - a on po prostu uważał na rzeczywistość i szybko wyciągał logiczne wnioski. Czasem za daleko idące, ale zazwyczaj prawidłowe. Keczup za młodu często oglądał seriale kryminalne i właściwie to chciał być detektywem - nie jakimś tam krawężnikiem, ale takim trochę jakby superbohaterem. Łapać morderców, gangsterów, czy zboczeńców. Nie po drodze mu było jednak z M.O., ale wiedział o zbliżającej się transformacji ustrojowej. W między czasie zatrudnił się jako taksówkarz, żeby trochę dorabiać. Po utworzeniu Policji postanowił aplikować - miał sporo książek o tej tematyce, wszystkie pilnie studiował i znał procedurę od podszewki. Dodatkowo ćwiczył co by przejść testy sprawnościowe. Wszystko miał dopięte na ostatni guzik, ale równocześnie nie bardzo wierzył w swoje siły i postanowił pracować jako taksówkarz do czasu rzeczywiście dostania się do szkoły. W ostatnich dniach pracy był tak podekscytowany, że już niedługo rozpocznie swoją wymarzoną karierę, że przestał za bardzo zwracać uwagę na otaczającą go rzeczywistość. Ludzie wchodzili do taksówki, wiózł ich we wskazane miejsce, płacili, wychodzili. Czasem kazali czekać to czekał i liczył za to, a potem wiózł ich gdzieś indziej. No i właśnie pewnego razu wsiadła do jego taksówki młoda dziewczyna (acz pełnoletnia) z wyraźnie młodszym chłopakiem (ten na pełnoletniego nie wyglądał, ale również był). Młodą dziewczynę kojarzył - często korzystała z jego taksówki, podejrzewał, że była prostytutką. Kurs był nietypowy o tyle, że kazali się zawieźć do lasu. Obiecali za to dodatkową forsę, a na pytanie Keczupa „Chyba nie chcecie mnie tam odjebać, żeby zabrać taksówkę, co?” - stwierdzili, że nie, a on nie miał powodu im nie ufać. W czasie podróży byli zresztą rozmowni co tym bardziej uśpiło czujność Keczupa. Dojechali szosą do miejsca, gdzie była leśna droga, w którą kazali mu skręcić i zatrzymać się. Zapłacili za podróż i powiedzieli, że trzy razy tyle zapłacą za powrót jeżeli na nich poczeka. Zgodził się. Oni poszli, a on zaczął czytać książkę tracąc rachubę czasu. W między czasie w lesie padły strzały, ale nie przywiązał do tego zbytniej wagi. Mimo, że w jego umyśle powinno zapalić się czerwone światło to było przytłumione stresem przedegzaminacyjnym. Jakiś czas później wrócili z dwoma dużymi pudłami - oboje targali je oburącz. Kazali otworzyć bagażnik. Jakby nie był zaaferowany zbliżającym się egzaminem to może zwróciłby uwagę na plamy krwi na pudłach i to, że dziewczyna miała prawą rękę schowaną w rękawie (a tam gdzie trzymała pudło tą ręką było mnóstwo krwi). I jeszcze to, że w drodze powrotnej nie byli już rozmowni.

Dwa dni później zwolnił się z pracy jako taksówkarz. Kolejne dwa dni później został aresztowany - z samego rana, tego samego dnia, w którym miał iść na egzamin. Trzeciego dnia aresztu dowiedział się, że będzie on trwał trzy miesiące. A po tym czasie kolejne. I kolejne. Próbował tłumaczyć się, ale za dobrze znał procedurę - nie miał szans. Znał ją z poprzednich podróży, wielokrotnie była widziana w jego taksówce, nie mógł nie słyszeć strzałów, nie mógł nie widzieć plam krwi na pudłach... nie mógł nie myśleć. Ostateczny wyrok? Trzy lata odsiadki - adwokat mówił mu (co zresztą sam wiedział), że niżej zejść się nie dało za pomocnictwo do zabójstwa. Po wyjściu nie mógł być nawet taksówkarzem.

Aktualnie - ponad dwie dekady od wyjścia - wciąż był w takim samym stanie jak dowiedział się, że to nie pomyłka i nie wypuszczą go z aresztu (czyli w przeciągu pierwszych dwudziestu czterech odsiadki): pomiędzy życiem, a śmiercią. Nie miał pojęcia co go skłaniało do dalszego życia. Alkohol zaczął pić, aby zyskać trochę odwagi na samobójstwo - ale ten sprawił jedynie tyle, że chciał go pić więcej. W pierwszych latach snuł się po ulicach jako bezdomny, ale jak grom z jasnego nieba spadła na niego wiadomość, że zmarła jego dawno nie widziana ciotka i jest jej jedynym dziedzicem. Dzięki temu wyszedł z bezdomności. To był jednak jego jedyny awans społeczny - panował nad sobą jedynie o tyle, że z odziedziczonych pieniędzy opłacał rachunki, a pił za sępiostwo. Keczup miał nawet ochotę startować w Wyścigu Wyborczym, ale razem ze swoim niewielkim komandem prowadził wówczas zaciekłe walki z niemieckim odłamem Lam i nie dał rady dotrzeć na czas z rowerem.

Powracając do wnętrza autobusu linii z literką to oprócz Sosnowskich było w nim kilka osób. Keczup zwrócił jednak uwagę na dwóch niby to pracowników PGE. Po pierwsze wyglądali tak jakby jechali do roboty (mieli ze sobą torby i sprzęt do wspinaczki po słupach), a od kiedy to, kurwa, pracownicy PGE jadący do słupów jeżdżą autobusami? To raz. A dwa mieli na sobie obuwie policyjne. No i trzy: z ryjów to wyglądali na gliniarzy i czujnie obserwowali wszystkich w autobusie, a w szczególności lekko spoconego i zdenerwowanego typa ściskającego aktówkę. Na jednym z przystanków wsiadł znany Keczupowi złodziej aut (którego jednak imienia, czy tam pseudonimu nie mógł sobie w ogóle przypomnieć) i przez chwilę również obserwował spoconego typa. Złodziej jednak również zwrócił uwagę na typowych miśków w przebraniach i wysiadł na kolejnym przystanku. Dzielne policmajstrzy nie poznali tamtego. Kroiła się większa akcja, która jednak nie doszła do skutku, no bo tamten złodziej już dzwonił do kumpli. Dla tych co to nie wiedzą: była to ustawka z wykupką skradzionego auta, ale złodzieje spłoszyli się. Keczup nie miał ochoty tłumaczyć przebierańcom jak bardzo spierdolili akcję - wysiedli na głównym przystanku linii, przy „Manhattanie” (pasażu handlowym), a tamci pojechali dalej. Do ucha Keczupa zresztą dotarła rozmowa jakichś dwóch drabów (no może nie jakichś, Keczup ich luźno kojarzył jako złodziei), którzy śmieli się, że nie dość że chujowe przebranie mieli to jeszcze pomylili przystanki.

- Dobra. Już bezpiecznie. - powiedział Keczup i razem z Majonezem i Duńską wypili wina, które wcześniej dostali od Bimbromanty. Picie pod sklepem powoduje taką rzecz, że zlatują się sępy i tak również było i tym razem. Już po chwili fałszywa informacja o akcji charytatywnej trafiła do uszu kilkunastu żulów i zaczęła się rozprzestrzeniać w zastraszającym tempie. Działał również efekt głuchego telefonu i jakąś godzinę później to ktoś tam słyszał, że za darmo będzie koks, dziwki, lasery i bajery.

To nie koniec przygód Keczupa i jego niewielkiej ekipy Sosnowskich, ale w tym miejscu pozostawiamy ich. Wrócą później po odbiór reszty zapłaty od Bimbromanty, a i może pojawią się w pobliżu Rezydencji Krakowskiego zobaczyć o chuj właściwie chodziło Panu Ryszardowi, żeby zanęcić takie tłumy tam.

PORANEK WIGILIJNY

PONIEDZIAŁEK RANO 24 GRUDNIA 2015 ROKU
CZĘŚĆ II: SKURWYSYNY


Gdzieś tam w pobliżu drogi z Gubio do Zundur, a w pobliżu miejscowości Kingoa swój niewielki obóz mieli przebrzydli islamiści. Składał się on z kilku namiotów pokrytych siatką maskującą, a średnia wieku nie była większa niż dwadzieścia lat. W jednym z namiotów akurat trwała narada na temat kolejnego ataku na chrześcijan w celu porwania kobiet i gwałcenia ich do śmierci. Nie byli na tyle liczni, żeby być jakoś specjalnie ściganymi przez wojska rządowe, a i do tej pory nie prowadzili żadnego ataku na tyle ważnego co by prowokować do zemsty większej niż norma. Na naradzie jeden z islamistów wyjawił naprawdę genialny plan, który rzekomo otrzymał od aniołów w czasie snu - w rzeczywistości to oczywiście były demony powiązane z tą zbrodniczą ideologią. Wszyscy zgodzili się z nim, że to bardzo dobry plan - co prawda wymagał przemieszczenia się o setki kilometrów, ale gdyby się udał to byliby sławni w całej organizacji, a może i na świecie.

Tym czasem Abdul kombinował coś z zapalnikami w jednym z namiotów. Był jednym z najstarszych z grupy i od dawna fascynował się bombami. Jakby miał szansę przedostać się do Europy to mógłby naprawdę dużo szkód porobić. Niestety ciągłe obiecanki organizacji, że zostanie przerzucony na północ spełzły na niczym. Abdul zresztą wiedział o nepotyzmie i kumoterstwie jaki panował w grupie - no i skorumpowaniu. On niestety nie miał ani krewnych wysoko postawionych, ani forsy. Miał natomiast umiejętności, którymi chciał się popisać przygotowując jakąś bombę na spektakularny atak w Nigerii co by zwrócić uwagę tych co to zawiadują przerzutem terrorystów do Europy. Dlatego ominął naradę wojenną i kombinował przy zapalnikach. Wiedział co robi. Niebezpieczeństwa nie była.

Jakieś cztery i pół tysiąca kilometrów od wyżej wymienionej bazy Andrzej „Ajej” Młot napił się trunku wysokoprocentowego i z lekko dziwnym akcentem, jakby zmiękczonym „h” zakrzyknął - Na pohybel skurwysynom! - a w tym samym momencie Abdul dostał skurczu i przypadkowo dotknął jeden kabel o drugi i już po chwili wypierdoliło w powietrze cały obóz przebrzydłych islamistów. Nikt nie przetrwał tego. Resztki zżarły psy.

PORANEK WIGILIJNY

PONIEDZIAŁEK RANO 24 GRUDNIA 2015 ROKU
CZĘŚĆ III: BASEN


O akcji na basenie dość już było mowy, więc tu tylko obrazek w przybliżeniu pokazujący co zastano, gdy już ekipa zawinęła się. Tylko było trochę więcej wody w basenie.


PORANEK WIGILIJNY

PONIEDZIAŁEK RANO 24 GRUDNIA 2015 ROKU
CZĘŚĆ IV: SIEMASZ WIKTOR


W czasie akcji na basenie ludzie z ekipy jeszcze jako tako kontaktowali. Co prawda tankowali dość długo, ale jeszcze ich umysły nie były jak dętki. Później już co raz bardziej ich wizja była zniekształcona jakby patrzyli przez denka od butelek. Zupełnie nie przygotowani na atak mrocznych mocy stracili panowanie nad sobą w przybytku Żyda.

Niewiele osób (o ile można ich tak nazwać) wiedziało, że Żyd był tym samym fenomenalnym żydziakiem, o którym niemiecka propaganda produkowało książki i filmy nazywając go Wiecznym Tułaczem. Ogólnie to do Polski ściągnął ze swoim chrześcijańskim znajomym, który dostał zlecenie na napisanie kroniki. Sam nie pisał, ale jakoś tak się utarło. Ogólnie to nie bardzo kierował się źródłami historycznymi miejscowych, bo nie znał języka, ale jako tako pisał co mu powiedziano. Potem był znany jako Gal Anonim, ale właściwie nie był ani galem, ani anonimem - kto chciał wiedzieć ten znał jego dane osobowe. I pochodzenie.

Wydarzenie z tego dnia przypomniały mu natomiast o pewnej akcji jaką zaobserwował w Krakowie kilka stuleci wcześniej. XVII wiek to był? Raczej wcześniej... w każdym razie zaczęło się od dość niewinnie brzmiącego pijackiego pomysłu. Dwóch szlachciców miało ochotę na alkohol i panienki. Napierdoleni byli jak siemasz Wiktor, więc nawet nie bardzo panowali do kogo dobijają się. Ani tym bardziej która była godzina - a była tak głęboka noc jak dupa rozjechanej latawicy. Nie jest wykluczone, że dobijali się pod właściwy adres. Dobijanie się to trochę za mało powiedziane. To było istne oblężenie w wersji dwuosobowej - darli ryja, próbowali wyważyć drzwi, uderzali szablami w okiennice, grozili podpaleniem i śmiercią. Takie tam zakłócanie ciszy nocnej z groźbami karalnymi i niszczeniem mienia. W tamtych czasach za takie rzeczy orzekano karę śmierci co by robactwo nie gnieździło się zbytnio w zdrowej tkance społecznej. Jakby to byli mieszczanie to sprawa zakończyłaby się wraz z ich śmiercią, no ale to nie byli mieszczanie i zrobił się problem. Kurewsko duży problem. Opinia publiczna dość mocno ekscytowała się konsekwencjami jakie mogły nastać - a mogło być różnie. Zakończyło się na dwóch kolejnych karach śmierci: dla głównego rajcy i jego zastępcy, którzy uczestniczyli w poprzednim wyroku. I tak przez pijacki wybryk zginęły cztery osoby w tym dwie, które mogły mieć świetlaną przyszłość, no i dwie, które bardzo wysoko zaszły w hierarchii mieszczańskiej (wyżej się już chyba nie dało bez zmiany stanu).

Powracając do teraźniejszości to w przybytku Żyda nie było żadnego wielkiego okna, przez które można by się dostać do środka. Był natomiast duży telewizor podczepiony na jednej ze ścian. Żyd nawet nie zwrócił uwagi, że jakiś jebany żartowniś majstrował przy nim i tego „okna na świat” sączył się jad, nienawiść i diabelska propaganda. Zgodnie z hasłem „więcej niż prawda, więcej niż dobę” audycje były praktycznie kolejnymi minutami nienawiści tworzącymi w swej strukturze całe godziny, doby, dnie, tygodnie, miesiące - lata! A ulubiony ich temat? Co tam u pisowców - i właśnie to zaobserwowali Bimbromanta i reszta. Najebani jak meserszmity trochę poawanturowali się pobudzeni nienawiścią płynącą z ekranu i ostentacyjnie wyszli. Dopiero wówczas Żyd zwrócił uwagę co leci w telewizorze i szybko zmienił kanał na jakiś sportowy. Niektórzy goście znali z widzenia Pana Ryszarda i z obawy przed ewentualnym koktajlem Mołotowa wyszliby z budynku, gdyby nie silniejsza obawa, że mogą zostać ostro sklepani na ulicy. Wszyscy zdecydowali się siedzieć na dupach jak siedzieli. Z wyjątkiem Żyda, który sprawdził czy ma pod ladą swoją strzelbę i gaśnicę. Następnie zapytał:
- Która kurwa przełączyła telewizor? - zapytał, ale zgodnie z oczekiwaniami żadna kurwa nie przyznała się. Po kilku chwilach ludzie wrócili do swoich rozmów i spożywanych trunków, choć oczywiście niektórzy lekko zezowali na wyjście, czy ekscesy Pana Ryszarda nie będą kontynuowane. Tym czasem Żyd odpalił sobie swojego iJuda i zaczął przeglądać nagranie z monitoringu. W końcu ustalił która kurwa przełączyła telewizor. Był to niejaki Wiktor Krid, umięśniony skurwysyn, który był w jakichś tam oddziałach specjalnych Kanady, czy innego pedalskiego kraju. - Siemasz Wiktor. - powiedział do siebie Żyd wyjmując już pigułkę gwałtu. Miał jedynie nadzieję, że Wiktorek będzie chciał jeszcze jedno piwko jeszcze dziś.

PORANEK WIGILIJNY

PONIEDZIAŁEK RANO 24 GRUDNIA 2015 ROKU
CZĘŚĆ V: Być Może Wypadek BMW Bardzo Mnogo Wypadków


Z tym wypadkiem to im się jednak nie przewidziało. Niestety z jakiegoś powodu samochodu marki BMW jeździły bardzo niebezpiecznie i powodowały dużo wypadków. Zupełnie jak te ciężarówki w Europie Zachodniej już szykowały się, aby zaatakować niczego nie przeczuwającą ludność. To pewnie jakaś inwazja transformersów. Albo po prostu przygłupów za kierownicą i/lub islamistów. Przynajmniej potem zwolennicy multikulti mogą pisać, że się modlą o tamto, czy sramto, a tak naprawdę to dla nich jedynie pusty frazes.

Wracając jednak do chwili to William popełnił błąd paradując z kałaszem najebany w trzy dupy po ulicach i różnych dzielnicach. W szczególności, że borowikowy kierowca również był najebany i również posiadał odpowiednią siłę ognia (aczkolwiek mniejszą). Krótka wymiana ognia zakończyła się ucieczką wszystkich zamieszanych. W tym całym zamieszaniu borowik wbiegł do Żyda i na szybko wypił kilka setek wódki. Tłumaczył się, że z tych wszystkich nerwów musiał się napić, bo przecież niemal zginął w starciu z jakimiś bandytami. Niestety to już nie te czasy, gdy takie numery przechodziły bez echa - w szczególności, że to był ten sam bałwan, który rozjebał już wcześniej limuzynę w czasie słynnego polowania Komoruskiego. No cóż. Przechodząc do małego wyjaśnienia sytuacji procesowej tego kierowcy to wyniki jego badań na zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu trafią do biegłego - w opinii zostanie wskazane, że jest to typowe alibi alkoholowe i kierowca był pijany już wcześniej. Z tego będzie trochę dymu.

PORANEK WIGILIJNY

PONIEDZIAŁEK RANO 24 GRUDNIA 2015 ROKU
CZĘŚĆ VI: Powrót Jedi


Powoli słońce docierało do momentu, w którym już należałoby mówić o południu, a nie o poranku. Ekipa ze swych wszystkich wojaży powrócił na pustostan. Wszystko właściwie było gotowe. Garnitury i kiecki (w dwóch wersjach: dla gości i dla służących), trochę perfumy, słoik ogorów, torba srajtaśmy, palnik acetylenowy, baterie do paralizatora, trochę zapalniczek, kilka latarek, lornetka, dron połączony z laptopem Złomoklety, no i parę szampanów. Nikt nie bardzo chciał się przyznać kto to wziął i po jaki chuj, ale rachunki świadczyły, że to było kupione ze wspólnej forsy. Dziwna sprawa, ale nie takie rzeczy się zdarzały, gdy ktoś szedł na miasto kupić przydatne rzeczy na napad na rezydencję, a kupował wszystko co w rączki wpadło. Jakby się coś jeszcze przydało kupić to jest jeszcze czas.

Tym czasem na pustostanie zastali Luidżiego Mario z grupą składającą się z dwóch hydraulików i dwóch karlich alfonsów z dziwnymi czapkami na głowach. Luidżi szybko ich przedstawił:
- Wario i Belmondo. - wskazał na hydraulików - Zdecydowali się pomóc w zrobieniu rozpierdolu w Rezydencji Krakowskiego. Belmondowi kiedyś ten chuj nie zapłacił za usługi, a Wario po prostu lubi rozpierdol. No i są jeszcze Żabscy.
- Też nas opierdolił na kasie.
- szybko dodał jeden z Żabskich. Można by ich zapytać, a właściwie na jakich usługach, ale może lepiej nie? Ważne, że chcieli pomóc i przynieśli ze sobą swoje własne paralizatory. Po czym Luidżi kontynuował:
- Proponowałbym, że ja z chłopakami dostaniemy się do Rezydencji jako osobna ekipa i będziemy w odwodzie na wszelki wypadek. Do akcji wchodzimy albo na rozkaz Pana Ryszarda albo gdy i tak już będzie wielki rozpierdol. Dobry plan?

Czas przedstawić ostateczny plan działania. Co powiedzieć typowi, który przyjedzie limuzyną. Kto i jak jedzie, w którym miejscu wysiadacie z limuzyny i takie tam. Albo ustalić, że akcja będzie robiona na spontanie. Złomokleta nie ma problemu, żeby ustalić projekt budowlany Rezydencji Krakowskiego.
 
Anonim jest offline