Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2017, 16:05   #181
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Wychodzenie z nałogu nie należy do czynności łatwych, ani tym bardziej przyjemnych. Organizm niemal siłą domagał się ukochanej używki dlatego Moritz był pod stałą kontrolą sióstr, bo opieką w pewnych chwilach tego nie można było nazwać. Wagner przechodził przez potwornego kaca, który zdawał się zbierać siły miesiącami. Pojawiły się u niego drgawki, nerwy, a nawet biegunka prawie tak potworna jak u nowego konika Morryty. Moritz był pewien, że sam nigdy nie wyszedłby z tak potwornej, silnej choroby. Kiedy zdawało się być "po wszystkim" czeladnik dowiedział się, że to dopiero początek. Przed nim było życie bez picia, bo nawet najmniejszy łyk alkoholu sprawiłby, że nałóg upomni się o swoje i na nowo zagości w codziennym życiu Stirlandczyka.

Grimm zdawał się zdrowieć chociaż i jemu nie przyszło to zbyt łatwo. Krasnolud był uparty i często chęci uzdrowicielek odbierał na opak. Wagner chciałby go pocieszyć, może nawet przytulić, ale sam nie był w najlepszym stanie, a poza tym... Przytulanie brodacza nie kojarzyło mu się zbyt dobrze. Do Grimma nie pasowały sceny zbierające w kącikach oczu łzy. Krasnolud nawet tak blisko śmierci nadal był dumny i silny. Tak bardzo, że dodawał sił osłabionemu przy wychodzeniu z alkoholizmu przyjacielowi.

Wspólnie Moritz i Grimm wyzdrowieli, a nawet dokończyli jadłospisy dla karczmarza, który w ramach rekompensaty dał im nieco jedzenia na drogę, która była przed nimi długa i zawiła. Czeladnik marzył aby dogonili swoich kompanów i spróbowali oczyścić swe nazwiska w oczach społeczeństwa. Moritz kojarzył mu się z alkoholizmem, a skoro już wyszedł z nałogu chciałby na nowo stać się wesołym, pełnym energii Bertem. Tak bardzo by tego chciał...


Miasto Białego Wilka zrobiło na czeladniku olbrzymie wrażenie. Moritz nie był w stanie się opamiętać patrząc na wszystko z rozdziawioną gębą. Tak wielkie, potężne miasto dawało olbrzymie możliwości rozwoju i zarobku, który chciał lada dzień podjąć Wagner. Znalezienie pracy jednak nie było rzeczą tak prostą jakby mogło się wydawać.

Wagner nie mógł pracować ani w cyrku, ani w teatrze, ani na rynku, bo mimo iż posiadał potrzebne tam umiejętności musiał pozostać sobą. Handel, gra aktorska, opowiadanie kojarzyły się za bardzo z Bertem Winkelem, a zatem nie mógł tego robić aby nie zdradzić swojej maskarady. Musiał poszukać czegoś jako czeladnik, skryba lub pomocnik medyka. Na rynku znalazł ogłoszenie, w którym szukali tragarza w sklepie ze sprzedażą tkanin. Wagner wolał jednak poszukać czegoś lepiej płatnego i bardziej odpowiedniego. Potrzebował zatem czasu i cierpliwości.


Rezydencja von Sternów robiła niemal tak wielkie wrażenie jak samo miasto. Kiedy w Mondstille grupa przyjaciół stawiła się w jej progach służba była nad wyraz miła i odnosiła się do nich z wielkim szacunkiem. Dech zapierały liczne trofea, ale też ozdoby takie jak tarcze, topory czy odpowiednie dla obecnego święta gałązki igliwia. Stół w sali był zastawiony jak na pokaźną ucztę.

Wagner nie mógł się doczekać nie tylko jedzenia, ale też kolejnego swego zwycięstwa nad chorobą, która niegdyś władała jego życiem. Czeladnik był dumnym z tego, że udało mu się porzucić alkoholizm i postanowił już nigdy do niego nie wracać.

Kiedy w sali pojawił się gospodarz ciężko było nie skupić na nim wzroku na tyle aż wyda się to natarczywym. Rolf von Stern był wielkim i potężnym człowiekiem. Wysokim, szerokim, z potężnym wachlarzem białych jak śnieg włosów. Skóra, którą przyodział czyniła go jeszcze większym, a paskudna blizna na szyi udowadniała, że mężczyzna był w stanie własnoręcznie zdobyć zdobiące jego dom trofea.

- Witam serdecznie i dziękuję uroczyście za zaproszenie oraz tę wyborną ucztę. - powiedział zabierając jako pierwszy głos Wagner. - Ja nazywam się Moritz. Zawodowo zajmuje się kaligrafią chociaż niegdyś parałem się również handlem.

- Jam jest Aldric. Wychowałem się na wsi, więc znam się na oporządzeniu gospodarstwa, ale potem, za wstawiennictwem znajomego kartografa, udało mi się dostać na uniwersytet w Nuln. Niedawno właśnie ukończyłem nauki. - powiedział Eryk spokojnie.

- Detlef Luden. - nowicjusz Morra zdołał przerwać na chwilę istny festiwal jedzenia. - Onegdaj buntownik i najmita, od kilku lat oddany nowicjusz Morra, szukam objawienia chciałoby się powiedzieć. Takoż to moim losem bawią się bogowie.

- Kaspar Heiner. - przedstawił się Kaspar. - Niegdyś przepatrywacz, a obecnie zwiadowca. Do usług.

- O ho! - odezwał się Rolf. - Chociaż jednego wojaka. Owoc mych lędźwi. Gryzipiór, student i duchowny boga śpiących. - westchnął. - Ale lepsze to niż oranie pola. To moja krew zwyciężyła. Nawet nie gadacie jak wieśniaki. - zaśmiał się. - Jedzcie i pijcie. Mamy całą noc lecz nie będę was długo trzymał w niepewności. Ciekawość musi was kąsać jak złośliwa pijawa. Tymczasem wasze zdrowie! - wzniósł kielich do góry.

Przed każdym obok naczynia stał puchar, do którego przed chwilą służba nalała czerwonego wina.

- Najlepsze! Południowy Avelrand czerwone 2492. Wyśmienity rocznik. Taaaak... dobry to był rok. - westchnął.

Wino musiało być zacne, ale Wagnera nawet nie kusiło aby go spróbować. W końcu uwolnił się od alkoholizmu na dobre i nie zamierzał do niego wracać. Był pewien, że jeżeli pokaże, że ma silną wolę zyska sobie szacunek nie tylko przyjaciół, ale też innych osób.
 
Lechu jest offline