| Famira widząc co się dzieje zatrzymała się, odruchowo pogładziła brodę, po czym położyła dłoń na rękojeści siekiery w delikatnym, pieszczotliwym geście. Następnie nie bacząc na innych zaczęła cichuteńko kierować się w stronę atakujących. Miała nadzieję, że uda jej się zajść ich do tyłu. Gdy była już blisko odezwała się pełnym głosem w którym zabrzmiał jedynie cień jej oburzenia.
- Nie godzi się w kilku na jednego uderzać.
- Jak możesz sugerować, że ci strażnicy są niegodziwcami - powiedział Erland, który również podszedł bliżej, trzymając w dłoni łuk.
- Ja nic nie sugeruję - odpowiedziała krasnoludka zirytowanym głosem - ale w dzieciństwie nauczono mnie, że nie wypada w kilku znęcać się nad słabszym, nawet jeżeli w czymś zawinił, a wymierzyć mu jeno w stosownym czasie sprawiedliwą i zwyczajem przyjętą karę.
Aerandil tymczasem nie wyszedł spomiędzy drzew. Ze strzałą wspartą na cięciwie stał w pobliżu granicy widzenia potencjalnych przeciwników, tak, by byli w stanie go dostrzec, lecz musieli dokładniej spojrzeć.
Bardzo niechętnie wdałby się w potyczkę, szczególnie, że nie tak dawno zostawili w tyle pogoń i Syn Vardy był ostrożny z wyrokowaniem. Dlatego pożądanym było, by równie niechętnie Dzieci Słońca ruszyli przeciw nim, a skoro jeden łucznik z Pierworodnych krył się w cieniu drzew Mrocznej Puszczy, to może było ich więcej? Dziwnej zbieraniny jest siódemka czy może więcej?
Wątpliwości bywają czasem najgorszym z doradców.
Także i Narniel pozostała z tyłu, jednak w przeciwieństwie do Aerandila, opuściła schronienie drzew by przystanąć tuż przed ich linią. Łuk pewnie tkwił w jej dłoniach, dłoń nie drgnęła gdy trzymając napiętą cięciwę mierzyła w tego, który znajdował się najbliżej osaczonego. Jej twarz zdradzała gniew spowodowany taką niegodziwością, jednak słowa, które by go wyrażały, nie spłynęły z jej ust. Trwała w bezruchu, nie spuszczając spojrzenia z obranego celu, jednocześnie zaś nasłuchując czy aby owe wątpliwe zagrożenie w postaci owej trójki było jedynym, które w pobliżu się znajdowało. Jakby nie spojrzeć, ostatnie dni które spędzili na ucieczce, wymuszały ostrożność na wyższym niż zwykle poziomie.
Bandyci, jeden po drugim, obejrzeli się za siebie i na widok grupy uzbrojonych intruzów niemal natychmiast zwarli szeregi.
- Czego chcecie? Wynocha stąd! Nie wasz interes! - Krzyknął w stronę awanturników mężczyzna o imieniu Jonar. Mimo przyjęcia gotowej do ataku postawy, żaden z bandytów nie postąpił kroku naprzód. W ich gwałtownych ruchach dało się dostrzec niepewność.
- Skoro tędy przechodzimy, kurzatwarz, to chyba jest nasz, nie? - odpowiedziała pewna siebie Rayna, wychodząc niespiesznie i zarzuciła sobie trzon topora na ramię, tak, żeby jego ostrze było wyraźnie widoczne. Zatrzymała się w odległości pozwalającej na ewentualną szarżę
- Dupy wam drżą jak łapy starca, a za nieuczciwą walkę się bierzecie? Chcecie się tłuc, to może z nami? Czy po prostu ktoś wam coś rozkazał i robicie pod siebie, he? Nie żeby coś, ale znudzona jestem podróżą z pewnymi długouchymi pięknisiami, które chętnie z ukrycia władują wam swoją wykałaczkę we wrzoda na zadzie, więc z przyjemnością się pobawię z kimś, kto trzyma prawdziwą broń, a nie jakiś patyk ze sznurkiem - wyciągnęła topór na wprost przed siebie, wskazując nim wszystkich po kolei.
- Spokojnie! Nie chcemy rozlewu krwi - odpowiedział krasnoludzicy Jonar, unosząc obronnie otwarte dłonie. - Po prostu zabieramy to co należy do nas. Baldor oszukał nas - powiedział wskazując trzymającego gałąź mężczyznę.
- To bzdura! Nie słuchajcie ich! - Wtrącił się Baldor. - Jestem wędrownym kupcem, a oni chcą obrabować mnie z towarów, które miałem zamiar dostarczyć do Sal Thranduila w Leśnym Królestwie, a resztę sprzedać ludziom z Leśnego Dworu.
- Zamilcz łaskawie, albo ostrze tego miecza sprawi, że już nigdy się nie odezwiesz - warknął w odpowiedzi Jonar, po czym zwrócił się do awanturników. - Nie słuchajcie tego starego kundla. To cwany lis, który chciał nas oszukać! Słuchajcie… - Jego głos mimowolnie ściszył się, a twarz przybrała gadzi wyraz, kiedy miał zamiar przedstawić swoją ofertę.
- Przymknięcie oko na to co miało tu miejsce, a dostaniecie połowę łupu dla siebie. My weźmiemy brudną robotę na siebie - mówiąc to spojrzał na stojącego między awanturnikami chłopaka i wymownie przejechał palcem po ostrzu miecza, po czym uśmiechnął się obrzydliwie.
- A może nie winniśmy w ogóle mieszać się w tą sprawę, skoro tak mówią... - zabrała głos Saga, która niezbyt była przejęta zajściem. Stanęła na tyle między swoimi towarzyszami. Jej broń była schowana a postawa niegotowa do walki. - Pójdziemy dalej a zapach świeżej krwi ściągnie uwagę wargów, które ścigają nas od wielu dni. My stracimy ogon, a menty z Esgaroth nacieszą się łupem pół dnia, a w końcu spotka ich koniec w paszczach bestii…
- Jedna blizna tobie nie wystarczy, Jonarze? A może Kelmundzie chcesz nabawić się nowej? Ty Finnarze dalej nie masz pomysłu na siebie, że trzymasz się wciąż z tą dwójką? - dodała z surową miną.
Famira spojrzała na Sagę w jej oczach widać było oburzenie i kiełkujący gniew. Niegodziwość tej sytuacji nie pozwalała jej na obojętność.
- Zapach świeżej krwi z całą pewnością ściągnie uwagę wargów, gdyż jeżeli nic nie zrobimy krew niewinna zostanie tu przelana. To dziecię które przyszło do nas prosząc o ratunek ujrzy śmierć swego rodzica albo sam spojrzy jej w oczy. Czyby chciwość przesłaniała twe oczy? Naprawdę chcesz na to pozwolić? - krasnoludzica była zbyt prostolinijna by cała ta sytuacja nie napełniła jej sprawiedliwym gniewem.
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Ostatnio edytowane przez Wisienki : 10-04-2017 o 21:35.
|