| - Nigdzie nie idziecie - oznajmiła twardo blondwłosa. - Puścić was wolno byłoby... niemądre. Bardziej prawi towarzysze oburzyli by się, bo przeto napaść kolejnych możecie. Strzałą w plecy mogą was pożegnać. Chyba, że odejdziecie tylko z frakiem na ciele i jedzeniem, zostawiwszy resztę pod nogami... To mogłoby ich przekonać, choć nie jestem pewna - zakończyła kierując wzrok na jakże dobroduszną Famirę.
- Zostawić ich bez broni w dziczy to skazać ich na śmierć od dzikiego zwierza, puścić uzbrojonych też nie jest mądrze, nie potrzeba nam wroga za plecami - oceniła Famira. - Najbardziej honorowym wyjściem byłoby ich spętać i oddać w ręce sprawiedliwości, a jeśli nie poddadzą się dobrowolnie cóż zboczyli ze ścieżki sprawiedliwości i nie może ominąć ich kara. Śmierć w walce i przyzwoity pochówek wydaje mi się mniej okrutny niż pozostawienie ich bezbronnych na pastwę ścigających nas wargów
W oczach Nandora Pierworodna odznaczała się najwyższą ze wszystkich racji. Bestie Czarnoksiężnika ze swej skąpanej w Cieniu natury odznaczały się zajadłością. Przeciąganie tego, co powinno trwać zaledwie mgnienie oka, mogło w tym wypadku doprowadzić do poważniejszych problemów niźli działanie w pośpiechu. Nie wypuszczając łuku z dłoni podjął szemrzącą nutę leniwego strumienia pośród delikatnego szelestu liści ożywionych tchnieniem wiatru. Oto Dziecię Elentari wzniosło głos ku domenie Oromego, ku najbliższemu skrzydlatemu bratu, by przyniósł wieści o sługach mroku na południowym zachodzie.
Słysząc słowa szarookiej kobiety, Jonar syknął coś pod nosem, co z całą pewnością musiało być jakąś mało wyrafinowaną obelgą. Obrócił się powoli na pięcie, aby móc spojrzeć dziewczynie w oczy.
- Zabieraj to - powiedział rzucając na ziemię swój oręż - i wiedz, że jeszcze kiedyś się spotkamy, a wtedy głęboko pożałujesz swoich słów.
Tymi słowami pożegnał awanturniczą kompanię, lecz nim bohaterowie zdążyli zastanowić się nad posłaniem strzały w plecy bandyty, głos zabrał Baldor:
- Dziękuję wam! Zjawiliście się w ostatniej chwili! - powiedział, odrzucając konar, który miał posłużyć mu za improwizowaną broń w walce z oprychami.
- Nie wiem jak miałbym się wam odwdzięczyć, ale… Mam ze sobą żelazne narzędzia oraz zabawki z Dale, które zamierzam dostarczyć leśnym ludziom, a po drodze też dobić targu z poddanymi króla Thranduila. Sam nie dam rady, ale jeśli pomożecie mi to wynagrodzę was bardzo sowicie.
Rayna uniosła brew ze zdziwienia. Ogromnego, trzeba dodać.
- Że co? Idziesz z towarem i dopiero teraz się zorientowałeś, że sam nie dasz rady? - prychnęła półśmiechem. - Ludzie sami doprowadzają do swojej śmierci, pochopnością - pokiwała głową z przekonaniem.
- Nie byłem sam - odparł spokojnie Baldor. - Towarzyszyć mieli mi tamci trzej, lecz dość szybko uznali, że łatwiej jest kogoś okraść niż uczciwie zapracować na swoje wynagrodzenie.
- W istocie niejaki Baldor otrzymał zezwolenie na pobyt w Salach Thandurila i Pierworodni oczekują transportu - potwierdził Aerandil już bez broni, niespiesznym krokiem opuszczając schronienie cienia drzew Taur e-Ndaedelos. Lewa dłoń spoczywała za plecami, zaś spojrzenie wpatrywało się niewielkie, skrzydlate stworzenie przycupnięte na wyciągniętym wskazującym palcu prawicy.
- Mam także dobre wieści. Wysłannik Manwego potwierdził skuteczność zabiegów Syna Słońca. Sługi Czarnoksiężnika powróciły do swych leży - poinformował i podniósł dłoń, by ptak mógł odlecieć, po czym dodał głównie w kierunku Baldora. - Serce zawsze lgnie ku miejscu, które mogę zwać domem.
- E, znowu mi grozisz? - Rayna łypnęła podejrzliwie na długouchego mężczyznę, nie do końca pojmując potok jego idealnej wymowy.
- O eskorcie trzeba było myśleć przed wyruszeniem z Esgaroth, stary głupcze - Saga zrugała bezmyślność kupca z wolna kierując się do porzuconych przedmiotów. Tymczasem Baldor nic jej nie odpowiedział, a jedynie bezradnie opuścił ramiona i westchnął.
- Mam nadzieję, że nie ona jedna tu rządzi - zwrócił się do pozostałych, kiedy Saga była na tyle daleko, że nie mogła usłyszeć jego słów. - Raczej nie jest dobrym słuchaczem...
Kiedyś i ona była taka jak niektórzy z towarzyszy, których skompletował Darr. Nawet była taka jak i sam Darr.
Idee.
Kiedyś miała zajęcie do idei.
Kiedyś wychowywała się na ideach.
Kiedyś broniła idei.
Do czasu, w którym życie nie pokazało jej ile były warte idee w tych czasach... Czy może ile warte były od zawsze?
Wyznawanie idei było życiem w nieświadomości. Odpychaniem od siebie prawdy otaczającego świata. A ta była prosta... Brutalna... Jedyna.
Saga beznamiętnie patrzyła na ideę płonące w sercach niektórych towarzyszy. Dla nich świat wydawał się tak piękny, nieskazitelny i dobry, że mogłaby przysiąść i czekać i obserwować... Obserwować kiedy w końcu do nich to dobrze, następnie rzucić suche "nareszcie się ocknąłeś" i odejść pozostawiając człowieka w mentalnej przepaści, z której nie było odwrotu.
Brutalnie rozbity światopogląd.
Taki był wynik życia wypełnionego ideami. |