- A niech to licho kopnie i czart pochłonie te zielona ścierwa –
zaklął po krasnoludzku, gdyż uważał ten język za najbardziej zdatny do wszelkiego rodzaju wyzwisk. Oddalająca się grupa goblinoidów z pewnością nie pokazała się w pełni swojej siły. To mogła być jedynie prowokacja. Nawet jeżeli nie to stanowili zagrożenie dużo większe niż to z którym mogła by sobie karawana poradzić. A byli jeszcze synowie łowczego. Liadon zerknął na oddalającą się kobietę i zaczął jej współczuć. Nie było wielkich szans na to, że przetrwali samotnie w tym lesie.
Liadon nie dołączył do towarzyszy przesłuchujących goblina ani do karczmy. Przez dobrą godzinę stał przy bramie, obserwując miejsce ich niedawnej potyczki oraz punkt w którym szaman dotknął ziemi. Jego bystry wzrok przemieszczał się po chaszczach ale umysł błądził gdzie indziej. Ciągle nosiło go na myśl o porannej potyczce. Wspomnienia powoli wracały. Wiedział, że uczynił dobrze, w końcu to była walka, ale nie był pewien czy zawsze moc zdecyduje się zachować równie szlachetnie. Nie kontrolował jej w pełni i to go przerażało. Chyba nawet bardziej niż myśl do czego może go zaprowadzić dalsze poszukiwanie odpowiedzi.
__________________
you will never walk alone