Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2017, 02:43   #72
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację

Hrabia Maurycy Zamoyski
Hrabia czuł lekki niepokój opuszczając Londyn. Cel, który sobie założył nie został zrealizowany. Alexis żył, a to już samo w sobie stanowiło niebezpieczeństwo. Intuicja go zawiodła na całej linii. Nie spotkał szalonego okultysty, a jedynym efektem jaki osiągnął było cierpienie niewinnego człowieka.
Hrabia musiał sam przed sobą przyznać, że co co spotkało go w piekielnym pociągu, mocno zachwiało jego oglądem i oceną świata.

Z ponurą miną stał wśród tłumu pasażerów, czekających tak, jak on na podstawienie składu. Jedynym pocieszeniem w tej całej sytuacji był fakt, że podróż odbędzie w wygodnych i luksusowych warunkach. Orient Express już od wielu lat miał wyrobioną markę przedsiębiorstwa, które w najmniejszych detalach dbało o komfort i zaspokajanie najbardziej wyszukanych zachcianek swoich pasażerów.

- Przepraszam pana, czy Orent Ekspress to odchodzi z tego peronu? - zapytał hrabiego około trzydziestoletni mężczyzna w szerokim berecie i palcie z futrzanym kołnierzem.
- Tak - odparł Zamoyski - Lada chwila powinni podstawić skład.
Jeden rzut oka wystarczył polskiemu szlachcicowi, żeby stwierdzić, że ma do czynienia z człowiekiem z niższej klasy. W miarę nowy płaszcz skrywał znoszoną marynarkę, a zadarte noski butów dobitnie obnażały materialny status mężczyzny. Ów jegomość zdecydowanie nie pasował do reszty pasażerów czekających na peronie.
- Widzi pan, to moja pierwsza podróż tym cudownym pociągiem - zagadnął mężczyzna - Firma wysyła mnie w delegacje.
W jego głosie słychać było nieskrywaną dumę i radość.
- Dla pana to zapewne nie pierwszyzna, prawda?
Hrabia niezobowiązująco kiwnął głową i wychylił się, aby sprawdzić czy nie nadjeżdża pociąg, który wybawi go od natręta.
- Ehh… przepraszam. Gdzie moje maniery? Zapomniałem się z wrażenia przedstawić. - mężczyzna ściągnął poprzecieraną skórzaną rękawiczkę i sięgnął do kieszeni płaszcza - Humphrey Enderly, agent ubezpieczeniowy z firmy Watson&Weideman - przedstawił się wręczając hrabiemu bilet wizytowy.
Zamoyski zapewne schowałby bilet do kieszeni i za chwilę o nim zapomniał zapomniał, gdyby nie jeden mały detal.
W tym nie mogło być przypadku. Chowając swoją dumę i klasowe uprzedzenia, Zamoyski postanowił zawrzeć bliższą znajomość z panem Enderlym.


- Dajmy już spokój ubezpieczeniom - powiedział Zamoyski opierając się na kwiecistej sofie i zaciągając się wybornym cygarem - Czy uczyni mi pan tę przyjemność i napije się pan ze mną jeszcze jedną szklaneczkę brandy?
Enderly lekko się zaczerwinił i spuścił wzrok.
- Wie pan, panie hrabio… nie powinienem. W końcu jestem przecież w pracy. - mężczyzna nerwowo podrapał się po brodzie i dodał po chwili - Jednak ta brandy jest tak wyśmienita, a i pana towarzystwo również miłe, więc nie odmówię sobie tej małej przyjemności.
Hrabia gestem dłoni przywołał kelnera, który zjawił się niemal natychmiast.
- Poprosimy o jeszcze jedną brandy.

Już po chwili na niewielkim stoliku stojącym przed sofą znalazła się karafka i dwa kieliszki z grawerowanym logo kompanii kolejowej, będącej właścicielem Orient Expressu.
- Szczerze mówiąc - zaczął hrabia, upijając niewielki łyk z kieliszka - Bardziej od ubezpieczeń, zainteresował mnie znak umieszczony na pańskiej wizytówce.
Enderly znieruchomiał. W dłoni trzymał kieliszek, który zatrzymał się w połowie drogi do jego ust. Następnie rozejrzał się nerwowo po wagonie i nachylając się w kierunku hrabiego szepnął:
- O tych sprawach lepiej nie mówić publicznie.
- A dlaczegóż to? - spytał zaintrygowany Zamoyski.
- To niebezpieczne sprawy. Trzeba uważać, co i komu się mówi. Znak na wizytówkach to rodzaj pieczęci, talizmanu, zabezpieczenia.
Zamoyski zauważył, jak oczy Enderly’ego stał się nagle błyszczące i rozbiegane. Gdyby nie pytanie o dziwny symbol pomyślałby, że to alkohol tak zadziałał na młodego agenta ubezpieczeniowego.
- Wie pan, panie hrabio. Intuicja mi podpowiadała, że znajdę z panem wspólny język. Nie przypuszczałem, że będziemy mówić o takich sprawach. Widać jednak, że pokrewne dusze zawsze się odnajdą.
Zamoyski uśmiechnął się tajemniczo i rzekł:
- Proszę opowiedzieć mi więcej o tym symbolu.
- Dobrze - odparł Enderly - Musi pan jednak wiedzieć, że to co panu powiem może zabrzmieć jak słowa szaleńca, jak bajania dla spragnionych wrażeń dam. Niestety ta zdawałaby się fantasmagoria jest niestety prawdą, a świat w którym żyjemy nie jest tym czym się być zdaje. Intuicja mówi mi jednak, że pan już zajrzał za kurtynę. Tylko nie jest pan pewny, co dokładnie ujrzał.
Hrabia potaknął niezobowiązująco głową i upił kolejny łyk brandy.
- Ja pierwszy raz zajrzałem za kurtynę, jakieś osiem miesięcy temu. To było na kilka tygodni przed tragiczną śmiercią mego brata. Niech Bóg ma go w swej opiece. W nocy nawiedził mnie przerażający i tajemniczy sen. Śniłem o olbrzymim podwodnym mieście. Strzeliste kamienne budowle, potężne rzeźbione kolumny i ozdobione dziwnymi reliefami portyki, wszystko skryte przez nieprzeniknioną oceaniczną głębię. Miasto prastare, dzieło zapomnianej cywilizacji i gdzieś tam w najbardziej mrocznym zakątku tego miasta leżał on. Przerażający swym majestatem śpiący bóg, nieumarły, wszak śmierć nie ma nad nim władzy. W tym śnie pływałem swobodnie po podwodnym mieście, podziwiając jego piękno i porażający majestat. A w uszach szumiała mi dziwna, pradawna pieśń. Tajemniczy szept , który wwiercał mi się w głowę i drażnił me nerwy niczym mikroskopijne wiettło. Każdy kolejny dźwięk, każde kolejne słowo pobudzało me zmysły i umysł.




Świat się kołysał. Leniwie, monotonnie. Lewo, prawo. Lewo, prawo. Wokół rozbrzmiewał tylko upiorny szum błoniastych skrzydeł i dudnienie oceanicznej głębiny.
Mrok i pustka pochłaniały wszystko, a lodowaty chłód pętał ciało. Ciało, które z każdym uderzeniem oceanicznych, zapadało się i rozpływało w bezdennej, piekielnej czeluści.


Rita Carter, Pauline MacMoor, George Carter, Franz Von Meran, Eleonor Howard
Paryż olśniewał zarówno w nocy, jak i za dnia. Wystarczyło kilka chwil, kilka kroków jego ulicami, by człowiek poczuł, że oddycha zupełnie innym powietrzem. Powietrzem w którym unosił się jakiś hipnotyczny, żeby nie rzec narkotyczny zapach dekadencji, poezji i niemal namacalnej mistyki.
Miasto nazywane współczesną stolicą świata, zdawało się nigdy nie zasypiać. Piątka przyjaciół przekonała się o tym już poprzedniej nocy, gdy z butelką szampana w dłoni wracali chwiejnym krokiem do domu Eleonory. Blask lamp i reklamowych neonów sprawiał, że noc wyglądała doprawdy bajecznie, a urokliwe uliczki zwodziły mirażem romantycznego romansu.
Nocna przechadzka, choć na chwilę pozwoliła wszystkim zapomnieć o tym, co wydarzyło się zaledwie kilkadziesiąt godzin temu, jak i o prawdziwym powodzie ich wizyty w tym olśniewającym mieście.

Świeżo pieczone croissanty, jak i kawa postawiły wszystkich na nogi, choć trudno było to nazwać normalnym śniadaniem. W końcu, jacy normalnie ludzie mogą sobie pozwolić na śniadanie o godzinie czternastej.
Trudno było jednak po całonocnej eskapadzie, zrywać się z łóżka skoro świt.

To był ich pierwszy dzień w Paryżu, a wspólny posiłek stał się swego rodzaju ich osobistym rytuałem. To właśnie w trakcie takich spotkań omawiali zdobyte informacje, dzielili się obawami i planowali kolejne kroki w tej jakże trudnej i niebezpiecznej sprawie.

Nie inaczej było i tym razem. Franz tradycyjnie zaczął dzień od przejrzenia prasy.
Nagłówki wszystkich gazet krzyczały:

"Szykuje się nowa wojna światowa"
"Świat znowu na krawędzi zagłady"
"Przeszłość nic nas nie nauczyła. Kolejna wojna za progiem."

Te dramatyczne tytuły dotyczyły wydarzeń, jakie miały miejsce w Zagłębiu Ruhry. Wobec braku spłat wojennych kontrybucji przez Niemcy, Francja w porozumieniu z Belgią podjęły decyzję o wysłaniu wojsk i okupacji terenów zagłębia Ruhry. W odpowiedzi rząd Republik Weimarskiej skłonił robotników, by zorganizowali strajk powszechny, mający być wyrazem sprzeciwu wobec okupacji.
Sytuacja z każdym dniem stawała się coraz bardziej napięta. Gazety pisały o zamieszkach i o możliwości wybuchu kolejnej wojny. Wystarczyłby bowiem niewielka iskra, by zaogniona sytuacja polityczna przerodziła się w krwawy konflikt zbrojny.

Franz ze zmartwioną miną odłożył gazetę i rzekł:
- Czas, abyśmy zajęli się tym po co tutaj przyjechaliśmy.
Zapadła wymowna cisza. Nikt nie chciał wracać do tej tragicznej i niebezpiecznej sprawy. Frywolny nastrój zeszłej nocy prysł w jednej chwili. Ciążył jednak na nich obowiązek moralny wobec profesora Smitha. Poza tym zabrnęli już tak daleko, że trudno byłoby aby w tym momencie się wycofali.
- Myślę, że powinniśmy zacząć poszukiwania od Biblioteki Narodowej - zaproponowała niespodziewanie dla wszystkich Paulina.
- Doskonała myśl - podchwycił George - Z chęcią ci pomogę w przeglądaniu zakurzonych tomów.
- Ja również z chęcią bym wam pomogła, ale chciałbym odwiedzić siedzibę pewnej organizacji do której należał mój ojciec. Myślę, że i tam będziemy mogli znaleźć przydatne informacje. Mam nadzieję Franz, że nie odmówisz mi swego towarzystwa.
- Jakże bym mógł odmówić tak uroczej prośbie, moja droga Eleonor.
- A co z tobą Rita? - spytał George.
- Ja.. - odparła zaskoczona panna Carter - Jakoś niezbyt widzi mi się spędzić całe popołudnie w zatęchłej bibliotece. Jeżeli nie masz nic przeciwko temu Eleonor, to chciałabym towarzyszyć tobie i Franzowi w czasie wizyty w tej tajemniczej organizacji do której należał twój papa.
- Zatem ustalone - zakomunikował Franz wstając z miejsca - Ruszajmy, więc czym prędzej i tak straciliśmy już dość czasu.


Rita Carter, Franz Von Meran, Eleonor Howard
Paryska siedziba Zakonu mieściła się w niewielkiej willi na obrzeżach miasta. Taksówkarz, który zawiózł trójkę przyjaciół na miejsce, przez całą drogę dziwnie im się przypatrywał. Nie odważył się jednak na jakiekolwiek słowo komentarza, choć widać było, że dużo wysiłku go to kosztowało.
Gdy samochód zatrzymał się przed bramą, ponurym tonem oznajmił tylko:
- Pięć franków i dwadzieścia centymów.
Franz uiścił opłatę, po czym pomógł obu damą wyjść z taksówki
Przyjaciele nie zdążyli podejść do ozdobnej bramy strzegącej wejścia na teren posesji, gdy przywitał ich ubrany w czarną liberię lokaj.
- Bonjour! W czym mogę państwu pomóc? Zgubili państwo drogę? - zapytał po francusku.
- Bonjour! Myślę, że dobrze trafiliśmy. Chciałabym porozmawiać z kimś z członków Zakonu. - odparła Eleonor.
Mina lokaja nie zmieniła się ani odrobinę i ze stoickim spokojem zapytał:
- A czy jest pani umówiona?
- Niestety nie było na to czasu. Proszę jednak przekazać komu trzeba, że pod bramą czeka lady Eleonor MacGregor Mathers. - przedstawiła się używając nazwiska ojca.
- Proszę łaskawie tutaj zaczekać - odparł lokaj i obróciwszy się na pięcie ruszył w stronę domu.
- Jasne, że zaczekamy. W końcu, cóż innego nam pozostało - skomentował sytuację Franz - Dobrze, że mróz trochę zelżał to jest szanse, że sobie tyłków nie poodmrażamy.
- Franz! Bądź grzeczny, jak przystało na dżentelmena - skarciła przyjaciela Rita dając mu lekkiego kuksańca w bok.

Po kilku minutach lokaj ponownie pojawił się u bramy.
- Proszę za mną - powiedział wpuszczając całą trójkę na teren posesji.
Śnieg chrzęścił pod nutami, gdy przyjaciele szli ścieżką prowadzącą do drzwi. Siedziba Zakonu mieściła się w niewielkim, ale gustownie zaprojektowanym i ozdobionym dworku. Nad wejściem w ozdobnym frontonie umieszczono wyrzeźbione okultystyczne symbole oraz łacińską nazwę organizacji.
"Ordo Hermeticus Aurorae Aureae"


Lokaj zaprowadził ich do saloniku, którego wystrój i meble pamiętały zapewne czasy Ludwika XVI-tego. Jedynie elektryczne lampy i żyrandol psuły wrażenie, że przenieśli się do zamierzchłej epoki.
- Witamy sławną córkę, naszego słynnego nauczyciela - przywitała ich lekko chrypiącym głosem kobieta, która właśnie wkroczyła do salonu.
Trzydziestolatka ubrana w kwiecistą, powłóczystą suknię bez skrępowania położyła się na sofie.
- Państwo wybaczą, ale mam dzisiaj straszną migrenę - wyjaśniła zaciągając się dymem z fajki o długim i smukły cybuchu.
Już po chwili pomieszczenie wypełniło się charakterystycznym zapachem opium.
- Cóż sprowadza sławną córkę naszego słynnego nauczyciela w nasze progi? - spytała odchylając głowę do tyłu i delektując się narkotycznym dymem.
- Chciałabym skorzystać z biblioteki Zakonu. Mam nadzieję, że nie odmówicie mi tej prośby ze względu na pamięć o moim ojcu i jego wkład w waszą organizację.
- Wkład rzeczywiście miał duży - odparła gospodyni w zagadkowy sposób - Biblioteka jednak nie należała do niego. A czegóż poszukujesz młoda damo?
- Informacji o pewnym przedmiocie, który kiedyś należał do mego ojca. Być może tutaj znajdę jakieś informację na jego temat.
- Być może, być może…. - rzuciła lekceważąco kobieta ponownie zaciagając się dymem.
- Czy zatem możesz pani polecić lokajowi, aby zaprowadził mnie do biblioteki?
- Osobiście nie mam nic przeciwko temu. Niestety nie do mnie należy taka decyzja. Moje światełko wyjechało rano do Paryża i jeszcze nie wróciło. Wybacz zatem, ale z przykrością muszę odmówić twojej prośbie.
- A kiedy można spodziewać się powrotu twojego “światełka”? - zapytała zagryzając wargi i powstrzymując wybuch gniewu Eleonor.
- Allan jest jak kot. Chodzi własnymi ścieżkami. Myślę jednak, że wieczorem powinien już być. Przyjedźcie tuż przed północą, a zastaniecie go na pewno. Będziecie mogli spotkać się z nim, jak i innymi członkami naszej społeczności. Dzisiaj mamy małe świętą i przybędą wszyscy znaczący członkowie. A teraz wybaczcie, ale muszę już was opuścić. Ta migrena jest po prostu nie do zniesienia. Pierre was odprowadzi do bramy.
Kobieta wstała i chwiejnym krokiem ruszyła do drzwi. Przechodząc jednak obok Rity zatrzymała się i nagle i bezceremonialnie złapała ją za brodę.
- Śniłam o tobie moja droga. Strzeż się blondynów o niebieskich oczach, bo taki przyniesie ci zgubę. Słuchaj się dobrej rady, cioteczki Mojry.


Pauline MacMoor, George Carter
- Po raz kolejny powtarzam, że nie ma takiej możliwości - tłumaczył po francusku stary bibliotekarz - Jesteście cudzoziemcami i musicie mieć zgodę ambasadora. Bez tego nie mogę was nawet wpuścić, abyście sobie regały pooglądali.
Biurokracja w Narodowej Bibliotece okazała się o wiele gorsza niż ta panująca w British Museum. Pilnujący porządku bibliotekarz nie chciał słyszeć żadnych tłumaczeń i był całkowicie odporny na prośby i wdzięki Pauliny.
- Dobrze - rzekł w końcu George - Poczekaj tu moja droga, a ja spróbuję coś załatwić.
- Nie coś, tylko zaświadczenia od ambasadora - dodał wyjątkowo nadgorliwy bibliotekarz.
George obrzucił go wzgardliwym spojrzeniem i ruszył do wyjścia.
- Postaram się wrócić, jak najprędzej -rzucił jeszcze na odchodne do Pauliny.

Panna MacMoor nie mając innego wyjścia również postanowiła opuścić bibliotekę. Udała się do niewielkiej kawiarenki mieszczącej się w tym samym budynku. Zamówiła kawę oraz jakiś jabłecznik, który polecał kelner.
Zła i zajęta ciastkiem nie zauważyła, że już od jakiegoś czasu przyglądał się jej jakiś młody mężczyzna.
- Mademoiselle, proszę o wybaczenie, ale przypadkowo usłyszałem o pani kłopotach. Czy mogę usiąść?
Paulina z lekko zdziwioną miną spojrzała na wysokiego, bruneta, który do niej zagadał. W milczeniu przytaknęła głową i czekała na dalszy rozwój sytuacji.
- Nazywam się Remi Vangeim. Jestem studentem literaturę na Sorbonie i z chęcią pani pomogę. Pan Daviau to bardzo miły człowiek, ale niestety niezwykle skrupulatny i z żelazną surowością przestrzegający przepisów.
- Ja to doskonale rozumie. W końcu Dura lex, sed lex.
- Zgadza się, ale myślę, że z moją pomocą będzie mogła pani znaleźć to czego pani szuka. Pani przyjaciel być może załatwi stosowne dokumenty, ale może to potrwać. Ja natomiast za drobną opłatą wprowadzę panią do biblioteki już teraz.
Myśl o romansie z młodym francuzem prysnęła, jak bańka mydlana. Biedny student po prostu zwietrzył okazję do łatwego zarobku i nie w głowie mu były amory.
- Zgoda - odparła niemal natychmiast Paulina. Trzeba było korzystać z okazji, jeśli się nadarzały. Zanim George coś załatwi, ona faktycznie będzie mogła już czegoś poszukać.

Z pomocą Vangeima, Paulina nie tylko weszła na teren biblioteki Narodowej, ale i uzyskała niemal natychmiastowy dostęp do potrzebnych danych.
W spisie powszechnym szlachty francuskiej, Paulina znalazła nazwisko Fenalik.

Jak się okazało hrabia François Marie Fenalik był francuskim szlachcicem urodzonym w Niemczech. Spis poza faktem, że mieszkał w Paryżu dostarczył też jednej skromnej informacji. W roku 1789 hrabia został aresztowany i pozbawiony wszelkich praw i tytułów.
- I co teraz? - zapytała skonfundowana Paulina.
- Zależy, co pani chce się jeszcze dowiedzieć. - odparł ze spokojem Vangeim.
- Muszę wiedzieć, co stało się z jego majątkiem.
- Prawdopodobnie został skonfiskowany. To były czasy rewolucji, tak wtedy robiono.
- Rozumiem, ale czy można sprawdzić, co konkretnie stało się z jego majątkiem i rzeczami osobistymi i w czyje ręce trafiły.
- Można, ale to będzie trudne i może nie przynieść odpowiedzi, których pani oczekuje. W bibliotece są dokumenty z czasów rewolucji, ale panuje w nich ogromnych chaos. Takie to były czasy. Wie pani gilotyny, rozruchy na ulicach, takie sprawy.

Nagle z drugiego końca sali dało się słyszeć głos George’a/
- Mam! Mam! Udało mi się zdobyć to pozwolenie!
Paulina ruszyła w kierunku przyjaciela i dokładnie w tym momencie usłyszała spokojny, ale jakże zimny głos pana Daviau.
- Cieszę się razem z panem, ale niestety dzisiaj już zamykamy. Będziecie musieli państwo przyjść w poniedziałek. Zapraszam od godziny dziewiątej. A teraz proszę państwa o opuszczenie sali, gdyż muszę jeszcze wszystko sprawdzić i pozamykać.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 12-04-2017 o 19:46.
brody jest offline