Dziwnym jakimś trafem skończyło się tak, jak zawsze...
Czy z Zawiścia można było się jakoś dogadać? Shad wątpił. Miał wrażenie, że bez względu na to, co by powiedzieli lub zrobili, ostateczny efekt byłby taki sam - Zawiść byłaby stale zazdrosna o uczucie anioła do Bazylii. Czy to, że demonica wyrzekłaby się swego skrzydlatego przyjaciela, zmieniłoby cokolwiek? Wszak nie było nic gorszego, niż zazdrosna kobieta, a Zawiść miała jeszcze gorszy charakter niż ludzkie niewiasty i z pewnością dopilnowałaby nie tylko tego, by informacja o 'wyrzeczeniu się' Bazylii dotarła do zainteresowanego, ale i upewniłaby się, by Bazylia nie zmieniła zdania.
Przez dłuższy czas walka była dość jednostronna, a Shade, ze swym mizernym łukiem, był bardziej obserwatorem niż aktywnym uczestnikiem starcia. Fakt - strzelił parę razy, nawet udało mu się trafić raz czy dwa razy, lecz nie miało to większego wpływu na przebieg walki.
A potem nagle zrobiło się mniej ciekawie, gdy w komnacie zaczęło szaleć kamienne 'coś'.
Tym razem Shade nie zdołał się uchylić - oberwal i znalazł się na ziemi, a gdy otworzył oczy było już po walce.
Niestety, z tej 'zdobyczy' nie dało się wykroić żadnej strawy. Shade spróbował jeszcze odzyskać wystrzelone podczas walki strzały, a potem ruszył za Bazylią. Zdecydowanie lepiej było spróbować iść, na ślepo chociażby, niż tkwić w tej komnacie i czekać na cud. |