INNA |
Zerwała się do pozycji siedzącej, a po jej policzku spłynęła kropla potu, choć równie dobrze mogła to być samotna łza. Jej płytkie, acz szybkie próby złapania powietrza w płuca, nie były wyłącznie wynikiem ciężkiej choroby i problemów z płucami, a lękiem jaki spowił jej umysł. Nerwowo, acz niemal w bezruchu, błądziła oczami po pustym, ciemnym pokoju, jakby nie była pewna gdzie się znajduje. Kolejna kropla wypłynęła spod powiek, a potem następna. Amelia niezgrabnym, szybkim ruchem ręki starła łzy wcierając je w rękaw swojej czarnej bluzy, w której lubiła spać. Jej pełne, sine usta były lekko rozwarte i połykały małe ilości powietrza zmieszanego z kurzem i wilgocią. Pociągnęła nosem, niespiesznie opadając na plecy i układając głowę na twardej poduszce, a następnie ospale przekręciła się na lewy bok. Ułożyła dłonie w okolicach stawu skroniowo-żuchwowego, przełykając z trudem ślinę. Jej czarne oczy wlepione były teraz w ścianę, obserwując ją jak ważny i interesujący obiekt. Zdawała się zamyślona, choć prawdą było to, że jej serce wciąż kołatało z przerażenia. Nie mogła tak szybko tego opanować, nie mogła zapomnieć o tym, co przed chwilą się wydarzyło. Nawet, jeśli był to tylko sen, zwykła nocna mara, podły koszmar, to dla niej było prawdziwe. Wciąż czuła ból w okolicy brzucha, z którego kawałek po kawałku wyszarpywano jelita. A ona żyła. Stała i patrzyła, potem padła na kolana, splunęła krwią, płakała. Jednak żyła i czuła. Nie mogła oddychać, dusiła się potwornie, widząc przed oczami nie jakiegoś olbrzymiego potwora z kłami, pazurami i innymi wypaczeniami. Widziała człowieka, dobrego dla niej na co dzień, takiego, któremu ufała zawsze i wszędzie, któremu mogłaby powierzyć swe życie. I nagle, jakby właśnie to zrobiła - oddała się w sposób taki, że mógł kraść ją, organ po organie, sprawiać ból w tak wysmakowany sposób, nie spiesząc się donikąd, kosztując jej cierpienia w każdej mikro sekundzie. Myślała teraz o tym patrząc w ścianę. Nie chciała płakać, ani tym bardziej ryczeć, bo nie było to w jej zwyczaju, jednak mimowolnie uroniła kilka niespiesznych łez. Oddech zaczął wracać do normy, podobnie jak puls i ciśnienie. Chwilę zajęło nim się uspokoiła, nim ponownie mogła zacząć myśleć o tym, by spróbować zasnąć. Mimo zmęczenia, nie miała już na to ochoty.
[MEDIA]http://stream1.gifsoup.com/view6/4639750/sunrise-o.gif[/MEDIA]
Już od świtu zdawało się być cieplej, niż powinno. Amelia wstała wcześnie jak zwykle i zajrzała do kilku “braci” w potrzebie, aby zmienić opatrunek i sprawdzić jak się czują. Brania leków nie pilnowała u nikogo, ponieważ uważała, że byli już wystarczająco duzi, aby pamiętać o tabletce czy kroplach. Jedyna osoba, którą wolała przypilnować, był jej szef - a w sumie to “ich” szef. Nie miał on jej tego za złe, pewnie dlatego, że nie wykazywała przy tym żadnego zmartwienia. Zachowywała się mechanicznie jak robot, podając lekarstwo bez słowa i patrząc z obojętnością. Skinienie głowy Huntera, było dla niej wystarczającą wdzięcznością. Inni członkowie również byli zadowoleni, że mają swojego prywatnego medyka, tym bardziej, że ten dbał o szefa. Każdy bowiem znał jego dolegliwości i wolałby nie ryzykować, gdyby temu się pogorszyło. Już pierwsze symptomy były niebezpieczne, a i bez choroby większość trzęsła gaciami na samą myśl wylądowania na dywaniku. Angina zamieniła z nim parę słów, zadała kilka znaczących pytań i z góry uprzedziła, że jest medykiem, a nie chemikiem, więc żeby znowuż nie wyobrażał sobie zbyt wiele ani nie oczekiwał. Owszem, wiedza o chemii nie była niskiego poziomu, jednakże o pomyłkę nietrudno. - Wiem jak wygląda, jaki ma kształt i posmak, ale to nie da ci gwarancji, Hunter. Wolałabym, byś o tym pamiętał, kiedy wrócę i okaże się, że znowu dali nam syf.
Szef kiwnął głową na znak, że rozumie. Trudno było jednak stwierdzić, jak głœboko miał to w dupie. Amelia westchnęła ciężko i zakasłała suchym, świszczącym z płuc powietrzem. - Zadbaj o siebie Angina. Charczesz jak gruchot Petardy - skomentował Hunter, a na jego twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu. Jego spojrzenie było bardziej przerażające, niż jej.
Południe nie było tak bardzo senne, jak mogłoby się z początku zdawać, ale to tylko i wyłącznie dzięki dzisiejszym atrakcjom. Siedzenie w knajpie i czekanie “chuj wie na co” - a raczej kogo - sprawiało, że powieki robiły się ciężkie. Ulubiona piosenka płynąca z radia uspokajała, przywodziła na myśl przyjemne wspomnienia i kołysała do snu. Gdyby nie cyrk i przedstawienie dziwnego trójkącika oraz reakcja Maczety, zapewne Amelia by zasnęła. Cały ten ambaras jednak sprawił, że obudziła się i otrzeźwiała, poczuła się jak nowo narodzona, pełna zapału i chęci. Trochę ją Petarda wkurwiał tym, że jako jedyny znał mordy tych “Synów” a gapił się w karty, no ale trudno. Później go zdzieli. - Rany, Maczeta… Nie podniecaj się tak, bo ci jakaś żyłka pęknie, a niespecjalnie chce mi się dziś głaskać cię bandażem - powiedziała patrząc na rozentuzjazmowanego kolegę i uśmiechając się do niego półgębkiem. Nie zdążyła jednak pokąsać go ani chwili dłużej, gdyż za chwile odezwał się Petarda. Przeniosła więc spojrzenie na niego i uniosła brew z dezaprobatą. Ten w odpowiedzi wyszczerzył kły jak głupi i machnął na nią ręką jakby poczuł się zawstydzony czy coś w ten deseń. Nie potrafiła go rozgryźć, ale miło było mieć obok siebie kogoś, kto z takim optymizmem podchodził do życia. Choć nie akceptowała jego pociągu do hazardu, ze względu na pamięć o swym ojcu, to lubiła go i tolerowała własne wybory; wszak nie była jego matką. - O kurwa! To ona! - zanim czarnowłosa zdążyła coś odpowiedzieć, Ethan zerwał się na równe nogi wskazując za wychodzącą dziewczyną. - Jaka “ona”? - Maczeta spojrzał znowu z kumpla na obcą kobietę, ale widać już było tylko pustą ramę okna. - No ona! Ta od Synów! Właśnie na nich czekamy! - w głosie wygadanego brodacza pojawiło się zniecierpliwienie i ponaglenie wsparte gestem ręki. Widać było, że ciemny umysł Nathaniela zaczyna go drażnić, chłopak za wolno łapał fakty. - A nie mieliśmy spotkać się z jakimś Synem? Ona coś mi na Córkę wygląda. Mam nadzieję, że nie tylko wygląda. - Maczeta dał się na tyle przekonać do pośpiechu, że wstał ale w ruchach i głosie nie dało się w ogóle zauważyć pośpiechu. Amelia strzeliła się z płaskiej dłoni w czoło, co dało się słychać w postaci krótkiego klaśnięcia. Nie dość, że się kłócili o mało istotne szczegóły, to jeszcze nie dawali jej dojść do głosu. Zastanawiała się kogo pierwszego trącić łokciem, aby w końcu ucichli. - Tak ale to jego dupa! Pewnie wie gdzie on jest! - na tę rewelację blond brwi Maczety w zdziwieniu skoczyły do góry, a głowa obróciła się w stronę pary golasów kotłujących się na podłodze gdzie facet z opaską na oku zdołał jakoś powstać na nogi i chwiejnie ruszyć w stronę drzwi. Z zewnątrz dało się słyszeć dźwięk uruchamianego i odjeżdżającego silnika
Nagle wzrok kolegów spoczął na niej. Chude ciało podniosło się z krzesła sprawnie i szybko, nie potrzebowała nawet odsuwać siedziska do tyłu, gdyż bez problemu przecisnęła się i stanęła tuż obok. Nie była to akcja mozolna ani leniwa, zrobiła to szybciej, niż oni skończyli biadolić i być może właśnie tym czynem zyskała ich uwagę; nie była pewna. - Teoretycznie, mieliśmy tu czekać. Kurwa. - przeklęła będąc spokojną jak liść na tafli wody. Pchnęła Nathaniela, aby ruszył dupsko w stronę drzwi, mieli zamiar podbiec i szybko wybiec, na pewno szybciej niż ten goły facet. Maczeta bez problemu popchnąłby go jak wiatr potrafiący miotać zużytą szmatą, więc nie powinien stanowić przeszkody w szybkim wydostaniu się z knajpy. - Stój, laska! Umówiłaś się z nami! - rozkazała wyłaniając się tuż za napakowanym blondynem i rzucając groźne spojrzenie kobiecie, próbującej odjechać. Miała tylko nadzieje, że ten jej ex-facet nie będzie się wpierdalał, inaczej będzie musiała zagrozić mu bronią, albo Nathanielem, a jakoś nie miała na to humoru.
__________________ Discord podany w profilu |