Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2017, 00:31   #552
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Jak świat długi i szeroki ludzie bywali różni i darzyli się gamą najróżniejszych odczuć, począwszy na nienawiści, a na miłości skończywszy. Jednym z popularniejszych odcieni relacji międzyludzkich była definitywnie niechęć - taka porządna, płynąca prosto z serca i głębi duszy. Patrząc na dwóch młodych mężczyzn po przeciwnych stronach stołu, Savage bez sekundy wahania przyznałaby im obu tytuł chodzącej personifikacji resentymentu. Stojąc obok Guido patrzyła to na niego, to na Petera, to na leżące na blacie wybuchowe bombki, modląc się w duchu aby negatywna energia produkowanych przez nich ładunków elektrostatycznych nie wywołała samozapłonu z zakresu szczerej pasji Jednookiego.
Nie trawili się, żywili urazy i na chwilę obecną lekarka nie miała pojęcia jak znaleźć punkt zaczepienia, pozwalający im na poprawienie wzajemnych relacji. Przywołała więc na twarz ciepły uśmiech, dziękując Krogulcowi za życzenia. Po kolei, jeden problem naraz.
- Będzie nam naprawdę niezmiernie miło, jeśli przyjdziecie - powiedziała do zebranych mężczyzn, opierając skroń o żebra narzeczonego. Patrzyła przy tym na podporucznika Pazurów aby wiedział, że słowa skierowane były przede wszystkim do niego. Odkaszlnęła i przeniosła uwagę na Tony’ego - Cieszę się, że tu jesteś tato. My z Mily… potrzebujemy się przygotować. Złapię potem Boomer, poproszę żeby pomogła to pójdzie szybciej - skończyła zadzierając rudą łepetynę do góry celem spojrzenia w wilcze oczy. Mieli iść zajarać i pogadać, póki jest jeszcze spokojnie. Miała nadzieję, że obaj o tym pamiętają.

- Dzięki Alice. Na pewno będziemy z Emily. Zresztą pewnie to będzie ten sam ślub. - uśmiechnął się do Alice Nix podając jej dłoń w geście gratulacji. Zmusił się do tego by Guido minimalnie skinąć głową choć gdy spojrzał na niego uśmiech od razu mu zgasł. Guido zresztą zareagował podobnie lekko ruchem głowy przyjmując gratulacje i obserwując spode łba jak młodszy z Pazurów odchodzi. Alice miała wrażenie, że gdyby nie wcześniejsza rozmowa na ten temat przed paroma kwadransami o piętro wyżej na ten temat to pewnie i tak ten fragment rozmowy miałby dużo głośniejszy i brutalniejszy przebieg.

- Oczywiście Alice, przecież nie przegapiłbym ślubu własnej córki. Coś mi świta, że staruszkowie mają na ślubach jakąś fuchę do odegrania.
- uśmiechnął się łagodnie i przyjaźnie łysy człowiek - góra patrząc z wysokości, daleko w dół na rudowłosą drobinkę. Pocałował ją jeszcze czule i po ojcowsku w czoło. Gestem zaś zaprosił Guido w stronę drzwi i obydwaj mężczyźni wyszli przez nie.

Dziewczyna obserwowała jak opuszczają pomieszczenie, a uśmiech nie schodził z piegowatej twarzy. Zmarudziła moment nad bombami, przyglądając się im z zaciekawieniem, szybko jednak wróciła do teraźniejszości. Wbiła ręce w kieszenie kurtki i przebierając raźno nogami obleciała chłopaków przekazując im ustne zaproszenie. Tak było oficjalnie, podobnego zabiegu wymagało dobre wychowanie. Dopełnienie konwenansów, tradycji. Skończyła szybką rundkę na ganku, szukając chwili spokoju i przestrzeni. Wyciągnęła krótkofalówkę, skrzywiła się, po czym ruszyła raz jeszcze wokół gospodarstwa. Tym razem rozglądając się za Nixem.

Oficer Pazurów w czarnej czapce na głowie znalazł się, gdy objuczony ekwipunkiem zbiegał ze schodów na dół. Chyba był w pełni wyekwipowany, a przynajmniej wyglądał jakby miał pozajmowane wszystkie kieszenie i te różne skrytki zamontowane na sobie. Widząc czekającą pozę i pytający wzrok lekarki zatrzymał się.
- Coś się stało? - poprawił uchwyt plecaka.

- Mogłabym prosić cię o trzy minuty rozmowy na osobności? - spytała, zadzierając głowę ku górze i uśmiechając się ciepło. Wzrokiem wskazała wyjście na zewnątrz. Dookoła kręciło się zbyt wiele par uszu, zresztą wolała pewnych tematów nie poruszać przy świadkach.

- No pewnie. Chodź do samochodu i tak tam idę. - kiwnął głową na drzwi wyjściowe i przeszli przez resztę parteru, potem krotki chodnik i młody Pazur otworzył tylne, boczne drzwi. Wrzucił plecak do środka, potem odwrócił się do rudowłosej Runnerki i popatrzył na nią pytająco. - Co się stało? - zapytał tak samo wyczekująco jak patrzył.

Lekarka przystanęła przy maszynie od strony maski, opierając się o nią bokiem. Przymknęła oczy i zebrawszy się w sobie, przywołała na twarz miły grymas.
- Przede wszystkim chciałam cię przeprosić za zachowanie Guido - zaczęła cicho, splatając ręce i kładąc je na blasze - Jest mi niezmiernie przykro z powodu wczorajszego incydentu zaraz po ich przyjeździe. Nie powinien podnosić na ciebie ręki, tak samo jak dziś dążyć do kłótni. Bywa… - zamilkła, szukając w myślach odpowiedniego słowa, a zielone oczy wypełnił smutek. Westchnęła, po czym kontynuowała - Trudny. Nie chcę go rozgrzeszać ani wybielać, po prostu taki jest. Osoby spoza organizacji traktuje z rezerwą, jako elementy obce. Nie zna cię - podniosła wzrok kotwicząc go na oczach Pazura - Przez co traktuje jako czynnik mogący stanowić zagrożenie nie tylko dla niego, czy dla mnie… lecz ogólnie, dla każdego w skórzanej kurtce, a do tego nie może dopuścić. Cokolwiek by o nim powiedzieć, o swoich ludzi dba. Troszczy się, chroni i robi wszystko, aby więcej nie stracić nikogo bliskiego. Jeśli pozwolisz mu się poznać i poznasz jego, przestaniecie sobie skakać do oczu. Widziałam przed chwilą… nie musi tak być - pokręciła głową i zrobiwszy dwa kroki, stanęła tuż przed rozmówcą.
- Pete… - ściszyła głos, a między głoski wdarła się troska - Nie przepadacie za sobą, jednak okazywanie tego co krok… złość, niechęć - donikąd nie prowadzą. Nie pomogą sytuacji się wyklarować, a ranie zagoić. Pozostanie jątrząca się, zaropiała szrama, zaś każde spotkanie będzie niczym drapanie po niej szczotką ryżową. Spotkań się nie uniknie. Żenisz się z Emily: gangerem, Runnerem. Człowiekiem Guido. Czasem mądrze jest odpuścić, nie dążyć do konfliktów. Nauczyć się tolerować wraże czynniki nie dla nas samych, ale dla osób które kochamy i na dobru których nam zależy. Guido... z nim da się dogadać i mnóstwo zyskuje przy bliższym poznaniu. Jesteście podobni, nie masz pojęcia jak bardzo. Tak, wiem - Sypiam z nim, biorę ślub i dlatego go bronię. Ale nie zawsze tak było - parsknęła, wzruszając ramionami - Gdy pierwszy raz się spotkaliśmy podał mi truciznę w drinku, żeby zniwelować ryzyko kolejnej ucieczki. Specyfik z Zielonego Piekła dzięki któremu wewnątrz przewodu pokarmowego wyrastały… rośliny. Nic przyjemnego - skrzywiła się, obejmując ramionami w nagłym napadzie chłodu. Wciąż pamiętała blade kiełki w wymiocinach i rwący ból, zginający ciało w scyzoryk i przyprawiający o torsje - Byłam… myślę że byłam za to wściekła. I przerażona, bo kolejna osoba w krótkim czasie założyła mi kajdany, choć innego rodzaju. Mimo to… wyciągnęłam rękę - przez bladą twarz przeszedł cień uśmiechu - Początki bywają trudne.

Nix z początku wyglądał jakby miał zamiar powiedzieć zwyczajowe w takich okolicznościach “nie ma sprawy”, że “nic się nie stało” czy “wszystko w porządku” lub podobny uprzejmie i spychająco-załatwiający zwyczajowo tekst. Ale Savage widziała, że w miarę jak mówiła tracił ową powierzchowną uprzejmość na rzecz hamowanej złości. Chociaż była prawie pewna, że nie złościł się na nią.
- Otruł cię? - ta informacja chyba szczerze zaskoczyła młodego oficera Pazurów. Popatrzył na Alice z góry na dół, następnie spojrzał gdzieś w bok kręcąc głową. W końcu głowa mu znieruchomiała i tylko oczy wodziły gdzieś po czymś dalekim. Przygryzł wargę i Runnerka widziała, że młody najemnik walczy i gryzie się z czymś co się kłębiło pod własną czaszką.
- On jest trudny? - powtórzył to co powiedziała przed chwilą. Głowa nieco opuściła się w dół jakby bezgłośnie dodawał jakieś “doprawdy?” czy coś równie ironicznego. - Dobrze jest odpuścić? - powtórzył kolejny zwrot użyty przez lekarkę. Teraz już głowa kiwała mu się wyraźniej.
- Rany Alice, ja mu odpuszczam na każdym kroku. - powiedział w końcu wracając spojrzeniem na twarz rudzielca i kładąc dłonie na swoich biodrach. - Ale on mnie tak wkurza! - syknął ze złością Pazur rozgniatając butem jakiegoś zbyt pechowego insekta i topiąc go w błotnistej kałuży.
- Wczoraj mu odpuściłem. Widziałem jak było. Boomer celowała mu w łeb. Osłaniała mnie. Ona nie chybia na takie odległości, ale wiem co by się stało jakby strzeliła. Albo jakbym go zdzielił. Albo przystawił mu nóż do gardła żeby nawet nie wiedział czy to mój czy jego. Ale dla dobra nas wszystkich odpuściłem mu. Nam. Dałem mu się otłuc. Nie załatwiłby mnie w uczciwej walce! Niewielu jest takich co mi w pojedynku dadzą radę. I też się muszą przy tym napocić. - Runnerka wyraźnie czuła jak Nix nadal przeżywa gorycz wczorajszej porażki gdzie nie to, że przegrał walkę z Guido tylko został zmuszony by mu ją oddać. Widoczne w jego oczach triumfujący Guido triumfował niesłusznie i choć widocznie Pazur rozumiał na rozum logikę oraz słuszność takiego rozwiązania, to jednak serce ciężej przyjmowało fakt do wiadomości.
- Nawet teraz. Nie odzywałem się, on zaczął się mnie czepiać. W końcu nie wytrzymałem. Nie dam po sobie jechać Alice. Nikomu. Jemu też nie. Ja się go nie czepiam. Hueyem z Nowego Jorku tutaj. - najemnik prychnął z niezadowolenia na najwyraźniej niedorzeczny jego zdaniem pomysł. - Szefowi chodziło z tymi ciężkimi śmigłowcami o Chinoocki albo Sea Kingi. One mogłyby mieć zasięg by tu dolecieć. Ale jak mówił też trudno. I ja Alice po nim nie jadę, że nie wie tego czy tamtego. Czemu on po mnie jedzie jak po kocie? Nie jestem dla niego kotem. I nie będę. Niech to nie liczy. Ty też się nie łudź. - najemnik z niezadowoleniem pokręcił głową nie mając najwyraźniej zamiaru potulnie znosić bez końca kolejnych docinków i złośliwości Guido.
- Zobacz z tymi cholernymi kutrami. O co mu chodzi? Powiedziałem przecież, że to zrobię, a on co? Dał mi jakiegoś grubasa i coś mi się widzi, że chce się go pozbyć. Pewnie będzie z niego taki pożytek jak z paralityka z demencją. Pewnie będę musiał sam wszystko zrobić. I zrobię to Alice. I tak miałem zamiar coś zrobić w tej sprawie, mówiłem ci przecież. To czemu mi nie da spokoju? Chociaż na czas tej akcji. Tylko daje mi jakiegoś spasionego przychlasta i to jeszcze jakbym miał go tam nożem po cichu załatwić albo on mnie gdzieś po drodze. Także wiesz to, że on jest trudny to jakby miecz scyzorykiem nazwać. - Pazur panował nad głosem na tyle, że mówił tonem całkiem spokojnym. Ale jednak w głosie i spojrzeniu ociekała mu uraza, żal i gul na zachowanie szefa bandy względem niego.
- Ja się go nie czepiam i po nim nie jadę. I nie dałem mu po gębie. Jeszcze. Bo domyślam się co by się wtedy mogło stać. Ale jak on jest taki bystrzak niech też czasem pomyśli zanim zacznie po mnie jechać. Po kimś z Pazurów. Chce znaleźć sobie chłopca do bicia niech sobie znajdzie ale ja nim nie będę. - Pazur podsumował na koniec swoją wypowiedź z listy zażaleń co miał pod adresem Guido.

Dziewczyna słuchała w ciszy, pozwalając mężczyźnie się wygadać. Potrzebował to z siebie wyrzucić, podzielić ciężarem i wylać trawiącą go od środka gorycz. Podobne zabiegi pomagały się oczyścić, znaleźć chwilową ulgę. Robiła więc to, co w podobnych sytuacjach zostawało optymalnym rozwiązaniem - stała i słuchała, przyjmując rolę niemego wsparcia. W miarę jak mówił coraz szybciej, ona przysuwała się bliżej. Wpierw pół kroku, potem kolejne pół i jeszcze kawałeczek, aż znalazła się tak blisko, że zetknęli się butami. Po chwili z uśmiechem wyciągnęła ręce. Lewą chwyciła jego dłoń i zacisnęła pokrzepiająco. Prawą na mgnienie oka skierowała do policzka, przykładając w uniwersalnym geście czułości.
- Widać że się starasz… zapewnić bezpieczeństwo i spokój tym, na którym ci zależy. Nie szukasz walki. O tym właśnie mówiłam - powiedziała łagodnie, opuszczając wytatuowaną rękę, aby chwycić wolną rękę Pazura - Obaj macie charaktery dominujące, kontrolujące. Zawsze iskrzy, gdy spotyka się dwóch liderów… hm, samców alfa - uśmiechnęła się nieznacznie - Z Hiverem nie chodzi o wbicie noża w plecy, ani ciche i ostateczne rozwiązanie twojej kwestii. Chodzi o zaufanie, nic innego. Ono przychodzi z czasem, na razie ci nie ufa, więc posłał kogoś kogo kontroluje. W końcu zobaczy to co my: dzielnego, honorowego i wartościowego nie tylko pod względem wyszkolenia człowieka. Właśnie… wiesz Pete, tobie edukację zapewniły Pazury, on nie miał tego przywileju pobierać nauk od ludzi takich jak choćby Tony. Wie tyle, ile dał radę się dowiedzieć… - przygryzła wargę, wzdychając ciężko, a jej głos stał się ochrypły - System edukacji w naszym kraju osiągnął najgorsze możliwe dno, nie o tym jednak. Posłuchaj nie mówię abyś dał sobą pomiatać. Mam jednak rade jak początkowe kontakty zrobić bardziej znośne. Załóż pancerz. Maskę - skrzywiła się smutno, po czym przymknęła oczy, a gdy je otworzyła na najemnika spoglądał uprzejmie uśmiechnięty lekarz.
- Jesteś urodzonym liderem - nawet głos się jej zmienił. Stał się opanowany, kulturalny i bez grama wahania - Lider panuje nad emocjami w każdej sytuacji i dzięki takiemu opanowaniu bez problemu zyskuje przewagę. Mając pod kontrolą swoje reakcje, może wychodzić z inicjatywą i pomagać innym osobom. To niezwykle charakterystyczne dla dominujących osób, ponieważ w wielu sytuacjach przekazują komunikat: „Zobacz, jestem tak opanowany i mam tak dużo możliwości, że bez problemu mogę Ci pomóc”. - przekrzywiła delikatnie głowę w bok, przyglądając mu się spod przymrużonych powiek, zaś rude brwi powędrowały ku górze - Spójrz na tatę. Wyobraź sobie że coś wyprowadza go z równowagi… ciężko, nieprawdaż? Na tym polega cała sztuczka: chowasz emocje w sobie, nie pokazujesz otoczeniu. Wtedy i tylko wtedy zyskujesz szansę na kooperację z osobami co do których masz wątpliwości, a ich złość i niechęć z czasem przechodzą. Nie wysyłasz sygnałów na zasadzie krzywienia się, złych spojrzeń. Pozostajesz profesjonalny w każdym calu, aż do petentów dociera podstawowy fakt - mogą gadać głupoty i głupoty robić, ale nie wyprowadza cię z równowagi. Zrobisz swoje i będziesz w tym świetny. Opadną im szczeki, przestaną jątrzyć. Sprawdzona metoda - ruda głowa przekrzywiła się w drugą stronę, dłonie zacisnęły mocniej. Savage jeździła kciukami po chropowatym wierzchu przywykłych do walki i noszenia broni rąk, głaszcząc je mechanicznie. Znów zamknęła powieki, pozwalając masce opaść.
- Wiem ze sobie poradzisz, jesteś oficerem i Pazurem w każdym calu. Zrobię co się da, aby… Guido zachowywał się bardziej… coś wymyśle - skrzywiła się z przekąsem - Tak otruł. Pierwszy raz kiedy usłyszał moje gadanie.

- Rany Alice… - westchnął Pazur choć wydawało się, że słowa Alice czy choćby to, że była i słuchała jednak jakoś mu pomogły przynosząc choć częściową ulgę. Słowa budziły zastanowienie. Ale po chwili wahania nie mógł się całkiem z nimi zgodzić. - Dzięki, że tak mówisz. - przyznał po chwili. - Z kutrami chodziło mi, że nas obydwu chce się pozbyć. A przynajmniej nie płakałby jakby któryś z nas nie wrócił a najlepiej obaj. Jakbym tamtego w krytycznej sytuacji sprzątnął albo on mnie to też by pewnie sprawy dużej nie było. - doprecyzował swoje wątpliwości względem uczciwości intencji jakie jego zdaniem miał i Guido i Hiver, jeden wyznaczający skład do tej kutrowej misji a drugi wyznaczony. Z całej trójki Pazur chyba tylko siebie uważał za ochotnika. Potem zamilkł na dłuższą chwilę. Patrzył gdzieś w przestrzeń ponad głową Alice.
- Nie jestem taki jak on. - powiedział lekko machając w stronę domu z którego właśnie wyszli. - Nie jestem też taki jak szef. Chciałbym. Bardzo chciałem być taki jak on. Ale nie jestem. Nie nadaje się do tego by być taki jak on. Dlatego nie wiem jak mógłbym go zastąpić w jakimkolwiek polu. - pokręcił głową i lekko wykrzywił lekko usta jakby ten pomysł wciąż dla niego był najbardziej ze wszystkich obcy i niepojęty. - Wiem, że u szefa to działa. Ale ja taki nie jestem. U mnie to nie działa. Tak jak ty nie umiesz wziąć broni do ręki i strzelić do człowieka tak ja nie umiem przybrać takiej maski. - rozłożył ramiona w geście bezradności.

- Ośmielę się z tym nie zgodzić
- Savage splotła ramiona na piersi, nie spuszczając wzroku. Zaakcentowała stwierdzenie nieznacznym pochyleniem brody i uniesieniem jednej brwi - Jeśli uwierzysz w siebie, że potrafisz coś zrobić - dasz radę. U ciebie to kwestia czasu, wyrobienia nawyków. Nauki, gdyż każda wiedza przychodzi z czasem, tak samo jak umiejętność. Nie zostałeś żołnierzem w chwili założenia munduru, lecz po treningu i odpowiednich przygotowaniach. Brakuje ci pewności, wiary we własne możliwości. Kiedyś sądziłam, że siła charakteru polega na tym, żeby być coraz to twardszym, wyrobić w sobie zawiły system ochronny, który pomaga nam pogodzić się z rzeczywistością. Ale wszystkie metody kształtowania charakteru wylatują przez okno, kiedy odkryjesz, że nie ma już żadnych prawd... a przynajmniej ty już żadnych nie dostrzegasz. - przełknęła ślinę, przez drobne ciało przeszedł dreszcz, a w spojrzenie wkradł się ból.
- W Det dzień przed wyjazdem przyszedł do mnie pacjent. Spider, młody chłopak z osiedla. Zajmował się wynoszeniem z Zakazanej Strefy suwenirów dających się dobrze sprzedać. Tak żył, za to się utrzymywał. To taka… toksyczna dzielnica, jakby po katastrofie chemiczno-biologicznej. Zamknięta, z zakazem eksploracji wydanym przez pana Schultza. Ludzie tam wchodzą i umierają. Czasem coś stamtąd wyjdzie… i też ludzie umierają, ale Spider był zdesperowany. Wszedł tam… i spadł. Nadział łydkę na pręt zbrojeniowy - usta jej zadrżały, obraz się rozmazał.
- Bał się, ale przyszedł. Chciał aby mu pomóc… niestety już zaczął mutować. Nie umiałam go wyleczyć. Pozostała obsada szpitala wpadła w panikę gdy zobaczyli jak wygląda. Chcieli zabić na miejscu, a ciało spalić. Ledwo udało mi się ich przekonać aby pozwolili go zabrać do kostnicy. Tam dopiero go zbadałam. W improwizowanym kombinezonie przeciwskażeniowym - wbiła wzrok w błoto, trzęsąc się coraz mocniej. Musiała odetchnąć i policzyć do dziesięciu nim podjęła - Krzyczał… tak bardzo cierpiał. Jego żyły… nie zachowywały się… - przełknęła ślinę, zaciskając dłonie na ramionach z całej siły - Było coraz gorzej, brakowało pewności w jakim stopniu jest w stanie zakazić innych: obsadę szpitala, ochronę… pomocników i pacjentów. Ludzi za których wzięłam odpowiedzialność. Ciągle krzyczał i błagał żebym… żeby go nie bolało. Dostał morfinę, nie podziałała. Brakowało sprzętu, choćby głupiego mikroskopu. W Hope, albo przed wojną bez problemu zamknęłoby się go w izolatce na oddziale zakaźnym. Pracowało nad terapią… ale tutaj? Nie wzięłam broni i nie strzeliłam. Sięgnęłam po strzykawkę, podałam śmiertelną dawkę leków. Usnął… i już nigdy się nie obudził. Cztery dni temu. Też jestem mordercą. Poznajemy siebie w sytuacjach kryzysowych, ciężkich. Gdy zawodzą znane nam prawa i zasady. Wtedy już nie mamy wyjścia.- uniosła puste, martwe oczy na najemnika - Spróbuj, to nic nie kosztuje. Opanowanie… przyda ci się. I tak, jesteś podobny i do Guido i do szefa. Tylko… chyba jeszcze tego nie widzisz.

- Przykro mi Alice. - dłoń Pazura wylądowała na ramieniu Runnerki w pocieszającym geście. Głos i twarz też sprawiały wrażenie, że współczuje niewysokiej rudowłosej kobiecie tego, co musiała przeżyć i zrobić. - Ciężko jest oceniać samego siebie. Ja widzę, że nie jestem tacy jak oni. I nie wiem, może kiedyś się zmienię. Teraz jest jak widać i nie widzę siebie z tą maską. Nie nadaję się do tego, a ten twój Guido mnie wpienia na każdym kroku tu i teraz. Niech odpuści. To nie zadziała z tą maską. Niech odpuści to żadne maski i inne takie nie będą potrzebne. - pokręcił głową najwyraźniej nie przypuszczając, by recepta zalecana przez rudowłosą lekarkę zadziałała. - Tak jak wczoraj ci mówiłem. Takie rzeczy działają jeżeli dwie strony coś robią. Z jedną to nie działa, tylko może opóźnić zapłon. - Pazur pokręcił przecząco głową w czarnej czapce. Wyglądał dość ponuro jak ktoś kto wie, że stoi na górze zjeżdżalni prowadzącej do mało przyjemnego końca tam na dole. Ale nie miał zbytnio pomysłu jak się uchylić przed skokiem w tą ślizgawkę. Zostawało liczyć, że może jakoś po drodze coś się uda wymyślić na tą okazję.

- Wartość człowieka ostatecznie nigdy nie wyraża się w stosunku do drugiego człowieka, tylko w stosunku do siebie samego. Dlatego też nigdy nie powinniśmy uzależniać naszego poczucia własnej wartości albo też poczucia własnej godności od innych ludzi, bez względu na to, jak cierpielibyśmy z tego powodu. - Dziewczyna westchnęła cicho, tłumiąc wzbierającą w gardle falę goryczy. Uniosła ramię i przejechała opuszkami palców po emblemacie tarczy przeciętej trzema śladami po pazurach.
- Nie wszystko od razu, nie od ręki i nie podane na srebrnej tacy. Uniformy, stopnie, funkcje i koneksje... chłopaki nie zwracają na nie uwagi. Są dla nich zbędne, miałkie. Nieistotne. Mają gdzieś kim się było choćby dwa oddechy temu. Co się osiągnęło, do czego doszło. Dla nich liczy się to, co sobą reprezentujemy aktualnie. Krok po kroku wyrabiamy pozycję. Zdobywamy szacunek i zaufanie. Nie ma nic na piękne oczy. O wartości człowieka świadczy lista jego przyjaciół, o popularności – lista jego wrogów. Nigdy nie wiadomo, co umocni poczucie naszej wartości. Najlepiej, jeśli jest to coś, co w zamierzeniu miało nam zniszczyć samopoczucie. A tak na marginesie wystarczy przestać podważać czyjś autorytet przy ludziach - przeniosła dotyk na dystynkcje podporucznika, wpięte w kołnierz pazurowej bluzy - Guido cię testuje, jest ciekaw ile jesteś wart w akcji. Czy w krytycznej sytuacji postawisz na własne życie, czy znajdziesz w sobie siłę aby zaryzykować własne życie. Jeżeli zaś chodzi o wbicie noża w plecy: o to się nie martw, nie działa tak. Nigdy nikomu nie zrobił ani nie kazał zrobić krzywdy "za nic". Porozmawiałam z nim chwilę na piętrze, gdy wy pomagaliście znaleźć kapral Anitę. Guido też poszedł na ustępstwa względem twojej osoby. Na razie drobne, lecz mamy progres - zawahała się, opuszczając górne kończyny luźno wzdłuż tułowia. - Między słowami i czynami istnieje różnica niczym między dniem i nocą. Wielu jest szczekaczy o wielkich otworach gębowych i glinianych nóżkach. Zobaczy, że w twoim przypadku czyny popierają słowa, łatwiej przyjdzie... go uspokoić. Uspokoić was obu... poproszę go aby dał na wstrzymanie, ale teraz pozwolisz, że udam się do Mily. Widzimy się na ślubie - skinęła głową, robiąc krok w tył. Nim jednak się odwróciła, wyrzuciła nagle przed siebie ramiona, oplatając nimi najemnika w pasie. Uściskała go z całej siły, by jak gdyby nigdy nic, odejść do obowiązków. Tym razem tych ekscytująco przyjemnych.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline