Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2017, 21:52   #555
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
- Wiesz, nie sądzę by Guido to robiło różnicę. Coś wywinął jemu, zwłaszcza z Brzytewką to pewnie stenteguje ich obydwu. - pet Latynosa poszybował złotym łukiem i rozbił się gdzieś pewnie o ścianę po czym jego resztki spadły na dół niknąć pochłonięte przez mrok. Hektor zaczął się podnosić i zawahał się pewnie mając kłopot po ciemku skompletować swoje ubranie. Zaczął więc stękać gdy znów musiał pokonać opór kontuzjowaną przez chebańskiego szeryfa nogi po czym zaczął od nałożenia spodni które wciąż miał na kostkach więc nie musiał ich szukać.

- Wiesz to jak u nas jak jakiś ważniak wyśle na nas swoich ludzi. No najpierw kasujemy tych co się nam wpieprzyli w rewir. Ale gdy już skończymy bierzemy się za tego co ich wysłał. Tyle, że wiesz oni najczęściej są na swoich rewirach więc trochę zabawy jest. Ale no nie odpuszczamy nikomu. Guido nikomu nie odpuszcza. Więc jakby coś wyszło teraz pewnie teraz też by tak było. - powiedział Paul też podniósł się do pozycji siedzącej a potem wstał. Miał chyba najmniej do ubierania bo był najmniej rozebrany z tej całej trójki. Górę nadal miał na sobie a spodnie miał w zasięgu ręki. Choć za to zapinać je jedną dłonią było mu dłużej. Stękał i przedzierał się w stronę piwnicznego okienka pewnie by sięgnąć po kurtkę kumpla i zrobić trochę więcej światła przy okazji.

- Kurwa gdzie jest moja koszulka? - wymamrotał głos Latynosa ale szybko stracił cierpliwość i sądząc po odgłosach wymacał zapalniczkę i próbował ją odpalić.

- Kurwa gdzie moje gacie? - zawtórowała mu kobieta, macając na oślep za ciuchami - Weźcie poświećcie… dalej się nie dało moich łachów porozrzucać? Złamasy - burknęła z pretensją. Już wiedziała że będzie chodzić okrakiem, a jutro nie usiądzie - Już ja go przypilnuje żeby się trzymał od Plamy z daleka, ani sam z nią nie łaził nigdzie… i wiecie. Może szef nie odpuszcza, ale jak tak lata za tą małą to nie wydaje mi się żeby miał w planach wycinanie jej staremu brzydkiego numeru, zapłakałaby się pewnie i zagadała na śmierć. No i pewnie teraz już po ptokach. Jak się hajtną to zostanie przy szefie. Rewers jej nigdzie nie podwinie, bo jemu by się zapłakała na śmierć i zagadała że tęskni, chce wracać i się martwi - prychnęła, znajdując spodnie. Dobry początek.

Latynos w końcu uruchomił zapalniczkę i zrobiło się jaśniej. Paul też chyba uporał się ze swoimi spodniami i zgarnął kurtkę kumpla więc znowu sie rozjaśniło. Teraz i Czacha dostrzegła coś co w półmroku było chyba jej majtkami. Pewnie wypadły przy rzucie i leżały niedaleko spodni.

- No jedna rodzina teraz. No i lepiej by tak zostało. Lepiej by nie trzeba było nikogo z nich tentegować ani nic. Tak tylko ci mówimy, bo jesteś naszą siostrą nie? - powiedział Białas przeciskając się z powrotem do głównej części pomieszczenia i obejmując San ramieniem, przyciskając do siebie i całując ją raz jeszcze. Ale tym razem w policzek jakby naprawdę był jej rodzonym bratem. Zaraz jednak cisnął kurtką Latynosa w jej właściciela dziwnym zbiegiem okoliczności trafiając go nią w głowę co wywołało jego kwękania i protesty.

- Kurwa przestań się wydurniać bo ci wpierdolę! - syknął zdenerwowany czarnowłosy Bliźniak. - A w ogóle otwieraj to gówno! - dodał ze złością wskazując na zamknięte dotąd drzwi.

Nożowniczka parsknęła, widząc jak znowu zaczynają sobie skakać do oczu. Przez pare minut robili coś wspólnie, ale czar prysł i znowu zaczęła się odwieczna wojna bez początku i końca.
- Wiem, dzięki. Złamasy - podsumowała krótko, dopinają ostatnie sprzączki i napy.


Łazienka weterynarz była przestronna, jasna i czysta do tego stopnia, że San Marino obawiała się dotknąć czegokolwiek, żeby tego nie pobrudzić. Duże prostokątne pomieszczenie zajmowała w większości balia, szafka z ręcznikami i toaletka z pękniętym u góry lustrem i masą drobiazgów na blacie. Drewnianą podłogę wyłożono starym dywanem, na parapecie piętrzyły się stertą babskie pierdoły. Była nawet brzytwa i pędzelek do golenia, ale ich Kate chyba nie używała - wskazywała na to pokrywa z kurzu.
- Dobra - nożowniczka zazezowała na niskiego rudzielca, stojącego w progu - zajmę się wodą, na podwórku widziałam studnię. Tweety! - wydarła mordę w głąb domu - Cho no! Potrzebujemy pomocy z paroma pierdołami!

- W takim razie przyniosę ubrania z góry - lekarka uśmiechnęła się, maskując kaszlnięciem nagłą ulgę. Dźwiganie ciężkich wiader z wodą należało definitywnie do zajęć średnio przez nią lubianych. Szybko więc znalazła sobie inną misję, dyplomatycznie przejmując rolę doręczyciela dóbr tekstylnych. Naraz drgnęła i podeszła do okna, wyglądając przez mokrą szybę - Widziałam kiedyś… w gazecie sprzed wojny kolekcje ślubne Versace… takiej firmy zajmującej się niegdyś produkowaniem, między innymi, ekskluzywnych ubrań. Co prawda na biżuterię nei ma co liczyć, ale kwiaty powinno dać się zorganizować. Co to za ślub bez kwiatów? - uśmiechnęła się delikatnie.

Blondynka przywabiona krzykiem San Marino spotkała ją na podwórku. Pewnie znów coś grzebała w vanie bo gdy podchodziła wycierała dłonie w jakaś ścierkę.
- Co jest? - zapytała kierowca patrząc z zaciekawieniem na usmarowaną błotem Czachę. Gdy okazało się, że chodzi o wodę, przebieranie a gdy wyszła jeszcze na zewnątrz Alice to i kwiaty będąca do tej pory chyba niezbyt wesoła Tweety nawet się rozpogodziła. - Chcecie nagrzać wodę? A to ja mam coś. - uśmiechnęła się do obydwu przyszłych panien młodych i wróciła raźno do czarnego vana. Przeparkowała go znacznie bliżej domu niż stał dotychczas. Nie dało się nie zauważyć, że pojazd charczał i krztusił się jak nigdy dotąd przynajmniej San Marino nie widziała by Tweet miała z nim takie kłopoty. Pomysł mechanik okazał się akurat gdy szamanka wlewała pierwsze wiadro zimnej jeszcze wody do balii. Blondyna uchyliła okno na tyle by podłączona do samochodu grzałka mogła przecisnąć się kablem.
Na dwie pary rąk i wiader praca z napełnianiem balii wodą szła całkiem szybko. No i we dwie było znacznie raźniej i weselej. Tweety zdawała się być całkowicie pochłonięta nastrojem ślubnej imprezy i być w świetnym humorze. Gdy zobaczyła zaś przygotowane ubrania i stroje jakie miały obie przyszłe panny młode pisnęła z zachwytu. Albo zazdrości. W każdym razie i tak wyglądało to zabawnie i pociesznie.

Brzytewka miała trochę trudności ze znalezieniem jakichkolwiek kwiatów. Przynajmniej te typowo farmerskie zaplecze podwórka było skrajnie ubogie pod tym względem. Ale gdy w poszukiwaniu przeszła dalej, bliżej płotu znalazła kępki bratków. Całkiem ładne i kolorowe. Wśród częściowo też zdziczałej trawy znalazła jakieś inne blade, stokrotkopodobne kwiatki, niskie i drobne. Doszła chyba też do pogranicza strefy patrolowanej przez Runnerów bo widziała dwóch ludzi w skórzanych kurtkach z bronią w dłoniach choć dość swobodnych pozach. Palili papierosy i chyba gadali ze sobą oddaleni od niej ze trzydzieści kroków dalej. Machnęli jej przyjaźnie dłonią ale krzyczeć do niej chyba im się nie chciało.

Lekarka pomachała im wesoło, wracając jednak do poszukiwań. Blisko domu ziemie zadeptano, zmieniając podwórko w jedną wielką, błotnistą kałużę. Lepiej sprawa miała się w dalszych rejonach gospodarstwa. W soczyście zielonej, wiosennej trawie tu i tam dostrzegała pojedyncze okazy bellis, hyacinthus, oraz convallaria majalis… choć już na pierwszy rzut oka różniły się od tego co lekarka znała. Ilość płatków, kształt kielicha… ewolucja wspomagana promieniowaniem nie próżnowała przez ostatnie dwie dekady. Jedno się jednak nie zmieniło - wciąż pozostawały pełne uroku, gracji, zaś patrzenie na nie z miejsca poprawiało humor. Dziewczyna zrywała je więc, układając powoli w dwa bukiety. Gdzieś przy stercie obrośniętych mchem kamieni upolowała nawet kilka sztuk gladiusów, a to tylko dlatego, że nie uciekały i nie musiała ich gonić. Łapała się na tym, że szeroki uśmiech nie schodzi jej z twarzy, a pochylając się po kolejne rośliny nuci pod nosem. Poszukiwania zakończyła przy krzaku dzikiej róży, jej kwiatostany również dokładając do zebranych skarbów. Żałowała pośpiechu… zajmowanie czymś innym niż składanie ofiar bezsensownych wojen pozwalało złapać oddech, uspokajało przemęczony mózg. Czasu niestety nie zostało za wiele, więc chcąc nie chcąc, skierowała się na powrót do domu, machając stróżującej parze na pożegnanie.

W tym czasie Otero z ulgą pozbyła się sztywnych od błota ciuchów, ochlapując się wstępnie w zimnej jeszcze wodzie. Pozbyła się zabrudzeń z twarzy, zmyła pozostałości po Nixie i Bliźniakach. Najwięcej roboty miała z włosami, które zwykle niezwiązane i żyjące własnym życiem, czochrały się i kołtuniły jak tylko chciały.
- Kurrrrrwa no, ja jebie. No po chuja mi to, Tweety, no? Żebym się dla tego złamasa kąpała… ja pierdolę - burczała do blondyny, pasmo po paśmie rozczesując długie aż za tyłek kłaki. - I jeszcze się pomalować trzeba jak człowiek i nikogo nie straszyć… i noży przecież nie wezmę i nie schowam pod tym krótkim łachem… a widziałaś te pantofle? Kopniesz takim to frajer nic nie poczuje no… - nadawała w najlepsze, zwalając zdenerwowanie na ziemskie problemy.

- Oj nie marudź! Takie coś nie jest przecież codziennie! I zobaczysz będziesz wglądała ślicznie! - Tweety trochę ofuknęła szamankę ale jednak jakoś tak nadal dominował w niej radosny i podniosły nastrój, że nie mogła się naprawdę złościć czy gniewać na czarnowłosą kobietę. Blondyna stanęła za plecami nożowniczki i pomagała jej doprowadzić do porządku jej długie, czarne pasma zakrywające plecy. - Poza tym sama pomyśl. Ślub. No i panna młoda tak na biało. Przecież to takie trochę czarodziejskie prawie. Zobaczysz, nikt nie będzie wam chciał nic zrobić. - przekonywała z żarem i wesołością blond kierowca - mechanik. Wkrótce przerwało im pukanie do drzwi i okazało się, że Brzytewka wróciła i to nie z pustymi rękami. Tweety wydawała się być już w ogóle wniebowzięta gdy zobaczyła te wszystkie kwiaty. Szybko udało im się zorganizować jakieś wiadro z zimną wodą na te kwiaty.

- Nam nie, ale Nixowi? - Emily burczała dalej, ale jakby mniej pretensjonalnie. Narzekała dla narzekania, nie wychodząc myślami nigdzie dalej. Ślub, hajtała się z typem którego znała od wczoraj. Popatrzyła na blondynę poważnie - Dobra no… jakoś to będzie. Ale jakby co to miej gdzieś pompkę pod ręką, dobrze? Bo ten… będziesz, no nie? Przyjdziesz? Z Leninem - podniosła się i odwróciła do drzwi. Na widok kwiatów zrobiło się jej... dziwnie, ale z tych miłych “dziwnie”.
- Ładne… - przyznała, podchodząc i zagłębiając rękę wśród płatków i liści - No czekałyśmy aż przyjdziesz. Woda jest ciepła - dla potwierdzenia słów zrzuciła z siebie resztę ciuchów i wskoczyła do balii, rozchlapując wodę.

- Co prawda nie mamy spinek z cyrkoniami, ani innej biżuterii, ale hm - lekarka parsknęła, odkładając bukiet na stolik i zabrała się za wypakowywanie z opakowania - Lakieru do włosów też brakuje… a nie czekaj, coś jest - zmitygowała się spoglądając na toaletkę - Niestety prostownicy i lokówki wciąż nie ma - westchnęła, składając ubrania w kostkę - Zapleciemy ci włosy, wpleciemy kwiaty i też będzie pięknie. - Uśmiechnęła się na koniec, wchodząc powoli do wanny.

- No chyba nikt nie będzie na ślubie się strzelał, nie? - sądząc z uniesienia brwi blondyna chyba uważała pytanie za nie wymagające odpowiedzi. - No poza tym Guido przecież się wszystkim zajmie. On umie takie rzeczy robić. No i przecież ci z Nowego Jorku mają dać księdza. No to jak dadzą to chyba nie będą strzelać do swojego księdza, nie? A też będzie na tym ślubie. - mechanik po kolei wymieniała kolejne powodu dla których była taką optymistką w tej sprawie. - I no pewnie, że będę. Obraziłabym się na was jakbyście mnie ni nie zaprosiły. Zwłaszcza ty! - Tweety wskazała palcem na siedzącą w balii San Marino z którą przecież przejechały niezły kawałek ZSA razem z Leninem i ciemniejącą za oknem furgonetką.
- Jak cię to uspokoi to gdzieś tam będę miała strzelbę na wszelki wypadek. - zaśmiała się wesoło chyba nie traktując tej potrzeby za konieczną ale na fali optymizmu i dobroci serca była skłonna ulec nawet takiemu życzeniu panny młodej.

- A chuj ich tam wie co wymyślą. Lepiej być przygotowanym, no nie? - nożowniczka zaśmiała się, kończąc szorować nogi kawałkiem gąbki. Rozczesane kłaki trzymała poza krawędzią michy, bo po co dwa razy robić tą samą robotę? Mokra czarna fala ciążyła jej bardziej niż zwykle, ale gdy wyschnie przestanie stanowić problem.
- No wkurwiła byś nas, a zwłaszcza mnie. Jakbyś nie przyszła - wycelowała paluchem w blondynę i wstała cały czas rechocząc. - Brzytewka widziałam że ty umiesz robić warkocze. Weź mi to kurwa zapleć żeby się nie majtało jak pojebane i ten… no żeby się Nixowi spodobało - doburczała czerwona jak dusza Lenina. Wrzuciła kieckę na grzbiet i westchnęła. No krótka, sięgała znacznie powyżej połowy uda, ale była biała i czysta.
- Lekkie to… przed niczym nie obroni. Ani przed kulą, ani przed nożem… ja jebie. - splunęłą na szybę. Coś zostawianie flegmy w domu Chebanki sprawiało jej radość - Ciekawe jak to jest móc nosić takie łachy na co dzień. Bez pancerzy, bez gnatów. Kiecka, gacie i buty… i to wszystko. - pokręciła głową na podobną niedorzeczność. No bo jak to tak - wyjść gdzieś bez chociaż głupiego noża? Albo glocka skitranego w nogawce?

- Wygodnie - Savage odpowiedziała z nagłą nostalgią, spoglądając za okno. Czas bez wojen, przemocy i ciągłej walki, gdy ludzie nie musieli co krok obawiać się o swoje życia, a obroną zajmowały się specjalistyczne służby, choćby policja lub wojsko - Tutaj w Cheb zwykle jest bezpiecznie. Myślę, że skoro zostajemy, będziesz miała okazję sama się przekonać jak to jest - rzuciła optymistycznie, kończąc spłukiwać szampon. Pomacała na ślepo za ręcznikiem i dopiero w jego towarzystwie wstała na róne nogi, zawczasu się nim owijając. Starała się nie przypatrywać nachalnie okrutnie popalonym plecom Emily, nie wypadało.
- Rękawiczki i żakiet są na tamtej kupce - pokazała brodą na białą górkę materiału przy lustrze. Uśmiechnęła się szeroko słysząc fragment o fryzurze - Oczywiście! Będzie zachwycony, zobaczysz - zakończyła, łapiąc w dłonie część kwiatów, grzebień i puszkę lakieru. - Usiądź na stołku, tym przy oknie… i proszę, nie pluj tu na wszystko. Potem przez przypadek się o to otrzesz… szkoda brudzić takie ładne ubrania.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline