Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2017, 07:27   #556
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 72

Wyspa; centrum; las; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




Will z Vegas



Will czuł się zdecydowanie przeciążony. Był pewny, że nie został stworzony do takich marszów z tym całym szpejem na sobie. Nie dość, że musiał zmagać się na każdym kroku z ciężarem który go gniótł od góry to jeszcze przedzieranie się na przełaj po tym leśnym błocie, butwiejących liściach, omijanie krzaków, opędzanie się od latających chmarami insektów które potrafiły z nienacka trafić prosto w twarz łącznie dawało się odczuć cwaniakowi z Vegas we znaki.


Do tego na Schroniarzach spoczywał obowiązek wskazywania drogi a cwaniak z Miasta Neonów bardzo prędko stracił orientację gdzie właściwie są. Najczęściej szli w cieniu bo Słońce miało problemy przebić się przez warstwę mlodych liści na drzewach. Te co prawda właśnie były młode więc pewnie jak urosnął zrobi się jeszcze gęsciej ale na przyzwyczajenia kogoś z Vegas i otwartych przestrzeni pustyni to było stanowczo za gęsto i za ciemno. Nie było też żadnych punktów orientacyjnych bo drzewa wszystko zasłaniały a te wyglądały tak samo gdziekolwiek by nie spojrzeli.




Na oko Will’a Kelly też chyba nie czuła się zbyt pewnie w roli przewodnika. Rozglądała się w skupieniu po tej leśnej okolicy i spojrzenie robiło jej się z każdą kolejnym kwadransem bardziej ponure. Runnerzy zaś którzy wydawali się być zawodowo zblazowani i niepoważni, do tego hałaśliwi i wiecznie jarający te swoje szlugi gdy weszli w las zrobili się zaskakująco cisi i uważni. Szli w milczeniu, porozumiewali się rzadko i jak już to szeptem. Nawet szlugów żaden z nich nie palił. Co jakiś czas przystawali i patrzyli na Schroniarzy którędy mają iść. Nie wyglądało by zorientowali się, że Schroniarze to ich tak obecnie prowadzą na słowo honoru z tym, że wiedzą gdzie iść. Albo jeśli się skapnęli to przynajmniej na razie nie robili z tego problemów. Na ile by im starczyło cierpliwości tego jednak Schroniarze nie wiedzieli. Na razie wciąż byli chyba dość blisko Centrum więc nie zaszli pewnie nawet z połowy trasy. Kelly powiedziała tyle, że jak dotrą do strumyka albo trzech stawów to już dalej będzie łatwo dotrzeć do lotniska nawet nie korzystając z drogi. Runnerzy przyjęli to za dobrą monetę choć Will dostrzegał drugie dno wypowiedzi jeśli Kelly też niezbyt mocna się czuła w łażeniu po lesie. Wtedy pewnie z tym, że łatwo to pewnie chodziło jej, że po tych stawach i strumykach łatwo będzie odnaleźć te lotnisko.


Zdołali już sporo oddalić się od Centrum gdy zrobiło się bardzo nagle, bardzo nerwowo. Runnerzy nagle przywarli za pniami drzew, przykucnęli w krzakach, zalegli za przewalonymi drzwiami i wycelowali broń gdzieś w las. Will zareagował po chwili wahania choć jeszcze nie bardzo wiedział przeciw czemu ragują. Kelly może i zareagowała razem z Runnerami ale pechowo w krzaki które wybrała za kryjówkę coś trzasnęło pod jej butem. Will nie był pewny czy tylko on to tak słyszał czy tylko mu się tak wydawało by był chyba najbliżej ciemnowłosej najemniczki.


To co zaalarmowało Runnerów objawilo sie ledwo moment później. Nie dalej niż kilkadziesiąt metrów od ich grupki dało się zauważyć jakieś nienaturalnie poruszajace się krzaki. Zupełnie jakby ktoś właśnie tam je potrącił czy się schował. Cano położył palec na ustach nakazując Schroniarzom ciszę. Potem powoli tą samą dłonią wskazał jakśi kierunek. Will po chwili zlokalizował w tamtym rejone głowę w hełmie, górę ramion w panterkowym mundurze w rozwidleniu drzewa za jakim miały całkiem dobrą osłonę przed ostrzałem z ich strony. I karabin wymierzony w ich stronę. Wiosenny las nagle wydawał się być przytłaczająco głośny, latające insekty pacały bez sensu i o ludzi i o drzewa i ich gałęzie a dwie grupki ludzi oddzielone o jakieś pół setki kroków od siebie wiedziały już o swoim istnieniu, celując mniej więcej w miejsce tych drugich i próbując przeniknąć leśny gąszcz gorączkowo zastanawiając się co teraz będzie i co zrobią ci drudzy.




Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; ziąb.





Alice Savage



- To miał być ugodowy i ustępliwy Guido? - Pazur wskazał kciukiem na dom z którego obydwoje przed chwilą wyszli. - A ta ugoda i ustępstwo to w którym momencie były? Bo chyba przegapiłem. W tym, że nie wyskoczył do mnie z nożem i pistoletem? - najemnik w czapce prychnął najwyraźniej zupełnie inaczej widząc takie terminy jak “ugodowość” i “ustępstwa” niż Guido i najwyraźniej Alice. Widziała, choć starał się to ukryć wodząc spojrzeniem gdzieś po domu, pod swoje buty, czy zdrapując paznokciem jakąś drobinę z karoserii terenówki. Widziała po ruchomych nozdrzach, zaciśniętych szczękach i skokach brwi do góry na dół gdy poruszała jakiś chyba szczególnie drażniący go wątek. Jej interpretacja i ocena sytuacji na linii konfliktu najemnika z mafiozem najwyraźniej trafiała do niego w minimalnym stopniu jeśli już ale w większości po prostu się z nią nie zgadzał. Czuła, że jeśli coś drastycznie się nie zmieni w tym ich trójkącie a z San Marino to czworokącie to będą się z Nixem oddalać od siebie jeśli ona będzie wiecznie tłumaczyć i wybielać poczynania i zachowane Guido. Przy optymistycznym wariancie, że wszyscy mieliby jakąś na tyle długą przyszłość by się tym martwić. Guido i Nix mieli w końcu ruszać na te kutry. San Marino czy jak ją Guido przechrzcił, Czacha, miała iść na wymianę do obozu NYA. Ona sama miała zostać ogólnie “tutaj” co wydawało się być najbezpieczniejsze. Ale przecież parę dni temu Pazury wyrwali ją z samego centrum obozu Runnerów a samy porwali rodzinę Saxtonów z centrum Cheb. I też miało być bezpiecznie.


Dopiero na końcu gdy go objęła i wspomniała o ślubie postawa i twarz Nixa złagodniała. Znów stał się takim jakim pamiętała go sprzed doby czy dwóch, troskliwym, uśmiechniętym i przyjaznym. Też ją przytulił do siebie i uśmiechnął się wreszcie. - - No pewnie. W końcu to nasz wielki dzień nie? Nie przejmuj się Alice jak się to na pewno wszystko ułoży. - powiedział w przypływie optymizmu i nadziei.



San Marino



Runnerzy mieli takie powiedzenie: “dać czadu”. No i gdy dwie ubrane na biało Runnerki wyszły w końcu z łazienki Kate to właśnie reakcje zebranych na parterze ludzi właśnie jasno mówiła, że dziewczyny “dały czadu”. Bo gdy wyszły najpierw w pierwszej chwili chyba zamurowało tych co stali najbliżej. Potem te zaskoczenie, szepty, mruknięcia, gwizdnięcia rozlało się jak kręgi po wodzie albo pożar po stepie. W końcu obydwie kobiety i ta czerwono i czarnowłosa wyszły odziane na biało gdy zazwyczaj one jak i większość Runnerów preferowała czernie i szturmówki obwieszone różną pstrokatą zbieraniną naszywek, piór, korali i amuletów. No i noży. Skoro mówiło się o stylu ubierania się Runnerów nie można było zapomnieć o nożach. Teraz zaś obydwie kobiety nie miały na sobie żadnego noża ani właściwie żadnego uzbrojenia jeśli nie liczyć bukietów z polnych kwiatów.


W końcu jednak stupor został przełamany przez wesołe, pełne entuzjazmu gwizdy, okrzyki, przyjacielskie kpiny i roześmiane gęby. Całe jednak morze głów i okrzyków dość szybko przekierowało się uwagą i wyczekiwaniem w jednym kierunku. Ku czarnowłosemu mężczyźnie w czarnej skórzanej kurtce który dotąd siedział przy piecu z Bliźniakami rozmawiając o czymś. Między kobietami odzianymi na biało a piecem na którym siedział w jakiś naturalny sposób wytworzyła się wolna do przejścia ścieżka. Wszyscy czekali jak zareaguje szef bandy.


Szef bandy wstał nonszalancko pstrykając petem. Zupełnie jakby co dzień uczestniczył w podobnych wydarzeniach. Wyszczerzył się radośnie i Alice mogła złowić te wilcze spojrzenie w swoich zielonych oczach. Szedł niespiesznym, pewnym siebie krokiem gotów zgarnąć co mu się słusznie należy i do tego chce być przez niego wzięte. Pewnie chciał coś bezczelnego powiedzieć bo już otwierał usta. Ale wówczas droga do Alice nagle została zakorkowana przez żywą górę. Alice i Emily nie widziały w tym momencie twarzy Guido bo olbrzymie plecy łysego giganta skutecznie barykadowały tak przejście jak i widok. - Po ślubie. Cokolwiek kombinujesz po ślubie. - powiedział spokojnie Tony ze swoich wysokości co brzmiało tak poważnie jak deal czy obietnica. Guido żachnął się niezadowolony, jak zawsze gdy odkrywał jakąś przeszkodę na swojej drodze. Ostatecznie ze względu na wyjątkowe okoliczności postanowił chyba jednak ustąpić.


Tony odwrócił się do niego plecami i uśmiechnął się minimalnie, bardziej śmiejac się samymi oczami niż grymasem twarzy. Podszedł do obydwu panien młodych tak, że musiały się rozstąpić by zrobić mu miejsce. Wyciągnął swoje ramię w stronę Alice dając jej się chwycić i objąć. Potem pytająco spojrzał wdół na San Marino również jej użyczając swojego ramienia. W końcu jej ojciec nie mógł dopełnić tej tradycji więc chyba olbrzymi Pazur był gotów pełnić tą tradycję jako zastępstwo.


Nixa znaleźli właściwie na samym końcu. Tony torując sobie drogę razem z kobietami w bieli sunął jakby na czele pochodu czarno - pstrokatego tłumu gangerów. Gdy otworzyli drzwi wejściowe zobaczyli młodszego Pazura. Ten wydawał się być kompletnie nieprzygotowany na takie spotkanie. Zaczynając od tego, że stał tyłem do drzwi, przy otwartych drzwiach Land Rovera, w samych spodniach i podkoszulku i grzebał coś w jakimś pojemniku. Odwrócił głowę w stronę dźwięku otwieranych drzwi raczej dlatego, że usłyszał jak ktoś je otwiera. Bo stał tak przez moment z tylko przekręconą głową w pewnie niewygodnej pozycji i wyrazem kompletnego zaskoczenia na twarzy. W końcu nawet odwrócił się w całości frontem ale dalej zaskoczenie było chyba kompletne.


- Eee… Emi? - wyjąkał w końcu oblizując nerwowo wargi i patrząc to na Alice, to na szefa ale głównie i najwięcej na Emi. Widział ją w pancerzu, w błocie, w szronie, i bez niczego ale w takim białym zestawie to chyba kompletnie się nie spodziewał na niej zobaczyć. - O rany, Emi… - wyjąkał w końcu Pazur chyba próbując przełamać stupor i powiedzieć cokolwiek.


- To jest ten moment Nix kiedy wypada kobiecie powiedzieć, że wygląda oszałamiająco. Zwłaszcza oficerowi. - podpowiedział mu z uprzejmym tonem starszy stopniem Pazur patrząc na byłego podwładnego. Stojący za główna trójką gangerzy pewnie nie widzieli za dużo ale wystarczająco dużo słyszeli, że roześmiali się złośliwie widząc zmieszanie niezbyt lubianego przez siebie najemnika.


- Tak! No tak! - Nix jakby przełamał się wreszcie i zmrużył oczy jakby szukał odpowiedniego słowa. W końcu podniósł wzrok i podszedł te parę kroków do Emily zatrzymując się o krok przed nią. - Wyglądasz tak seraficznie jak nie z tego świata Emi. Prześlicznie. - uśmiechnął się w końcu już tylko do swojej panny młodej. Tony pokiwał głową ale wyglądał na trochę zaskoczonego doborem komplementu użytego przez Nixa.


- Dobrze. A teraz czas ruszać na tą ceremonię. Guido weźmiemy twoją trzynastkę. - dowódca Pazurów bardziej poinformował niż spytał mafioza o zgodę wskazując wymownym gestem na wystający zza rogu przód transportera.


- Dobra, zawiozę was. - Guido coś musiał być w świetnym humorze skoro tak łatwo zgadzał się z czyimiś słowami. Ponieważ Tony z dziewczynami blokowali nadal wyjście otworzył okno i przeskoczył niski parapet wesoło kicając po stronie chodnika. W jego ślad poszła część Runnerów.


- Spokojnie Guido ja zawiozę nasze damy. - opowiedział Tony i bez ostrzeżenia złapał Alice w dłonie, podniósł do góry i zaczął nieść ponad błotem do zaparkowanej gąsienicówki. Nix nie chciał być chyba gorszy bo złapał Emily i również przeniósł ją do wojskowego transportera. Potem już poszło dość szybko. Tony zasiadł za sterami transportera, dziewczyny właściwie całe wnętrze przeznaczone gdzieś na tuzin ludzi miały dla siebie i Tweety która trzymała się ich odkąd wyszły z łazienki Kate. Zresztą Guido improwizując plan i tak wpakował się w furgonetkę na miejsce kierowcy a Nix podobnie postąpił z terenówką.


W końcu kolumna trzech pojazdów prowadzona przez wojskowy transporter ruszyła i w końcu dojechała do granicznego obecnie mostu. Na nim stały sylwetki w gwiazdami w klapach symbolicznie chociaż rozgraniczając obydwie strony konfliktu. Pokazała się też Boomer. Ale gdy wewnątrz transportera zobaczyła dwie wystrojone na biało kobiety zamurowało ją chyba tak samo jak Runnerów i Nixa parę chwil wcześniej. [b][i]- Bo ja wam zrobiłam welon. - powiedziała wyraźnie zmieszana podoficer Pazurów wręczając obydwu kobietom nieśmiałym gestem skrawki białego materiału. Pierwotnie chyba była to firanka ale najwyraźniej Boomer w pośpiechu zaimprowiowała jak się dało i teraz powstał z tego taki prymitywny welon. Przynajmniej był z grubsza biały na tyle na ile firanka z dwoma dekadami mogła być biała no i dało się założyć na głowę by przysłaniał twarz i włosy. - Przyjechał kapelan. Siedzi w Hummerze. - powiedziała próbując jakoś pokryć swoje zakłopotanie i wskazując na drugą stronę mostu. - Naprawdę ślicznie wyglądacie. No i tak na biało. I nawet kwiaty macie. Jak prawdziwe panny młode. - wyznała w końcu patrząc z zauważalnym żalem i zazdrością na główne aktorki szykującego się przedstawienia. Po drugiej stronie jakby dosłownie na przeciwko stał pojazd wojskowy. Jeden z Hummerów. Stało obok niego dwóch mundurowych z czego jeden z kaburą u biodra i trzymający jakąś niedużą książeczkę w dłoniach. Drugi miał widoczny z daleka obandażowaną głową i jedno ramię w temblaku. Alice nie była pewna z tej odległości i przez te bandaże na głowie ale wyglądał trochę podobnie do tego oficera NYA Richardsona.




Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




Nico DuClare


 



Kate gdy usłyszała opinię Nico co mogło być przyczyną zaskakującej zmiany zachowania Alice jakby zmarkotniała. - Może masz rację. My jesteśmy czasem takie głupie. Przyjedzie jakiś palant inny niż miejscowi i wydaje nam się, że będzie inaczej. Że go zmienimy, że on się zmieni, że tym razem będzie inaczej. A potem jest jak zwykle i wypłakujemy oczy przez takiego palanta. - westchnęła posmutniała weterynarz i chyba straciła ochotę do rozmowy bo zamilkła aż doszły do mostu. Na nim jak dwaj strażnicy graniczni nadal stali Dalton i Eliott. Po drugiej stronie stał zaś jakiś wojskowy Hummer.


- Cześć dziewczyny! - zawołał całkiem radośnie Eliott chyba naprawdę ucieszony, że wbrew wszelkim obawom obydwie kobiety wracają cało i o własnych siłach bez zauważalnego uszczerbku na zdrowie. A Kate nawet z dwiema torbami a wcześniej w końcu była bez nich. - I jak było? Jesteście całe? - zapytał zastępca szeryfa podchodząc do Kate i biorąc obydwie torby od weterynarz.


- Tak, dziękuję, jest w porządku. - uśmiechnęła się i odpowiedziała trochę chaotycznie Chebanka. - Ale bez Nico chyba nie dałabym rady. - powiedziała przytomniej i uśmiechając się ciepło do Kanadyjki. - Naprawdę ci dziękuję Nico, że tam ze mną poszłaś. - brunetka uścisnęła zastępczynie szeryfa w podziękowaniu. Po chwili ona i Eliott z jej zabranym do toreb dobytkiem ruszyli na drugą stronę mostu.

- Wszystko w porządku Nico? - szeryf stał przy swojej zastępczyni też obserwując chwilę odchodzących mostem. Nie dało się nie zauważyć stojącego trochę dalej wojskowego pojazdu. - Przysłali kapelana. - powiedział spokojnie patrząc chyba na tą terenówkę właśnie. Szeryf najwyraźniej czekał co Nico powie ze swojej wyprawy na drugi brzeg.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 17-04-2017 o 12:38.
Pipboy79 jest offline