| Tratwą płynęli przez dłuższy czas. Z mgły powoli zaczął wyłaniać się brzeg wyspy, gdzie stało kilka chatek w pobliżu strumienia, który kaskadami wypływał z wnętrza wzgórza. To nim ongiś kompania Thornina Dębowej Tarczy uciekła z elfickiego więzienia i popłynęła dalej, wraz z Leśną Rzeką, w stronę Ereboru. Zbliżyli się do tego miejsca i trafili pod bramę, za którą znajdowała się wysoka skalna ściana. Przez opuszczoną kratę przepływał strumień, który prowadził w głąb Leśnego Królestwa, a po okalającym bramę murze przechadzało się kilku wartowników, którzy na widok Lindara otworzyli wrota, pozwalając im podpłynąć jeszcze bliżej. Wtedy właśnie odezwał się kwatermistrz:
- Baldor, jego syn, Narniel i Aerandil mogą płynąć dalej, ale was nie jestem pewien - zwrócił się do pozostałych członków wyprawy. - Będziecie mogli nocować pod gołym niebem, pod okiem wartowników, ale do Sal Thranduila wstęp wam wzbroniony. Gościnność i zaufanie to luksus w tych ciężkich czasach, na który trzeba sobie zapracować - powiedział pozbawionym gróźb czy emocji głosem. - Kiedy karawana będzie gotowa, ruszycie dalej. Na czas postoju przyślę wam wino i jadło.
- Dziękujemy za wino i jadło, ale w miarę możliwości preferowalibyśmy piwo, masz rację zaufanie to luksus, a jeśli zostało raz nadwyrężone to nawet późniejsze działanie może nie dać rady w pełni go odbudować - powiedziała Famira zdobywszy się na szczyt swych dyplomatycznych umiejętności i powstrzymując żar wewnętrznego ognia. W istocie miała chęć przyłożyć mu w zęby za kolejną potwarz, kolejną zniewagę którą dodał do długiego ciągu krzywd wyrządzonych krasnoludom przez długouchych. Nie zrobiła tego jednak gdyż pochodziła z dobrej i szanowanej rodziny, której dobrego imienia nie mogła zszargać bijąc gospodarza w trakcie pierwszego spotkania. Nie będzie się również płaszczyć jak jakiś elfi piesek. Nie chcą jej gościć i dobrze, towarzystwo tych aroganckich bubków źle jej robi na żołądek, a w swoim gronie lepiej można się zabawić. Niewiele więc myśląc przyklękła i ucałowałą dzieciaka w oba policzki
- Pamiętaj młody co mówiłam Ci wcześniej - szepnęła na pożegnanie.
Jeśli Lindar zrozumiał ukryte w słowach krasnoludzicy przesłanie, to nie dał tego po sobie znać, zachowując kamienną twarz, kiedy zatrzymywał tratwę u brzegu prowadzącego w górę wzgórza strumyka. - Tutaj wysiadacie - stwierdził obojętnym tonem głosu, nawet nie racząc awanturników, do których mówił, spojrzeniem.
- Nie obawiajcie się, jesteście tutaj całkowicie bezpieczni. Poślę kogoś, aby przygotował wam namiot i może też się piwo znajdzie… - dodał na koniec.
- Zaiste, wdzięczni jesteśmy - powiedział Erland. - Znana na całym świecie gościnność elfów znalazła swe potwierdzenie. I to miłe, że wartownicy będą pilnować naszego bezpieczeństwa. A nuż byśmy gdzieś poszli i zabłądzili.
- Swego czasu krasnoludy i elfy ufali sobie na tyle, aby handel uskuteczniać, pamiętasz Lindarze? Piękne czasy bogactw i dobrobytu, gdzie żadna ze stron nie patrzyła na siebie krzywo. Gdyby nie przeklęty Smaug, pewnie do dziś nie miałbyś z tym problemu, prawda? “I gdy wielka paszcza zionęła ogniem tysiąca piekieł, spłonęło więcej niż deski i mury. Zgliszcza przyjaźni rozsypały się po całym Ereborze i poległy u jego stóp. Feniks z popiołu nie rozwinął swych skrzydeł.” - Rayna przywołała wspomnienie, cytując fragment zasłyszanej powieści i patrząc za elfem, który wydawał się być pewien podjętej decyzji. Krasnoludzica miała ochotę przygadać mu tak, aby poszło w pięty, wytknąć to jak nie pomogli w walce, jak odwrócili się do jej ludu plecami, a teraz pieprzył coś o zaufaniu. Typowy, długouchy przemądrzalec! Na pewno by mu powiedziała co myśli, gdyby nie to, że zauważyła zmęczenie u swojej siostry. Chciała, aby Famira mogła wygodnie odpocząć, w sumie to im się to należało
- Jedna noc, podczas której nawet ruszać się nie będziemy, ino chrapać i nabierać sił, nie powinna stanowić problemu dla kogoś, kto potrafił znosić nasze towarzystwo całymi dniami, wymieniając się kosztownościami, orężem i dobrami. Chociaż mnie i siostrę moją, Lindarze. O nic więcej nie proszę, na wzgląd za dawne, dobre czasy - zakończyła krasnoludzica.
Elf spojrzał na kobietę wyraźnie zmieszany i być może był też pod wrażeniem, choć początkowo dobrze to ukrył.
- To fragment wiersza, wplecionego w dłuższą opowieść i zaiste przez jeszcze wiele lat będą nas te słowa prześladować, ale nie spodziewałem się znajomości poezji po kimś kto… Nie ważne. Wybacz, najwyraźniej za mało wiem o krasnoludach, co też mi właśnie udowodniłaś - stwierdził, siląc się na delikatny uśmiech.
- Niech więc będzie. Bądźcie naszymi gośćmi i niech przyjaźń między naszymi plemionami kwitnie, aby móc wreszcie zatrzeć krzywdy z przeszłości - powiedział już znacznie bardziej otwarcie, po czym schylił się tak, aby mogła go usłyszeć wyłącznie Rayna.
- Za tamtych też poświadczysz? - Wskazał Sagę i Erlanda. - Godni są zaufania?
Rayna wzruszyła niechętnie ramieniem i równie konspiracyjnie odparła elfowi.
- Nie są mi braćmi ni siostrami, cóż więcej rzec można. Ręki uciąć sobie nie dam, ale za mą siostrę Famirę, to i głowę poświadczę - odparła szczerze krasnoludzica, bo i taką była osobą.
Aerandil do tej pory tyłem zwrócony w kierunku towarzyszy podróży, w obserwacji pogrążony wydał wreszcie dźwięk z własnego gardła. Oznaczał on podjęcie decyzji, nad którą kontemplował w milczeniu. Pod rozwagę wziąć musiał czy mógł na imię własne wziąć hazard poręki i jednoznacznie pewien nie był.
Niezaznajomieni z językiem Dzieci Gwiazd w pieśni Pierworodnego wychwycić mogli imię Elu Thingola oraz Beora w towarzystwie określenia Doriath. Pozostali widzieli odległe czasy. Dni, w których nieprzyjacielem Elwego był Morgoth, a sprzymierzeńcami potomkowie Beora oraz Gonnhirrimowie. Jasnym było nawiązanie do Czarnoksiężnika.
- Zapracować ciężko, kiedy okazji ku temu brak. Dajmy ją i zobaczmy jak zostanie przez Dzieci Słońca i Aulego wykorzystana - zakończył Aerandil nie ruszając się choćby na cal.
- Dajże spokój elfie - Saga odezwała się do kompana nieco marudnym tonem. - To przywleczenie kupca z jego malcem czym było? Naszym obowiązkiem i powinnością? Bez nas nic by nie zostało ani z niego, ani z towarów. Na tych murach wiele wart by się zmieniło zanim by się zorientowali. Do tego czasu tamci wszystko by roztrwonili. "Zapracować", też mi coś - mruknęła pod nosem, a po tym zwróciła się do kwatermistrza - Na twoim miejscu bardziej niepewna byłabym przewoźnika.
- Jestem tylko uczciwym myśliwym, żyjącym z tego co da mu las. Może mnie już nie pamiętacie, ale podczas polowań wielokroć nasze drogi się krzyżowały i nigdy do konfliktu między nami nie doszło. Myślę, że możecie mi zaufać - wtrącił się Erland.
Lindar z rezygnacją zwiesił głowę, bo choć słowa kobiety w ogóle na niego nie działały, to pieśń oraz wspomnienie dawnych, bezkonfliktowych kontaktów z myśliwym przemówiły mu do rozsądku. Lindar kijem odepchnął tratwę od brzegu i wydawało się, że prąd rzeki zniesie ich z powrotem w dół, przez bramę, ale w tym samym momencie stała się rzecz niezwykła, wymykająca się wszelkim logicznym wytłumaczeniom. Prąd rzeczny niespodziewanie zmienił bieg, mocno przyśpieszył i z drobną pomocą trzymanych przez elfów tyczek, tratwy zaczęły się piąć w górę wzgórza, wprost do wyrytej w pionowej skale jaskini, u wejścia do której zwisały stalaktyty niczym kły z paszczy smoka.
- Nie znam waszych motywów - odezwał się w końcu Lindar do Sagi. - A jest mi wiadome, że zamieniliście się miejscami ze strażnikami, którzy, podobnie jak wy, poprzysięgli bronić kupca. O ile o nic złego nie mogę podejrzewać Aerandila i Narniel, bo są mi bliscy, ale ciebie nie znam. Rzadko też widuje się uzbrojone kobiety z waszego plemienia, co dodatkowo wzbudza moje wątpliwości - powiedział elf, kiedy wpływali do wnętrza rozległej jaskini. Chwilę później zatrzymali się przy drewnianym pomoście i po zejściu na suchy ląd głos zabrał Baldor.
- To ona jedna odstraszyła tych banitów. Reszta wydawała się gotować do walki, ale rad jestem, że nie doszło do rozlewu krwi.
- Litość to cnota - odparł Lindar, po czym ukłonił się przed blondwłosą kobietą. - Proszę mi wybaczyć moją podejrzliwość, ale w dzisiejszych czasach trzeba zachować czujność. Wygląda na to, że będę mógł dziś spać spokojnie - zażartował na koniec, po czym z resztą elfów zaczął rozładowywać towary.
- Mądra litość to cnota, ale litość bez mądrości to nic więcej jak głupota kończąca się strzałą w plecach, śmiercią w męczarniach tych nad którymi się zlitowano, lub kolejnych którzy staną się ich następnymi ofiarami - szepnęła Famira do siostry, chcąc ukryć pod tymi słowami zranioną tą sytuacja dumę.
- Nic dodać nic ująć. Me wyjęcie oręża również było odstraszeniem, wszak gdybyśmy z siostrą chciały rozłupać czaszki, to byśmy nie pytały, a waliły po łbach ile wlezie - Rayna puściła oczko do Famiry i uśmiechnęła się delikatnie.
Saga nie kontynuowała tematu. Nie przejawiała, ani wcześniej ani w teraz, chęci do ciągnięcia rozprawek na temat cnót, prawości i wartości. Znużona podróżą nie miała też ochoty nazywać rzeczy po imieniu. Przybrała swoją jakże krytyczną minę pasywnie przyglądając się pracy innych.
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett |