Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2017, 09:28   #121
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Choć Kelly była rzeczywiście niesamowita, Robin zdawał się nie zwracać na to specjalnej uwagi. Zasiadł na przeznaczonym mu miejscu i pochyliwszy głowę pogrążył się w jakimś zamyśleniu. Oparta o blat stołu dłoń bezwiednie żłobiła rysy w ulegającym paznokciom miękkim materiale. Uniósł spojrzenie dopiero gdy kapłan Feniksa pokazał zgromadzonym generalską głowę. Mimo widocznych wybroczyn i paru strzępów zwisających z przeciętej szyi, nie zdawała się budzić w psioniku żadnych emocji. A jednak wpatrywał się w nią intensywnie nawet gdy poszybowała w powietrze, odprowadzając jej lot do samego końca. Aż do momentu gdy znieruchomiała z zapiaszczonymi oczodołami. Uśmiechnął się do siebie na ten widok jakoś tak niepewnie, a gdy zapadła krótka przerywana pomrukami cisza, przeniósł uśmiech na zgromadzonych tu ludzi i nieludzi. Nie uszła jego oczom nerwowo unikająca wzrokiem jego okolic stołu Amna co sprawiło, że uśmiech psionika poszerzył się jeszcze bardziej. Nie uszła też zdenerwowana, czy jak się to tu mówiło, wkurwiona Lena. Ani Micha i Galaretka, których chyba wspólne starania spełzły tak samo na niczym jak i jego. Ani też w końcu Keiko, która zdawała mu się jakaś taka zmizerniała. Z sobie znajomych nie zobaczył tylko tej cichutkiej.
Grzecznie skinieniem głowy podziękował kapłanowi za wzmiankowanie po czym wrócił do swoich myśli i dłubaniny nie zwracając już uwagi ani na tłum, ani na generalski czerep.

Gdy uczta nabrała tempa, wstał i po chwili wahania nabrał sobie ze stołu czegoś co przypominało upieczone w jakiejś melasie, czy miodzie świerszcze. Oczywiście lubił mięso i placki, ale jakoś nie zauważył w okolicy ani zwierząt, ani łanów zboża, z których to produkty, od których uginały się stoły, miałyby pochodzić. Natomiast doskonale pamiętał co się stało z niewolnicami, które nie podzieliły losu Galaretki. Z miską pełną więc nietypowych chrupsów, ruszył wzdłuż stołów karmiąc kubki smakowe nowym doznaniem i podskakując co jakiś czas z nogi na nogę w rytm dzikiej muzyki. W międzyczasie zmierzył kilka wyzywających go niegotowych na przyjęcie generalskiej woli spojrzeń, pozwolił się obejrzeć dokładniej i zaszczycił skinieniem głowy kilku spoligliwszych, a także nieomieszkał pomachać do Amny, która nie odwróciła w porę od niego wzroku co sprawiło mu bodaj największą satysfakcję. Aż w końcu dotarł do Bezimiennej, która najwyraźniej nie interesowała w tym towarzystwie nikogo.
- Czemu posadził cię obok siebie?
- To chyba pytanie do niego -
odparła dziewczyna, której twarz “zdobiło” kilkadziesiąt kolczyków - Czyżbyś się go bał?

W odpowiedzi obejrzał się w kierunku kapłana, który gospodarskim okiem przyglądał się zabawie, a w zasadzie to chyba tylko jej płomiennej wodzirejce. Wzruszył ramionami.
- Gdyby ciekawiła mnie jego odpowiedź na to pytanie to zapytałbym jego. Wtedy w szpitalu powiedział, że grożąc mu nie mogłem gorzej wybrać. A jednak to ty tu siedzisz. Nie Ivan i nie Lena. Czemu?
- Potrzebuje mnie. Choć już może niedługo. -
odparła dziewczyna beznamiętnie.

- Potrzebuje całej Elity - prychnął Robin - Inaczej nie karmiłby swoich... kurw? … kurew? tymi waszymi tabletkami. Ale ciebie trzyma bliżej niż innych. A jednocześnie jakby miał cię w nosie. Czemu? - nie ustępował po czym uśmiechnął się złośliwie - Czyżbyś się bała odpowiedzi?
- Chyba nie ja powinnam jej udzielać, Generale. -
odpowiedziała spokojnie, choć w jej oczach czaił się strach.

- Ale ty ją znasz najlepiej - odparł Robin zagryzając świerszcza - Udziel mi jej. Proszę.
- Dlaczego? -
zapytała tak zwyczajnie. Musiała być prostą dziewczyną... zanim została wciągnięta w pajęczynę zależności Marco.

- Bo jestem ciekaw - ton jego głosu był równie zwyczajny - Tej, dzięki której żyję.
Bezimienna patrzyła na niego chwilę w zamyśleniu. Nie była ładna, było jednak w niej coś takiego... co przywodziło na myśl skojarzenie z sarną - była naturalną ofiarą, idealnym kąskiem dla drapieżników.
- Jeśli Kapłan uzna za stosowne cię wtajemniczyć, zrobi to sam. Nie powinnam ci wiele mówić. Dla mojego... i twojego dobra. Feniks potrzebuje mojej mocy przywracania równowagi. Tyle mogę ci powiedzieć, bo tyle mogłeś się domyślić.

- Ale nadal nie wiem -
nie ustępował - dlaczego śmierć Kruka go rozwścieczyła, a gdy tobie groziłem to nawet nie mrugnął okiem. A Lily? To też tajemnica?
- Nie jesteś w stanie mnie zabić. -
odparła cicho - Możesz mnie Generale zranić, skrzywdzić... tak, wiem, co robiłeś Karze. Przerażasz mnie. Ale... nie zabijesz.

Robin zaniemówił na chwilę. Przestał jeść i tylko patrzył na Bezimienną.
- To samo powiedziałaś jemu, prawda? - rzekł w końcu powoli - To dlatego tak cię traktuje…
Po czym uśmiechnął się zadowolony.
- Widzisz? Nie było to jednak takie trudne.
- Nie musiałam tego mówić. On to wie. Zabił moją rodzinę.
- szepnęła.

Pokiwał głową bez jakiegoś widocznego współczucia w tonie, czy spojrzeniu.
- Może zabić każdego. I tylko ciebie mu nie wolno. To go wkurza.
Zamyślił się na chwilę.
- Twoja rodzina była właśnie stąd? Z miasta Feniksa? To było jak z koleżankami Kary?
Dziewczyna milczała, wpatrując się w leżące na półmisku udko czegoś, co mogło być szczurem... lub czymś pokrewnym
- Byliśmy nomadami. - wreszcie przemówiła - Nie byliśmy wszyscy spokrewnieni, ale byliśmy rodziną. Zaatakowali nas. Mężczyzn zabili. Mojego brata zjedli. Mnie, moją matkę i jeszcze jedną dziewczynę zabrali. Matka i ja dostałyśmy Lekarstwo, bo Marco nie chciał nas ruchać. Ta trzecia trafiła do haremu. Matka zwariowała. Ja nie. - nagle z dziwną odwagą podniosła spojrzenie na twarz Robina. Dopiero teraz zobaczył, że ma bursztynowe oczy - Czemu cię to interesuje?

Wzruszył ramionami.
- Znam twój świat od dwóch dni zaledwie. Ciekawi mnie. Nie wiedziałem, że poza Edenem i Miastem Feniksa żyją jacyś ludzie - przerwał by po chwili podjąć rozmowę - Skąd wiesz? Że nie zwariowałaś?
Dziewczyna spuściła oczy i uśmiechnęła się. Chyba po raz pierwszy.
- Wszyscy zwariowaliśmy tutaj. Po prostu niektórzy... od tego umierają.
- Lub dzięki temu żyją -
dokończył powoli Robin - Dzięki za rozmowę, Bezimienna.
Odstawił pustą już miskę na stół i ruszył dalej pomiędzy świętujących feniksjan, którzy coraz chętniej oddawali się orgii jedzenia i nagości.



Zatrzymał się obok akurat nieniepokojonej przez nikogo Keiko i kucnął przy niej.
- Cześć - powiedział uśmiechając się - Rozwiążesz dla mnie zagadkę? Na pewnej polanie mieszkają króliki. Każdy z nich, żeby być zdrowym i zadowolonym musi zjeść jedną marchewkę dziennie. Ponadto, żeby wyhodować jednego królika, trzeba poświęcić 20 marchewek. Ile trzeba mieć zatem marchewek, żeby w ciągu pięciu lat od zera wyhodować i utrzymać tyle królików… ilu - zamyślił się jakby szukał dobrego przykładu - dajmy na to gości bawi się tu dziś na uczcie. Bez naszej dwójki. Przy założeniu, że przyrost królików jest stały w tym czasie. Dasz radę policzyć?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 18-04-2017 o 09:48.
Marrrt jest offline