Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2017, 21:02   #98
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Po walce Aurora niemal bez pytania zaleczyła powstałe na ciele rany. Nie należała jednak do osób egoistycznych, więc pomogła też pozostałym, którzy walczyli ramię w ramię. Jej magiczne zdolności nie były zbytnio pomocne podczas potyczki, jednakże kojące ciepło, światłem wydobywające się z wnętrza dłoni, potrafiło działać cuda i zasklepić nawet poważne cięcia i rany otwarte, do których normalni ludzie wołali by znamienitego chirurga.
- Zadziwiające jak ze sobą współpracujecie - powiedziała cicho Aurora, skupiając się na zaleczeniu obrażeń Tazoka.
- Zazwyczaj dobrzy ludzie nie błądzą po piekle - skomentowała odchodząc od hobgoblina i znajdując się przy Bazylii. Najpierw skrupulatnie obejrzała krwawe szramy, a następnie przyłożyła do nich dłonie.
- Ta Anielica musi cię szczerze nienawidzić, Bazylio. Nie wyglądała na kogoś, kto miałby na tym przestać, mimo wszystko powinnaś uważać. - westchnęła uśmiechając się lekko pod nosem.
- Popatrz jaka przewrotność. Diabeł jest dobry, a Anioł zły. Nie ma sensu oceniać innych po przynależności rasowej - zakończyła leczenie wojowników, po czym podeszła do Johanny. Ta nie była jednak zadowolona z obecności Aurory i gdyby nie przekonywanie Azmodana, szarpałaby się jak dziecko i nadymała policzki, nie pozwalając się dotknąć. Tazok patrzył na Demona stojącego blisko Johanny; zbyt blisko! Narastała w nim zazdrość i wściekłość, które były dla niego nie do opisania. Nie znał powodu uczucia, ale sytuacja, w której Azmo niemal leżał już na łotrzycy, sprawiała, że miał coraz większą ochotę przyjebać mu ze łba i zepchnąć w przepaść. Możliwe, że by się nawet nie powstrzymywał, gdyby nie obietnica, jaką złożył. Może i był bydlakiem, ale honorowym, ot co. Dziwne emocje jednak minęły po niespełna kilkunastu minutach, nim wszyscy się poskładali do kupy, a Aurora niemal przelała całą nagromadzoną po odpoczynku moc na nowo poznanych towarzyszy. Na sam koniec podeszła do Rolanda, którego zaszczyciła ciepłym uśmiechem. Resztę drogi maszerowała u jego boku, idąc przed Johanną i Azmodanem, którzy to zamykali pochód.


Korytarz był długi, wąski i otoczony z każdej strony ciemnością. Nie pomagał fakt, że po obydwu stronach znajdowała się głęboka, czarna otchłań i nikt nie miał pojęcia jak głęboka jest przepaść, ale i nikt nie chciał tego sprawdzać. Z mroku dało się słyszeć przeróżne szmery, szurania i odgłosy. Coś syczało, za chwilę zawyło, a potem ten niespokojny dźwięk szurania odnóży po ścianach. Gdzieś osunął się kawałek skały, innym razem jakiś stwór przefrunął głośna nad głowami, aż spanikowany Shade wystrzelił z łuku. Stłumiony jęk dał o sobie znać, że trafił, choć nawet nie wiedział w co. Ewidentnie nieznane monstra czaiły się na ich życie, a głośne mlaśnięcia i skomlenia jedynie potwierdzały, że w okolicy nie było bezpiecznie. Szli więc ostrożnie, szczególnie przedstawiciele rasy ludzkiej, którzy nie zostali obdarzeni doskonałym widzeniem w ciemnościach. Bazylia jak i Tazok szli przodem, prowadząc ślepe stadko w kierunku, w którym zniknęła Amelia. Za nimi szedł Shade, milczący całą drogę i pogrążony we własnym smutku, który to lubił trawić w samotności. Kilka kroków dalej obok siebie włóczyli nogami Roland i Aurora. Mężczyzna w końcu odgadł z jakiej rasy się wywodzi, tym bardziej, że ta podrzuciła mu małą podpowiedź. Wiedźmiarz, choć znał kilka sztuczek oświetlających drogę, zrezygnował z ich użycia w chwili, gdy blondynka zaoferowała mu swoją dłoń i zagwarantowała, że będzie go prowadzić, gdyż dla niej mrok niestraszny i świetnie wszystko widzi. Było to dla niego idealną okazją do zbliżenia, a o Johannie już dawno zapomniał. Tym bardziej było mu przyjemnie, gdy niewiasta zaszczyciła go odrobiną rozmowy.
- Poszukuję portalu, aby dostać się do następnego kręgu, a jeśli będzie trzeba to pójdę dalej. Jestem zdeterminowana by dopiąć swego. Nie mam znamienia jak wy, bo nie jestem stąd, nie umarłam. Trafiłam tutaj z własnej woli, początkowo nie byłam sama, ale się rozdzieliliśmy przez te ściany. Nie wiem co się z nimi stało, ale zostałam sama, tak mi się wydaje... Widzisz, jestem tutaj, z powodu klątwy. Chcę się jej pozbyć. Te wszystkie dodatkowe sińce i krwiaki to przez to, że żerują na mnie byty z planu piekielnego, demony. Ilekroć coś mi się dzieje, one pożerają kawałek mojej witalności. Im mocniej oberwę, tym więcej ze mnie czerpią. Chcę się tego pozbyć, muszę odnaleźć osobę za to odpowiedzialną lub kogoś, kto się na tym zna. Szukam u źródła, bo na naszym planie nie ma rozwiązania - wyjawiła mu Aurora i choć nie mówiła głośno, wszyscy mogli to usłyszeć.

Korytarz, którym szli był naprawdę długi, a im dalej tym robił się węższy. Podróż po kruchym, kamiennym podłożu graniczyła z ryzykiem spadnięcia w przepaść, jednak wszyscy byli gotowi to ryzyko ponieść. Bazylia i Tazok szybko dostrzegli na zachodzie gruzy zawalonego pomieszczenia i niemal natychmiast skojarzyli je z klatką schodową o której wspomniała Amelia. Idąc gęsiego skręcili więc w tamtym kierunku i poczęli rozglądać się po gruzowisku. Ściany gdzieniegdzie były na tyle kruche, że powstała w nich dziura, przez którą dało się dostrzec ogrom i przestrzeń pustej części tego piętra. Zapewne gdyby komuś osunęła się noga i podczas wspinaczki rozsypała się część ściany, biedak spadłby w otchłań mroku. Pomieszczenie z wyglądu przypominało studnie, gdzieś patrząc w górę dało się dostrzec słabą iskierkę światła. Ściany tunelu prowadzącego do wyższego piętra nie były gładkie. Pozostałości po zniszczonych schodach w postaci skalnych półek były idealną wspomogą do wspinaczki. Nie każdy jednak potrafił się wspinać, a tunel miał około dziesięć, jak nie więcej, metrów i bez asekuracji byłby to niebezpieczny wyczyn. Bazylia była jednak gotowa podjąć to ryzyko, chwyciła zrobiła więc krok ku chwyceniu kawałka wystającej skały.
- Ty mała, podła, żmijo! - zawyła wściekle Zawiść, która pojawiła się tuż za grupą. Wzniesiona ponad ziemią na swych anielskich, zapaskudzonych zaschniętą posoką skrzydłach, łypała nienawistnym spojrzeniem na bogu ducha winną Diablicę. Jej mina wykrzywiała się coraz bardziej w złowrogim grymasie, a drżące ręce sięgnęły po ogromny, lśniący jasnym blaskiem miecz. Zaraz potem dało się słyszeć krzyk wściekłości, kiedy pędem nadanym przed skrzydła przefrunęła z niezwykłą prędkością nad zebranymi i uderzyła w stojącą najbliżej zawalonych schodów Bazylię, odrzucając ją na kruchą, rozsypującą się ścianę. Czerwonoskóra kobieta z dławiącym jękiem uderzyła plecami o kamień, którego resztki skruszyły się obsypując skołowaną głowę.
- Zapomnij, że pozwolę ci pójść dalej, że znowu mi go zabierzesz! Nie jesteś ode mnie lepsza, nie jesteś i nigdy nie byłaś! To ja powinnam mieć wszystko, miłość, przyjaciół, szacunek... - zaczęła wymieniać Amelia, sycząc na cały głos i zbliżając się do wstającej z ziemi Diablicy.
- To wszystko...należy się… MNIE! - wykrzyczała unosząc do góry miecz z zamiarem zadania ciosu swojemu największemu wrogowi, nie zważając na to ile osób chcących jej śmierci ma za swoimi plecami.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline