Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2017, 18:25   #12
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Narniel w dyskusji o tym czy jej towarzysze wstęp do sal królewskich uzyskają, czy też nie, nie brała udziału. Jej uwaga skupiona była na członkach straży, którzy bramy pilnowali, a konkretnie na jednym z nich, nie widzianym od lat paru. Z tego też powodu opuściła ona tratwę zanim jeszcze decyzja odnośnie losu Dzieci Słońca i Aulego została podjęta.
- Le suilon - zwróciła się do odzianego w zbroję elfa, który bratem był jej ojca.
- Narniel? Ty tutaj? - Wartownik wyglądał na zaskoczonego, ale jego początkowe zdziwienie szybko przerodziło się w wesoły uśmiech. - Musiało minąć wiele lat od naszego ostatniego spotkania - stwierdził dość poważnym głosem. Dało się zauważyć w jego oczach jakiś smutek; tak jakby ukrywał w sobie jakąś ponurą wieść i walczył sam ze sobą czy jej teraz o tym powiedzieć.
Elfkę ów smutek wyraźnie zaniepokoił. Czyżby stało się coś poważnego? Nagły niepokój targnął jej sercem. Czyżby zły los spotkał kolejnego członka jej rodziny?
- Elfrinelu, stało się coś, prawda? - zapytała, nie chcąc czekać, aż sam zdecyduje by jej wieść przekazać. Wolała wiedzę tą zyskać nim dotrze do sal i spotka się z matką i braćmi, o ile przebywali teraz na terenie twierdzy. Bo nie chciała dopuścić do siebie myśli, że któregoś z nich mogła już nigdy nie ujrzeć.
Strażnik westchnął ze zrezygnowaniem i przez chwilę nic nie mówił patrząc na ostatnie promienie zachodzącego słońca.
- Inwelin nie żyje. Jego serce przebiła orcza strzała, kiedy był na zwiadzie. Miało to miejsce dwa dni temu. Posłaliśmy po ciebie posłańców, ale widać, że trafiłaś do nas szybciej niż ponure wieści do ciebie, a skoro to już jesteś, to można rozpocząć ceremonię pogrzebową - ton jego głosu był lodowaty jak północny wiatr, ale mimo to nie potrafił ukryć smutku, który go trawił. - Powinnaś porozmawiać ze swoją matką. Jest zrozpaczona…
Poczuła jak podobna strzała przeszywa jej własne serce, gdy wieść o śmierci brata dotarła do jej uszu i powoli wgryzała się w umysł i duszę. Nie mogło tak być, po prostu nie mogło. Miałaby oto nigdy więcej nie usłyszeć dźwięku jego srebrzystego śmiechu? Miałaby nigdy nie dojrzeć blasku gwiazd lśniącego w jego oczach? Nigdy więcej głos jego miał jej nie strofować? Jakże to…?
- Porozmawiam - wypowiedziała obietnicę, którą jak wiedziała, ciężko jej będzie spełnić. Ból brzmiał nader wyraźnie w jej głosie, a spojrzenie skierowało ku niebu, pragnąc dojrzeć blask pierwszej gwiazdy. Nie zapytała o Linwe, bowiem gdyby go nie było to i wuj o uroczystościach by nie wspomniał. Wątpiła jednak by obecność jego przynieść miała ulgę jej duszy. Z dwojga braci to bowiem Inwelin zawsze bliższy był jej sercu i to z nim spędzała najwięcej czasu, a teraz… Westchnienie opuściło jej usta i unoszone powiewem wiatru, poniosło jej ból dalej, by ukojony został wśród szumu liści ukochanych drzew. Musiała być silna, przynajmniej dla matki, a już z pewnością przez wzgląd na pamięć Inwelina.
Elfrinel położył dłoń na ramieniu młodej elfki, chcąc dodać jej choć odrobiny otuchy.
- Bądź silna, Narniel. Przyrzekam ci, że dopóki ja żyję, nieprzyjaciel zapłaci po stokroć za niegodziwości, które nam uczynił - po tych słowach objął ją w ojcowskim geście, a następnie powiedział:
- Linwe był przy nim kiedy to wszystko się stało i obawiam się, że teraz żądza zemsty może popchnąć go do zrobienia czegoś… lekkomyślnego.
Narniel spięła się nieco, bowiem gest ów zbytnio ojca jej przypominał, jednak po owej chwili krótkiej, z cichym westchnieniem skorzystała z siły, która wraz z nim płynęła. Będzie jej potrzebować, wiedziała o tym i przerażało ją to. Rozmowa z matką, rozmowa z bratem… Kochała ich, lecz swój ból i stratę pragnęła wpierw w samotności przemyśleć, nim zrzucone na jej barki zostanie pocieszanie i kierowanie na drogę rozsądku. To zaś, że sama ochotę czuła by chwycić za rękojeści i sprawiedliwości dojść za obie śmierci, za ból i za stratę, wcale jej w zadaniu narzuconym przez wuja nie pomagało. Myśli te jednak do samolubnych należały i czuła w głębi serca, że niegodne są córki Ilverina i siostry Inwelina. Podniosła więc głowę, postawą swą pragnąc przekazać iż siła, o której wuj wspominał, istotnie znajduje się w jej posiadaniu i skorzystać z owej mocy bratanica jego zamierza.
- Porozmawiam z nim - złożyła kolejną obietnicę, jak zwykle ograniczając się do słów kilku, bowiem nigdy do szczególnie rozmownych nie należała. - Zrobię co w mocy mej by go przed lekkomyślnością powstrzymać. Dość już matka wycierpiała. Zrozumie. - Nadzieja brzmiała w jej głosie gdy wypowiadała kolejne słowa, chociaż spojrzenie owej nadziei nie niosło.
- Nie zostawaj tu - niespodziewanie powiedział Elfrinel. - Nastały ciężkie czasy i powinniśmy trzymać się razem, ale… - urwał na chwilę, by móc wpatrzeć się w jej piękne, niebieskie niczym morska toń oczy. - Nie powinnaś z tego powodu rezygnować z marzeń, które tak bardzo chciałaś zrealizować, a podejrzewam, że poza granicami Leśnego Królestwa więcej dobrego dla nas uczynisz niż tu, zamknięta za jego murami. Te miejsce powoli staje się grobowcem dla naszego ludu…
Jej oczy odpowiedziały smutkiem, choć zdawać się mogło, że więcej się go już tam nie zmieści. Czuła to, co wuj, już od jakiegoś czasu. Twierdza była miejscem pięknym, bezpiecznym, lecz… Nie było w tej twierdzy życia, które toczyło się poza jej murami. Nie było tej radości, swobody, nie było… Nie było tego wszystkiego, co znajdowała poza jej murami. Tam gdzie, jak nauczyły ją te lata, tliło się życie, które chronić należało. Życie proste, zwyczajne, delikatne, a przez to cenne niczym najpiękniejsze klejnoty, największe dzieła sztuki. To do tego życia, do opieki nad nim, do trzymania pieczy skłaniało się jej serce i dusza. W obserwowaniu tego życia odnajdywała spokój i radość.
Nie, nie zostanie dłużej niż to konieczne. Nie mogła. Zło coraz dalej wyciągało swe macki, nie mogła się od niego odciąć.
- Nie mogę zostać - odparła, unosząc kąciki ust w namiastce uśmiechu. - Wiąże mnie obietnica, którą złożyłam, a którą złamać się nie godzi.
Jej wzrok powędrował ku tratwie i tym, którzy się na niej znajdowali, na dłuższą chwilę zatrzymując na Aerandirze. Nie mogła ich przecież zostawić by sami ruszyli w dalszą drogę.
- Mądrze zatem czynisz - odezwał się Elfrinel. - Idź do nich zatem i ucztuj. Podróż na pewno nie była łatwa i wyglądasz na znużoną, a jutro będzie mógł się odbyć pogrzeb, skoroś w domu - po tych słowach elf pożegnał Narniel, życząc jej odnalezieniu szczęścia w swoim życiu, po czym udał się na powitanie księcia Legolasa i towarzyszących mu wojowników, którzy wrócili z niebezpiecznej wyprawy.

Elfka posłuchała, bowiem w słowach wuja kryła się troska o jej dobro, a i nie było sensu by pozostali na nią czekali. Zła wieść zdążyła dotrzeć, mimo iż Narniel liczyła jedynie na przyjemne spotkanie po latach. Resztę podróży tratwą spędziła więc w milczeniu. Nie żeby dla pozostałych było to coś nowego, jednak czujnemu oku nie mógł umknąć smutek, który malował się na obliczu elfki. Smutek ten płynął wprost z serca i nie mógł go ukoić nawet widok domu, a wręcz dodawał do niego. Z tego też powodu, a także dlatego że czekały na nią inne obowiązki, Narniel na uczcie zabawiła niedługo. Złagodziwszy pierwszy głód, przeprosiła i oddaliła się w kierunku komnat matki. Szła z ciężkim sercem, które to sprawiało, że krokom jej brakowało sprężystości, która zwykle je cechowała. Ów powrót do domu sprawiał, że chciała z niego czym prędzej odejść. To jednak nie było możliwe, a nawet gdyby to Narniel nie zdecydowałaby się na taki krok. Na swój sposób kochała matkę, która podzieliła się z nią swą wiedzą. Nigdy jednak nie łączyła je więź, która łączyła ją z ojcem i bratem. Teraz zaś obojgu zabrakło. Nie miał jej kto wesprzeć w tych ciężkich chwilach, a wręcz to na jej barki złożono obowiązek wspierania. Obowiązek, który jak wiedziała, wypełni najlepiej jak móc będzie.


Spotkanie z matką przyniosło jedynie więcej cierpienia, które swym ciężarem zdawało się przygniatać barki Narniel. Czuła ów ciężar wyraźnie, gdy przejściami zmierzała w kierunku wyjścia z twierdzy. Nellas była zrozpaczona, jej blask gasł w oczach córki, która jednak nie potrafiła jej pomóc. Nie pomagała także żądza zemsty, która zdominowała myśli i słowa Linwe. Głuchy na głos rozsądku, szykował się by opuścić sale i zapolować na tych, do których strzała, która wniknęła w serce Inwelina, należała. Jego także nie umiała powstrzymać, a wręcz zdawało się, że słowami swymi jedynie wzbudziła większy jego gniew. Wszystko to razem wzięte powodowało, że wychodząc, by w samotności oddać się wspomnieniom o bracie, ledwie dojrzała postać stojącą nad wodą. Najwyraźniej także myśli Aerandila wymagały ciszy, spokoju i odosobnienia. Nie chcąc mu przeszkadzać, przystanęła z boku i twarz uniosła w górę. Szmer wody i blask gwiazd powoli łagodziły jej smutek, zabierając ze sobą cierpienie, a zostawiając jedynie radosne wspomnienia chwil, które spędziła z Inwelinem. Chwil jak ta, gdy dostała od niego swój pierwszy miecz, sztylet właściwie. Z cierpliwością mędrca dawał się jej namawiać na kolejne i kolejne lekcje, po których opowiadał jej historie dawnych wojen, dawnych zwycięstw, dawnych bohaterów.

Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku, odbijając srebrzyste światło gwiazd. Te wspomnienia na zawsze miały z nią pozostać, dając siłę gdy będzie jej potrzebowała, aż do ponownego ich spotkania.

Spoglądając na lśniące iskry porozsiewane na nieboskłonie jak krople rosy na trawie, choć nieporównanie od niej jaśniejsze, jedyny w okolicy najbliższej Eldarów, podjął cichą z początku pieśń. Początek swój miała w dalekich czasach, których spamiętać nie mógł najstarszy z Quendi albowiem żaden nie przebudził się jeszcze nad jeziorem Cuivienen. Czuli jednak Valarowie, iż moment ten rychło nadchodzi i aby świat przygotować na nadejście Pierwszego Ludu, na pustym niebie mocą swą umieściła Alcarinque, gwiazdę najjaśniejszą oraz wszystkie pozostałe, w gwiazdozbiory je układając. Długo nad dziełem swym pracowała Elentari, Królowa Gwiazd. A dar był to wspaniały od niej dla Quendich, którzy jako pierwsze gwiazdy zobaczyli i po ten dzień, mimo czasu płynącego, oczy Pierwszego Ludu wciąż do nich się wznoszą.

Słysząc głos Aerandila, Narniel przymknęła oczy by sycić się opowieścią, która spływała z ust jego. Dźwięki ów pieścił jej uszy wsączając w duszę radość, która powoli wyganiała z niej smutek, tak iż pod koniec pieśni, elfka uśmiechała się lekko. Wszak nie można się było smucić, stojąc w blasku gwiazd i słuchając o ich powstaniu.
Gdy cisza ponownie zdominowała otoczenie twierdzy, chociaż o całkowitej ciszy mowy być nie mogło, ruszyła w stronę towarzysza, licząc na to, że obecność jej nie będzie mu niemiła.
- Jakież to mysli wywabiły cię z bezpiecznej przystani sal naszego władcy? - zapytała cicho, by nie mącić spokoju nocy zbyt głośnymi dźwiękami.

- Ponure wielce. Być może tchnienie mądrości wszystkowidzącego Manwego skierowało je na te tory, a może jedynie błądzeniem są pośród oparu bagiennego za światłem fałszywym. Może Elentari pomoże rozstrzygnąć którą jest ta ścieżka. A jakie twoje są? - zapytał wciąż z wysoko uniesioną głową.

- Pogodniejsze niż były jeszcze chwil parę temu - odparła, także wzrok na powrót ku gwiazdom kierując. - Wędrują z tymi, którzy odeszli, czekając na ponowne spotkanie. Dziękuję ci za pieśń, Aerandilrze, przywróciła spokój mej duszy - dodała, zaś rozmówca jej uśmiechnął się lekko.

- Śródziemie nie jest im już domem, lecz Aman. Na gościnie u Mandosa niezliczone czekają ich ciepłe powitania wielu braci i sióstr wypatrujących przybycia. I nas oczekują cierpliwie. A Domy Oczekiwania na Ardzie jedynym miejscem spokoju jest. Nawet w piękno Amanu potrafił ugodzić mrok, a Domena Namo niewzruszona, niepomna na wszystko stoi. Niegdyś pięć stuleci zamkniętym był tam Morgoth. Im dłuższa na Śródziemu tułaczka, tym bardziej tęskni serce ku Domom Umarłych.

Skinęła głową, przyjmując ofiarowaną mądrość i słowa otuchy. Wiele by dała by ujrzeć teraz ojca i brata i móc w ich ramiona paść, jednak nie była to jej chwila, wciąż wiele przygód i wyzwań przed nią stało. Przyjdzie jednak czas gdy ujrzy ich ponownie.
- Jakież to wieści skierowały twe myśli ku ponurym sprawom, Aerandilrze? - zapytała, by temat zmienić, a także z czystej ciekawości.

- Czarnoksiężnika nie ma już, a sługi jego silniejszymi stały się. Niewykluczonym jest, że przyczyny są tego naturalne całkiem, lecz tereny Dzieci Vardy otacza zwykle wielka mądrość wstrzymująca mrok. Coraz mniej wystarczającą ona jest - odparł z cichym westchnieniem.

- Zło rośnie w siłę - skinęła powoli głową. - Być może nowe źródło znalazło i czerpie z niego by zasilać swe szeregi? Sprawę tą należałoby zbadać decyzja ta jednak nie do nas należy. Nasza misja nieco innego charakteru jest. Kto wie jednak naprzeciw czemu przyjdzie nam stanąć i jaką wiedzę z owych spotkań wyniesiemy. Czas pokaże - zakończyła, opuszczając głowę i oblicze swe kierując ku rozmówcy, zaś ten opuścił w końcu spojrzenie i pokręcił głową.

- Wyprawa Gonnhirrima dobiegła końca i zobowiązania wobec Dzieci Aulego i Słońca końca dobiegły także. Droga ku Górom podróżą była po wiedzę i niewykluczonym, iż pomimo grobowców nieodnalezienia mądrości przybyło wszystkim nam. Najwyższy to czas, by myślą ponownie tam sięgnąć, gdzie wzrok nie sięga.

Spojrzenie jej wyrażało zdziwienie usłyszanymi słowami.
- Zatem nie podążysz z nami dalszą drogą? - zapytała, nie kryjąc zdziwienia, które nader wyraźnie brzmiało w jej głosie. - Gdzie zatem kroki swe skierować zamierzasz? - przy kolejnym pytaniu zdziwienie zastąpione zostało smutkiem, który odczuła na myśl o rozstaniu z towarzyszem.

- Do domu - odparł krótko z lekkim uśmiechem. Niezależnie jak wygodne byłyby łoża w Salach Thranduila, własne, twarde posłanie zdawało mu się znacznie przytulniejsze.
- Może właśnie tu będę znacznie potrzebniejszym.

Skinęła głową, chwil kilka poświęcając na przemyślenie słów towarzysza. Nie chciała się z nim rozstawać i do tej chwili pewna była, że i on ruszy by bezpiecznie doprowadzić Baldora i syna jego, do celu ich podróży. Nie brała pod uwagę tego, że Aerandil tęsknić mógł za powrotem do swej samotni. Czyżby oczy jej nie dostrzegły znaków, które na to wskazywały?
- Zapewne masz rację - odparła. - Nie będę jednak kryć iż decyzja twa jest dla mnie niemiłym zaskoczeniem. Twa wiedza przydatna i na tej wyprawie być może, a kto wie z czym przyjdzie się nam spotkać. Las nie jest ten sam - skierowała spojrzenie na ukochane drzewa. - Sale i ich otoczenie są bezpieczną przystanią, odciętym skrawkiem, chronionym krwią naszych braci i dla nas jedynie przeznaczonym. Tam jednak, poza granicami królestwa, zło wysuwa swe macki dalej i dalej. Nie możemy z nim walczyć kryjąc się i chociaż nie popieram nieprzemyślanych działań, którym Linwe oddać się zamierza, to i ja nie jestem w stanie tkwić w owej przystani, gdy nad morze burza nadciąga. Burza bowiem prędzej czy później i tego miejsca sięgnie, jeżeli nic nie zdziałamy, a należy działać tam, gdzie wróg aktywny jest, gdzie jego źródło tkwi.
Zamilkła nagle, zdając sobie sprawę, że słowa jej źle potraktowane być mogły. Nie mówiła jednak konkretnie o nim, a jedynie ogólny obraz sytuacji rysowała, który dla niej był błędnym i naiwnym. Kimże jednak była by podważać decyzje mądrzejszych od siebie. Matka z pewnością by ją na właściwą drogę skierowała. Myśl ta posmak goryczy miała, który na powrót przyćmił chwilę spokojnej radości, której doświadczyła. Westchnienie wymknęło się spomiędzy jej warg i wraz z wiatrem pomknęło by zlać się z szumem drzew.
- Słowa nie są moją mocną stroną, wiesz o tym, przyjacielu - ponownie do stojącego obok elfa się zwróciła. - Nie chcę jednak byś nas już opuszczał.
- Czas, który jeszcze nie nadszedł przyniesie odpowiedź, a żadna droga pewną nie jest. Choć przyznać muszę, że rad Aiwendila od dawna wysłuchać chciałem - zdradził ponownie wznosząc wzrok ku gwiazdom.
- Pójdź więc z nami - podchwyciła ów promyk nadziei i skupiła się na sile, którą ze sobą niósł. - Wszak droga bezpieczniejszą będzie wśród towarzyszy, niż przebyta samotnie. Szczególnie teraz… - dodała, jednak wzroku swego od drzew nie odwróciła, wciąż w owe szumiące cicho korony się wpatrując.
- Może - odrzekł krótko.
- Z całą jednak pewnością w czas Pożegnania.
Narniel skinęła jedynie głową, nie naciskając już bardziej i decyzję pozostawiając jemu. Jej własne myśli na powrót powędrowały ku stracie oraz temu, co miejsce mieć miało gdy dzień się przebudzi. Musiała się przygotować, ale i musiała odpocząć po podróży, czego wszak jeszcze nie uczyniła.
- Dobrej nocy, Aerandilrze - pożegnała towarzysza i kroki swe skierowała ku salą, gdzie w ciszy i samotności spędzić zamierzała czas, który do Pożegnania i ruszenia w drogę, pozostał.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline