Gdy Robin pomachał do niej, przeżyła lekki szok. Bezczelny dupek. Zabił Daio, a teraz zachowuje się jak pan na włościach. Odwróciła wzrok od chłopaka skupiając wzrok na tym co się działo wokół. Bywała na imprezach, ale to coś w niczym nie przypominało tamtych eventów. Pokaz był drapieżny ale piękny. Cała ta banda była odrobinę przerażająca, ale nawet przypominała rodzinę. Pokręconą, ale rodzinę. Mimo woli uśmiechnęła się i przeniosła wzrok na Michę.
- Sama to wszystko przygotowałaś?
Kobieta zapiła kawałek mięsa kwasem che…
cóż, na pewno “jakimś skiśniętym czymś”
- No baaa… a jak nie jak tak, nie? - uśmiechnęła się. - Ale wiesz, tu liczy się musk, wiesz planowanie, te sprawy. - tłumaczyła.
- Musk… - Amna spojrzała na Michę. - Nikt ci w tym nie pomaga?... - Dopiero teraz zauważyła otępiałą Karę. - Co jej się stało?
- No jak to co? Jest teraz jedną z nas - powiedziała z dumą Micha, po czym widząc jak do Kary przystawiają się lowelasi zawołała w ich kierunku.
- Ej kurwa uważać tam! Siostra świeżo odharemiona, jak któremu zrobi laskę to ze szczęścia pewnie przytomność potracicie!… - to powiedziawszy szturchnęła po przyjacielsku Amnę w ramię.
- Strzelimy jaką setkę?
- Taa… - Amna zerknęła w stronę gdzie ostatnio widziała Keiko i Robina. Oboje zniknęli. Była sama i miała tego serdecznie dość. - Bardzo chętnie.
- No to idziemy! - Micha wciąż trzymając w jednej ręce kawałek mięcha, chwycila wolną dłonią dłoń Amny i pociągnęła ją ku “budynkowi” który kiedyś chyba był cysterną. Wewnątrz było kilku młodych facetów, niemal dzieci, wyraźnie w stanie wskazującym i wyraźnie zdenerwowanch nagłym pojawieniem się Michy.
- Oooo szkodniki. - Kobieta wzięła się pod biodra (z chabaniną wciąż przy sobie rzecz jasna) - Teraz to już nie ma spierdalania wy małe chujki, my tu z kumpelą musimy sprawdzić teraz wszystkie butelki, czy za dużych szkód nie porobiliście… - Faktycznie, w cysternie znajdował się skład naczyń, kanistrów i w ogóle wszystkiego, co mogło trzymać ciecz. Woń świadczyła o nafcie, occie, ale i na pewno jakimś bimbrze. No i tego wszystkiego było ze sto.
- Może lepiej niech sobie pójdą, bo i tak ciężko będzie to wszystko sprawdzić? - zaproponowała Amna. O ile Micha mogła się czuć pewnie ze swymi mocami, to ona nie, a nawet nie była pewna czy Micha nie pozwoli się do niej dobrać, jeszcze twierdząc, że wyświadcza jej tym przysługę.
Micha przełykając mięso mówiła z pełnymi ustami.
- W sumie racja siostra, jak się boją dwóch lasek, które zaraz się nakurwią jak szmaty, to niech lepiej spierdalają bo i tak żadnej pociechy z nich nie bedzie, co nie? - zerknęła na Amnę i sięgnęła po pierwszą z brzegu butelkę po napoju tarczyn zatkaną powyginanym kapslem od coca-coli.
Pociechy… Amna zerknęła na pijanych mężczyzn. To ostatnia rzecz jakiej się spodziewała tutaj od kogokolwiek. Sięgnęła po pierwszą lepszą butelkę i nawet z zaciekawieniem przyjrzała się jej zawartości.
- Wiesz, w ogóle co jest w jakimś pojemniku?
Micha parsknęła oblewając się cieczą.
- To smakowało trochę jak nitro - przyznała. - Ale zabawa w “setkę” polega właśnie na tym, że się nie wie - to powiedziawszy chwyciła jakiś słoik. - No to się bawmy. - Amna otworzyła butelkę i zmoczyła usta. Po chwili wypluła zawartość. - To smakuje jak ocet… - Zaczęła się obawiać, czy rozpozna bimber jak go wypije. |