Holiłud po powrocie na pustostan ominął całe towarzystwo zajmujące się zajmowaniem spraw i pomknął w miejsce, w którym ongiś skitrał kałacha, a które ten dziwny, mądry Dziadek Łazęga nazwał Labiryntem czy kim innym diabłem. Co prawda nie odważył się zapuścić głęboko, niemniej wystarczyło, by w spokoju się odlać i zmniejszyć nieco poziom szumu w głowie. A szumiało mu nieźle. Teraz miał chwilę, by jednak zejść z Rauszu poz. 3 - Najebany Król Parkietu, do Rauszu poz. 1 - Elokwentny Dżentelmen. Taki już stan zamierzał utrzymać przynajmniej do dotarcia na teren willi.
Następnie skupił się na przeglądzie broni. Co prawda z kałaszem mogłoby być ciężko wejść na teren posesji, ale postanowił wziąć taśmę i podmontować broń gdzieś w bagażniku limuzyny. Pistolet schowa standardowo pod pachę. Wybrał jeden z "gościnnych" garniturów i się przebrał. Znalazł także kapelutek z szerokim rondem, który zawadiacko nasunął na łeb.
- No misters, jestem redi - powiedział z przesadnym angielskim akcentem. - Jako kto tam do środka wbijamy? Grupowa przykrywka, czy każdy sobie? Bo ja to tak em pomyślał, że mogę wcisnąć, że z Teksasu jestem i że farmę bydła mam. No jak bum cyk cyk się nie skapną. |