Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2017, 15:56   #156
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

- Graaaaaah!!!! - Ryknął Nosaah Rhieff i skierował pistolet w stronę Nightfalla.

I rozpętało się piekło.

Wrogi boss tej skurwiałej bandy walił do strzelca całą serią(!) ze zwykłego pistoletu. Mężczyzna oberwał w tors i prawe ramię, samemu podrywając w górę karabin, biorąc sobie za cel łepetynę głównej gnidy całej tej sytuacji… i spudłował. Spudłował do jasnej cholery, ten pieprzony Rhieff poruszył makówką, i wiązka plazmy zamiast mu ją rozwalić, śmignęła obok niej. Nie pomogło skupienie… jednak kolejny strzał okazał się już celniejszy i gnój oberwał w prawe ramię.

Fenn wleciał do sali, po czym stanął niemal ramię w ramię z Nightallem i również otworzył ogień do Rhieffa… niecelnie. Wróg po części zasłaniał się Leeną, po części był za stołem bilardowym.

Jeden z Blorelin, schowany za automatami do gry, z wycelowanym karabinem w Becky, już miał nacisnąć spust, gdy… nagle oberwał w plecy. Wrzasnął, dosyć ciężko zraniony, i nie bardzo wiedząc, co się dzieje, schował się za owymi automatami, dziko omiatając lufą teren za sobą, ale tam nikogo nie było…

Leena spięła się w sobie, po czym wystrzeliła w górę. Przypieprzyła Nosaah własną potylicą w podbródek, jednocześnie tracąc sporo włosów, wyrywanych przez jego cyber-rękę. Wrogi kapitan z rozbitą mordą tym razem skierował lufę pistoletu w kobietę, po czym wystrzelił kolejną serię, tym razem w bok Hezal. Ta krzyknęła, po czym upadła na podłogę bez ruchu.

Krzycząca Becky dobyła pistoletu, po czym strzeliła do Rhieffa, chybiając o cal. Sama pilotka skoczyła w bok, między automaty, by choć odrobinę się ukryć przed wrogim ostrzałem.

Bix dostał istnej furii. Z wielkim rykiem, szaleństwem w oczach, a nawet pianą na gębie. Odpalił wielkie działko. Na jego oczach zabijano JEGO panią kapitan. Szeroki strumień buchnął w kierunku dwóch przerażonych Blorelin, za którymi znajdowali się zakładnicy!! Mężczyźni, kobiety, dzieci… w ostatniej chwili osiłek podniósł pukawkę nieco w górę. Plazma skosiła obu wrogów od pasa w górę, kompletnie stapiając wszystko, na co tam trafiła. Zostały praktycznie z nich tylko nogi.

Wróg przy kanapach wystrzelił w Fenna… i nie trafił. Ten wyglądający na bardziej rozgarniątego od pozostałych, czmychnął nieco w tył, przewrócił stół, używając jako osłony, po czym wystrzelił chyba tylko na pokaz, nawet w strzelca nie celując. Blorelin blisko niego, zezujący na resztę pola walki i skołowany tym co się działo, puścił na ślepo serię, która nie wyrządziła nikomu krzywdy. Ostatni z nich, pilnujący zakładników, wydzierał się, by ci nie ruszali się z miejsca, robiąc przy okazji w gacie…

I tyle było z ich głównego celu. Laska która miała zostać uratowana leżała martwa… chyba. No na taką wyglądała. Gdyby tylko miał koło siebie chociaż część dawnego oddziału. Wzięli by ich z zaskoczenia….. może… a w każdym razie jakby wparowali to nic by tutaj nie zostało, a każdy z tych kutafonów nie miałby nawet czasu pomyśleć co ich załatwiło. Ale nie miał, musiał się jeszcze na to przestawić.
Skoro cel nieosiągalny, Boss się kitra za stołem, dwójka kutasów chowa się za stołami a tylko jeden był na tyle odważny by stać na otwartym polu…. Cóż, musiał mu podziękować. Wziął go na target i pociągnął za spust wysyłając mu w prezencie wiązkę plazmy, następnie ruszył w kierunku kanap by się za nimi schować.

Nightfall zacisnął zęby. Ostatni raz oberwał równie mocno na przeklętej stacji badawczej. Tutaj chociaż nie było ryzyka skażenia biologicznego. Plazma paliła wszystko, piekło jak chuj. Rhieff’a zabolała duma. Na razie, tylko duma. Wróg skoncentrował na nim uwagę. Dobrze, byleby odciągnąć ją od Leeny. Strzelec wycofywał się w stronę drzwi, odpowiadając ogniem. Pierwszy niecelny. Próba nakłonienia do posłuszeństwa zranionej ręki, wywołała gwałtowny impuls, który przebiegł po nerwach tysiącem szpilek wzdłuż kręgosłupa, kościstą dłonią po zwojach mózgowych. Odgonił go, zwalczył. W kilku głębszych oddechach uspokoił zmysły i w końcu sięgnął celu. Odwdzięczył Noosahowi podobnymi wrażeniami.
Z ulgą przywarł do ściany za grodzią, oddzielającą salę od korytarza. Tu miał jako taką osłonę. Wychylił się jednak bardziej niż powinien, nie chcąc całkiem zniknąć z oczu wrogów. Może któryś z nich się pokusi jeszcze o trafienie. Lepiej niech próbują w niego, niż w słabiej osłoniętych towarzyszy. O, na przykład taki Rieff.
- Noosah, ale z ciebie pizda! - rzucił mu zachętę.
Ponownie, tym razem nie mógł się pomylić, od tego zależało życie Leeny. Wymierzył w przywódcę Blorelin i pociągnął za spust. Bandzior wyposażony w pancerz i silne osłony kinetyczne był trudny do przebicia bezpośrednią wiązką energii. Night wymacał pod palcami granat obezwładniający. Na wszystko istniały sposoby.

To wszystko zupełnie nie tak miało wyglądać! Spieprzyli! Becky była wściekła, że sprawy potoczyły się tak paskudnym torem, w momencie gdy ani trochę nie byli na to przygotowani. Night niestety nie zorientował się w porę, że mieli do czynienia z osobnikiem o bardzo ograniczonej cierpliwości... Przeklinając w myślach na wszelkie możliwe sposoby, Becky postarała się wziąć w garść aby nie poddawać się emocjom i działać jak należy. Przede wszystkim trzeba było przeżyć i uratować Leenę.
Kucając lekko, przywarła plecami do ściany i rzuciła okiem na pomieszczenie. Tuż przed sobą miała wysłużony automat do gry, który był solidną i mocną konstrukcją która powinna zapewnić jej osłonę. Na wprost, po lewej od lini automatów widziała trzech zbirów - jednego w miarę blisko i dwóch dalej. Ci dalej chowali się za stolikami, ale nie przed nią - osłaniali się przed ostrzałem Nighta z drugiego końca pokoju, a ona sama miała na nich dość dobry punkt widzenia... tylko że byli daleko. Po prawej stronie zaś, była Leena, szefu najeźdźców i pewnie jeszcze ze dwóch czy trzech jego pachołków. Należało dostać się do pani kapitan, ale dotarcie tam graniczyło z cudem i musiała zostawić to Bixowi - wszystko leżało w jego rękach... także dosłownie, bo karabin dorwał naprawdę efektywny.

- Doc! Dawaj do jadalni! Leena ranna! - rzuciła Becky do Bullita przez komunikator.

Chciała przede wszystkim pomóc Leenie, ale póki co musiała zająć się czymś innym. Trzymając się za automatami, otworzyła ogień do nieprzyjaciół w polu widzenia. Strzelała oczywiście do tego który był najbliżej, ale jeśli przypadkiem trafi tych dalej nie będzie to dla niej zbyt wielka różnica - z jej punktu widzenia byli prawie obok siebie, akurat do powystrzelania.

Nightfall cofnął się nieco w korytarz, chowając za grodzią drzwi, po czym oddał niecelny strzał do głównej gnidy, później dodatkowo dobył granat obezwładniający i rzucił nim w kierunku Rhieff’a… i draństwo wylądowało tuż obok niego, na stole bilardowym! Drobna eksplozja, niebieskie wyładowanie i mizerne efekty. Główny przydupas jedynie zawarczał, niezadowolony z takiego potraktowania.

Fenn wystrzelił do typka znajdującego się blisko kanap. Valarian był jednak zmęczony i pokancerowany, ręka zadrżała, Blorelin uskoczył minimalnie w bok… obrońca bazy spudłował, po czym ruszył pędem w kierunku kanap, by tam się ukryć.

Kolejny strzał zupełnie znikąd, jakby prosto ze ściany, gdzieś w okolicach między sprzętem do VR a barem, trafił w automat do gry, tuż obok gęby przerażonego, i zranionego już wcześniej Blorelin… przez co ten już wiedział, skąd te wiązki plazmy nadchodziły. Ta wiedza jednak mu nic nie dała, gdy będąca blisko Becky wychyliła się ze swojej kryjówki, po czym odstrzeliła typa, trafiając go prosto w serce. Kolejnego mniej.

Nosaah Rhieff, mający chyba już serdecznie dosyć Nighta, poczęstował mężczyznę granatem odłamkowym. Draństwo wylądowało blisko strzelca, bardzo blisko, o wiele za blisko. Zauważył to draństwo o ułamek sekundy za późno, spiął zmęczone ciało do skoku… i pierdyknęło. Zalała go fala ognia, paląca skórę mimo pancerza, odłamki je poszatkowały, a samego Nightfalla odrzuciło w tył. Splunął krwią...

Wtedy też Bix drąc japę na całego, odrzucił działko na bok, po czym popędził prosto na samego Nosaah z mordem w oczach. Nie powstrzymał go nawet strzał z pistoletu Rhieff’a i fakt iż oberwał w lewą nogę, przeskakując nad jednym te stołów. Dopadł sukinsyna, po czym przywalił mu z Power Cestus (metalowej rękawicy) prosto w tors. Cel był wymierzony w parszywą mordę, ale ten fiut jakoś odsunął się w ostatniej chwili… dostał jednak i tak mocno, że aż mu wgięło blachy PAT Armor do środka na klacie, a sam Rhieff wylądował na stole bilardowym. Blorelin odkaszlnął krwią, spojrzał z szeroko wybałuszonymi gałami na Bixa, po czym… odpalił swój Jetpack, spierdzielając w cholerę, prosto na pozycję Nightfalla, który spudłował waląc na szybko z biodra, na widok nadlatującego palanta.


Wróg blisko kanap cofnął się chowając za stół bilardowy, po czym strzelił w kierunku Fenna, ten jednak był za dobrą osłoną, wiązka plazmy przysmażyła siedzisko, zamiast niego… kumpel zabitego przez Becky odpowiedział ogniem, ale pilotka była zbyt dobrze schowana. “Fachowy” napastnik z kolei ruszył pędem za swym szefem, wiejącym do korytarza, zmieniając po drodze broń. W jego łapach pojawił się Concussion Rifle, którym poczęstował Nightfalla, a tego aż cofnęło o krok.
Nagle również się okazało, że Bix znajdował się w dosyć bezpośredniej bliskości dwóch wrogów, którzy również zdali sobie sprawę z tego faktu, najpierw zwracając wystraszone gęby, a następnie powoli lufy karabinów w stronę mięśniaka.

Gdy Młotowi znienawidzony szef zniknął z pola widzenia, jeden rzut oka na Leenę wystarczył by wróciła mu jasność myślenia... jakiekolwiek bystre by nie było. Widząc dwie lufy skierowane w siebie i kapitan, napiął mięśnie i przewrócił stół do bilarda by osłonić oboje przed ostrzałem dwójki napastników.

Z Fenn'em było z nim gorzej niż sądził, skoro odsłoniętego celu, z takiej odległości nie mógł trafić. Albo to ten przeklęty sprzęt “zardzewiał”... nie, nie ma co zwalać na sprzęt, to on zardzewiał, i jeszcze oparzenie na plecach mu dokuczało. Praktycznie tonął w przeciwbólowych.
Potrząsnął głową by się otrzeźwić. Bossa nie miał jak już trafić, z nim musiał sobie Night radzić, za to z zakutym gościem który biegł wprost ku korytarzowi owszem. Wziął go na target i gdy tylko celownik był w dogodnej pozycji pociągnął za spust.

Becky była dobrze kryta i znając swoje szczęście lepiej by było, gdyby tam pozostała. Ale nie mogła, gdyż stawką było życie Leeny i trzeba było działać konkretniej. Dobrze, że miała pomoc od tajemniczego barmana... czy kto tam wspierał ich ogniem.
Strzeliła do Blorelina w końcu pomieszczenia, chcąc posłać go do piachu. Nie czekała jednak aby zobaczyć efekty - jeśli trafiła to fajnie, a jak nie to przynajmniej gość straci orientację i skupi się na miejscu z którego strzelała, a nie na niej samej. Pod tym kontem do wroga, automaty powinny w pełni zasłonić jej manewr. Pochylając się nisko pobiegła wzdłuż ściany i mijając drzwi doskoczyła do tego co zostało z ciała jednego z zabitych zbirów. Niestety z jego broni niewiele zostało, ale przynajmniej stoliki powinny ją osłonić przed oczami pozostałych... Przynajmniej chwilowo.
Tymczasem jej spojrzenie padło w kierunku zakładników i bez namysłu kiwnęła im zachęcająco głową oraz dłonią z pistoletem, wskazując odpowiedni kierunek do ataku. Było ich tam z dziesięciu, miała więc nadzieję, że znajdzie się tam ktoś z jajami kto zrobi co trzeba.

Zrobienie z siebie przynęty zadziałało aż za dobrze. Nigtfall miał nadzieję, że jego ofiara nie poszła na marne, Leenę da się wyprowadzić, a potem pozbierać do kupy. W każdym razie teraz powinien się martwić o siebie. Strzelanie do arcypedała niewiele dawało, a w obecnym stanie ciężko mu było nawet porządnie wycelować. Zostały tylko granaty. Mężczyzna odpalił Jetpack, w komputerze bojowym ustalając trajektorię lotu na mniejszy hangar i autopilota w tryb gotowości. Nawet jak będzie martwy, niech plecak dostarczy tam jego truchło. Bardziej przestronne mauzoleum, mniej noszenia przy wysyłaniu ciała ku gwiazdom, a i towarzystwo truposzy lepsze. Pirat chwycił dwa ostatnie granaty - EMP i zapalający, wyrwał zawleczki i wypuścił je z ręki. Oddalając się patrzył jak zmierzają w kierunku podłogi. Nie zdąży wylecieć z zasięgu rażenia nim upadną? No i chuj. Rieff też nie.
- Yippee ki yay, wydymańcu! - zarzucił cytatem, zasłyszanym w którymś z filmów akcji, które namiętnie oglądał.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 22-04-2017 o 16:18. Powód: obrazek
Cai jest offline