Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2017, 22:48   #17
Dust Mephit
Hungmung
 
Dust Mephit's Avatar
 
Reputacja: 1 Dust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputację
Skrzydlata groza

Postąpiliście tak, jak powiedział “pan Orryn”. Mieliście nadzieję, że dzięki przewadze zaskoczenia zdołacie sprostać skrzydlatym gorylom - ich nadludzkiej wytrzymałości i żywotności, ich stołowym mięśniom i szybkości, wykształconej przez życie w tych dzikich i nieprzystępnych rejonach. Ta nadzieja niestety mogła okazać się bolesną i brzemienną w skutki naiwnością.

Roztopione Niebiosa dopiero zaczynały się rozjaśniać, posępnie rozpalając się z barwy krwawej na złotą, gdy, paląc się z chęci do najświeższej przygody, zaczęliście wprowadzać w życie swój czyn. Przesunęliście się cicho przez gęstą dżunglę w stronę wzgórzystego terenu. Pod nadzorem Mawashiego zajęliście pozycje i odprawiliście kilka zaklęć.

Rozległy się straszliwe krzyki i jęki behtu - iluzja Orryna. Na chwilę zapanowała pełna napięcia cisza. Zastygliście z nagotowaną bronią jak bazaltowe posągi. Tylko Petra niespokojnie przystępowała z nogi na nogę.

Wzniósłszy się ponad purpurowo-fioletową gęstwę drzew, błoniastoskrzydłe czarne diabły nadciągały w stronę źródła podejrzanych dźwięków, z błyszczącymi kłami. Leciały wysoko, w rozproszonym szyku, w szponiastych palcach dzierżąc łuki. Wasz opór mógł zdać się na niewiele. Wręcz wyglądało na to, że wszyscy zdechniecie ze strzałami w karkach, ciosu jednego nie zadawszy.


Elcadia wpatrywała się w latające, demoniczne małpy z przerażeniem w oczach. Widok potworów, tego ile ich jest, uświadomił jej, że nie mają szans w walce z nimi. Zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie cała grupa zginie w tym starciu, a ona zaprzepaści swoją misję, zaprzepaści misję i poświęcenie swojego ojca i swych towarzyszy. Jej serce przeniknęły niemoc i gniew. Zwróciła wzrok w kierunku Amiry, która tak jak reszta, zastygła w bezruchu z spojrzeniem wbitym w latające małpy.

- Mówiłam żebyśmy tu nie szli, mówiłam, że to misja samobójcza… Nie mamy z nimi żadnych szans… - wycedziła przez zaciśnięte w złości zęby bardziej do samej siebie, niż do otaczających ją towarzyszy. Mimo gniewu starała się mówić jak najciszej w nadziei, że te demoniczne istoty jakimś cudem ich nie dostrzegą.

Mawashii przeszył anielicę karcącym spojrzeniem. Okropna szrama szpecąca jego twarz, będąca ponurą pamiątką spotkania ze skorpioliszkiem, sprawiała, że jego wzrok mógł zastraszyć nawet dzielnych skandyckich wojowników.

- Cisza! Niech nikt się nie waży zerwać szyku! - mnich wiedział, że plan zaczynał się sypać. To była cena, jaką mieli ponieść za pośpiech jego towarzyszy. Lecz teraz było już za późno. Musieli uderzyć w demony najmocniej jak potrafili i korzystając z wywołanego zamieszania, umknąć czym prędzej w kierunku czerwonej dżungli.

Algrad schowany w krzakach z przygotowaną ciężką kuszą liczył nadlatujące stwory. Te małpy były chłystkami dla doświadczonego wojownika, ale takich tu nie było. Jedynie Algrad i częściowo Petra. Krasnolud w duchu przyrzekł sobie, że następnym razem będą działać według jego planu. Bo ten bardzo kiepsko sie zapowiada. Te latające bestie trzeba było ściągnąć jakoś na ziemię, ale jak?

Wasz opór mógł się zdać na niewiele, ale krzywda dla dusz, gdy życie bez walki oddacie. Dlatego przywitaliście potwory strumieniami palących płomieni i strzałami, koncentrując wszystkie wysiłki na najdzikszym z nich, któremu w bojowej furii aż dymiły uszy. Nie zdążył nawet z łuku wystrzelić, a już miotał najstraszliwsze przekleństwa, jakie mógł znaleźć w ograniczonym małpim języku i skręciwszy skrzydłami ostro w prawo, zamierzał uciekać.

Dostrzegliście, jak w powietrzu materializują się wielkie orły. Przywołał je Anlaf, jednak jadowite jęki wrogich cięciw nie pozwalały skupić się na zaklęciu. Drapieżne ptaki zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Ich sylwetki rozmyły się jak mgła. Druid przełknął głośno ślinę. Nie zamierzawszy stać się plonem łuczniczej zabawy skrzydlatych goryli, przykrył siebie, Elcadię i Mawashiego całunem niewidzialności.


Amira widząc znikających towarzyszy uznała to za sygnał do odwrotu i przykryła niewidzialnością siebie i Petrę. Miała żal do anielicy, która swą histeryczną reakcją popsuła morale drużyny. Prawdę powiedziawszy w tej chwili poza tworzeniem wody i leczeniem nie widziała dla niej żadnego zastosowania. Dlatego planowała przy pierwszej możliwości znaleźć mniej histeryczną “wodziankę” a tej pozwolić iść swoją drogą.

Kiedy zaś druid magicznie znikł, dotąd ostrzeliwujący go goryl, wielka bestia o niebieskim futrze, ryknęła: “Kvaluk!” Deszcz strzał spadł w miejsce, w którym stał niewidzialny Anlaf. Zanim czar niewidzialności prysł, fontanna krwi wytrysnęła z ran druida, a on sam padł na trawę. Elcadia odruchowo zaczęła wznosić modły ku Mitrze, które uchroniły rannego od śmierci. Nie utraciwszy trzeźwości umysłu Anlaf zamienił się w pająka, niewielkiego krzyżaka i znikł pośród ździebeł trawy.

Ranny Mawashii, którego przywykły do łowów i wojen doborowy oddział skrzydlatych goryli obrał na kolejny cel, widząc, że towarzysze nie wytrzymują naporu strzał, zawołał donośnym głosem:

- Za kamienie! Szybko! - i w kilku susach schronił się za skałami, niemal w tym samym momencie wypuszczając z cięciwy strzałę, która drasnęła skroń goryla o leniwym oku. Skowycząc z wściekłości i bólu małpolud potrząsnął wielką jak bochen chleba pazurzastą pięścią. Łatwo je sprowokować, pomyślał Algrad, który cierpliwie zwalniał cięciwę kuszy, samemu rzadko wystawiając się zza skały na grad strzał.

Amira widząc co się dzieje wychyliła się zza skały po czym cisnęła kulą ognia wprost w największe skupisko latających goryli, przysmalając im futro, którego strzępy unosiły się w powietrzu po wybuchu. Niestety zdaniem Amiry paliły się zdecydowanie zbyt wolno, jak prawie wszystko na tym popieprzonym Planie. Gogusiowaty goryl o niebieskim futrze piszcząc z bólu rzucił się do ucieczki. Amira nie czekając na koniec przedstawienia schowała się za skałę bo przecież najważniejsze jest własne bezpieczeństwo.

Kilka gestów błyszczącą różdżką wystarczyło Orrynowi, by potworowi zaczęło kręcić się w głowie. Wzory kreślone przez gnoma tak go zahipnotyzowały, że ten zapomniał machać skrzydłami. Czarodziej liczył, że bestia roztrzaska czaszkę o skałę i... Niestety się przeliczył. Po chwili bezruchu małpolud podniósł okrwawiony, rozbity łeb, a jego zamglony bólem i bezrozumną furią wzrok spoczął na Orrynie. Przeszywające spojrzenie drapieżnika ścięło mu krew w żyłach. Skrzydlate straszydło raptem wystrzeliło ku drobnemu magikowi, chwyciło go pazurzystymi łapami i wzbiło się w powietrze, kiedy pozostali nieubłagani napastnicy zaczęli was okrążać, zsyłając na wasze głowy lawinę strzał.

Mawashii mimo ran starał się kontrolować sytuację na polu walki. Złapał kolejną wrogą strzałę w locie i wtedy zobaczył, jak skrzydlate straszydło porwało ich kompana.

- Orryn! - jego donośny głos rozbrzmiał w okolicy. Mawashii ruszył z taką lekkością, jakby sam wiatr go niósł, bez żadnego wysiłku ze strony mnicha. Omijając kolejną falę strzał, przeskoczył z kocią gracją nad grubym, wyrastającym z ziemi na parę stóp korzeniem. Nie on jeden próbował zatrzymać demona. Amira, zmieniona za pomocą magii w ogromnego goryla, cisnęła skałą za przeciwnikiem - niestety chybiając. Dopiero pocisk wystrzelony z kuszy anielicy dosięgnął celu, spowalniając goryla, a to mnichowi wystarczyło. W następnych dwóch susach doskoczył do demona na chwilę zanim ten zaczął wzbijać się wyżej w powietrze. Z szybkością, jaką mogli mu pozazdrościć nawet zawodowi łucznicy, Mawashii wystrzelił dwie strzały, jedna po drugiej. Goryl zawył głośno, gdy pocisk ugodził go w bok, lecz drugi, trafiając w tył szyi i przebijając ją na wylot, szybko przerwał jego krzyk. Wielkie cielsko uderzyło o ziemię przygniatając gnoma.

- Zejdź na dół, to ci utnę ten przeklęty łeb! - wykrzyczał Algrad do małpoluda, który zdobił swoje ciało kośćmi. Goryle w przypływie furii były zdolne do każdego głupstwa i krasnolud się nie przeliczył. Bestia odrzuciła łuk i zeskoczyła na ziemię całym ciężarem pokracznego cielska. Z przerażającym, drażniącym rykiem rzuciła się do walki.

W myślach Anlafa kłębiła się prawdziwa litania przekleństw. Gdyby tylko miał możliwość rzuciłby pewnie każdą obelgę zasłyszaną pośród piratów Królowej Hebanowego Wybrzeża. Wiedział jednak w jakim położeniu była teraz reszta towarzyszy. Kiedy wypatrzył potencjalną tarczę przed gradem strzał, wrócił do swojej naturalnej postaci. Chowając się tym razem za skałą po raz kolejny przyzwał wielkie orły i posłał je do walki.

Nim aasimarka zdążyła zareagować na lecącą lawinę strzał było już za późno, dziewczyna nie była w stanie ich ominąć. Z każdą wbitą strzałą jej ciało przechodziła salwa ogromnego bólu. Świat przed jej oczami stał się rozmazany, a po chwili zapadła ciemność. Kapłanka, nieprzytomna upadła na ziemię, by chwilę później zostać porwana przez jednego ze skrzydlatych goryli. Jednak nie wszystko było stracone. Petra odruchowo wypowiedziała sylaby modlitwy, która oślepiła bestię, a Mawashii, nadludzko szybki dzięki magii Amiry, biegł ile sił w nogach, posyłając jedną strzałę za drugą. Wielkie orły Anlafa dziobały i darły pazurami futro i skórę porywacza. Nagle, lecący nisko nad ziemią małpolud zarył pyskiem w obsydianowy piach, gdy strzała unieruchomiła jego skrzydło, które eksplodowało fontanną czarnej krwi. Otoczony, jeszcze przez chwilę toczył nierówną walkę z drapieżnymi ptakami i mnichem, aż w końcu zesztywniał, a powietrze wypełniło się osobliwą mieszanką zapachów kokosów i krwi.

Tymczasem Algrad odrzucił kuszę i zwarłszy się ze sprowokowanym soczystą wiązanką przekleństw napastnikiem, uderzył młotem w osłonięty skórzanym pasem brzuch zwierzoluda. Skrzydlata bestia upadła na jedno kolano z bolesnym jękiem. Krasnolud cofnął się z chłodną rozwagą. Oczy mu groźnie błyszczały, a na ustach zawitał bezlitosny uśmiech. Runął wściekle, zadając cios obuchem prosto w szeroką pierś potwora. Kościany naszyjnik noszony przez goryla rozpadł się na tysiąc odłamków. Oddech potwora stał się nierówny i urywany, ale nie poddawał się. Ciosy padały nieskładnie, jednak niewiele brakowało, by powalił czempiona na posadzkę, wiążąc go w morderczym uścisku. Algrad zdążył zadać decydujące uderzenie - młot rozłupał bestii czaszkę w chwili, gdy ta unosiła łapy do gardła krasnoluda.


Amira po rzuceniu zaklęcia przyspieszenia na mnicha rzuciła się do ucieczki, planując zachować swoje marne życie na później. Nie zdążyła nawet dobiec nawet do najbliższych krzaków, kiedy poczuła na sobie łapy małpola. Nie wahała się ani chwili, zacisnęła jeszcze mocniej ściskany w dłoni sztylet i jednym gwałtownym ruchem dziabnęła, wprost w opresora. Cuchnący łajnem goryl zapiszczał, jednakże pomimo, że właśnie wypływało jego oko nie puszczal swej zwierzyny, rozumiał bowiem że gdyby to zrobił jego ofiara byłaby bezsensowna. Amira spróbowała jeszcze rzucić zaklęcie ostatniej szansy, pewna że żadna latająca paskuda nie oprze się sile jej woli. Spojrzała głęboko w jego aktualnie jedyne oko i powiedziała spokojnym głosem:

-Zostaw tę niewiastę i udaj się pilnie do szamana, jesteś ciężko ranny.

Małpol spojrzał na nią i w jego spojrzeniu zobaczyła błysk ironii, po czym zaczął się wznosić, obejmując ją stalowym uściskiem. Gdy tak lecieli w górę, Amira spojrzała na pole bitwy i widząc porażkę swych towarzyszy postanowiła poddać się losowi, mając nadzieję, że fortuna tym razem poda jej dobre karty. W głębi ducha liczyła że gdy doleci na miejsce, uda się jej zmanipulować małpy lub zawrzeć sensowny układ ze smokiem. Zawsze to była większa szansa na przeżycie niż w najlepszym razie upadek z wielu metrów i pałętanie się samotnej i rannej po dziczy. Gdy tak leciała, uświadomiła sobie, że z jej pleców cieknie krew, widać w trakcie ucieczki dostała strzałą.

Elcadia dogorywała, leżąc pod cielskiem niedoszłego porywacza. Mawashii był zbyt oszołomiony, by jej pomóc, co było konsekwencją końca przyspieszającego zaklęcia Amiry. Wypowiadane histerycznym głosem modlitwy Petry sprawiły, że wokół niej rozległo się upiorne zawodzenie, monotonne i jakby dochodzące z daleka. To duchy krasnoludzkich przodków - prastarych starców o długich, białych brodach i włosach i z jarzącymi się czerwonymi oczyma - przybyły na rozkaz kapłanki. Wznieśli tarcze z wyblakłymi herbami i topory. Ich bojowy okrzyk był tak głośny, że mógł targnąć górami. Na ten widok dwie bestie ogarneła panika. Poczęły uciekać przed zmarłymi jak liście gnane wiatrem i... Młotem Algrada. Niestety uciekły, uciekły razem z pojmanym Orrynem.

Nad polem bitwy rozbrzmiała jeszcze jedna inkantacja druida, jednak nic się nie stało. Kilka bić serca później porwany przez skrzydlate monstrum Anlaf zniknął wam z pola widzenia. Było was coraz mniej. Gorylowi, który usiłował zabrać ze sobą Mawashiego, żelazny młot Algrada strzaskał kości, a kusza Petry wbiła zimny grot w umięśnioną nogę, dopełniając jego ponury los.

Mawashii, Algrad i Petra zrobili co mogli. Wystrzelona za blisko strzała, magiczne płomienie, które porywacz zręcznie wyminął czy draśnięta od rzuconego toporka łydka skrzydlatego goryla - były to działania podjęte nie dla spodziewanego sukcesu, lecz dlatego, że w waszej naturze leżała walka do ostatniego tchnienia. Ostatniego tchnienia Elcadii. Dla niej był to koniec drogi. Dla was - początek nowej lub... Początek końca, bo oto małpie pokrzykiwania i nawoływania, pełne drapieżnej determinacji, rozbrzmiewały coraz bliżej jak maczety przedzierające się przez gęste zarośla. Co robicie? Uciekacie tak, jakby goniły was wszystkie demony? Stajecie do kolejnej nierównej walki? Kryjecie się między drzewami? Czy poddajecie się, czując miażdżącą przewagę waszego przeciwnika?


Algrad patrzył jak małpolud ze skrzydłami oddala się Elcadią. Był zły, że jego topór nie sięgnął celu. Przypomniało mu się jak stracił kilku swoich towarzyszy będąc bezradnym jak w tym przypadku. No ale trzeba było działać, a wróg się zbliżał.

- W nogi i do tylnego wejścia! - Warknął Krasnolud dość głośno by pozostali kompanioni usłyszeli, ale też tak by przedzierający się wrogowie nie mieli szans na usłyszenie słów. Krasnolud miał plan i to była ostatnia szansa na jego powodzenie. Niestety przetrzebiono ich szeregi, ale może się uda.

- Szefie, pora się stąd wynosić - rzuciła zdyszana Petra. - Tam nie ma żadnego Zabójcy Smoków. Wymyśliłam tą bajeczkę na poczekaniu, żebyście przestali gadać i wzięli się do roboty.

- Że jak? - Krasnolud zwolnił i spojrzał na kapłankę. Zaczęła go ogarniać furia, którą szybko powstrzymał. Wiedział, że teraz nie ma czasu. - Rozmówimy się później! - Warknął i przyspieszył.

Mawashii także był pod dużym wpływem emocji. Jego plan - przez zbytni pośpiech - zawiódł. Towarzysze martwi lub porwani. Nie tak to sobie wyobrażał, nawet w najgorszych planowanych scenariuszach. Pierwszy raz od dawna zdarzyło mu się ciskać pod nosem przekleństwa. Gdy odgłosy nadchodzących wrogów przybierały na sile, zawołał do krasnoluda. - Algradzie, musimy uciekać do dżungli! Tędy, za mną!

Krasnolud spojrzał na Mawashiego i burknął.

- A co ja właśnie robię?- I kontynuował wycofywanie się na z góry upatrzone pozycje. To było niepokojące. Było ich sporo a teraz zaledwie trzy osoby urwały się z pułapki, którą sami zrobili. ~ Żenada. ~ Pomyślał i zaczął rozglądać się gdzie by tu skręcić aby zmylić pościg. Najlepiej jakiś strumień, ale w tym przeklętym, ognistym kraju raczej to niemożliwe. Może jakieś skały gdzie ślady na skałach nie pozostaną.
 
Dust Mephit jest offline