Mnich walczył niczym ocean - potężnie i niepowstrzymanie, a jednocześnie niespotykanie spokojnie. Okrzyków nie wydawał, ból przyjmował z cichą pokorą. Pierwszy przeciwnik wyleciał przez okno nim zdążył zorientować się co się stało uderzony ciężkim ciałem grubego uzdrowiciela. Droga do drzwi była wolna, jednak co z tego? Niczym skalna ściana, zaczarowane od wewnątrz drzwi nikogo nie wpuszczały. A wrogowie nie próżnowali...
Nim walka się skończyła, Mao krwawił z licznych ran, z których nieliczne zaledwie przeszły przez grubą warstwę sadła. Odwołał się do swych kapłańskich łask, Pan Wody zatrzymał upływ życiodajnej krwi i zasklepił rany. Nie było jego karmą zginąć tu i teraz.
Krótko potem, gdy zebrali się w laboratorium i poznali paskudne wieści o utracie księgi, Mao zareagował stoickim spokojem.
- Fale morza przychodzą i odchodzą, a brzeg zmienia się za każdym ich przejściem. Kim jesteśmy by walczyć z przeznaczeniem? Utrata księgi była faktem, trzeba to zaakceptować, a nie się obwiniać. Zostaje tylko zadanie do wykonania. Byłem obrońcą księgi, dlatego zamierzam ją odzyskać, albowiem jam jest gniewem Istishii, jego oczyszczeniem i kaprysem zniszczenia. Sztorm nadchodzi, a serca wrogów Pana Wody truchleją.
__________________ Bez podpisu. |