Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2017, 15:27   #181
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Zosia & Marta & Wolf i Wolfowe ogony

Kiedy Zosia wkroczyła do komnatki przydzielonej Gangrelce, pomieszczenie było już wyczyszczone ze wszelkich śladów Marcinej bytności. Marta siedziała przy stole naprzeciwko Wolfa, wisząc mu na twarzy nieruchomym i bynajmniej nie przyjaznym spojrzeniem. I choć milczała, to to spojrzenie mówiło samo za siebie. W tej szczególnej chwili bardziej niż oczy Gangrela ukontentowałaby ją cała jego głowa, sfruwająca szparko z ramion. Pod ścianą z nogi na nogę przestępowali zaniepokojeni atmosferą Wolfowi przyboczni. A Wilhelma nie było…
Sam Wolf jednak patrzył jej wprost w oczy z wyraźnym wyzwaniem. Nie lękając się, ani też nie kuląc ze wstydu, za wczorajsze czyny. Nie przejmował się ni jej naganą, ni gniewem.
- Najlepiej uderzyć w ranę już zadaną i szeroką – rzekła Marta pustym obojętnym głosem, gdy tylko Zosia się zbliżyła. - Jeśli się uda, straci dużo krwi. Przed walką winniście uprzedzić, kto broń wysmarował, by reszta baczenie miała.
Po stole posunęła dwie flaszeczki z ciemnego szkła, jedną w stronę Zosi, drugą do gangrela, i podniosła się, wspierając się dłońmi o blat, najwyraźniej zamierzając ich opuścić.
Zosia zamrugała wielokrotnie, wiodąc wzrokiem od jednego gangrela do drugiej gangrelicy. Widząc pochmurną postawę Wolfa, pomachała mu z wymuszoną wesołością, samemu będąc spiętą jak struna.
Co u licha się tu działo?
– Eee, co? – zapytała wprost, widząc przed sobą podstawioną fiolkę. Czy to była jakaś trucizna na Lecha? … Marta chciała zaufać jej z czymś takim?
Gdyby atmosfery w pokoju nie dało się rąbać toporem, to pewnie byłaby zaszczycona takim honorem.
- Mazidło. Do posmarowania broni na łowy z leszym.
Marta odwróciła ostrzyżoną na krótko głowę… i Zosi w jej przygasłych oczach mignęła przez moment złośliwość, jak błysk w źrenicy kota.
- Ale Wolf ci wytłumaczy, doskonale wie, jak tego używać. I jak to działa na wampierze. Uważaj, żeby nie poharatać kogoś z współtowarzyszy, przypadkiem oczywiście. To byłby dowód niezdarności. Głupoty. I złej woli.
Zosia przyjrzała jej się niepewnie. Bardzo powoli przeniosła wzrok na Wolfa, i pomachała mu nieśmiało.
– Eeee, jestem pod Pana opieką?
Pytanie skontrapunktowało trzaśnięcie drzwiami i kroki Martusi, cichnące w korytarzu.
- Z tego com słyszał. To bardziej pod opieką pewnego Ventrue, nieprawdaż? - spytał Wolf uśmiechając się drapieżnie.- Blisko jesteście ?
Zosia odruchowo spłonęła czerwienią.
– Ja- co? To- Nie- – odchrząknęła. – N-nie bardzo rozumiem c-co to ma do czego-kolwiek. – „uniknęła” odpowiedzi. – J-jak już to pod o-opieką Pani Honoraty… Ona przecież jest zwierzchniczką Brujah tutaj…
- Wście… Też mi opiekunka.- położył po sobie uszy Wolf. Metaforycznie oczywiście. Widać miał z Honoratą niekoniecznie przyjemną przeszłość. Niemniej Zosię przestał nagabywać.
Z tym że teraz Zosia ani myślała porzucić tematu.
– Dlaczego tak źle Pan mówi o Pani Honoracie? – zmarszczyła brwi w niezadowoleniu. – Jest uprzejma… Ugościła nas… Mnie nawet zdecydowała się do rodziny przyjąć… A wszyscy tylko „wścieklica”, „wścieklica”.
- Mało ją znasz…- stwierdził obojętnie Wolf.- Zatłukła sześciu synków kniazia na tej Arenie. Rzucała się za każdym razem do gardła każdemu Gangrelowi, który rozglądał się na jej ziemiach.
– To nie ona wymyśliła zasady areny. – odburknęła Zosia, zakładając ręce na piersiach. – A ci goście na jej ziemiach… Zapowiedzieli się?
- Nie…- zaśmiał się sarkastycznie Wolf.- Nie zapowiedzieli się. I dlatego kniaź przymykał oko, na to że wycierała drogi gębami tych słabeuszy.
– Dla mnie to wygląda na to że Pani Honorata przymykała oko na wasze wybryki. Też bym nie chciała żeby mnie nachodzono w moim domu. – stała dalej oporem. Zdała sobie jednak sprawę, że nigdzie nie dojdą w ten sposób, więc miast ciągnąc dyskusję pchnęła palcem pozostawiona przez Marte flaszeczkę.
[i] - … To jak to działa? … Panie Wolf. [/] – wysiliła się na uprzejmość.
-Pokrywasz tym broń i ranisz wroga… nie pozwala ranie zamknąć się za szybko i zakrzepnąć krwi. Siła nasza tkwi w posoce. A już Brujah szczególnie, bo oni muszą dużo krwi mieć w sobie by poruszać się tak szybko. Tracą więc siły szybciej niż inne Gangrele. Marta sądzi że na Leszego też to podziała.- wyjaśnił Gangrel.
- … Jest dość spory… I stary… Może mieć jej dużo. – zauważyła Zofia, chwytając fiolkę. - … Ale lepszy taki plan niż żaden.
… W pokoju zapadła niezręczna cisza. Nie łączyło ją z Wolfem dużo tematów… A i Gangrel się dobrą opinią u niej specjalnie nie cieszył…
Pozostała jej taktyczna ucieczka.
– T-to ja już pójdę. – pomachała mu z wymuszoną wesołością, i odwróciła się w strone drzwi. I wyszła zanim zdążył się odezwać.

Zosia i Wilhelm

Na wieść o przybyciu Wilhelma Zofia zareagował z częściowo typową dla siebie paniką. Częściowo, bo nie była przyzwyczajona ani do tego by adoratorzy odwiedzali jej komnaty, ani tym bardziej by był to Wilhelm, który raczej charakteryzował się powściągliwością i… Nie chciała używać tego słowa, ale – „Biernością”.
Jak tylko więc poprawiła włosy, pozwoliła mu wejść do środka, siedząc posłusznie na zydlu obok stołu, z krzesłem dla Wilhelma po przeciwnej stronie.
- … Rozumiem. – odparła na jego słowa. Wieści o pojedynku Bjorna z Zachem zdążyły już do niej dotrzeć, chociaż nie znała jeszcze szczegółów. Po części obwiniała się o to, że nie było jej na miejscu by powstrzymać rozlew krwi, po części – wdzięczna była, że nikomu nie stała się trwała krzywda. – Ja…
Przełknęła nieistniejącą ślinę.
- … Nie chce żeby Bjorn kogoś skrzywdził. I… Um… Ja… – Nie bardzo wiedziała jak kontynuować. Więc zaczęła od początku.
[i] – Nie rozumiem Gangreli Wilhelmie. [i] – powiedziała wprost. – Nie rozumiem… Drogi, którą obrali. Ich prób… Ułaskawiania Bestii. – Zacisnęła wargi, po czym kontynuowała dalej. – Z bestią nie mogą negocjować. Bestii nie można tolerować. Jest ona wszystkim, co złe. Ale Gangrele… Ignorują to. Próbują z nią współżyć. A ona może i chowa kły, na jakiś czas, ale… Prędzej czy później atakuje. Zawsze. - Nabrała powietrza. – To, że Bjorn nie może jej kontrolować… Dowodzi, że mam rację. Że my mamy rację. - Poszurała ziemie czubkiem stopy. Nie wydawała się specjalnie zadowolona ze swoich spostrzeżeń. – To pomyślałam sobie… Że skoro droga Gangreli go zawodzi… To może nasza mogłaby mu przynieść ukojenie. Pozwolić okiełznać bestię. Pomyślałam, że gdyby przyjął nasz punkt widzenia… I gdyby przyniósł on efekty… To może w końcu zawiązalibyśmy z Gangrelami jakąś nić porozumienia. Szczerego porozumienia. – dodała markotnie. To co mieli teraz z Miszką … Oparte było na fałszu.
– Dlatego chciałam z nim porozmawiać. Pomimo wszystkiego co o nim słyszałam. Wiem, że teraz pewnie tylko go złoszczę, ale… Może z czasem, nakłonię go do rozmowy.
- … I dlatego nie chce go unikać. Chce dalej próbować. Ale… Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzania… Mogę się wstrzymać… Albo przynajmniej być ostrożniejsza. – dodała po chwili namysłu. Nie chciała robić Wilhelmowi problemów, ale…
To, co robiła, było słuszne. I nie chciała przerywać.
-To nie jednorożec Zosiu… nie złoży w końcu rogu na twym łonie i nie da się iskać po grzyw…- zamilkł nagle Wilhelm zdając sobie sprawę jak nieprzyzwoicie mogły zabrzmieć jego słowa w jej uszach. Zdał też sobie sprawę, co może znaczyć jednorożec. Niemniej dworskie gierki, to mogło być za dużo na uszy młodej Brujah.- Poza tym. Bjorn może nie być.. Gangrelem. I z pewnością jest jaki jest z własnej woli… a nie z powodu Miszki. Nasz kniaź lubi trzymać swoje dzieci na krótkiej smyczy… więc to nie on go takim stworzył.-
Zosia nie zwróciła nawet uwagi na niezamierzony podtekst w analogi o jednorożcu. Zbyt zajęta była rozmyślaniami o Bjornie – i o wampirach.
– Nawet jeżeli stał się taki z własnej woli, to… Nie znaczy że chce nadal taki być. – odparła cicho. – Widziałam… Widziałam wampiry które w pełni oddały się bestii. Bjorn jeszcze tego nie zrobił. Nawet jeżeli za życia był berserkerem, to nie musi to być ścieżka którą chce podążać jako wampir.
Ponownie poszurała ziemię nogą.
– Co chce powiedzieć to… Że dla każdego jest nadzieja. Ludzie potrafią się zmieniać na lepsze. I wampiry także. Wiem, że brzmi to strasznie naiwne, ale… Może Bjorn całe nieżycie czeka na to by ktoś pokazał mu inną ścieżkę. Chce spróbować. – Zmarkotniała trochę. - … Ale może to poczekać, jeżeli tak sobie życzysz.
- Zosiu… jeśli on za życia był berserkiem, to wybrał taką drogę świadomie. Nie dlatego, że nie miał wyboru, czy nie znał innych. Dlatego, że chciał.- wyjaśnił powoli Wilhelm jak małej dziewczynce.- Może w przypadku innych dzieci kniazia jest jakaś nadzieja, ale… on to stracona sprawa. On chce podążać tą drogą… i nie chce twojej pomocy, ani nikogo innego.
– Może za życia nie wiedział że przyjdzie mu nosić w sobie ucieleśnienie szału i zła. – odparła nieprzekonana Zosia. - … Jeżeli życzysz sobie żebym trzymała się od niego z daleka, to postaram się nie zawracać mu głowy.
Nie chciała się wykłócać o prawdziwą naturę Bjorna bo… Nie znała jej. I Wilhelm też nie.
- Życzę sobie. A co do Bjorna… Zosiu, on za życia wpadał w morderczy szał i był z tego dumny. Nie dla wszystkich… Bestia jest przekleństwem. Niektórzy dobrowolnie weszli w jej objęcia, czasem już za życia. - odparł spokojnie Wilhelm.- Nie pozwól by twoje pragnienia, wpływały na osąd innych osób. Nie szukaj uparcie dobra, tam gdzie go nie ma. Ani zła tam, gdzie byś chciała by było. Bo zawiedziesz się boleśnie.- pogłaskał dziewczynę po policzku.- A tego bym nie chciał.
– Nie jest teraz dumny z atakowania swoich przyjaciół. – skontrowała, co może i zabrzmiało by butnie, gdyby wampirzyca nie spłonęła rumieńcem czując na policzku chłodne palce Koenitza. - … Czy to takie złe, chcieć widzieć dobro w innych? – zapytała retorycznie.
- … Przepraszam, nie masz pewnie teraz głowy do takich dyrdymałów. – spłoszyła się lekko. Ze wszystkimi co miało ich czekać, to naprawdę nie wyglądało na dobrą chwilę by rozmawiać o filozofii. - … Zrobię jak prosisz. Skupmy się na polowaniu lepiej. Muszę znaleźć… Większy miecz, aha, ha. – podrapała się po policzku, lekko zdenerwowana. Głupio było o tym rozmawiać. – No wiesz… Duży potwór, twarda skorupa… Coś ciężkiego, żeby się nie złamało tak łatwo.
- Jakiś ciężki miecz się znajdzie. Ja używam zweihanderów na vozhdy, zwłaszcza na takie jak ten Leszy. Dużych i powolnych. O broń więc się nie martw.- mina rycerza świadczyła o tym, że słowa młodej wampirzycy nie bardzo przekonały.
– Zweinhander? – zdziwiła się Zosia. – To te nowe, tak? Sama trenowałam na półtorakach… Ale, um… Chyba byłby dobry. – przytaknęła po chwili zastanowienia i skupiła się na Wilhelmie. Jej oczy powędrowały po jego zbroi, po czym zarumieniała się, zdając sobie sprawę jak to musiało wyglądać.
– … Czy… Będziesz bezpieczny? – spytała cicho. - Ten potwór… Jest ponoć bardzo silny… A my… Nie możemy cię stracić.
-To nie pierwszy vozdh którego żywot zakończę.- uśmiechnął się rycerz ciepło.-Bardziej martwię się o ciebie czy Jaksę.
– Nie myślę by bił szybciej czy mocniej niż mój stwórca. – wzruszyła ramionami wampirzyca. – I nawet jak coś mi się stanie… To… Najważniejsze jest złamać klątwę, i zakończyć ten konflikt.
-A ja myślę, że tak… uderza mocniej. - ocenił Wilhelm.
– To lepiej nie dać się trafić. – odparła krótko wampirzyca. Unikanie ciosów w strachu przed śmiercią to nie było dla niej nic nowego.
Miast tego postukała zbroje Koenitza.
– Wytrzyma?
- I ona… i ja. Nie tak łatwo mnie zranić.- wyjaśnił z ciepłym uśmiechem Wilhelm.
- … Obyś miał rację. – odparła niepewnie, i pod wpływem impulsu stanęła na palcach by cmoknąć go w policzek. - … Idź już. Musze się przygotować. A nie wypada damy podglądać jak się przebiera. – zażartowała z rumieńcem na twarzy, i wypchnęła go ze swojego pokoju.

* * *

Podrzucając ze znudzenia nożem, Krasicki obserwował jak Borucki upuszcza krwi z krowy do bukłaka dla Zosi. Polowanie na pradawne potwory… Co za szaleństwo. Trzeba być niespełna rozumu by zgłaszać się na ochotnika na coś takiego.
Oczywiście więc jego przełożona musiała się wyrwać pierwsza do tego pomysłu.
…Co to mówiło o nim, jeżeli z własnej woli za nią podążał?
- … Heh.

Borucki zakrył ranę, i zakręcił bukłak. Krew zwierzęcia nie była rzekomo aż tak pożywna jak ludzka. Jeżeli Zofia naprawdę będzie jej potrzebowała podczas walki, to lepiej byłoby podarować jej ludzką, i wmówić że jest końska czy coś…
Ale pomimo nieustannego podejmowania głupich i niepraktycznych decyzji przez ich zwierzchniczkę, Borucki nadal wiernie ją wspierał, mimo że ta nawet nie zapewniała mu własnej krwi. Krasicki nie był do końca pewien, z czego brała się ta lojalność. Pragmatyzm, czy dziewczęca sylwetka wyzwalała w nim jakieś ojcowskie pobudki?
Dziewczynę dało się lubić, ale ten jej nieustanny upór i ograniczony światopogląd sprawiał, że Krasicki zaczynał się zastanawiać czy młoda nie zrobić w końcu czegoś katastrofalnego w skutkach… Z najszlachetniejszych pobudek.

Oby nie.
Może nie był z niego zbyt dobry Katolika, ale modlił do każdego Boga jaki go w tej chwili słuchac, by jednak nie.

* * *

– Nie… Um… Widzi pan, no… Powinien być drogę dłuższy…
Górka pokręcił ze zrezygnowaniem, a kowal Gangreli dalej patrzył na Zofię jakby tej już nie tylko wyrosła druga głowa, co trzecia i czwarta.
– Czy ty się ino dobrze czujesz, dziecko?
– Tak… Po prostu… niech Pan proszę przyniesie najdłuższy miecz, jaki Pan ma… – prosiła dalej załamana wampirzyca.
Górka wydał z siebie gardłowy odgłos, powoli tracąc cierpliwość z obydwoma. Zrezygnowany, kowal wyrzucił ręce w powietrze, i ruszył za zaplecze.

Przyniesiony przez niego miecz długi liczył sobie blisko półtora metra długości, z metrowym ostrzem, i postawiony na sztorc przed Zofią sięgał jej do podbródka. Nie był to Doppelhänder , jak ten o który mówił Wilhelm, ale tym daleko było to rozpowszechnienia się na wschód.
- … Miałam nadzieje że będzie Pan miał coś dłuższego… - mruknęła Zofia.
Mężczyzna wyłuszczył oczy, a dziewczyna pochwyciła ostrze i uniosła je do góry –
Wystawiając nogę do przodu, młoda Brujah skorygowała swoją postawę tak by nie przewrócić się pod ciężarem ogromnego miecza. Zamachnęła się nim parę razy, ale bez większego entuzjazmu. Przytaknęła powoli głowy, jakby akceptując podaną broń, chociaż widać było, że nie bardzo miała ochotę jej używać.
Z punktu widzenia Górki i kowala… Cała scena była absurdalna. Dziewczyna była zbyt wątła by móc dzierżyć tak wielkie ostrze, a jednak robiła to z łatwością… Nie zmieniało to faktu że sam jego rozmiar czyni posługiwanie się nim niepraktyczne, a jednak forma Zofii dobrana była specjalnie pod walkę bronią dorównującą jej rozmiarem… Nie, przewyższającą ją nawet.
– Jeżeli to Panu nie przeszkadza, to… Pożyczę to na bestię. - poprosiła Zofia, a kowal ani myślał odmówić na tym etapie. – Dziękuje.

* * *

Zofia wyprowadziła szeroki zamach, pozwalając by ciężar ostrza niósł ją za sobą. Podskoczyła lekko do przodu, i miecz płynnie przeszedł w następny szeroki zamach. Powtórzyła ten ruch kilku krotnie, odtwarzając wielokrotnie praktykowaną sekwencję ciosów. Taniec śmierci, jak mawiał jej Stwórca.

Kiedy przychodziło co do czego, Brujah przy całym swym uwielbieniu wobec własnej elokwencji, na polu bitwy Brujah często porzucali iluzje finezji. Miast bawić się wyćwiczone manewry, skupiali się wyłącznie na systematycznym wyżynania wroga, z dedykacją żniwiarza zbierającego plony. Każde cięcie rozpłatywało wroga. Kto odważyłby się nawet podejść do takiej bestii by ją zranić?

Nie było na świecie pancerza, które byłoby w stanie zatrzymać dwuręczne ostrze w rękach wampira władającego potencja.
Tak uczył ją jej stwórcy. I mimo że nienawidziła wszystkiego, co próbował jej wpoić, teraz planowała wykorzystać te lekcje w polowaniu na Leszego.

… I zrobi to bez wyrzutów sumienia. Stwory, które oddały się bestii, czy to wampiry, czy Vozhdy, nie zasługiwały na litość.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline