Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2017, 18:34   #192
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Jakiś czas temu.

- Ty skurwysynu jeden. - odezwał się głos w języku wskazującym na pochodzenie imperialne. Po chwili było słychać jakby uderzenie z plaskacza w twarz. Colonsky nie chcąc natykać się na jakąś hałastrę, a do tego rodem z imperium ukrył się w krzakach. Po chwili ukazały się konie ciągnące jakąś nowoczesną platformę. Nie widać było co oni tam wiozą, ale było ich z kilkunastu chłopa, a i po głosach poznać było, że niektóre z tych chłopów to jednak są kobiety tyle że przyodziane w stroje męskie. Najemnicy? - pomyślał Colonsky, a wtem dostrzegł coś poruszającego się w zaroślach. Dużo czegoś. Jakby trochę lepiej traktowano go w Imperium, gdy tam spędzał czas to może i poczułby się do obowiązku ostrzeżenia zbliżających się ludzi o niebezpieczeństwe. A tak to? Wyjebane miał na to. Nie zamierzał narażać się dla jakichś cweli jebanych. Jedyne co z Imperium szło to nowe taktyki oszukiwania kislevskich handlarzy.

Tym czasem Imperialiści jak to Imperialiści mordy zamknąć nie potrafili i zachowywali się jakby byli u siebie. Jakby nie byli otoczeni przez mutantów czających się za niemal każdym krzakiem (no, z wyłączeniem krzaku, za którym czaił się Colonsky - choć aktualnie to nie miał wrogich zamiarów, a raczej wyznawał wobec nich zdrowe podejście wdupizmu). Po chwili z krzaków wybiegła na nich zgraja zwierzoczłeków. Niby to otoczeni, ale błyskawicznie stworzyli szyk bojowy, złączyli metalowe tarcze i nie dali się zaskoczyć. Widząc to Colonsky nie wiedział jak się zachować. Być może te świnie wygrają z chaosem, a wtedy możliwe że go odnajdą w krzakach i będą zadawać niewygodne pytania na przykład czemu ich nie ostrzegł. Z drugiej strony bitwa dopiero się zaczynała, więc wybieganie teraz na pomoc mogło tragicznie się skończyć. Ostatecznie Frederick nic nie zrobił czekając na rozwój wypadków. Najwyżej powie, że srał w krzakach i nie mógł przerwać, choć słyszał walkę.

Walka była sroga. Najemnicy znali się na rzeczy i już po chwili bez strat własnych wyeliminowali pierwszą falę mutantów. Krew i flaki tryskały we wszystkich kierunkach, ale zwierzoczłecy jedynie wyczuwali przeciwników, bo po chwili na głowy najemników spadło kilka pająkopodobnych czegoś tam. Miało to po osiem kończyn zakończonych szpikulcami, tułów jakby rysia, a głowę człowieka. Wtem dwóch wojowników padło, gdy szpikulce wbiły im się w gardła - reszta wygrała ten nagły atak, no ale musiała podnieść tarcze! Na to czekała dodatkowa grupka, która z prymitywnych rurek wystrzeliła jakieś strzałki. Wszystkie strzałki gówno dały, bo wojownicy mieli na sobie misterne kolczugi. Wyglądało na to, że albo to są bardzo drodzy wojownicy albo to byli wysłannicy jakiegoś margrabiego.

Później był kolejny atak tych zwykłych, standardowych mutantów niewiele zmienionych od ludzi, no ale na tyle żeby im łeb urwać przy pierwszym spotkaniu. Ci padali jak muchy, ale ich krew miała jakieś dziwne właściwości, bo tarcze oblane ich flakami zaczęły się topić! Najemnicy stracili połowę tarcz, gdy nagle jedno z drzew obudziło się i chwyciło dwójkę z nich! Macki przypominające gałęzie rozerwały na strzępy dwójkę wojowników. Z lasu zaczęły dobiegać okrzyki mutantów:
- Iä! Iä! Dunkel Jung! Iä! Iä! Dunkel Jung! Iä! Iä! - na co Frederickowi ciarki przeszły po grzbiecie. Nawet nie chodziło o to, że zwierzoludzie potrafili mówić. Nie, to już dawno podejrzewał. Gorzej, że umiały mówić w języku Imperium! Nie dość, że chaos to jeszcze imperialny. Colonsky aż zebrał obfitą melę i splunął na trawę. Nienawidził Imperium. Nienawidził Chaosu. Czas było się jednak zbierać. Frederick zaczął wycofywać się idąc wzdłuż drogi, gdy za jego plecami nastąpiła potężna eksplozja. Huk rozniósł się we wszystkie kierunki, a i jeszcze powstał taki wiatr, że pomimo odległości i wagi to Colonsky upadł jak długi.
- Co do chuja? - powiedział do siebie i przeturlał się na plecy. Okazało się, że ta cała nowoczesna platforma była wypełniona ładunkami wybuchowymi niczym koń trojański! Wypierdoliło potężny kawałek traktu i pobliskie drzewa! Wszystko prócz czterech drzew stojących bezpośrednio przy leju, które drzewami wcale nie były... Dunkel Jung! Mroczne Młode ze śpiewów mutantów. Teraz jednak i śpiewy ustały. Wszystkich co tam byli bliżej rozpieprzyło na kawałki. Wszystkich z wyjątkiem Dunkel Jung, które oddaliło się bezszelestnie.

Colonsky obawiając się powtórnego ataku zdecydował się odstąpić od prób przedostania się do swoich znajomych i powrotu do ekipy, z którą przeszło mu ostatnio pracować. Zanim jednak ten powrót miał nastąpić to potrzebował zjeść, napić się i wymienić gacie. Już miał odejść, gdy z krzaków niedaleko niego wypełzła postać ubrana w kolczugę. To był jeden z najemników. Kobieta jak można było poznać po głowie pozbawionej hełmu. Przynajmniej po połowie, bo druga połowa miała coś bardzo nieprzyjemnego przykrywającego oko, policzek i całe czoło. Z trudem podniosła się, a wtedy w tej narośli pojawiło się wielkie, czerwone oko. Złe oko. Zajmowało powierzchnie połowy jej twarzy, a ona niczym we śnie zaczęła powoli kierować w stronę Colonskyego. Nie miała w rękach żadnego uzbrojenia, ale ramiona wyciągnęła jakby była gotowa do ataku.
- Coś mnie pożera. - wyszeptała w języku Imperium, a Colonsky jej odpowiedział w tym samym języku: - Widzę. - i uciekł. Za sobą słyszał jakby gulgotanie umierającej osoby. Nic za nim nie biegło. Cokolwiek było na jej twarzy pewnie przeskoczyłoby na niego, gdyby się zbliżył - tak przynajmniej podejrzewał i niezamierzał sprawdzać prawdziwości swych domysłów.

-------------------------------------------------------------------------------

Aktualnie w karczemności
- Jak się tu dostałeś? Już po pogrzebie? - zagadnął Wasyl do wojaka, a ten przez chwilę przyglądał mu się próbując przypomnieć sobie jak się nazywa. W końcu nie przypomniał sobie, choć w sumie raptem kilka godzin minęło odkąd ostatnio widzieli się.
- Nie dotarłem. - odpowiedział w końcu i napił się - Te pierdolone mutanty blokują trakty. Gdyby nie jacyś Imperiałowie to wpadłbym w zasadzkę zwierzoludzi, które działały z jakimś w pytę wielkim czymś, a ich flaki roztapiały stal. Próbowałem pomóc Imperiałom, ale to była masakra. Byłbym też zginął, gdyby któryś z nich nie miał beczki z prochem. Eksplozja była potężna, a ja miałem szczęście.
 
Anonim jest offline