Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2017, 13:28   #265
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Pierwszej nocy po powrocie do Phandalin, Joris nie był w stanie zasnąć. Przekręcał się z boku na bok. Wiercił na posłaniu. Wstawał i łaził to w jedną, to znów w drugą stronę i znów się kładł by uświadomić sobie, że sen mimo to nadal do niego nie przychodzi. W końcu zszedł do głównej izby karczemnej i samemu się rządząc, odkorkował jakąś przykurzoną butelczynę, której chlupot budził pewne nadzieje. Ale i to nie pomogło. Przepalanka rozlała się ciepłem po półnagim ciele myśliwego, ale nijak nie wpłynęła na mętlik w jego głowie. Coś mu nie dawało spokoju i za skarby świata nie wiedział co to było. Ręce mu drżały i jakby dygotały od jakiegoś wewnętrznego mrowienia. Wyszedł na zewnątrz by zaczerpnąć wody ze studni. Może to choroba jaka go trawiła? Może te grzyby co się ich w Kopalni nawdychał?
Kołowrotkiem wywindował pośpieszenie wiaderko i już miał chlusnąć jego zawartością sobie na głowę, gdy dostrzegł odbijającą się w wodzie sferę wciąż niepełnego księżyca. I ten widok w jakiś sposób kazał mu się zatrzymać… i uspokoić. Po chwili upuścił wiadro i puścił się pędem do swojego pokoju od razu przetrząsając plecak. Puzderko leżało niemal na samym jego dnie. Otworzył je i wyciągnął zawartość. Przymknął oczy czując ogarniającą go ulgę.
- A niech cię… - szepnął pokręciwszy głową i pocałował medalik pogrążając się w zadumie.


Nazajutrz obudziło go bzyczenie. Bardzo zdenerwowane, trzeba dodać, bzyczenie któremu towarzyszyły co i rusz rzucane równie zdenerwowanym tonem przekleństwa. Wstał dziwnie po tak krótkiej nocy wypoczęty i zadowolony, po czym zszedł do głównej izby karczemnej w nozdrzach już czując zapach placków owsianych i smażonego boczku.
- Coś się stało? - zapytał Toblena, który z zaciętym wyrazem twarzy wszedł z zewnątrz do gospody. Trzymał się za rękę i policzek.
- Nieeee - mruknął - Szerszenie tylko. Już kilka dni temu przyuważyłem, że pod powałę wlatują. Skoro świt więc kiedy śpią, wszedłem na dach i zajrzałem pod strzechę, żeby usunąć gniazdo. Ale ostatecznie tylko je rozzłościłem. Uważajcie jak wychodzić będziecie, bo tną niemożebnie.
Joris pokiwał głową w zamyśleniu. Coś mu przez myśl przeszło, ale nim się do końca ukształtowało, Elsa przyszła z miską gorących placków, ziołowym masłem i dzbankiem zsiadłego mleka. A to jak łatwo się domyślić chwilowo przegnało wszelkie frasunki na wiele mil od myśliwego.

Po śniadaniu podszedł do Tolbena i zaproponował, że sam zajmie się szerszeniami. Gospodarz nie miał nic przeciwko, a Joris od razu zabrał się za pracę. U kowala pożyczył gruby skórzany fartuch i rękawice, u Barthena solidny worek, a od pani Alderleaf starą maską pszczelarską. A po skończonej pracy… skierował się do Śpiącego Olbrzyma.

Już stając w progu zwrócił na siebie uwagę nielicznych górników i samej Gristy. Co z resztą wcale nie było takie dziwne. Odziany bowiem był cały czas w swój szerszeni rynsztunek, a zamiast tobołka niósł ze sobą gruby zawiązany i wściekle pobzykujący worek. I to właśnie na widok tego worka ci z obecnych tu górników, cofnęli się mocno pod ścianę trzeźwiejąc momentalnie, a sama krasnoludzica wyraźnie zaniemówiła. Joris podszedł do niej, zarzucając worek na kontuar.
- A powitać! - zawołał wesoło - Pokój by mi się zdał. Dla mnie i moich małych kompanionów. Znajdzie się coś?
- Zdurniałeś??! -
warknęła krasnoludzica - Zabieraj mi to stąd szybko!
- Nie wydaje mi się -
odparł Joris rozglądając się leniwie po przybytku - Słyszałem, że Śpiący Olbrzym to odpowiednie miejsce dla takich typków co to nie wahają się wrazić żądła niewinnemu człowiekowi. Że tu dla takich gościna i schronienie zawsze czeka… Tak. Będzie im tu zdecydowanie dobrze.
Co rzekłszy zabrał się za odsupływanie worka.
- Przecież ciebie też pogryzą głupku - wypaliła, choć bez przekonania w głosie Grista.
Joris w odpowiedzi odsłonił poznaczone czerwonymi kropkami przedramię, które jednak nie nosiło żadnych znamion opuchnięcia.
- Nic mi nie zrobią - stwierdził zdejmując pierwszą pętlę sznura.
Krasnoludzica na ten widok odruchowo cofnęła się potykając jednak o jakiś taboret i lądując tyłkiem na podłodze, a ci górnicy, którzy nie umknęli wcześniej, zrobili to teraz.
- Stój!!! Czekaj!!! Ja nie wiem o co chodzi! - zawołała.
- Nie wiesz? - Joris zatrzymał się i obchodząc kontuar stanął nad oberżystką - To ja ci powiem o co chodzi. Jesteś owłosioną, zaropiałą kurzajką na honorze krasnoludzkich kobiet. Podszytą tchórzem dupę sprzedałaś okolicznym łotrom, którzy handlują dziećmi. Ale teraz ich już nie ma. Wybici co do jednego. A ty jesteś ostatnią, która z nimi trzymała. I zasłużyłaś na ten jad, który sama tu sączyłaś.
Ściągnął worek z kontuaru i zawiesił go nad nią. W kilku miejscach było już widać potężne żuwaczki pracowicie usiłujące przeciąć włókna tkaniny.
Grista zacięła hardo usta, ale mimo to i tak podpełzła do ściany i niemając już dalszej drogi ucieczki, zasłoniła twarz rękami w ostatecznym geście obrony.
Po chwili milczenia jednak, jedyne co usłyszała to brzdęk metalu. Odsłoniwszy oczy, dojrzała leżący na podłodze sygnet z symbolem głowy byka.
- Co to?
- To znaczy -
odparł Joris - Że ktoś mnie nauczył, że zawsze umiecie się przekuć w coś lepszego.
Zabrał worek i ruszył w kierunku wyjścia z gospody.
- Jeśli jeszcze raz pomożesz jakimś zwyrodnialcom, to znajdę drugie gniazdo i zamknę cię z nim w wygódce.
Wychodząc skierował się prosto do pobliskiego lasu by wyrzucić szerszenie, a potem do siostry Garaele. Po odtrutkę.


Następne dni były dla myśliwego wirem pracy. Z Mardukiem wybrali się do zamku Cragmaw upewniając się, że kryjówka i ruiny nie mają nowych lokatorów i zabierając pozostawione tam łupy. Po drodze Marduk entuzjastycznie planował naprawę znalezionych zbroi, namawiał Jorisa na odkupienie rękawic siły ogra i co najbardziej zaskoczyło i chyba trochę wzruszyło myśliwego, obiecał odstąpić mu swoją magiczną zbroję.
Zaplanowali też wspólnie z dziewczynami wizytę w orczym klanie, którego wytropienie Joris wziął na siebie. Nie omieszkał pod pretekstem przepatrywania dróg towarzyszyć Tori przy jej kolejnych wędrówkach do jaskini banshee. Zaproponował, że sam pójdzie do upiorzycy, ale półelfka najwyraźniej chciała zrobić to samemu, a Joris tak długo jak kapłanka nie zwątpi, zamierzał uszanować tę wolę. Powtarzali więc eskapady co jakiś czas umilając sobie oczekiwanie spacerami po ruinach Conyberry i pobliskich uroczyskach, a także regularnie na tę okoliczność zakupywanym gąsiorkiem pigwóweczki, która doskonale pasowała do placków owsianych pani Stonehill i obficie w okolicy rosnących orzechów laskowych i poziomek.
Odciążył trochę Sildara i Darana ze szkolenia mieszkańców Phandalin w walce strzeleckiej i fechtunku. A i nie puścił samej do kopalni Turmaliny, która zdawała się wiązać z nią bardziej przyszłościowe plany. W końcu miał też do pogadania z Gundrenem…

- Ja z taką sprawą panie Rockseeker - zaczął dosiadając się do pogrążonego w jakichś wyliczeniach krasnoluda - Chodzi o jeden procent przynależny Yarli. Ustaliliśmy, że chcemy go przyznać na potrzeby miasteczka. Sami rozumiecie, że kopalnia będzie potrzebować Phandalińczyków, a Czarny Pająk na pewno nie był jedynym, który się nią interesował. Przyda Wam się silny sojusznik w okolicy, prawda? Tylko sobie myślę, żebyście nie wspominali o tym burmistrzowi. Myślę, że lepiej o potrzebach Phandalin będą wiedzieć pan Edermath, albo pani Mirna Dendrar. Ale to już z nimi ustalę, w porządku?
Krasnolud zdawał się z opóźnieniem odbierać słowa myśliwego tym bardziej, że dotyczyły złota, które on jakoby miał oddać jakimś obcym ludziom. Ale nie mógł zapomnieć, że słowo dał. A przyznać teraz jeden procent Yarli, która oddała życie za Thardena, sobie, nawet w kupieckim rozumowaniu musiało budzić zastrzeżenia krasnoluda.
- To zostawiam Was na razie bo widzę żeście zapracowani.

Jedna jeszcze myśl nie dawała myśliwemu spokoju. Kto rozpowiedział o sekrecie Rockseekerów światu, tak że zwiedział się o nim Czarny Pająk? W Phandalin były cztery osoby, które myśliwemu w tej sprawie zdawały się… podejrzane. Pierwszą oczywiście była Grista. Karczmarka mogła wiele usłyszeć od górników i łatwo wieść dalej przekazać za odpowiednią opłatą. Drugą osobą był burmistrz. Chciwiec od początku nie chciał się naprzykrzać Czerwonym i uspokoił się dopiero gdy wszyscy padli. Dzięki czemu nikt nie wygada jego sekretu. Nie skreślał też Halii Thorton, której sklep górniczy był ponoć omijany przez Czerwonych. Czemu? W końcu też na ostatnim miejscu nadal był Sildar Hallwinter. Joris nie rozumiał jak stary najemnik mógł namawiać Gundrena, żeby porzucili ich w kopalni. Było mu trochę głupio podejrzewać starego wojownika, ale… do licha. To było najbardziej oczywiste, że o odkryciach Rockseekera wiedział najwięcej…
Myśląc jednak nad tym wszystkim coraz intensywniej czuł, że tylko głowa go zaczyna boleć, a do żadnych mądrych wniosków nie dochodzi. Postanowił więc nie wygłupiać się i podejść do sprawy zgodnie z duchem swojego powołania. Krótko mówiąc zastawił na zwierzynę pułapkę.
Wieczorem podczas wspólnej z licznymi górnikami kolacji głośno oznajmił machając nad głową zapiskami drowa, że znaleziony został dziennik Czarnego Pająka. I że choć odszyfrowanie go zapewne trochę czasu zajmie, to umożliwi to zapobiegnięcie na przyszłość kolejnym Czerwonym, goblinom, orkom czy innym zagrożeniom, a także ujawni wszystkie ich sekrety i kryjówki. Po czym przez kolejne noce nakładał na zapiski czar Alarm, czym prawie przyprawił lokalnego kowala o gorączkę, bo ileż można dzwoneczków wytapiać gdy normalnie się podkowami zajmuje.

Wreszcie Jorisowi przyszło zmierzyć się z największym wrogiem znanym poszukiwaczom przygód i awanturnikom.
- Dom.. - powtórzył za kapłanką z naręczem obiecanych jej tego pierwszego dnia gdy się poznali świstaków. Wśród zdobyczy nie zabrakło też dwóch bobrów, bo choć o nich wonczas nie wspominała, to myśliwy wiedział z czasów jeszcze gdy pomagał ich wioskowej czarownicy, że świetnie ich sadło nadaje się na sporządzanie maści - Jesteś pewna Tori? Bo wiesz… jeśli Gundrenowi wszystko się uda tak jak sobie zamarzył to Phan może z cichego miasteczka zmienić się zupełnie. W silnie bijące serce handlu kruszcami, klejnotami czy co tam Turmalina będzie wytwarzała. Może byśmy… znaczy może byś jeszcze…Znaczy ja…
Chciał coś powiedzieć, ale gdy za kolejnym razem zdanie mu się urywało, uśmiechnął się przepraszająco i wzruszył ramionami.
- Chyba się w tobie zakochałem, Tori.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline