Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2017, 21:13   #73
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Noc była pogodna, choć mroźna. Gdy grupa przyjaciół wysiadła z taksówki przed siedzibą Zakonu, owiał ich lodowaty wiatr ze wschodu.
Taksówkarz i tym razem obdarzył ich pogardliwym spojrzeniem. To miejsce, ewidentnie musiało mieć złą sławę.
Lokaj w czarnej liberii czekał już przy bramie z pochodnią w dłoni. Ukłonił im się nisko, gdy go mijali.
- Państwo znacie drogę. Pan Allan powita was w progu - oznajmił surowym tonem.
Przed głównym wejściem do budynku stało jeszcze dwóch lokajów, którzy także trzymali w dłoniach pochodnie.

- Witam szanownych gości - rzekł z uśmiechem mężczyzna w trudnym do określenia wieku. Ubrany był w czerwoną, tybetańską kaszaję, a w prawej dłoni trzymał krótki sznur modlitewny.
- Czekaliśmy nas was z niecierpliwością. Nie codziennie bowiem, tak znamienici goście bywają -naszych skromnych progach. Wejdźcie i rozgoście się.
Eleonora, a za nią cała reszta weszli do środka. W holu panowało przyjemne ciepło oraz unosił się znany im już zapach opium.
U podnóża stała także ubrana w czerwoną kaszaję kobieta, która gościła ich popołudniu.
Zbliżyła się do Eleonory i podając jej dłoń na powitanie, szepnęła:
- Cieszę się, że nie stchórzyłaś moja droga.

Służący odebrali wierzchnią odzież, a gospodarz zaprosił wszystkich do małego salonu.
- Usiądźcie proszę - rzekł dłonią wskazując zabytkowe fotel - Jestem Ananda Metteyya, choć jako profani, możecie mi mówić Allan.
Stojąca za nim kobieta zachichotała cicho.
- Moinę już poznaliście - wskazał dłonią znaną im już kobietę. Ta ukłoniła się teatalnie, nie przestając chichotać.
- Cissss - uspokoił ją gospodarz - Odpocznijcie chwilkę po podróży. Służba zaraz poda wam rozgrzewające wino. Ja tym czasem udam się przygotować wszystko na wasze oficjalne powitanie. Zatem, proszę wybaczcie mi, ale muszę was na chwile opuścić. Gdybyście czegoś potrzebowali, to Moina spełni wasze wszystkie zachcianki.
- Z nieskrywaną przyjemnością - syknęła lubieżnie kobieta.
Lady Howard odprowadziła Allana Benneta przenikliwym spojrzeniem. Nauczyciel Alistera Crowleya, jego mentor i człowiek, który wprowadził go do Hermetycznego Zakonu Białego Brzasku. Mogła się go spodziewać, w zasadzie powinna się go spodziewać, choć nie przypominała sobie by informacja o jego wyjeździe do Paryża do niej dotarła. Dlaczego nie skojarzyła imienia, kiedy ta kobieta je wymówiła? -Ostatnie wydarzenia za mocno się na niej odbiły, powinna się bardziej skupić.
- Naszego oficjalnego powitana? Trudziliście się wydaniem przyjęcia? – zapytała kobietę uśmiechając się łagodnie, przez co wydawała się być całkowitym przeciwieństwem brunetki, do której się zwracała.
- Jak już wspomniał Allan, nie co dzień miewamy tak znamienitych gości. Takie osobistości wymagają specjalnego potraktowania - wyjaśniła - Czyżbyś się czegoś obawiała moja droga?
W tym momencie dwóch służących wniosło obiecany rozgrzewający trunek. Wino pachniało aromatycznymi ziołami i przyprawami.
- A powinnam? - wyraz twarzy Eleonor się nie zmienił, jedynie przechyliła głowę uważnie przypatrując się Moinie.
- Jeżeli serce twe czyste, to nic złego cię nie spotka - odparła tajemniczo.
- To chyba moment, w którym moglibyśmy zadać filozoficzne pytanie na temat natury czystości serca, jak je określić, jak zbadać, czy zależy to od oceniającego, czy też od ocenianego? Zgodzicie się? - brytyjka uciekła spojrzeniem w bok odwracając się do Franza i Rity.
- Na szczycie dziewięciu łuków stoi ten, co waży ludzkie serca, ten co w mroku widzi i sekrety zna. - wyrecytowała niemal mechanicznie Moina.
Rita wzruszyła jedynie ramionami w odpowiedzi na pytające spojrzenie Eleonor. Chwyciła za kieliszek wina i upiła spory łyk, czekając na dalszy rozwój sytuacji.
Franz delikatnie podziękował:
- Dziękuję, ale Francuzi nie potrafią robić gluhwein.

Nie było okazji do kontynuowania filozoficznej dysputy, gdyż nagle rozległ się donośny dźwięk gongu.
- Musimy ruszać moi mili - rzekła Moina - Proszę za mną.
Kobieta poprowadziła grupę przyjaciół wąskim korytarzem, którego podłoga została w wyłożona biało-czarnym marmurem, ułożonym w hipnotyczny wzór.

[media]http://static.tumblr.com/66281a7a84f3a97f9b909e599af0bc57/zpzwa6g/Ag0npdgcy/tumblr_static_f1gwatno2lkowgswwow40k484.gif[/media]

Przy dłuższym patrzeniu na podłogę wzór zdawał się falować, wykrzywiać i zmieniać. W głowie pojawiał się pulsujący ból i nawet odwrócenie głowy, czy zamknięcie powiek nie pomagało.
Moina doszła do końca korytarza. Zatrzymała się przy ścianie i oparła się o nią. Już po chwili część ściany przesunęła się odsłaniając ukryte wcześniej drzwi.
Moina pchnęła je mocniej i oczom wszystkich ukazały się długie wąskie schody, prowadzące w dół.
- Zapraszam - rzekła dłonią wskazując schody. - Allan już na was czeka.

Eleonora szła pierwsza, a za nią reszta grupy. Nogi jej zaczęły drżeć,a puls znacznie przyspieszył. -
Po pokonaniu schodów dotarli do niewielkiej kwadratowej sali. Tutaj podłoga również była ułożona z białego i czarnego kamienia, ale tym razem był to klasyczny wzór szachownicy.
Na ścianie na wprost schodów umieszczono misterny, wielobarwny witraż przedstawiający Bafometa. Po lewej i prawej stronie witraża stało dwóch starców w czarnych rytualnych szatach.
Ponownie rozległ się dźwięk gongu. Tym razem o wiele donioślejszy i wyraźny.
- Ateh, Malkuth, Geburah, Le Olam, Amen
Przed mną Rafael,
Za mną Gabriel,
Po mojej prawicy Michael,
Po mojej lewej stronie Auriel!
A przede mną płonie Pentagram.
Usłyszeli głos Allana Benneta. Stał on po ich prawej stronie ubrany w jednolite białe szaty, a jego twarz skrywała czarna maska. Na przeciwko niego, przy lewej ścianie stał rząd dziesięciu osób ubranych w takie same szaty, ale koloru czarnego. Ich twarze również skryte były za maskami.
Cała grupa odpowiedziała mu jednym chórem:
- Ateh, Malkuth, Geburah, Le Olam. Prowadź nas!
Allan Bennet uniósł dłonie w górę. W jego lewej dłoni zalśnił srebrny sztylet.
- Sąd rozpoczęty - krzyknął - Ty, który stoisz na dziewięciu łukach wejrzy w nasze serca i prowadź do prawdy. Eleonoro MacGregor Mathers, córko Samuela stajesz przed nami, by odpowiedzieć za grzech swego ojca. A wy stojący po jej prawicy, biorę was na świadków tego procesu. Eleonoro MacGregor Mathers powiedz nam, kiedy widziałaś ostatni raz swego ojca?
Lady Howard Zmrużyła oczy. Cały czas podczas rytuału milczała ze spokojem malującym się na twarzy, chociaż jej serce trzepotało w piersi, jak u zapędzonego w kozi róg królika, który zaglądał śmierci w oczy. Patrzyła na Allana Benneta jasnymi oczami i kilkanaście uderzeń rozszalałego serca minęło nim zadała pytanie.
- Żywego?
- Kiedy ostatni raz widziałaś swego ojca? Ponawiam pytanie - odparł Bennet donośnym głosem.
- dwa lata, trzy miesiące i piętnaście dni temu - odpowiedziała w końcu, powieka nawet nie zadrgała gdy wymieniała dokładną liczbę dni jakie upłynęły od ich ostatniego “spotkania”.
- Wedle mojej wiedzy, to spotkanie to miało miejsce już po jego oficjalnej śmierci. Prawda?
Eleonor starała się nie oglądać na swoich przyjaciół, co więcej ze wszystkich sił ignorowała ich obecność w pomieszczeniu.
- Zgadza się.
- Przyznajesz zatem, że jego śmierć była mistyfikacją? Czy brałaś osobiście udział w tej maskaradzie?
Zmrużyła gniewnie oczy, a dłonie o wypielęgnowanych paznokciach zamknęły się w pięści.
- Nie i nie. Mój ojciec nie żyje od ponad czterech lat i kto, jak kto, ale Ty, Allanie Bennet, powinieneś wiedzieć, że zobaczenie się z kimś po jego śmierci jest możliwe.
- Nie o moją wiedzę tu chodzi, a o prawdę - rzucił surowo Bennet - Czy wobec takiego oświadczenia możemy przyjąć, że nadal masz z nim kontakt?
- Nie - pokręciła głową, z trudem panując nad twarzą, by nie wykrzywić jej w grymasie wściekłości wymieszanej z głębokim, pierwotnym, smutkiem.
- i nie będę miała.
- Czy ojciec wtajemniczał cię w sprawy Zakonu?
- Nie.
- Twierdzisz zatem, że nie wiesz nic o jego działalności i czynach, jakich się dopuścił?
- Tak właśnie twierdzę, bo taka jest prawda - stwierdziła twardo.
- Nie twoją rzeczą oceniać, co jest prawdą, a co nią nie jest. Prawda obroni się sama. - syknął złowrogo Allan - Czy wiesz, czym jest Róża Thule?
Angielka westchnęła ciężko by zaraz ze świstem wypuścić powietrze. Powoli zaczynała mieć tego dosyć.
- Nie.
- Wiedz zatem, że twój ojciec ukradł ten starożytny artefakt i zaraz potem sfałszował swoją śmierć. -Zapytam, bo tego wymaga procedura. Czy wiesz, gdzie twój ojciec ukrył Różę Thule?
- Skoro nawet nie wiem, czym jest skąd mogę wiedzieć, gdzie została ukryta. To absurdalne! - powiedziała zirytowana, nawet lekko podnosząc głos.
- Dość! - krzyknął jeden ze starców przy witrażu Bafometa - Dość! Po trzykroć dość! Usłyszeliśmy dość kłamstw. Niech ten, co widzi w mroku wyda wyrok.
- Zamykam obrady - oznajmił Allan Bennet - Eleonor MacGregor Mathers, córko Samuela wystąp i ukaż swe serce temu, który spoczywa na dziewięciu łukach!
Rita nie bardzo wiedziała, co się działo. Wiedziała jednak, że oskarżanie Eleonor i zmuszanie do ponoszenia kary za działania jej ojca było co najmniej niesprawiedliwe.
Złapała więc przyjaciółkę za rękę, zanim ta w ogóle zdążyła postawić pierwszy krok i wystąpiła przed nią.
- To jakiś absurd! Eleonor nie będzie odpowiadać za działania swojego ojca, bo niby na jakiej podstawie?! - rzuciła w stronę Allana, obrzucając go wojowniczym spojrzeniem.
- Ius sanguinis - odparł bez namysłu Allan Bennet.
- Bzdura - wycedziła Rita, wciąż świdrując wzrokiem Benneta. - Nie wiem w jakim świecie żyjesz, ale mamy dwudziesty wiek i takie sprawy rozwiązuje się w zupełnie inny sposób.
Rita nie zamierzała pozwolić, by jej przyjaciółce coś się stało.
Franz wsadził rękę do kieszeni, by sprawdzić, czy jego mały, poręczny rewolwer jest na miejscu.
- Prawo krwi ma zupełnie inne uzasadnienie, niż odpowiedzialność za czyny rodziców panie Bennet. Mam nadzieję, że to tylko nieco ekscentryczna i dziwaczna zabawa, bo jeśli cokolwiek się stanie Eleonor, to zapewniam Pana, że pójdzie Pan siedzieć i swoje rytuały będziesz Pan odprawiał w celi trzy na cztery z rosłym, wytatuowanym akolitą.
Franz wyciągnął i zapalił papierosa.
- Dość. - głos Lady Howard był stanowczy, zupełnie nie pasujący do kruchej kobiety, na jaką wyglądała.
- Jeśli mówię prawdę, a tak jest - podkreśliła ten fakt - to nic mi się nie stanie. Prawda Panie Bennet?
O dziwo słowa oburzenia i groźby, nie wywołały żadnej, ani ze strony Benneta, ani pozostałych członków ceremonii.
Przez kilka sekund panowała nieznośna cisza. W końcu Bennet rzekł unosząc w górę srebrny sztylet.
- Wystąp zatem -Eleonor MacGregor Mathers - opuścił dłoń, sztyletem wskazując miejsce pośrodku sali.
Eleonor na drżących nogach ruszyła do przodu.
Gdy stanęła pośrodku niewielkiej sali, Bennett ponownie uniósł sztylet w górę i krzyknął:
- NIech się stanie sąd! - przy tych słowach wykonał zamaszysty gest dłonią.
Z jego dłoni wyleciał jakiś pył, który szybko opadł na posadzkę. Gdy tylko to się stało, wokół Eleonor zapłonął ognisty krąg. Witraż z misternym wizerunkiem Bafometa również nagle rozbłysnął wewnętrznym blaskiem. Wzrok Eleonor skrzyżował się z wzrokiem portretu.
Franz, Rita i Paulina instynktownie cofnęli się o krok przed nagle pojawiającym się ogniem.
Franz i RIta kątem oka zauważyli, że stojący po lewej stronie uczestnicy ceremonii znikają w niewielkich drzwiach, których jeszcze przed chwilą nie było. Ku ich zdziwieniu zniknął także Bennet.
Rita delikatnie szturchnęła Franza i wskazała na drzwi, za którymi zniknęli Bennet i pozostali. Z jednej strony nie chciała opuszczać Eleonor, z drugiej jednak niewiele mogła jej pomóc, kiedy ta otoczona była przez płomienie.
Spojrzała więc znacząco na Franza, po czym ruszyła w kierunku drzwi. Ciekawość nie pozwalała jej tego zignorować.
- Weź Paulinę, ja zostanę na wszelki wypadek. - mruknął Franz.

~*~

Pauline wyszła z francuskiej siedziby Zakonu z mieszanymi uczuciami. Wraz z przyjaciółmi zyskali wszak potrzebne im informacje o szlachcicu, ale niestety, musieli także wyjawić sekrety Simulacrum okultystom – czy były bezpieczne w ich dłoniach? Czy w przyszłości (bliższej lub dalszej) nie staną się żądni mocy i nie przyjmą roli, którą teraz pełniło Bractwo Bez Skóry? Tylko czas mógł to pokazać.

Teraz przed doktor historii stało inne wyzwanie – zaplanowanie sobie weekendu. Paryż wiele oferował, a czasu wbrew pozorom wcale nie było tak dużo, więc kobieta musiała sobie wszystko dokładnie przemyśleć. Na pewno chciała odwiedzić Luwr i zobaczyć najważniejszą bodaj jego ekspozycję, to jest słynną na cały świat Mona Lisę. Chciała też przespacerować się Polami Elizejskimi, a także odwiedzić czynne księgarnie (miała nadzieję, że na jakieś natrafi) i kupić sobie jakaś książkę po francusku. Miło byłoby także zagościć w francuskich restauracjach i spróbować osławionej francuskiej kuchni. Poza tym, Pauline musiała mierzyć siły na zamiary i dużo wypoczywać, wszak ciągle dolegała jej rana postrzałowa.

Miała trochę wyrzutów sumienia, że nie zajmie się przez ten czas poszukiwaniami w Narodowej Bibliotece, ale jedynym wyjściem by skorzystać z jej zbiorów w tym czasie byłoby włamanie się do niej, a tego robić nie zamierzała w żadnym razie.

To chyba nie grzech trochę wypocząć, prawda?
 
Kaworu jest offline