Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2017, 18:02   #22
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Wybacz, na śmierć zapomniałam, że miałam cię nauczyć się posługiwać sztućcami. - Szepnęła cicho, stając za jego krzesłem. - Dobrze, że nie chwyciłeś łyżki, nie chciałabym byś ośmieszał się przy Dosett.
- Wiesz, jak coś jest płynne, znaczy że trzeba łyżką, co nie
? - stwierdził. - Jednak doskonale zdaję sobie sprawę, że jest sto różnych potraw oraz że jecie je różnymi sposobami. Dlatego warto, żebym wszystko to poznał.
- Już samo chwycenie sztućca, dużo zdradza o tym z jakiej klasy społecznej jesteś
. - Charlie przystanęła po jego prawej stronie, mogąc dobrze widzieć ponad jego ramieniem. - Duże kęsy mięsa powinieneś rozdrobnić, krojąc nożem i pomagając sobie widelcem, - Nachylając się nad jego ramieniem wskazała mu kolejne elementy zastawy. - Potem można zjeść resztę łyżką. Zaczynasz od skrajnych sztućców.
- Rozumiem, oczywiści
e - spróbował zapamiętać. - Chyba muszę po prostu poćwiczyć - Gaheris wiedział, iż jest niezwykle zręczny, więc jeśli parę razy spróbuje, jego dłonie poradzą sobie bez problemu manipulując sztućcami. - Wprawdzie nie rozumiem, po co wam ten trójząb, czy czworoząb, jednak jeśli takie macie zwyczaje, muszę się wszystkiego nauczyć.
- Damy często jadają w rękawiczkach, możesz sobie wyobrazić jakby to wyglądało, gdybyśmy jadły palcami. Chwytaj sztućce, pokaże ci jak to powinno wyglądać
.

Gdy tylko wampir wykonał polecenie, Charlie nachyliła się nad nim od tyłu. Poczuł na plecach jej piersi, a jego nos zaatakował delikatny zapach kobiecych perfum. Powoli ułożyła odpowiednio jego palce, a sztućcach, pozwalając mu przyzwyczaić się do chwytu. Widać było, że nie pokazuje, tych czynności po raz pierwszy i wampir mógł sobie tylko wyobrazić jak “młody, dzielny John”, którego uczyła, znosił takie zabiegi.
- Spróbuj coś pokroić, przytrzymując to widelcem, dobrze?

Więc spróbował. Początkowo szło średnio ze względu na widelec, ale naturalna zręczność pozwoliła przełamać pierwsze nie najbardziej udane próby. Oczywiście wszystko to zabiera trochę czasu. Wykonywanie jej poleceń jednak nie przychodziło mu zbyt trudno, wszak operowanie widelcem wcale nie było trudniejsze od posługiwania się choćby gęsim piórem, więc uczył się bez większego problemu. Charlie cały czas czuwała nad nim, opierając się delikatnie o jego plecy. Najtrudniejsze zaczęło się, gdy już jako tako zaczęło mu wychodzić i kobieta w dziwaczny sposób odchyliła jego serdeczne palce tak, by nie stykały się ze sztućcami.
- Poćwicz tak, a ja zjem, dobrze? - Ucałowała go w czubek głowy, też najwyraźniej w odruchu i zajęła miejsce naprzeciwko.
- Doskonale, smacznego - potwierdził. Spokojnie więc zabrał się za robotę. Poprosił jeszcze, żeby ponownie pokazała, zaś później zaczął trening skupiając się mocno na nauce. Takie ustawienie palców nie było dla niego naturalne, jednak też nie stanowiło jakiegoś większego problemu. Charlie cały czas zerkała na niego z uśmiechem, wyraźnie z niego dumna.
- Ty i te twoje sprawne paluszki. - Sięgnęła do głębokiego naczynia i chochlą nalała sobie jeszcze. - To jest waza… ach, żeby moi pozostali uczniowie tak szybko to wszystko łapali. Wiesz ile zajmuje takiemu dziecku, opanowanie choćby podstaw?
- Pamiętaj, że ja potrafię jeść właściwie, nawet bardzo dobrze, tylko trochę inaczej, zaś dziecko nie umie wcale. Wyobraź sobie, że znasz coś doskonale, później zaś musisz się nauczyć czegoś podobnego. Pójdzie ci to znacznie szybciej, niż jeśli byś kompletnie nic nie wiedziała, zaś sam styl ruchu był dla ciebie obcym. Ponadto faktycznie, potrafię być dosyć zręczny, każdy rycerz musi
- powiedział dumnie.
Charlie uśmiechnęła się, najwyraźniej zajęcie myśli czymś innym bardzo poprawiło jej nastrój.
- Łokcie przy sobie i wyprostuj się. Zjem jeszcze trochę i zawołamy Pana Halbarda.
- Oczywiście, kuzynko
.

Później spokojnie, jak gdyby nigdy nic Gaheris powtarzał kolejne sekwencje ruchów robiąc to coraz szybciej, sprawniej, pozornie naturalniej. Kwestia wpraw oraz ilości powtórzeń, aby wyszło to zupełnie normalnie.
- Wspominałaś Charlie, że sposób trzymania sztućców pokazuje klasę społeczną. Właściwie jaką klasę pokazuje to, czego mnie uczysz?
- Arystokrację
. - Kobieta odłożyła sztućce i przetarła usta chusteczką. - Zazwyczaj uczę dzieci arystokracji, albo bogatych mieszczan. Któregoś dnia poproszę Pannę Dosett by podała nam pełen posiłek, byś zobaczył jak to wygląda. - Zamyśliła się. - Chyba pęknę wtedy jak to zjem. Narażasz na szwank moją figurę. - Pogroziła mu palcem, jednak w jej głosie pojawiło się rozbawienie.
- Wydaje mi się, kuzynko, że tak energiczna osoba jak ty, nie będzie miała problemu ze spaleniem tych dodatkowych porcji żywności. Tym bardziej, że lubimy dodatkowo długie, nocne spacery. Zaś pełny posiłek, bardzo chętnie - miał ochotę spróbować miejscowe potrawy.
- Powiedziałabym, że “spalam” te dania w innych momentach
. - Charlie uśmiechnęła się od stołu. - Przelej proszę swoją porcję z powrotem do wazy, co by nasz gość nie zastanawiał się dlaczego kazaliśmy mu tyle czekać, nic nie zjadłszy.
Kobieta podeszła do sznura i pociągnęła za niego. Po chwili rozległ się znajomy dzwonek. Do wyczulonych uszu wampira, dotarło też poruszenie na parterze. Charlie podeszła do stolika, przy którym wcześniej czytała i zabrała z niego notatnik, ukrywając go między księgami.
- Któż to taki? Pewnie wspomniany pan Halbard. Czy to ów krawiec? - spytał.
- Owszem.
U drzwi rozległo się pukanie.
- Zapraszam!


Do pokoju wparował starszy, elegancko ubrany mężczyzna, a tuż za nim sporo młodszy chłopak, który bez problemu mógłby być jego wnukiem.


Ten drugi niósł, przerzucone przez ramię, spore kawałki zwiniętych materiałów, oraz walizkę, która prawie sunęła po ziemi.
- Nareszcie! Panno Ashmore, nie dość, że sprowadza mnie pani o takiej godzinie, to jeszcze każe czekać. - Staruszek mówił do Charlie, ale swoje kroki skierował wprost na wampira. - Pan musi, być tym legendarnym Panem Ashmore, jak mniemam. James Halbard, do usług.
Gaheris wiedział, że witać się powinien uchylając kapelusza, jednak nie posiadał takowego, dlatego po prostu powiedział.
- Witam pana mości Halbard oraz proszę wybaczyć kuzynce, to ja naciskałem, ona zaś twierdziła, że jest pan wyjątkowy pod względem umiejętności oraz pańskiego fachu. Chciałbym się właśnie oddać w pana wspaniałe dłonie - Gaheris wykazywał się uprzejmością.
Halbard machnął ręką, ale widać było, że jego ego zostało połechtane.
- Niech Pan raczy zdjąć surdut i kamizelę, zdejmiemy miary. Alfred! - Starszy mężczyzna krzyknął tuż obok wampira, narażając wrażliwy wampirzy słuch na szwank. Chłopak spiął się, ale szybko ułożył wszystko. Tkaniny na sofie, a walizkę na ziemi. Szybko otworzył ja czegoś w niej szukając. Charlie przysiadła na jednym z foteli.
- Nie wiem czy Panna Ashmore zdradzała moje referencje, ale prowadzę swój zakład od ponad 40 lat. - Halbard, wyraźnie kręcił się zniecierpliwiony. Lekko poirytowany zerkał w stronę chłopaka, wzdychając ciężko. - Ostatnio szyłem smoking Lordowi Basing. Wspaniała tkanina.
- Niewątpliwie panie Halbard, niewątpliwie
- przytakiwał lekko ubawiny Gaheris. Krawiec był podobny do wszystkich mistrzów swojego fachu, tak samo pewny siebie, nadęty oraz bardzo fachowy.
- Panna Ashmore naciskała by koniecznie sprowadzić, Panu podobną. - Kontynuował krawiec, zaś Charlie uśmiechnęła się. - Zapewne widziała Pani strój, będąc w odwiedzinach u lorda?
- Jakoś tak się udało. Ale proszę, nie przejmujcie się mną tylko róbcie swoje.
- Fakt, faktem… Tkaninę strasznie trudno sprowadzić. Udało mi się zdobyć podobny jedwab
. - Halbard westchnął ciężko, a młody Alfred znalazł cieniutką tasiemkę, wyciągnął też kawałki płótna i nożyce. - Panna Ashmore naciskała też na czerwony, haftowany jedwab na kamizelę. - Mężczyzna wskazał na leżące na sofie tkaniny, wykonując zamaszysty ruch, który o mały włos nie zabił biednego Alfreda. Który zlękniony podszedł do wampira.
- Czy… czy mógłby Pan zdjąć surdut? - Chłopak zerkał na Gaherisa niepewnie.
- Oczywiście, proszę mi wybaczyć, mistrzu - szybko przygotował się tak, jak oczekiwał krawiec. Zapewne najpierw musiał go pomierzyć. Staną więc swobodnie przed nim. Chłopak szybko zaczął zdejmować miary, skrzętnie notując coś w notatniku, który wyciągnął z jakiejś wewnętrznej kieszeni. “Wielki” Halbard kręcił się pokoju, rozglądając się z zaciekawieniem. Wampir widział jednak, że jego wzrok raz na jakiś czas ucieka w stronę chłopaka.
- Pr.. proszę stanąć w lekkim rozkroku, Panie Ashmore. - Gdyby nie wampirzy słuch, Gaheris chyba nie usłyszałby polecenia, tym bardziej że sekundę później pojawiło się potężne fuknięcie Pana Halbarda.
- Jednak… Panno Ashmore, nadal uważam, że dwa dni to za krótko na uszycie takiego stroju. Smoking Lorda Basing szyty był tydzień.
- Dla pana? Dla takich najwybitniejszych jak pan, wszystko jest możliwe
- uśmiechnął się Gaheris ustawiając się wedle zaleceń.

Halbard spojrzał na niego, a Charlie uśmiechnęła się szerzej.
- Hm… - Starszy mężczyzna zatrzymał się i pogładził się po dorodnej białej brodzie. Natomiast wampir uczuł jak chłopak mierzy dokładnie jego nogi. - Tak… nikt poza mną i moim zakładem temu nie podoła.
- Oczywiście, dlatego właśnie to zamówienie powierzone zostało panu
- cóż, mistrz krawieckiego fachu chyba nie byłby sobą, gdyby nie podjął wyzwania. Tacy jak właśnie on bywali dumni z siebie bardzo, mogąc się podjąć pracy skomplikowane, ale jednocześnie wykonalnej … tylko dla nich. Ciekawe niewątpliwie, jak będzie wyglądało kolorystycznie?

Alfred chyba skończył z wymiarami, bo szybko podbiegł do walizki i wydobył z niej te wszystkie kawałki płótna, które odkładał wcześniej na bok. Teraz o dziwo nawet pan Halbard, zaangażował się w cały proces. Mężczyźni zaczęli układać tkaninę na ramionach wampira i łapać ją czymś co przypominało bardzo cienkie igły. Alfred wziął igłę i nitkę i zaczął na szybko łapać materiał, tak że oczom Gaherisa powoli ukazywał się zarys czegoś co przypominało surdut.
- Jednak Panno Ashmore, bardzo liczę na to, że się Pani zgodzi. - W głosie Halbarda, chyba po raz pierwszy od początku jego wizyty, pojawiło się zawahanie. - Esther, potrzebuje nauczycielki.
Charlie spoważniała i na chwilę odwróciłą wzrok wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Raz w tygodniu. - Odezwała się po dłuższej chwili. - I zacznę dopiero za miesiąc, gdy skończę zajęcia z córką Państwa Saymour.
Halbard odetchnął. Jednak nawet ta wymiana zdań nie zakłóciła sprawnego zszywania kawałków materiału na wampirze. Gaheris nie poczuł nawet najmniejszego ukłucia. Charlie przyglądała się z uwagą całemu procesowi, oceniając poczynania mężczyzn. Na jej twarzy nagle pojawiło się lekkie zmęczenie. Wampir zrozumiał, że koboeta płaciła między innymi swoją pracą za ten strój.

Halbard i Alfred zdjęli z jego ramion zgrubnie zszyty materiał i młodszy zaczął go ostrożnie składać. Krawiec jeszcze raz sam obszedł go dookoła oceniając sylwetkę wampira.
- Zapraszam, niech Pan zerknie na tkaniny. - Poprowadził, go w stronę sofy, na której Alfred rozłożył wcześniej materiały. Leżały na tam trzy czarne materie, jedna biała i haftowana tkanina, którą pewnie wybrała Charlie. Gdy wampir przesunął po nich dłonią, zrozumiał czemu wybrała akurat te. Tkaniny wydawały się być mocne, a z drugiej strony bardzo przyjemne w dotyku. Ich urok nie leżał w nadmiernych ozdobach tylko w wysokiej jakości. Do tego ten czerwony jedwab. Mimo lekkiego półmroku, wampir bez trudu dostrzegał misterny haft, wykonany zaledwie o ton ciemniejszą, najwyraźniej także jedwabna nicią, malujący na lśniącej tkaninę wzory kwiatów i ptaków.
- Jeśli nie jesteś przekonany to powiedz Henry. - Charlie nie podniosła się z fotela. Nadal obserwowała mężczyzn z dystansu. - Pan Halbard ma w swym repertuarze wiele wspaniałych tkanin.
- Dziękuję, ale zdaję się na wybór twój i mistrza Halbarda - odparł gładko Gaheris. Zdecydowanie dla niego rozsądniejszą możliwością było przychylenie się do gustu Charlie. Dziewczyna wszak znała obecne trendy, obracała się we wspaniałym towarzystwie, miała odpowiednią wiedzę. Potrafiła więc wybrać strój lepiej niżeli on.

Pan Halbard połechtany kolejnym komplementem, aż wypiął pierś.
- Wobec tego ustalone. Alfred, zbieraj to wszystko. Czeka nas dużo pracy!
Młodzieniec zaczął szybko zbierać rzeczy. Nie minęło 5 minut, a goście w ukłonach opuścili mieszkanie Charlie. Kobieta odetchnęła ciężko i usiadła przy stole, nalewając sobie jeszcze trochę potrawki.
- W kuchni jest dla ciebie zając.
- Dziękuję, wiesz, jak dogodzić mężczyźnie
- ucałował ją - idę po gryzonia i zaraz po tym będę. Jakieś plany na dzisiaj? - spytał już z kuchni planując dobrać się do krwi zwierza. Wolał, żeby Charlie nie widziała, jak pije. Dla ludzi jednak to nie był najmilszy widok.
Charlie jednak stanęła w drzwiach, przyglądając mu się uważnie.
- Nie miałam dzisiaj więcej planów. Mogę cię gdzieś zabrać jeśli masz życzenie.
- Spróbujmy, jeśli nie jesteś bardzo zmęczona, ruszyć tam nad rzekę, gdzie widziałem tego gentlemana
- zaproponował. Wyjął zająca z klatki szybko gryząc i wysysając krew. Nie trzymał go tak, że widziała jego twarz, raczej plecy. Krępował się trochę, bowiem dziwnie to wyglądało, zaś krew smaczna nie była raczej, zwyczajnie jak to krew jakiegoś zwierzęcia. Jednak musiał się nauczyć pożywiać właśnie taką. Przy mnóstwie ludzi ciężko było kąsnąć kogoś tak, ażeby inni nie dostrzegli tego smacznego aktu.

Usłyszał kroki. Charlie podeszła bliżej.
- Smakuje ci to? Krzywisz się jakby było paskudne.
- Niespecjalnie
- przyznał - jednak jest odżywcze. Muszę się przyzwyczaić, to tyle. Dla wampira krew zwierzęcia to mniej więcej tak, jak dla człowieka dżem z miodem popity mlekiem oraz zagryziony pocukrzonym kiszonym ogórkiem - wyjaśnił.
Sophie skrzywiła się.
- Rozumiem. Jeśli masz ochotę możemy się przejechać na wybrzeże.
- Wobec tego do boju orły i orlice
- zażartował wampir. - Jeśli chcesz, mogę spróbować poprowadzić - wyraził gotowość. - Jednak koryguj mnie na bieżąco.
Charlie podeszła do jednej z szafek i wydobyła z niej koszyk, chwyciła też jakąś szmatkę.
- Dobrze, powinieneś się już orientować w terenie. - Uśmiechnęła się do niego. - Pakuj tutaj zająca, podjedziemy troszkę dalej i oddamy to w pewne miejsce, dobrze? - Podała mu koszyk, sama wróciła się do pokoju i po chwili wampir usłyszał dźwięk otwieranej szafy.

Posłuchał jej i zajął się upakowaniem zająca, umył także twarz oraz przepłukał usta. Chwilę później był gotowy. Stanął przy drzwiach gotowy do wyjścia czekając na kobietę. Charlie nałożyła płaszczyk i kapelusz. Podeszła i podała mu pęk kluczy.
- To będzie twój komplet. Wybacz, że wcześniej ci go nie dałam. - Uśmiechnęła się ciepło do wampira.
- Dziękuję, chętnie przyjmę - kobieta mu zaufała. Ofiarowanie kluczy oznaczało, iż ma prawo wejść do jej mieszkania, kiedy tylko chce. - Cóż, czyli do przodu - zdecydował się - ruszamy - wyszedł za drzwi stając przed nimi. - Pozwól, że zamknę.

Charlie opuściła mieszkanie, czuł że uważnie go obserwuje. Chyba była to dla niej nowa sytuacja. Gdy skończył chwyciła go pod ramię i dała się poprowadzić w stronę Portman Square. Poprzednio wampir starał się zapamiętywać najważniejsze wystawy, budynki oraz miejsca. Obecnie odtwarzał owe wizerunki i starał się nimi kierować. Bez względu, czy udawało mu się, czy musiał korzystać z pomocy Charlie, dalej postępował identycznie próbując zapamiętać kolejne elementy. Powoli starał się składać elementy układanki stanowiącej topografię okolic.

Charlie dawała mu tylko lekkie sugestie i już niebawem siedzieli w dorożce. Poleciła jechać na Thames Street. Na początku jechali dobrze znaną Gaherisowi trasą, by w pewnym momencie skierować się na wschód. Wampir wyczuwał, że jadą wzdłuż wody, nawet w pewnym momencie, wydało mu się, że minęli miejsce, w którym poprzedniego dnia widział mężczyznę w kapeluszu. Dorożka jednak przejechała jeszcze kilka przecznic, nim się zatrzymała. Dzielnica była dużo uboższa od tych, w których bywali do tej pory. Mimo to Charlie pewnym krokiem poprowadziła ich w jedna z uliczek oddalając się od wody.


W pewnym momencie, dotarli do sporej witryny. Mimo, że było dosyć późno kręciło się pod nią kilkoro dzieci. W środku stały ubrane na biało kobiety, dwie trzymały jakieś maluchy.


Charlie pomachała i jedna z nich uśmiechnęła się szeroko. Po chwili otworzyły się drzwi.
- Charlotto! - Kobieta pomachała do nich, zapraszając.
- Meggie. - Jego towarzyszka ucałowała kobietę w policzek, widać było, że się znają i to raczej bardzo dobrze. - Pozwól, że przedstawię mój kuzyn Henry. - Wskazała na wampira.


- Och… jak miło. - Meggie uśmiechnęła się do Gaherisa. - Wejdziecie na chwilkę?
- Tak, mamy coś dla was
. - Charlie uniosła koszyk.
- Dzień dobry, jest mi miło panie poznać - uśmiechnął się Henry Ashmore.

Weszli do środka. Wnętrza były mało wyszukane, ale czyste. Znajoma Charlie poprowadziła ich do jednego z pokoi. Podali Meggie koszyk. Wampir kątem oka dostrzegł czającą się za drzwiami dziewczynkę.


-
Och, jak wspaniale
! - Meggie uśmiechnęła się jakby podarowali im garniec złota. - Nie musiałaś, wiesz?
Charlie wzruszyła ramionami.
- To nic wielkiego.
- Zaniosę to do kuchni i przyniosę jakąś herbatę, dobrze? Rozgoście się
. - Meggie opuściła pokój. Dziewczynka na chwilę chowała się. Jednak gdy kobieta w białym kitlu zniknęła za rogiem, znów wyjrzała zza drzwi.
- Dobry wieczór - odezwał się do niej Henry wesoło. Nie używał mocy, ale po prostu wykorzystał swój naturalny talent uśmiechając się do dziewczynki. Dzieci zawsze były dziećmi, czy te XIXowieczne, czy te sprzed tysięcy lat.

Mała cofnęła się, chowając za skrzydłem drzwi. Charlie spojrzała na niego pytająco.
- Dostrzegłem tam małą dziewczynkę - wyjaśnił. - Wydawała się jakaś … smutna.
- Hm
… - Charlie podeszła do drzwi. Wampir zauważył, że prawie nie było słychać jej kroków. W sumie słyszał je głównie dzięki wyostrzonym zmysłom. Kobieta wychyliła się nagle i zza drzwi dobiegł cichy pisk. - Chodź przedstawisz się Panu. - Głos Charlie był spokojny. Wyciągnęła dłoń i po chwili przyprowadziła do niego już nie taką małą, speszoną osóbkę. Patrzyła na niego zarumieniona. Mogła mieć z 12 lat.
- Dobry wieczór - Gaheris podał jej dłoń. - Jestem Henry, jak się nazywasz panienko? - spytał.
- Lucy. - Wymamrotała tak, że ledwo ją usłyszał. Nie wyciągnęła dłoni, a nawet schowała ją za sobą.
Gaheris nie należał do natrętów, nie naciskał.
- Panno Lucy, miło mi panienkę poznać - uśmiechnął się do niej. Zastanawiał się, kim dziewczynka jest oraz co to za miejsce. Może jakiś klasztor, bowiem kobiety miały podobny strój. Postanowił spytać później, zaś teraz przede wszystkim uśmiechać się. Popytałby jeszcze o coś Lucy, ale nie wiedział, jakie pytania można tutaj zadawać. Bowiem skoro klasztor, to czy te dzieci są tutaj nowicjuszkami? Jednak jakoś nie wyglądały na to, nie nosiły habitów.
- Lucy! - Do pomieszczenia wkroczyła Meggie niosąc tacę ze znanym już wampirowi zestawem. Imbryk i filiżanki były dużo mniej zdobne i wyraźnie grubsze niż te u Charlie. - Co ty tu robisz? Powinnaś pomagać pozostałym dziewczynkom.
- Nie lubię, one siusiają
. - Wymamrotała, a Charlie prawie parsknęła. Natomiast Gaheris zaczął sie zastanawiać, jak można komuś pomagać przy siusianiu. Jeszcze facetowi idzie coś podtrzymać, jakby co, ale kobiecie? Dziwne. Jednak stanął w obronie Lucy.
- Panno Meggie, proszę wybaczyć panience Lucy. Właściwie moja wina, że trochę ją zaabsorbowałem i zacząłem wypytywać - uśmiechnął się słodko do kobiety. Lucy trochę zastanawiała go. Czuł od niej coś dziwnego, może mu się tylko wydawało? Postanowił na wszelki wypadek zbadać jej aurę Nadwrażliwością.
- Tu nie ma niczyjej winy. - Meggie uśmiechnęła się. - Lucy, proszę idź pomóż Annie przy dziewczynkach.
Mała naburmuszyła się co wampir bez trudu zaobserwował w postaci czerwonych nitek, które zawitały z dziwnie bladej aurze. Lucy zerknęła na Charlie, a jej aura zabarwiła się na słaby, ciemnozielony kolor. Puściła jednak rękę jego towarzyszki i opuściła pokój. Meggie umieściła tacę na stoliku i zaczęła nalewać herbatę. Wampir zauważył, że nie przyniosła ani cukru, ani śmietanki.
- Wybaczcie. Lucy ostatnio bardzo miga się od obowiązków.
Charlie zajęła miejsce w jednym z foteli.
- To normalne, dorasta. - Uśmiechnęła się do wampira. - I chyba mój kuzyn wpadł jej w oko.
- Nie żartuj
- odparł Henry, chociaż Charlie mogła mieć rację. Bowiem aura Lucy zdradzała leciutką zazdrość. Czyżby patrzyła na Charlottę, która miała kuzyna oraz sama była zamożną, niezależną kobietą. Henry właściwie współczuł Lucy. Obiecał sobie, że kiedyś spróbuje jej pomóc, jeśli sam sobie ułoży wszystko tutaj.

Meggie roześmiała się.
- Na razie, raczej się obraża gdy wspomni się jej o chłopcach. - Kobieta podała filiżankę Charlie, a potem wampirowi. - Ale niech Pan opowie co pana sprowadza do Londynu, Charlie nigdy nie wspominała, że ma kuzyna.
- Cóż, można powiedzieć decyzja, dojrzewała jakiś czas. Pochodzę z Orkadów. Charlotta obiecała pomóc mi zaaklimatyzować się w Londynie. Takiemu prowincjuszowi nie jest łatwo pojąć, jak działa tak olbrzymie miasto
.
Odpowiadał grzecznie Gaheris uświadamiając sobie, że kolor aury Lucy może oznaczać ghula. Hm, ponieważ nie wyłączył swojej zdolności postanowił oglądać wszystko oraz wszystkich, poczynając od Meggie.
- Doskonale Pan trafił, Pańska kuzynka, wydaje się znać to miasto od podszewki. - Meggie uśmiechnęła się do jego towarzyszki. W aurze Meggie dominowały cynober i biel. Jej aura była wyrazista. Gdy spojrzała na Charlie w jej aurze pojawiły się żyłki ciemnej zieleni, którą widział u Lucy, jednak szybko znikły, jakby Meggie sama je stłamsiła. Nie był w stanie wyczytać uczuć swojej towarzyszki, ale zauważył że jej aura jest blada tak jak aura Lucy. Charlie zerknęła na niego i przez chwilę mógł przysiąc, że dojrzał głęboką czerwień.
- Ale Charlie, powinnaś powiedzieć, że masz kuzyna! Nic nigdy o sobie nie mówisz. - Meggie sięgnęła po filiżankę dla siebie. - Macie jakieś plany na wieczór?
- Mieliśmy, ale za pozwoleniem Charlie, chętnie bym tu został
- szybko powiedział Gaheris. - Chętnie zobaczyłbym ten kla … - przerwał nie wiedząc, czy jego domysły są rzeczywiste - … miejsce - poprawił się. - Jeśli oczywiście nie masz kuzynko nic przeciw. Obejrzałbym budynek, może coś pomógł - zaproponował. Jaja, ten klasztor to były ghule. Obecnie wiedział na pewno. Ale czyje?
Meggie zmieszała się i spojrzała niepewnie na Charlie.
- Wie Pan… to chyba…
- To zły pomysł Henry
. - Charlie spojrzała na niego podejrzliwie. - Dzieci powinny już spać i nie należy im przeszkadzać.
Meggie wyraźnie odetchnęła. Widać pomysł wampira bardzo ją zaniepokoił.
- Jeśli ma Pan życzenie, mógłby Pan odwiedzić sierociniec jutro. Może dałoby radę odrobinę wcześniej? - Zasugerowała nieśmiało i znów uciekła wzrokiem do Charlie. - Planujesz adoptować dziecko? - Szepnęła, na co jego towarzyszka pokręciła przecząco głową.

Przed chwilą Gaheris słyszał, że coś robią, nie zaś idą spać. Co tu było ukrywane oraz co Charlie wiedziała? Dowiedział się jednak, co to za miejsce.
- Niestety nie jestem żonaty - wyjaśnił - samotny mężczyzna nie mógłby się zaopiekować dzieckiem. Szczególnie taki, który dopiero pojawił się na tym terenie, znaczy na terenie Londynu - poprawił się. - Może kiedyś … Ale spytała pani, jakie mamy plany? - uśmiechnął się do niej.
Meggie uśmiechnęła się.
- Samotnym Panom także zdarza się adoptować dzieci. Z tego co mówiła Charlotta, nawet opiekuje się jednym takim szczęściarzem. - Zerknęła troszkę niepewnie na Charlie, która starała się nie wtrącać. - Myślałam, że może Charlotta się zdecydowała…
- Nie i wiesz, że to niemożliwe
. - Jego towarzyszka, wyraźnie się zirytowała, ale starała się to powstrzymać. - Będziemy się zbierać Meggie. Jakby nie było problemem by Henry odwiedził Was koło 20-tej, to będę wdzięczna za pomoc. - No tak Charlie miała jutro spotkanie ze swoją zlecodawczynią. Podniosła się, a zaraz za nią wstała Meggie.
- To nie będzie żaden problem. Dzieci będą ucieszone.
- Dziękuję
- przygryzł wargi. - Pani Maggie, mam prośbę, proszę nikomu nie mówić o jutrzejszej wizycie. Nikomu. Przyniosę parę ciastek, niechaj będzie to niespodzianka dla dzieci - znowu włączył swój uśmiech. - Jeśliby zaś coś mi wypadło, nikt nie będzie czuł żalu. Faktycznie, chyba musimy iść, kuzynko - odezwał się do dziewczyny.
- W razie czego poślijcie po prostu posłańca, dobrze? - Meggie uśmiechnęła się. - Dziękuję, że przyszliście.
 
Kelly jest offline