Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2017, 19:49   #97
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Dzień po lądowaniu: 154, 17.31 czasu miejscowego. Czas do zimy: 29 dni
Planeta XA82000-0/Avalon, Obóz Landing


Drzwi poruszyły się z cichym skrzypem i zablokowały w połowie. Karl szturchnął je delikatnie, mechanizm uruchomił się ponownie i rozsunęły się na całą szerokość. Światło delikatnie rozjarzyło się ujawniając drobinki kurzu, które unosiły się wszędzie i płosząc kilka myszopajaków, avalońskich odpowiedników wszędobylskiego i wszystkożernego szczura.


Nowy gubernator przekroczył próg gabinetu swojego poprzednika, patrząc smutno na ciężką tabliczkę na biurku. "Alain Duvall, gubernator planetarny". Wyglądało na napisy ręcznie wyryte w miedzi, ekskluzywna robota rzemieślnika, być może specjalnie sprowadzona z jednej z tych planet które cofnęły się do epoki konia i pary. Takie bibeloty były bardzo cenione przez kolekcjonerów.
Poleciał do pudła wraz z innymi zbytkami po poprzedniku. Nieład panował tu dużo wcześniej, teraz gdy przez miesiące królowały tu szkodniki był zwyczajny burdel, który uporządkowany umysł Karla zwyczajnie nie mógł znieść. Teoretycznie mógł to komuś zlecić, ale był przyzwyczajony do trzymania porządku sam, nawet gdy był już oficerem flagowym lub członkiem misji dyplomatycznej.
Krok po kroku panujący w gabinecie chaos zmieniał się w uporządkowane otoczenie, w którym spokojnie dało się pracować.
Drzwi habitatu otworzyły się, a światło w gubernatorskim pokoju zamigotało wyraźnie dowodząc, że jakiś myszopająk dorwał się do instalacji i gdzieś między oboma systemami jest zwarcie.
Do środka ktoś wszedł.
- Haaalo? Jest tu kto? - zapytał nieśmiało kobiecy głos
- Cofnij się kochanie, sprawdzę - odpowiedział męski. Eliza i John Meere. Dla niej było to miejsce pracy, a on, cóż, najprawdopodobniej nie chciał spuszczać żony z oka i jednocześnie jej pomóc.
- Tu jestem - odpowiedział im Carl - są tu tylko szkodniki i brud. Za chwilę skończę i zwolnię zestaw do czyszczenia. Właściwie odkurzacz już jest wolny.
Odkurzacz... na Kirke mieli warczące maszyny, zasysające grubą rurą kurz do mechanicznych filtrów, tutaj była długa na trzy stopy różdżka działająca na zasadzie mikrograwitacji z pojemnikiem wielkości pięści na skondensowany brud, który wyrzucało się jako zgrabną kosteczkę. Zaawansowana technika. Gdyby mieli taką w czasie wojny... Carl zaklął cicho i przywołał swoje wewnętrzne starcze ględzenie do porządku. John miał przy sobie zestaw narzędzi, a w ręku - solidnego francuza. Nikt nie czuł się jeszcze pewnie, a on sam wyraźnie boczył się na nowego gubernatora. Tym niemniej zanim wyszedł naprawił instalację i pomógł żonie sprzątać. Nim nastał późny wieczór habitat administracyjny był gotów do działania.
Karl usiadł w fotelu, rzucił okiem na listę spraw i wywołał sekretariat.
- Pani Meere, proszę połączyć mnie z Tomem Mervinem i zapowiedzieć Wielebnej Ali, że chciałbym się zobaczyć z nią w sprawie ważnej dla kolonii tak szybko jak tylko to możliwe.
- Łączę - melodyjny głos Elizy brzmiał o niebo lepiej, najwyraźniej powrót do pracy sprawił cuda. Lub po prostu nie widziała już myszopająków.
- Panie Mervin, mam prośbę. Proszę skorzystać z systemów naszego promu i wywołać orbitę. Chciałbym zamienić wymienić uprzejmości z kapitanem, który uratował nam skórę...
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline