Nae zrobił obchód całego obozu... dwa razy i dwa razy zastanawiał się nad opłakanym stanem w jakim się ten obóz znajdował. Brakowało kluczowego sprzętu. Brakowało kluczowych części. Brakowało żywności, broni i ubrań. Jednym słowem brakowało wszystkiego, od szczoteczek do zębów na opale i zasilaniu kończąc...
I co tu dużo mówić, był bardzo z tego powodu niepocieszony.
Skierował więc swoje kroki do jedynej osoby która mogła cokolwiek z tym wszystkim poradzić. Benjamin Taro. Tak, innej opcji nie było, a użerać się z nieszczęśliwymi kolonistami nie miał zamiaru. Zresztą i tak by nie zrozumieli trybu na jakich obrotach działał jego umysł, a plany miał wielkie. Szkopuł tylko tkwił w tym, że nie miał jak ich zrealizować z braku środków.
"Pomyśleć, że mogłem pomyśleć i zabrać cały sprzęt ze sobą kiedy pisałem się na tą wyprawę..."
Tak czy inaczej nie było co płakać nad rozlanym mlekiem. Przed habitatem dowódcy żołnierz-strażnik wpuścił go do środka po wytłumaczeniu, że on w sprawach zapewnienia bytu kolonii. Kiedy już był w środku powiedział bez ogródek.
- Szefie, ten obóz to ruina. W skrócie brakuje wszystkiego. Trzeba będzie polecieć na Nadzieję i zabrać co tylko się da, oraz sprawdzić miejsce lądowania tych dwóch modułów które spadły hen tam.
Pogładzić się po podbródku w namyśle. W sumie plan był dobry jak każdy inny i pewnie już o tym pomyślano, ale czy ktokolwiek dał głos w tej sprawie?
- Przyda się obstawa żołnierzy. Nie wiemy czy kto nie pilnuje tego czego brak, a w końcu cała broń znikła... Przy okazji przyda się ktoś kto mnie przeszkoli z samoobrony i obsługi broni. Może i mam przy sobie, ale jakoś nie było okazji poćwiczyć. Na teraz to stwarzam większe zagrożenie dla siebie niż dla innych...