Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2017, 09:51   #45
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Ludzie w La Rasquelle nie byli zbytnio wyleni. Dowiedzenie się czegokolwiek graniczyło z cudem i choć tancerka była całkiem dobra w wyłuskiwaniu i zbieraniu informacji, to nawet ona po pewnym czasie stwierdziła, że ma dość… i jest praktycznie z niczym.
Nawet na pustyni, nie było tak trudno o zebranie choćby kilku poszlak, a przecież wiadomym było, że nigdzie indziej nie ma tylu szpiegów i sadystycznych tyranów ilu w krainach wschodu.
Na szczęście… cierpliwość i łagodność charakteru zaowocowała i bardka ubrana w swój jeździecki strój, który był zrazem jej jedyną zbroją, przeszła przez próg siedziby Purpurowych Strzał, stukając wesoło elfimi bucikami o kamienną posadzkę.
Była gotowa i zdeterminowana do uzyskania palących ją odpowiedzi, choćby i miała się zaciągnąć u tej bandy w szeregi… albo puścić z każdym, jak miło stwierdziła Laboni.

Wnętrze tej siedziby przypominało karczmę, tym bardziej, że właśnie trwała uczta, której przewodził osobnik w czerwonym płaszczu o niewątpliwie planarnym rodowodzie. Czarcim chyba.

[media]http://archive.wizards.com/dnd/images/pgte_gallery/95033.jpg[/media]
Oprócz niego była aasimarka i “półelf”. Całkiem mieszane towarzystwo zarówno pod względem płci jak i rasy. Jedyne co ich łączyło to uszy… szpiczaste, choć w różnym stopniu.
Diablę było pierwszą osobą, które zobaczyło Chaayę. Wstał i podszedł do bardki kłaniając się zamaszyście.
- Witamy wśród Purpurowych Strzał. Ja nazywam się Axamander, a teraz jak możemy panience służyć? - rzekł wesoło. - I za jaką kwotę?
- To zależy jak bardzo jesteś tchórzliwy… - odparła wartko Chaaya na temat domniemanej kwoty zapłaty. Przyjrzała się zdawkowo mężczyźnie, ale po chwili wypogodniała na twarzy. - Ale gdzie moje maniery… - dygnęła grzecznie, siląc się na uśmiech. - Szukam dobrze poinformowanych osób, które nie boją się mówić na kłopotliwe temu miastu tematy.
- Tu jest bardziej gildia poszukiwaczy przygód niż informatorów. - Zaśmiał się w odpowiedzi Axamander nieco urażony słowami o tchórzliwości, ale… wskazał dłonią pobliski kontuar i stołki przy nim. - Nie jesteś stąd prawda? Osadniczka z dalekich stron? Kobieta interesu szukająca zysku wśród możnych?
- Skrytobójczyni… - sprostowała z przekąsem, ale jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, więc ciężko było określić czy żartuje. Podchodząc do lady, obejrzała się na biesiadujących, po czym usiadła na stołeczku. - Słyszałam, że całkiem często zajmujecie się “ochroną”, a co za tym idzie… nie bronicie Alibaby spod budki z liquorem… nie wiem jak się to u was nazywa… to też i słyszycie o sprawach i rzeczach, nie często dostępnych dla uszu zwykłych mieszczan.
- Jeśli chodzi o szczegóły dotyczące naszych klientów to obawiam się, że niewiele mogę pomóc. Tym bardziej osobie parającej się zawodem skrytobójcy. - Żadnego zaskoczenia, czy zdziwienia. Zupełnie jakby takie spotkania nie były niczym niezwykłym w jego życiu. Wszedł za kontuar, wziął butelkę z alkoholem i dwie szklanice. Nalał trunku do obu stawiając wszystko na blacie, po czym obszedł kontuar dookoła i usiadł obok Chaai dodając. - Tajemnice klientów są naszymi tajemnicami.
- Wasi klienci mnie nie interesują, ale ci przed kim ich bronicie już tak… ostatnio często wpadam na demony. U was to tak zawsze? - Bardka popatrzyła na trunek bez większego zainteresowania. Wiedziała, że poczęstunek “gościa” był rozpowszechnioną tradycją na całym świecie. Niestety… nie potrafiła ufać swoim, a co dopiero obcym.
- Skrytobójcy też się zdarzają. Częściej niż demony nawet - wyjaśnił z uśmiechem Axamander i upił ze swego kieliszka, wskazał głową jej. Przyglądał się przez chwilę Chaai i dodał. - Czarty raczej nie atakują kupieckich rodów i ich siedzib. Większość egzystuje w zapomnianej części miasta oraz na obrzeżach. Jeśli są potężne to wysyłają swe sługi, a jeśli są słabe... zwykle nie docierają do żyjącego centrum miasta i dzielnicy apartamentów. Noooo… chyba, że mówimy o sukkubach i podobnych im istotach, ale i te rzadko osobiście zajmują się zabijaniem. Jeśli nie będziesz szukała skarbów to spotkanie z demonem ci nie grozi. Chyba, że zakontraktowanym jako ochroniarz.
A więc wysłano ją do kupieckich ochroniarzy. Gdyby nie to, że kobieta była pełna rezygnacji, pewnie trafiłaby się w twarz.
Tancerka wychwyciła, z grzecznym uśmieszkiem na ustach, napomnienie do wypicia, kręcąc przy tym głową i odsuwając szkło od siebie. - W pracy nie piję, za często mam później ochotę siadać mężczyznom na twarzy - mruknęła śmiertelnie poważnie, jakby to był jej nagminny problem i faktycznie musiała być wstrzemięźliwa. - Jeśli nie wy… to kto, będzie mieć większe zasoby informacyjne na tematy mnie palące? - Tawaif odwróciła się przodem do rozmówcy, skupiając spojrzenie swoich orzechowych oczu, na spojrzeniu Axamandera.
- Znaczy na temat… demonów ? Szukasz jakichś? Chcesz zapolować na nie? Chyba nie powinnaś. Łowy na demony to nie to samo co skrytobójstwo. - Pogroził jej palcem jak ojczulek i upił nieco trunku. - Ktoś ci zapłacił za zdobycie męskości incuba? Ponoć leczy impotencję.
Chaaya prychnęła rozbawiona protekcjonalnością mężczyzny, ale w jej zachowaniu nie było nic rażącego. - Jeden wyraźnie zalazł mi za skórę, a przy okazji ogłoszono, że niedługo świat się kończy więc postanowiłam dziada znaleźć, póki jeszcze mam na to czas.
- Zawsze są jacyś prorocy wieszczący koniec świata. - Uśmiechnął się ironicznie Axamander pocierając podbródek. - To nic nowego dla mnie. A co do demona… ma on jakieś imię?
- Każdy ma jakieś imię - odpowiedziała nieco zamyślona Chaaya, przyglądając się samotnej szklaneczce na kontuarze. - Imienia jego jeszcze nie poznałam, ale miałam przyjemność poznać sługusów… byli bardziej wygadani od ciebie, nie powiem. Choć to może kwestia… - Tancerka zawiesiła głos i wyciagnęła dłoń ku mężczyźnie, jakby zapraszała go do tańca.
- Ciężko będzie znaleźć bezimiennego czarta w tym mieście. Osobiście nie wiem, gdzie się ukrywają w samym centrum miasta, bo i wszelkie znane siedliska są niszczone po ich odkryciu. Natomiast tam… poza zamieszkałymi obszarami, moja gildia zna kilka miejsc gdzie łatwo je napotkać. A także gdzie są potencjalne portale do demonicznych wymiarów - odparł z uśmiechem Axamander, przyglądając się dłoni i chyba nie bardzo rozumiejąc co ten gest ma oznaczać.
- A ty co… dziewica, że się rączki kobiety boisz dotknąć? - spytała rozbawiona unosząc jedną brew. - Twoje myśli wybiegają za daleko w przód, nie potrzeba ci wiele byś się znalazł w swoim świecie co? - dodała półżartem, odkładając rękę na kontuar.
- Mój demon nie jest taki bezimienny, zwłaszcza, że o jego kochasiu mówi całe miasto. Akurat miałam randkę, gdy Vantu wraz z ferajną stwierdził, że się wprosi… Wystarczy, że znajdę tego krwiopijcę, a mój “bezimienny” jak go słodko nazwałeś, nie będzie już tak odległy jak ci się może wydawać.
- Vantu… słyszałem, że wrócił. Choć nie bardzo w to wierzę. Cóż… gdzie jest Vantu, nie wie nikt. - Uśmiechnął się ironicznie Axamander przyglądając się dłoni Chaai. - A zapewniam, że wielu szuka. Wszystkie zakony, każdy paladyn, kilka kręgów magicznych i z pewnością większość wampirzych klanów. Nie ty jedna masz ochotę go dopaść.
- Dopaść… to słowo źle mi się kojarzy - odparła z westchnieniem zrezygnowania, podpierając głowę na dłoni. Przez chwilę wpatrywała się z leniwym pół uśmieszkiem w mieszańca, nic nie mówiąc.
- Jakie macie kryteria w przyjmowaniu w swe szeregi… czy może rekrutacja zamknięta? - spytała, zmieniając nagle temat, bawiąc się kosmykiem włosów.
- Musi się sprawdzić w akcji… wyrusza na wyprawę wraz z innymi członkami. Wyprawę w głąb La Rasquelle zleconą przez klienta. Właściwie pierwsza kwalifikuje do przyjęcia w poczet giermków. Kolejne budują renomę i pozwalają osiągnąć wyższe stopnie w hierarchii - wyjaśniło diablę, przyglądając się zabawie tawaif. - Oczywiście, choć robimy wiele różnego rodzaju misji, to akurat skrytobójczych zadań się nie podejmujemy.
“Czyli śpiewaniem, tańczeniem i chędożeniem…” burknęła Laboni, oceniając przydatność axamanderowych umiejętności. Chaaya tylko cmoknęła, jakby troszeczkę rozczarowana. - To powiedz mi jeszcze, który z zakonów ma największą miętkę do mojej pijaweczki… i możesz powoli wypierać to nudne spotkanie ze swej pamięci. - Mrugnęła do niego okiem, zastanawiając się jaki “napiwek” zostawić poszukiwaczowi, czy może sam się wyceni.
- To trudne pytanie. - Zamyślił się, przyglądając się tancerce, pocierając podbródek. - W zasadzie każdy z nich. Możesz pójść do siedziby każdego z nich, jeśli masz jakieś informacje na temat niego… Natomiast do rozmownych, żaden z tych zakonów nie należy. - Nachylił się ku niej szepcząc cicho. - Myślę, że to przez ich maski. Lub hełmy, w zależności o których mówimy.
“Tchóóórz!” zaskandowały Chaaye, słysząc i widząc, jak mężczyzna ostrożnie dobiera słowa i w zasadzie to niczego przydatnego nie mówi.
“Prędzej na niewolnika się nadaje, niż na ochroniarzaaaa!” fukały gniewnie co bujniejsze, a ich właścicielka tylko uśmiechnęła się słodko.
- Cóż… może to ja źle szukam i miast wypytywać winnam śledzić… - mruknęła równie cicho, kiwając nieznacznie głową w podzięce. - A z niezrzeszonymi to wy czasem współpracujecie? - spytała głośniej, klepiąc się w kolano.
- Albo kogoś wynająć. Jedna osoba nie upilnuje wszystkich członków jednego zakonu - odparł cicho Axamander i zamyśliwszy się dodał. - Tak… czasem współpracujemy.
- To może się jeszcze spotkamy - odpowiedziała wesoło, wyjmując kilka sztuk złota z sakiewki. - Za to, że nie uciekłeś… i może następnym razem, pozwolisz mi usiąść sobie na twarzy - dodała rozbrajająco, zeskakując ze stołeczka.
- Może... kto wie… - odparł zadziornie mężczyzna zerkając za oddalającą się bardką.
Tawaif machnęła mu na pożegnanie, nawet się nie odwracając. Może i nie dowiedziała się za wiele, oraz być może zwróciła uwagę kilku ciekawskich par oczu, ale być może zyskała kompana na jakieś ciekawsze wymarsze poza miasto.
Na zewnątrz Chaaya złapała gondoliera zastanawiając się, czy płynąć do Dartuna, czy na miejsce spotkania z Jarvisem. Stwierdzając jednak, że w sumie jest głodna… i spragniona, zwłaszcza, że nie jadła śniadania… oprócz samego czarownika w sypialni. Toteż skierowała łódeczkę ku miejscu ich wspólnego spotkania.


“Królowa Dżungli”... była statkiem zacumowanym… a dokładniej zakleszczonym na amen w kanale i przerobionym na tawernę. Nazwa brała się od od bluszczu porastającego cały statek i pokrywającego go zielenią. Zarówno ściany, jak i podłogi.
Baaaa… pokrywał on nawet same służki, które na swych sukniach nosiły uplecione z niego fartuszki. Dodatkowo, piwo tutaj doprawiano miodem z kwiatów owego bluszczu. Pomiędzy stolikami wznosiły się zasłony z opadających pędów rośliny, dające minimum prywatności… I Jarvis już tam na nią czekał.
Tancerka podeszła do kompana cała uśmiechnięta i wesoła.
- Ty żyyyjesz! - zawołała trzpiotnie, mrugając do niego oczkiem. - Jakże to się stało…
- Nie wiem… ale zamierzam się zemścić - odparł czarownik, ujmując jej dłoń i prowadząc do ich stolika. Szepnął jej do ucha “groźnym” tonem. - No i pamiętam o obietnicy… i aż mnie korci by od niej zacząć.
Tawaif zachichotała, wzmacniając uścisk ich dłoni.
- Tęskniłam - odparła czule, chłonąc widoki małej tawerny. Liściaste motywy, wyjątkowo ją urzekły.
- I zgłodniałam… bardzo. Co tam u Dartuna?
- Był zdegustowany moimi pomysłami, ale zna człowieka, który zna człowieka, który mógłby zatrudnić nas… do łatwej misji. Chodzi o artefakt skradziony mu przez gobliny… zadanie ponoć proste i niezbyt dobrze płatne - wyjaśnił, gdy siadali przy stoliku.
- Przynajmniej coś załatwiłeś… - odparła siadając na krześle naprzeciwko czarownika. - Ja pół dnia spędziłam na bezużytecznych rozmowach, które doprowadziły mnie do niemal równie bezużytecznego cechu “poszukiwaczy przygód”... - dodała enigmatycznie, uciekając spojrzeniem na rosnący bluszcz. Uśmiechała się przy tym lekko.

W duchu, wbrew pozorom, nie uważała, iż jej zabiegi dzisiejszego dnia, były bezużyteczne i bezowocne.
Po pierwsze poznała już podszytych tchórzostwem mieszczan, którzy dobrowolnie oślepiali się z pokolenia na pokolenie, by móc żyć wygodnie.
Chaaya nie była głupia, wiedziała, że większość problemów z komunikacją wynikało z powodu jej osoby. Była obca, a co za tym idzie, mogła być niebezpieczna… ale tylko próżni głupcy mogliby twierdzić, że oto całkowicie przypadkowa kobieta, będzie chciała zaszkodzić lub dybać na życie jakiemuś nic nieznaczącemu mieszczuchowi. Cóż… najwyraźniej Belfegor dobrze trafił z wyborem miejsca na swój kult. La Rasquelle pełne było idiotów… na każdym szczeblu politycznym.
Po drugie, być może zwróciła na siebie uwagę. Tych złych i tych dobrych, a to tylko przybliżało ją do Vantu i lustrzanego demona.
No i po trzecie… “Purpurowe strzały”. Za odpowiednią opłatą, będą całkiem przydatnym sojusznikiem, tylko porozumienie z nimi, trzeba będzie rozłożyć na kilka spotkań, by utwardzić podwaliny wspólnej znajomości.

- Gobliny… trudny cel do strzelania z kuszy, czy trafienia włócznią… ale dobrze, niech mają jakieś wyzwanie. Jaki to artefakt? - spytała wracając spojrzeniem na Jarvisa. - Czy może… “tajemnica”?
- Ponoć pamiątka rodzinna po tatusiu. Kryje się za nim wartość sentymentalna na tyle duża, że gotów za jego odzyskanie zapłacić więcej niż są warte materiały z których został zrobiony ten posążek. Na razie tyle wiem. Że to posążek - wyjaśnił czarownik, gdy usiedli już przy słoiku. - Oprócz tego gobliny ukradły mu kilka magicznych przedmiotów, ale o nie nie dba. Więc jeśli je odzyskamy, to możemy zatrzymać. Przypuszczam, że owa sentymentalna pamiątka służy owemu klientowi do celów rytualnych, lub jako… klucz do większego skarbu.
- Hmmm… - bardka zamyśliła się na chwilę, marszcząc czoło. - Trochę to dziwne… magiczne przedmioty to dość wysoka zapłata… ale może faktycznie, nie ma w tym haczyka. Cel uświęca środki, gdy w zamyśleniu owy przedmiot ma przynieść o wiele większe zyski - odparła pogodniejąc i charakterystycznie ruszając szyją. - Załatwiłeś wszystkie formalności? Kiedy widzimy się ze zleceniodawcą?
- Zapłata nie jest wysoka. W końcu to tylko gobliny. Ale godziwa. Zaś zleceniodawcy nie zobaczymy nigdy. Skontaktuje się przez pośrednika z Dartunem. I przez pośrednika zapłaci. Nie brałbym tego całego określenia “artefakt” zbyt poważnie. - Uśmiechnął się Jarvis, przyglądając rozpromienionej dziewczynie. - Jak ci się podobała ta pierwsza samotna wycieczka po mieście?
- Całkiem przyjemnie i bez większych kłopotów, ale może po prostu po spokojnych kanałach pływałam… Niestety za wiele się nie dowiedziałam, ale... może poznałam kogoś z kim będzie można nawiązać przyszłą współpracę… ewentualnie, gdy już Nvery się podszkoli to może przyjmą go pod swoje skrzydła by poznał trochę “awanturniczego” życia. - Podczas swojej wypowiedzi, kobieta gładziła blat stolika, jakby chciała naprostować zmarszczki i pęknięcia w spracowanym drewnie.
- Usiądź więc wygodnie i rozsuń szeroko nogi. Pamiętam co ci obiecałem i dostaniesz tego przedsmak przed posiłkiem - stwierdził z łobuzerskim uśmieszkiem czarownik.
Chaaya oblała się rumieńcem, nerwowo się rozglądając. Nie była pewna czego się spodziewać, oraz czy nie zostaną nakryci. Ciekawość jednak przezwyciężyła nad rozsądkiem, i dziewczyna tylko kiwnęła nieznacznie głową, z jakiegoś powodu jeszcze bardziej się zawstydzając. Speszona przykryła uśmiech za dłonią, spuszczając wzrok na stół.
Jarvis zaś zanurkował pod stolik starając się ukryć za ścianą bluszczu okrywającą mebel niczym zielony obrus. Poczuła dotyk mężczyzny na swych kostkach i zauważyła, że podwija jej suknię, próbując zanurkować głową pod nią. Muśnięcie języka i ust na swoich łydkach było kolejnym doznaniem jakie odczuła.
- Ta długa suknia nie ułatwia mi zadania, ale zawsze mogło być gorzej. A… i jakby przyszła służka, to złóż zamówienie dla nas obojga. - Usłyszała spod stołu.
- Ciesz się, że nie założyłam spodni… - dodała gdy uspokoiła nerwowy chichot jaki wyrwał jej się z piersi. - Masz na coś ochotę, czy mam strzelać w ciemno? - spytała poprawiając fałdki na spódnicy, które mogłyby wyglądać na dość podejrzane, po czym rozchyliła jeszcze bardziej nogi, opierając wygodnie plecami o oparcie krzesła.
Czuła jak rośnie w jej wnętrzu napięcie i oczekiwanie… oraz o dziwo - trema. Zupełnie jakby miała przed sobą swój pierwszy występ, po którym stanie się prawdziwą tawaif.
- Mmmm… zaskocz mnie czymś słodkim… poza oczywistą słodyczą jaką ty… jesteś. - Usłyszała w odpowiedzi, gdy mężczyzna wędrując językiem po skórze tancerki, muskał już okolice kolan i sięgał do ud. Powoli i z rozmysłem rozkoszując się chwilą. Jeszcze nikt nie zwracał na nich uwagi, ale zbliżała się ku ich stolikowi służka w fartuszku z bluszczu na spódnicy i służbowym uśmiechem na twarzy.
~ Ciii… ktoś idzie! ~ Kobiece serce zabiło mocniej, gdy spojrzenia obu pań skrzyżowały się i nie było pomyłki, iż kelnereczka obrała sobie stolik tawaif za cel.
Bardka uśmiechnęła się pogodnie, odgarniając kosmyk włosów za ucho, czekając, aż obsługa podejdzie i się przywita.
I wtedy… poczuła… choć język czarownika nadal eksplorował skórę jej ud wywołując przyjemne, ale subtelne doznania, to… palce jego sięgnęły ku bieliźnie i zaczęły pieścić wrażliwi punkcik jej łona budząc znacznie mocniejsze odczucia.

Dziewczyna, która miała ich obsłużyć podeszła i nie zauważywszy Jarvisa, rozejrzała się wokół zdziwiona. Zapewne spodziewała się pary na romantycznym obiedzie… wszak to miejsce do takich właśnie schadzek pasowało. Spojrzała na Chaayę z pocieszającym uśmiechem i rzekła. - Witamy w “Królowej Dżungli”, gdzie można posmakować raju. Jak mogę pani usłużyć dzisiaj?
Chaaya kiwnęła służce na powitanie, po czym powstrzymując drżenie w podbrzuszu odezwała się ciekawskim tonem.
- Co byś mogła mi dzisiaj polecić na obiad, oprócz waszego piwa, które jak mniemam jest waszym speciałem?
- Więęęc… jak w sumie nazwa sugeruje, specjalizujemy się w owocach, różnego rodzaju sałatki z owoców otaczającej nas dżungli. Na przykład owoce passiflory duszone wraz z wężowcem. Macki ośmiornicy marynowane w dzikich ogórkach rzecznych… - zaczęła wyliczać dziewczyna, podczas gdy palce czarownika niecierpliwie masowały intymny zakątek bardki przez bieliznę, a usta całowały skórę jej ud. Jarvis oddawał się tym pieszczotom z wyraźnym entuzjazmem.
- Hmmm… - Tancerka udała zamyślenie, przymykając oczy i chowając uśmiech za dłonią, która delikatnie przebierała paluszkami po jej policzku.
- Trudny wybór… wszystko brzmi tak orientalnie - westchnęła cicho, gdy usta czarownika przyssały się do jej uda w drapieżnym pocałunku. Zaczynało jej się robić sucho w gardle.
- Może na początek… sałatkę z owoców i kwiatów tutejszego lasu… oraz piwo z bluszczowym sokiem… dla dwóch osób. Muszę jeszcze zastanowić się nad daniem głównym… a z tym poczekałabym na mojego towarzysza - odparła lekko zachrypniętym głosem, chrząkając niepewnie.
- Oczywiście… wkrótce wrócę - odparła z uśmiechem dziewczyna i zerkając na około zapytała. - A gdzie… on… poszedł jeśli można wiedzieć?
Tymczasem Jarvis nie ułatwiał bardce koncentracji. Wędrując ustami po jej udzie dotarł wreszcie do rąbka bielizny, by władczo odchylić tkaninę i ustami pieścić to, co dotąd muskał opuszkami palców. Druga dłoń sięgnęła zaś w głąb kwiatu rozkoszy, by jeszcze mocniej pobudzać bardkę. I nie przejmował się tym, że nie skończyła rozmowy… a może właśnie dlatego tak śmiało sobie poczynał?

Mięśnie nóg i brzucha napięły się u tawaif do granic możliwości. Jej ciało leciutko drżało z wysiłku jaki włożyła by nie dać ponieść się emocjom.
- Szkoda gadać… - odparła cierpko, krzywiąc się z niesmakim, by ukryć drganie kącików ust, które mimowolnie chciały ułożyć się do westchnienia z rozkoszy. Chaaya przełknęła ślinę, machając ręką jakby odganiała się od muchy. - Cholerny botanik zobaczył jakiegoś robala i gdzieś pobiegł… jak widać ja mu nie wystarczam. - Bardka wysiliła się na wyraz smutku, choć mięśnie mimiki nie do końca chciały współpracować z mózgiem i kobieta wyglądała raczej na strutą niźli zatroskaną.
- Mężczyźni… uganiają się za jakimś motylkiem zamiast zająć się dobrze tym co mają pod ręką. - Jak na złość w służce obudziła się solidarność jajników i postanowiła pocieszyć biedną koleżankę. - Ale jak nie ten to inny… z taką urodą to z pewnością znajdzie panienka wielu adoratorów… - Tyle, że czarownik wcale nie zwalniał tempa, jego język krążył wokół jej punkciku rozkoszy i ocierał czubkiem. Usta starały się go ująć… a palce szturmujące jej bramę rozkoszy nadal atakowały szybko i intensywnie.
Sama służka zaś na szczęście do bystrych nie należała, choć… - No i lepiej żeby nie polazł na piętro wyżej, bo rodzina Marcello zamówiła całą salę i nie lubi nieproszonych gości.
Bardka wstrzymała oddech, słuchając, w prowizorycznym spokoju, tego co miała do powiedzenia kelnerka. W końcu skapitulowała i odetchnęła głębiej, gdy przed oczami zaczęły fruwać białe iskierki.
Od napięcia zaczynał boleć ją brzuch, ale nie śmiała się rozluźnić.
- Oczywiście… gdyby to było takie proste - dodała cierpiętniczo, co z jej głosem oscylującym na granicy przeciągłego jęczenia, robiło piorunujący efekt. - Ale straciłam przy łachudrze czujność… i teraz raczej nikt ciężarnej nie zechce. Ale ja już przeszkole chłoptasia… jak tylko tu wróci - odparła butnie, ponownie nabierając powietrza do płuc by powstrzymać nadciągającą falę, która poprzedzała tą największą i kulminacyjną.
- Trzeba chłopa trzymać krótko - zgodziła się z nią służka i w końcu zaczęła się oddalać, przekraczając kotarę pędów bluszczu. Jarvis zaś rozkoszował się drżącym ciałem kochanki, zmysłowo smakując jej podbrzusze językiem i ustami i śmiało poruszając palcami w jej kobiecości. Wesoły chichot spod stołu świadczył, że był świadom tego co się działo nad nim.
Gdy kelnerka oddaliła się, bardka rozluźniła się zapadając w krześle, jakby miała zaraz z niego spłynąć. Oddychała cicho, lecz ciężko i szybko, jakby biegła od bardzo dawna. Jarvis wiedział, że gdyby służąca postanowiła jeszcze zostać, Chaaya nie byłaby w stanie się powstrzymywać bo była już u kresu.
Prawie, gdyż on trzymał ją na granicy uwolnienia.
Kobieta odchyliła głowę do tyłu przymykając oczy, prosząc w duchu czarownika, by się zlitował.
Kolejne muśnięcia ust i kolejne ruchy palców, doprowadzały Chaayę na skraj szaleństwa, aż w końcu… czara się przelała przechodząc drżeniem przez jej ciało.
- Unieś pupę… majtki mogą nam przeszkadzać później - usłyszała spod stołu, gdy rozkosz przetoczyła się przez jej ciało, grożąc głośnym jękiem mogącym wydobyć się z jej ust.

Tancerka chciała zakryć twarz, ale zamiast podnieść rękę, wyrwała nogę, przywalając kolanem w blat stolika. Syknęła bardziej przestraszona niż z bólu, zakrywając wargi i rozglądając niepewnie w kierunku kotarki z bluszczu.
Nie wiadomo czy ktokolwiek zareagował na głośny huk, toteż niewiele myśląc uniosła biodra, zapierając się o stół i uderzając dłońmi w policzki, by doprowadzić się do ładu.
Czuła palce czarownika macające jej bieliznę i zsuwające ją powoli z pośladków, a potem po udach.
- Zaprawdę rozkoszne… trofeum - zażartował cicho.
- Tylko jej nie podrzyj bo nie mam innej na zmianę - fuknęła, zmieszana swoją słabością wobec ust kochanka.
- Dobrze… - znów poczuła język zbierający z jej kwiatu dowody niedawno przeżytej rozkoszy. - Czuję, że dobrze się bawisz.
- Nie znęcaj się tak… - zakwiliła, a jej uda spięły się mimowolnie. - Miej litość dla ciężarnej… - dodała już bardziej łobuzersko, kładąc dłoń w miejscu gdzie powinna być głowa Jarvisa.
- Nie brzmisz… przekonująco… nie brzmisz cierpiętniczo. - Język wił się nadal po jej podbrzuszu, choć pieszczoty nie były intensywne. - Robimy przerwę na posiłek?
Bardka mruknęła niezrozumiale pod nosem co w zasadzie mogło być zgodą jak i zaprzeczeniem. Gładziła czule mężczyznę po głowie, a jej dłoń była ciężka i jakby ospała, najwyraźniej kobieta nie doszła jeszcze do siebie po pierwszym razie.
A przywoływacz powoli i z wyraźnym pietyzmem, oczyszczał językiem i ustami łono Chaai. Bardka zaś czuła pod dłonią ową głowę kochanka wiedząc dobrze jak zachłanny potrafi być. Nagle… kątem oka zauważyła jak służka, z którą się niedawno przekomarzała, wraca z posiłkiem.
Zdjęta nagłym strachem, wyprostowała się niczym struna na krzesełku i splatając obie dłonie ze sobą, położyła je na stole, kręcąc kciukami młynki.
~ Uważaj… wraca ~ zakomunikowała szybko, uśmiechając się miło i udając zamyślenie.
~ Więc zostanę na razie tutaj. ~ Padła mentalna odpowiedź, a za nią czyny. Jarvis leniwymi ruchami robił kółeczka językiem, a to po udzie, a to po niej samej. Nie pobudzając co prawda mocno, ale nie dając o sobie zapomnieć. ~ A jak się domyśla co się dzieje pod twą suknią?
~ To spalę się ze wstydu… a ty razem ze mną ~ fuknęła groźnie, ściskając mocniej nogi. ~ Uważaj bo jesteś na straconej pozycji ~ dodała złowrogo, choć wyraźnie rozbawiona.
~ Aż kusi, by się przekonać… ciekawe jaką miałaby minę… albo ty ~ filozofował z sadystyczną nutką czarownik, ustami pieszcząc łono tawaif, a dłońmi głaszcząc jej uda.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline