Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2017, 09:52   #47
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Rumieniec wstydu zaraz okrasił lico tancerki, która piskliwym głosikiem swych myśli, nakazała czarownikowi płacić i wiać jak najszybciej. Co intrygujące, choć policzki ją piekły, wydawała się stać odważnie i z miną świadczącą o tym, że zdepcze każdego, kto wypowie choćby słowo.
Nie padł jednak żaden komentarz, co najwyżej porozumiewawcze uśmiechy ze strony młodszych służek. Jarvis zapłacił szybko i wyszli bez jakichkolwiek krępujących pytań, czy sugestii.
- Teraz udamy się do alchemika na zakupy - zaproponował i gestem przywołał gondolę. Po czym dodał. - Rumieniec dodaje ci uroku.
- Bas… bas Jarvisie… - zakwiliła, zwieszając głowę zawstydzona do granic możliwości. - One wiedziały… wallahi one wszystkie wiedziały… - bardka wydawała jakieś ciche jęki, kręcąc w zrezygnowaniu głową.
“A w Pawim Tarasie to może nikt nie wiedział, co?” babka gdaknęła butnie, strofując wnuczkę.
“To co innego…” jakaś Chaaya stanęła w obronie, ale Laboni zaraz ją zagłuszyła.
“A gdzie tam… tych ludzi już pewnie nigdy nie spotkasz… natomiast z nami musiała żyć pod jednym dachem… każda wiedziała co druga robiła, jeśli nie słysząc, to widząc podczas podglądania. Weź się w garść, dziewictwo straciłaś dawno temu.”
Tawaif wygięła usta w podkówkę, ale powoli przestała się użalać nad sobą, jedynie od czasu do czasu ciężko wzdychając.
- Nie przejmuj się tym, figlujący kochankowie to dość powszechny widok. Zwłaszcza podczas festynów miejskich, bali, czy weselisk kupieckich. - Czarownik pomógł bardce wsiąść do gondoli i obejmując ją ramieniem, przytulił szepcząc do ucha. - Nikt cię tam nie potępiał, może poza zasuszonymi staruchami co same nie mogą… a innym by nie dały. Takie zachowania… na to patrzy się przez palce w La Rasquelle.

Tancerka naprawdę chciała zrozumieć podejście mieszczan, naprawdę chciała pojąć i jakoś przyjąć do wiadomości, iż dotyk w miejscu publicznym między obiema płciami nie był karalny, a okazywanie uczuć między kochankami nie kończyło się publicznym kamieniowaniem.
Jednakże nie przychodziło jej to z łatwością, a im bardziej nad tym myślała, im bardziej rozkładała na czynniki pierwsze oraz wspominała przyjemne chwile w bluszczowym zaułku, tym bardziej palił ją wstyd i nie wiedząc gdzie się skryć, chowała się wprost w ramiona Jarvisa, mocno wtulając twarz w jego tors, tak by nikt nie mógł jej dostrzec w tej chwili słabości.
Była czule głaskana przez niego po włosach, bo też czarownik lubił sprawiać jej przyjemność takimi delikatnymi pieszczotami. Wkrótce też dopłynęli do wyznaczonego miejsca i wyszli na pomost. Nim jednak ruszyli ku sklepikowi do ich uszu dotarły jęki… bólu, rozkoszy, rozpaczy, śmierci? Trudno było jednoznacznie zdefiniować ich znaczenie.
Im dalej od “Królowej Dżungli” tym Chaaya lepiej się czuła. Przy wychodzeniu z gondoli jej twarz powróciła do pierwotnego złotawego koloru, a mina nie przypominała już gotowej do płaczu dziewczynki.
Na odgłosy bardka drgnęła, wczepiając się palcami w rękaw czarownika, rozglądając podejrzanie i powoli chowając się za plecy przywoływacza.
- Nie podoba mi się to… czymkolwiek to jest - burknęła pod nosem, wyglądając mu zza ramienia.
- I nie powinno podobać… chyba… - Jarvis sięgnął pod połę swego płaszcza, by wyciągnąć swój dubeltowy pistolet. - ...wiem co to jest.
- Idziesz pierwszy… - mruknęła łapiąc za miecz, przyczepiony do torby.

Jarvis ruszył powoli w kierunku skąd dobywały się niepokojące odgłosy. Krok za krokiem rozglądając się dookoła. Jakby się spodziewał napaści z każdej strony. Dotarli do niedużego placyku. Kiedyś warzywnego ogródka z którego korzystali mieszkańcy okolicznych kamienic. Teraz jednak owe budynki były puste i straszyły wybitymi oknami. A na środku były one… kobiety w pozie, która w innej sytuacji byłaby uznana za lubieżną… ale one nie były kochankami. Jedna była katem, druga ofiarą.
Chaaya wciągnęła mocno powietrze do płuc, patrząc wielkimi oczami na zaistniałą scenę. Pierwszy raz miała do czynienia z wampirem i to tak blisko własnej osoby. Na pustyni też były istoty żywiące się ludzką krwią, bardka nigdy ich jednak nie spotkała, choć słyszała opowieści, czytała w księgach legendy i podziwiała obrazy przedstawiające postaci o wężowych kłach jadowych.
Drobna dłoń puściła rękojeść miecza, pamiętając co Vantu zrobił z pierwszym nietoperzem próbującym uciec z opery. Ogień mógł przeważyć szalę zwycięstwa w tej walce, bo wszak… zostawiać tej biednej kobiety na pastwę śmierci, nawet przez chwilę nie przeszło przez głowę smocej jeźdźczyni.
Podwinąwszy z łopotem suknię, wyciągnęła bojowy wachlarz z podwiązki.

- Puszczaj ją ty… ty… pijawo - dziewczyna podskakiwała za plecami czarownika, by w końcu przepchnąć się obok i stanąć w bojowej pozie.
Zaskoczona przerwaniem posiłku wampirzyca spojrzała gniewnie, czerwonymi oczami, na dwójkę awanturników i wyszczerzyła kły. Zamierzała coś powiedzieć, ale pomiędzy bronią Jarvisa, a czołem bestii, pojawił się promień rubinowego koloru. Tatuaż na plecach przywoływacza zaświecił się blaskiem przebijającym przez materiał ubrania. I mężczyzna strzelił. Prosto w twarz nieumarłej, nie tylko raniąc jej czoło, ale i sprawiając, że na skórze oblicza pojawiły się złociste rysy jak na pękniętym garnku, a sama wampirzyca zawyła z bólu i niedowierzania, odpychając ofiarę, by chwycić się za twarz. Ten postrzał jednak nie wystarczył by ją zabić.
Tancerka otworzyła zamaszystym ruchem wachlarz i wykorzystując okazję, iż krwiopijczyni puściła ofiarę, Podskoczyła do niej, wypowiadając inkantację, która rozgorzała płomieniem w jej dłoniach. Starając się odgrodzić obie kobiety, własną osobą, zamachnęła się tworząc ognisty podmuch, który miał ochronić i ją i pogryzioną przed kolejnym atakiem.
Nie trafiła ranionej napastniczki, ale zmusiła ją do cofnięcia się. A czarownik strzelił ponownie, tym razem trafiając w brzuch. Bestia poraniona i obolała… oraz przede wszystkim zaskoczona, straciła zainteresowanie dalszą walką, szybko przemieniając się w mgiełkę i dając drapaka.

- Pomiot wampirzy… mieliśmy trochę szczęścia - skomentował ten widok czarownik i spojrzał na Chaayę dodając. - Możesz wyleczyć jej ranę? Więcej tu nie możemy pomóc, ale alchemik ma mikstury, które pomogą jej dojść do siebie.
Zdębiała bardka rozdziawiła usta w zdziwieniu, gdy wampirzyca zamieniła się we mgłę. Najwyraźniej jej pustynny umysł, nie tego się spodziewał i nie potrafił przyswoić nowych informacji, walcząc z ich prawdziwością.
Na głos Jarvisa jednak szybko się otrząsnęła, gasząc płomień i kucając przy rannej. - Musimy ją stąd zabrać… - odezwała się do kompana, oglądając ugryzienie, które napawało ją podskórnym strachem i… obrzydzeniem.
- Pomogę ci - odparła z troską nieznajomej, zaczynając nucić uspokajającą kołysankę, która wpływała w rany na ciele, kojąc ból przyjemnym ciepłem i zaleczając skórę.
- W takich przypadkach najlepiej udać się do alchemika lub świątyni. Pomogą i w jednym i w drugim miejscu… za opłatą, ale pomogą. A co do wampirów i ich pomiotów, to najlepsze są kusze, osikowe bełty i celne oko. Jeden cios prosto w serce i przyszpilony wampir problemem nie jest. Acz niełatwa to sztuka - wyjaśniał Jarvis gdy ona leczyła, pogrążoną w majakach dziewczynę. - Ponoć ich ukąszenie to nieziemska rozkosz i ból zarazem. Są szaleńcy, którzy sami ich szukają by stać się ich dobrowolnym posiłkiem.
- Taaa… ludzką formę można postrzelić, ba… nawet nietoperzą… ALE MGŁĘ??!! - zawołała nagle, kręcąc głową, wyraźnie przytłoczona tym co zobaczyła. Chwyciła pod ramię na wpół przytomną, po czym spojrzała na czarownika. - Nie stój tak, pomóż mi.
- Jeśli we mgłę się zmieni to po ptakach… wtedy ucapić niełatwo. Czasem śledzić można i do kryjówki tak dotrzeć. A wtedy świtu czekać… jeno nawet w niej… wampir bezbronny nie jest i walczyć może. - Jarvis spojrzał w górę na zasnute chmurami niebo. - To przez nie… to co chroni miasto przed atakami z nieba, pozwala też krwiopijcom tak tu swawolić. - Wziął majaczącą kobietę w ramiona i uniósł. - Słońce nie dociera tu nigdy, więc czasem i za dnia pijawy chodzą po świecie.
Ruszył przodem dodając. - Na szczęście pilnują swej liczebności i walczą między sobą o terytoria.
- Wielkie mi szczęście… - burknęła pod nosem Chaaya, ruszając za towarzyszem. - TRUP POWINIEN BYĆ W ZIEMI! - fuknęła gniewnie, gestykulując zamaszycie rękoma. - Trup to trup… nie ma dla niego miejsca wśród żywych - syczała pod nosem, tupiąc głośno nogami.
- Poczekaj na mnie w gondoli… kupię co mam kupić i odstawimy ją… do najbliższego miejsca pomocy… - dodała łagodniej, ale zaraz znowu się zapiekliła. - Dlaczego trzeba płacić za te mikstury? To niedorzeczne. Władza powinna dbać o mieszkańców miasta a nie ciułać na… - umilkła gdy dotarło do niej, że władzą są wampiry, a więc przeklęci zarabiają sami na sobie.
Warknęła, zgrzytając zębami.
- Władza powinna dbać o poddanych. Masz rację… ale nie spotkałem krainy w której by to rzeczywiście robiła - westchnął smutno czarownik. - A co do wąpierzy… to zakony z nimi walczą. Ale same są podzielone i… część z nich kontrolowana jest potajemnie przez wampirze rody.
Chaaya w prawdzie się w jednym z takich krajów wychowała, ale wiedziała, że pustynia, rządziła się własnymi prawami i tradycjami. Ludzie inaczej podchodzili do podziałów i swoich obowiązków. Nie twierdziła też… że jej kraj, czy taki Zerrikan był lepszy od La Rasquelle… wszak tu niewolnictwo było zabronione, a u nich… byłaby to prawdziwa zagłada dla społeczeństwa, nie potrafiła jednak zrozumieć… dlaczego ktoś dobrowolnie godził się na podtruwanie własnego organizmu, przez które całe ciało, działało po prostu gorzej...
- Zaraz wracam… - dodała już spokojniej, wskakując po stopniach pod drzwi do sklepu, za którymi szybko się schowała.
Nie poświęcając zbytniej uwagi ani sprzedającemu, ani jego otoczeniu, wybrała korzonki, kory i listki, które były jej potrzebne, po czym zapakowała wszystko do jednej sakiewki, rzuciła monetami i wybiegła z cichym pożegnaniem, udając się do gondoli.

Czarownik dyskutował w niej z przewoźnikiem na temat miejsca, do którego mieli zabrać przypadkową, lub nie, ofiarę wampira. Na widok wracającej bardki spytał. - Wszystko załatwione?
- Tak - odparła wskakując do łódeczki. - Gdzie płyniemy?
- Do pobliskiej świątyni… tam się nią zajmą. A potem… gdzie zechcesz - stwierdził Jarvis, przyglądając się bacznie dziewczynie. - Czy ostatnie wydarzenia zraziły cię do takich zapomnianych zakątków miasta?
- Choćby mi obiecywali góry złota to nie wejdę do nich dobrowolnie… samej. - Uśmiechnęła się na pozór łobuzersko i dumnie. - Ale przy tobie, nie boję się niczego… - odparła, siadając na ławeczce, składając dłonie na podołku. ~ Poczekam na ciebie przed świątynią, albo w gondoli, dobrze?
- To dobrze… miasto ma też jasne strony. Własne duchy… choć to nie jest właściwe określenie. Pamiętasz kolorowe ruchome obrazki? One były zainspirowane żywymi, które czasem pojawiają się w La Rasquelle. Duchy przeszłości miasta. Niegroźne i niezwykłe zarazem - odparł z uśmiechem czarownik, potakując głową i tak zgadzając się na jej telepatyczną prośbę.
- Brzmi… fajnie, ale na razie trudno mi w to uwierzyć. - Uśmiechnęła się słabiej i bardziej przepraszająco. - Ale architekturę macie piękną… - dodała szybko, na wspomnienie ich pierwszej nocy w mieście, kiedy Godiva pchała gondolę, by Chaaya mogła podziwiać wspaniałe widoki.
- Piękno jest tu w cenie - odparł z uśmiechem czarownik, gdy przemierzali kanały kierując się ku monumentalnej katedrze… w przebudowie. Bowiem otaczały ją rusztowania. Tu łódka się zatrzymała i Jarvis wziął nieznajomą w ramiona, by zanieść do środka.
Tawaif odprowadziła mężczyznę wzrokiem, bawiąc się kosmykiem włosów i rozmyślając nad różnymi sprawami. Zastanawiała się, czy kobieta którą uratowali, aby na pewno była w opresji… może sama chciała zostać ugryziona? Nie wyglądała na biedną, więc… co robiła w takim odludnym zaułku? Była też ciekawa do którego boga należała owa świątynia… oraz jak wyglądała z zewnątrz, niestety przez rusztowania trudno było ocenić poza tym, że była wielka.
~ Starcze dlaczego właściwie mam unikać świątyń? ~ spytała nagle smoka, odrzucając pukle za ramię, oglądając się badawczo na gondoliera.
~ Bo świątynie są zabezpieczane boską magią, a ty… jesteś opętana przeze mnie ~ wyjaśnił Pradawny. ~ Magia chroniąca święte przybytki będzie cię odrzucać. Pomijając obiekty kultu złych bóstw. Tam wejdziesz bez problemu.
~ Acha… ~ Dziewczyna oparła brodę na dłoni, na powrót wpatrując się w wejście za którym zniknął czarownik. ~ Ciekawa jestem jakie to uczucie… to… odrzucenie. ~ To pytanie mogło być retoryczne, zważywszy, że myśli tancerki zaraz popłynęły w kierunku kolejnych “palących” ją w tej chwili zagadnień, jak na przykład na czym spali kadzidło do puji. Nie miała przy sobie odpowiedniej tacy rytualnej, nie wspominając, że nie miała nawet…
“Na talerzu…” Laboni łaskawie podzieliła się swoją wiedzą. “Nie musisz dziękować.”

Czarownik powrócił po kilkunastu minutach i wsiadł do gondoli pytając. - Masz jakieś kaprysy co do kolejnego miejsca pobytu?
- Zdaje się na ciebie… - Chaaya rozweseliła się na jego przybycie, przerywając natłok myśli. - Co z nią?
- Przeżyje. Straciła sporo krwi, ale mnisi radzili sobie z poważniejszymi przypadkami. - Jarvis nakazał płynąć gondolierowi w jakimś sobie znanym kierunku, aż dopłynęli do bardziej zrujnowanej części miasta i… co za tym idzie bardziej pustej.
Tu zatrzymali się. Przywoływacz zapłacił mężczyźnie za czekanie, po czym ujął dłoń dziewczyny mówiąc. - Chodźmy… się przejść.
“Jeeesteś na sto procent pewna, że nic ci przy nim nie grozi?” spytała podejrzliwie babka, gdy bardka chwyciła dłoń towarzysza, wychodząc na ląd.
“To nie Ranveer… zresztą co ja mówię.” Laboni zaśmiała się sarkastycznie, a kilka bardek zasyczało niczym wściekłe kobry.
- Dokąd mnie prowadzisz? - spytała zaciekawiona, przyglądając się sypiącym budynkom.
- Złożę cię na ołtarzu… bogini rozkoszy… jest tu stara świątynia zapomnianej bogini rozpusty. Bardzo ładna. I nie ma już swoich kapłanów i czcicieli. Nie ma nawet większości murów - wyjaśnił z łobuzerskim uśmiechem. - Pamiętasz chyba o swej obietnicy?
Chaaya prychnęła rozbawiona, wyraźnie się rozluźniając.
- Ładna… świątynia, czy bogini? - spytała kąśliwie, trącając go biodrem. - Pamiętam… dotąd aż zabraknie ci sił - przytoczyła własne słowa, przysuwając się bliżej czarownika, by oprzeć mu głowę o ramię.
- Sama ocenisz. - Dotarli na miejsce.
Ruiny świątyni wznosiły się w górę strzelistymi wieżami, a ściany pokrywały płaskorzeźby, zmysłowych kobiet i przystojnych mężczyn, często splecionych w miłosnym uścisku. Wręcz wyuzdane w pokazywanej tematyce… i były to same elfy i elfice. Długie szpiczaste uszy, długie włosy… brak zarostu.
W środku zaś było dużo roślinności przebijającej się przez spękaną posadzkę. Duża figura elfki ze skrzydłami leżącej w dość lubieżnej pozie i otoczonej rzeźbami elfów pieszczących jej nagie i znacznie większe od nich ciało.
I był też ołtarz… z lekkimi zagłębieniem i rączkami zamocowanymi dookoła niego. Składano na nim ofiary… ale tawaif domyślała się, że były to głównie ofiary składane z własnego dziewictwa.

- Waaaah! - Tancerka rozejrzała się po ruinach z wyraźną fascynacją. Jej głowa, gdyby mogła, obracała by się wokół szyi. Puszczając rękę Jarvisa, ruszyła w samotną wędrówkę dookoła rzeźb, przyglądając się bez cienia zażenowania pozycjom w jakich uchwycono kochanków. Kilka razy nawet pochylała się by zajrzeć im między nogi, jakby usilnie czegoś tam szukając.
Owe widoki, wyraźnie ją w czymś utwierdziły i ukontentowały, bowiem zaraz popląsała do głównej figury, dotykając dłońmi zimnego i starego kamienia na… biuście bogini.
- Podobno elfom nie rosły włosy na ciele prócz tych na twarzy i głowie i to też w nielicznych wyjątkach. Gdy przybyli ludzie na pustynie i odkryli tam ludy czarnoskórych długouchych istot, które żyły tam od… ooo... długo, aż trudno ogarnąć tak wysokie liczby, to postanowili przejąć kilka tradycji oraz wziąć sobie do serca niektóre ich rady odnośnie żywienia, czy higieny. I tak na przykład… do dziś kobiety i mężczyźni golą się na łonie i pod pachami. - Chaaya odwróciła się do czarownika, całkiem wesolutka. - Podobno ma to uchronić przed chorobami, ale gdybyś się kogokolwiek spytał, to nie umiałby ci podać przed jakimi, ani skąd ten pomysł.
- Podoba ci się miejsce… bardzo... nastrojowe? - Jarvis podszedł i objął bardkę w pasie. Dłonie jego szybko ześlizgnęły się na jej pośladki, powoli podciągając suknię do góry. Całował jej czubek nosa i usta, wpierw zaczepnie, a potem zachłannie przyciskając wargi do jej warg.
- Tak… bardzo, bardzo - potwierdziła cichym pomrukiem zadowolenia, stając na palcach by dosięgać jego twarzy. Prawa dłoń pochwyciła go z nagła w kroku, ściskając i masując przez materiał czułe miejsca. - Wykorzystajmy kilka ich pozycji… oraz ołtarz. Hai. Zdecydowanie…
- Widzę, że masz... ochotę… na przejęcie inicjatywy… co? - spytał żartobliwie czarownik w końcu odsłaniając nagie pośladki dziewczyny. - I tyle twarzy na nas patrzy... wykutych w kamieniu.
- Tylko mi nie mów, że moja rączka cię zawstydza! - Zaśmiała się, bawiąc językiem na jego brodzie, coraz mocniej naciskając na jego krocze. - Niech patrzą, oni mogą... wszak sami są z kochankami.
- Ani trochę... zawstydza… - wymruczał przywoływacz zgodnie z prawdą. Wszak pobudzała go tym dotykiem. Jego dłonie zresztą, masowały jej nagie krągłości leniwymi, acz drapieżnymi ruchami, również podsycając apetyt. - Zdejmij tę suknię… jesteś w niej zbyt… niedostępna dla mnie.
Zachichotała na te słowa, składając głośnego całusa na jego policzku, po czym odsunęła się, by zabrać się za sznurowania i haftki po obu bokach torsu. Gdy materiał się rozluźnił, rozwiązała ostatnią wstążkę pod szyją i chwytając za spódnicę, zrolowała ją i ściągnęła ubranie przez głowę.
Nie bawiła się w żadne pląsy, ani kusicielskie pozy. Pozbyła się odzienia najszybciej jak potrafiła, tylko po to, by rzucić nim w twarz czarownikowi.
- Proszę bardzo - odparła kpiąco, przechodząc kilka kroków w bok, ku ołtarzykowi.
Jeździec rozścielił swój płaszcz i zaczął ściągać z siebie nadmiar broni jakie nosił pod nim. Oddzielnie położył suknię bardki, oddzielnie swą kamizelkę. Pozostawił buty obok płaszcza. A potem ruszył jeszcze w ubraniu w kierunku dziewczyny. Wędrując roziskrzonym spojrzeniem po jej wypukłościach, oświetlonych przez blask księżyca.
Bo księżyc tu było widać i gwiazdy też. Choć miasto otulone było chmurami, to nad tą świątynią wydawało się, że chmur nie ma.

- Oszukujesz! - zawołała zadziornie widząc wciąż ubranego kochanka i zachowując dystans między nimi. - Zdejmij przynajmniej koszulę! - protestowała z niekrytym rozbawieniem, chowając się po drugiej stronie kamiennego blatu.
- Dobrze… - zgodził się z nią Jarvis, rzeczywiście zdejmując koszulę i wpatrując się na stojącą za ołtarzem tawaif. Materiał opadł w dół i czarownik z nagim torsem ruszył złowić swą wybrankę...
Tancerka oblizała usta, przygryzając dolną wargę z sugestywnym poruszeniem brwiami. Oparła się rękoma o kamienny blat, po czym wskoczyła na niego kucając, by przejść w klęczki i wyciągnąć ręce do mężczyzny.
- Chodź i mnie ogrzej - poprosiła z rosnącym uczuciem w głosie, nie odrywając od niego spragnionego spojrzenia.
Po drodze do Chaai, czarownik zgubił spodnie, które osunęły się na podłogę, a potem samą bieliznę. Nagi i z wyraźnym dowodem zainteresowania bardką, Jarvis podszedł do klęczącej dziewczyny na ołtarzu.
Która wzięła jego twarz w dłonie, przysuwając się do niego z lubością. Nie pocałowała go jednak, zatrzymując swoje usta kilka milimetrów przed jego. Głaszcząc go ciepłym oddechem, a jej piersi, łaskotały jego nagi tors, z każdym nabranym i wypuszczanym powietrzem. Trwając tak w czułym zawieszeniu i tworząc napięcie między nimi, które uwolnić się może tylko poprzez burzę.
- Chaaya… - wyszeptał cichutko magik, spoglądając w jej oczy. - Jeszcze trochę… a popchnę cię w to zagłębienie ołtarza i posiądę jak dzikus.
Kobieta pogładziła go kciukami po policzkach, dotykając czubkiem nosa jego nos, ale nie powiedziała ani słowa, tak samo jak i nie pocałowała. Jej oddech stał się cięższy i gorętszy, a łaskoczące go szczyty jej piersi, twarde i chłodne niczym lód.
- Chaaya… - wymruczał ostrzegawczo Jarvis z delikatnym uśmiechem na twarzy. Posłusznie trwał na posterunku, choć z coraz większym trudem.
Ta poruszyła nieznacznie głową i przez krótką chwilę miał wrażenie, jakby ich wargi zetknęły się, ale gdy chciał odwzajemnić pocałunek, okazało się, że była za daleko.

Śmiejąc się cicho, kobieta usiadła na piętach, rozsuwając na boki kolana i odginając się w tył, pociągnęła na siebie kochanka, łapczywie wpijając się w jego usta, nie puszczając jego twarzy.
Smoczy jeździec całował namiętnie usta partnerki, a dłonie pochwyciły za jej piersi masując je delikatnie acz niecierpliwie. Przyciągany jej dłońmi, przylgnął do niej ciałem, ocierając męskością o podbrzusze swej kochanki.

Ich pocałunek nie miał końca, gdyż zaraz gdy kończył się jeden, od razu rozpoczynał się drugi. Uzależniając ich od tej rywalizacji między sobą.
Jedna dłoń Chaai powędrowała ku Jarvisowi, naprowadzając na właściwe miejsce, mokre i spragnione doznań… tylko, że był za daleko. Cholerny blat skutecznie ich rozdzielał, nie pozwalając zespolić ich ciał ostatecznie. Bardka była w takiej pozycji, że nie mogła nic zrobić by przybliżyć się do kochanka, cierpiąc razem z nim w tej nieznośnej rozłące podsycanej ich ustami.
Czarownik całował ją raz po raz, nie mogąc oderwać ust od jej warg. Pieścił jej piersi dłońmi coraz żarliwiej i desperacko próbował zmniejszyć dzielący ich dystans.
~ Przyciągnij mnie… ~ usłyszał jej udręczony głos w swoich myślach. ~ Błagam cie, chwyć mnie za biodra i przyciągnij do siebie… na siebie. ~ Prosiła go drżąc z wysiłku i pragnienia. Nie zważając na to w jakiej pozycji była oraz jaki ból może sprawić jej przesunięcie jej ciała opartego na kolanach, goleniach i stopach po kamieniu.
Był dla niej w tej chwili całym światem. Był pokarmem, powietrzem, słodkim nektarem. Był dniem i nocą. Słyszał to i czuł w przekazie jaki między nimi nawiązała, zaklinając go, prosząc, błagając by wziął ją tu i teraz, inaczej… inaczej po prostu umrze.
Umrze z tęsknoty za nim choć przecież był tak blisko.

Jarvis… jednak nie był w stanie zmuszać jej do tak niewygodnej pozycji. Jego dłonie zsunęły się ku jej nogom, by pomóc przyjąć wygodną pozycję i wylądować pośladkami tancerki w zagłębieniu ołtarza przeznaczonej dla tej części ciała, oraz wyeksponować intymne obszary kochanki, tak by stojący przy ołtarzu czarownik mógł ją wygodnie posiąść. I to zrobił… szybkim mocnym pchnięciem przeszywając jej wrota rozkoszy, przytrzymując za szeroko rozsunięte uda.
Czarownik zdobywał jej bramę kobiecości mocno i gwałtownie, by wynagrodzić im obojgu udręki czekania.
Głośne jęki zadowolenia pomieszanego niemalże z zachwytem, potoczyły się po zrujnowanej świątyni, gdy Chaaya połączyła się z kochankiem w miłosnym uścisku. Jarvis jak zwykle był władczy, dziki i niesamowicie rozkoszny, boleśnie odciskając swą obecność w jej łonie, perfekcyjnie uderzając w najczulsze struny, doprowadzając ją do obezwładniającej i rozpustnej przyjemności.
Kobieta wiła się pod jego ciałem, oświetlana jedynie światłem księżyca w pełni. Jedną ręką obejmując tors umiłowanego, by drugą opleść go w karku. Drżące usta wędrowały tylko sobie znanym szlakiem, po jego twarzy i szyi, nie potrafiąc skupić się na jednym miejscu, gdy ten coraz mocniej dociskał jej ciało do kamiennego ołtarza.
Lekko zachrypnięty, kobiecy głos, wznosił się w powietrze, niosąc ze sobą pieśń miłości i składając ją w hołdzie zapomnianej przez wszystkich bogini.
Ołtarz nie był chropowaty… wyślizgany setkami kobiecych pośladków, stał się gładki, dzięki czemu ciało tawaif bez problemów poruszało się na nim gwałtownie i szybko, a piersi posiadanej dziewczyny falowały energicznie, przy każdym pchnięciu czarownika.
Bardka czuła twardą i przeszywającą obecność wyraźnie i dojmująco, uskrzydaljąc ją z każdą chwilą. Błądzące leniwie spojrzenie tawaif, po ruinach budynku, spoczęło nagle niej… na bogini. Posąg znajdował się po przeciwnej stronie ołtarza i gdy przypadkowo odchyliła głowę, Chaaya natrafiła na nią wzrokiem. Na jej łobuzerski uśmiech, lekko przymknięte oczy, na dłoń uniesioną w przyzwalającym geście. Z perspektywy tancerki, zapomniana elfia bogini łaskawie i życzliwie przyglądała się ich harcom na swym ołtarzu. Była to oczywiście iluzja wywołana pozycją wyrzeźbionej elfki, ale iluzja zamierzona.
Tancerka niemal poczuła te dawne rytuały… zgromadzony dookoła nich tłumek szpiczastouchych istot, śpiewających jakieś erotyczne hymny ku czci rozkoszy. Kadzidła rozpylane w powietrzu.
Łatwo było dać się ponieść wyobraźni w tym miejscu i w tej chwili.
Kobieta przez chwilę przyglądała się bogini, przygryzając delikatnie płatek uszny lubego. Nawet w takim momencie jej myśli nie dawały za wygraną, porywając ją do przeróżnych miejsc i krain, że w pewnym momencie nie pozostało jej nic innego, jak tylko zacząć się śmiać nad niedorzecznością własnej osoby.
Odpadłszy na kamień, gładziła dłońmi ramiona i obojczyki czarownika, odnajdując swym spojrzeniem jego.
Głosy w głowie, jak i obrazy przed oczami momentalnie zredukowały się do ciemnych oczu kochanka, a ona ponownie była z nim nie tylko ciałem, ale i duchem.

Wraz z nadchodzącą falą orgazmu, Jarvis widział jak kobieta zmaga się sama ze sobą, jak próbuje mu coś powiedzieć, choć rozkosz wydzierała jej głos z piersi coraz głośniejszymi westchnieniami. Jeszcze przez chwilę walczyła tak, otwierając i zamykając usta, lecz jedynym co słyszał był jęk. Potem i to umilkło, gdy sam czarownik zbliżał się do upragnionej chwili w jej objęciach i szum krwi w jego ciele zagłuszył i oślepił go na dobre, by w końcu uwolnić go z cielesnej klatki, rozbłyskiem ekstazy i spełnienia.
Chaaya jeszcze długo kwiliła w jego objęciach, nie mogąc uspokoić oddechu, ale… mogła już mówić… choć nie fizycznie.
~ Tumhari adao main vari vari… ~ posłyszał szept w swej głowie, zanucony w rytm dziwnie znajomej mu pieśni. Pieśni z amazońskiej plaży.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline