Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2017, 23:55   #15
Amon
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
***

Czuła dotyk w okolicach skroni. Nie był przyjemny. Czemu nic nie widzi? czy wyłupiono jej oczy? Jakieś instrumenty, moźe palce przesuwały się po jej twarzy, zanurzyły w oczodołach. Ból piekielny ból…
I nastało światło.
Znów widziała.
Marie Otila Otterham we własnej osobie wyrastała przed nią i obserwowała nieruchomym, posągowym spojrzeniem. Belle mogła poruszać wzrokiem, znajdowała się w jakimś lochu, może piwnicy. Jej dłonie… nie mogła nimi poruszać, kiedy spoglądała na dół, widziała ciało którego nie rozpoznawała, jeśli w ogóle było to ciało. Przypominała jakąś diabelską hybrydę drzewa i kobiety, ramiona były powykręcane i złączone z “pniem” jakie stanowił jej korpus. Czuła się głodna, zbyt głodna by odwołać się do jakichkolwiek umiejętności. Wokół swoich “korzeni” widziała plamę ludzkiego vitae. Czy właśnie ją wciągnęła?
Przyjrzała się szefowej Sabatu. Chyba po raz pierwszy mogła ją zobaczyć z bliska, w sumie… po raz pierwszy widziała też z bliska swoje wnętrzności. Z jakiegoś powodu Marie ją wybudziła, na razie nie mogła narzekać. Przymknęła oczy. Ciekawe, czemu ją wybudziła? Ciekawe co działo się teraz na Manhattanie.
Marie przesuwała swoją dłoń po “ciele” Madam, z twarzy zjechała na “szyję”, potem jeszcze niżej. W “pniu” gdzieś na wysokości gdzie humadoidalna postać powinna mieć serce, znajdowała się “dziupla” Otila wsunęła doń dłoń. “Zaklęta w drzewo” wampirzyca poczuła naruszenie swojej intymności i lekkie ukłucie bólu. Źrenice Marie na moment się rozszerzyły, szybciutko wyciągnęła dłoń z Belle i przyłożyła je do ust.
Naznaczając je tym samym kroplą vitae. Belle czuła iż jest to jej własna.
Wampirzyca otworzyła szeroko oczy, czując rękę w swoim wnętrzu. Zaczynała mieć poważne obawy co też może zrobić z nią Marie.
- Nie byłoby mnie łatwiej dobić, jaśnie arcybiskupie? - wycharczała.
Dłoń Marie wystrzeliła momentalnie uderzając w policzek Belle. Cios był na tyle mocny, by wampirzyca mogła poczuć smak własnej krwi. Otila zacisnęła palce z tyłu głowy swojej ofiary, samemu przybliżając doń swoje oblicze.
Wtedy też czule i namiętnie pocałowała Belle w usta, spijając bez jej vitae. Czyżby zamierzała ją teraz pożreć? czy dane jej będzie zakosztować nie tylko losu Hellne ale i jej matki? Księżna chwilę opierała się, ale w końcu oddała pocałunek. Co za różnica i tak nie mogła nawet się ruszyć. Nie zamknęła oczu, uważnie obserwując Marie.
Kiedy Otterham skończyła, odsunęła się nieco od twarzy Belle, wystawiła przed siebie swoją dłoń. Madam widziała jak skóra zsuwa się z palców Marie obnarzając mokre mięso, wtedy wampirzyca znów wsunęła tym razem okaleczoną kończynę w “dziuplę”. Belle czuła w piersiach, jak krew arcybiskup miesza się przez chwilę z jej własną. Otila wcisnęła dłoń głębiej, brutalnie rozlewała się w jej wnętrzu, by po chwili gwałtownie wyszarpać palce na zewnątrz. Całe przeżycie było dość wycieńczające, ale Belle czuła się nieco silniejsza, może potrafiłaby nawet użyć jakiejś sztuczki lub dwóch? Marie poklepała policzek Madam, tą samą dłonią, na której nie było już śladu ran.
- Bez zgryźliwości najdroższa, przecież nie chcesz czuć więcej bólu. - powiedziała trzema różnymi tonami głosu, by zakończyć znanym już Belle: - Nieprawdaż?
Księżna zapatrzyła się na Tzimise.
- Chyba za spółkowanie z Sabatem grozi mi i tak wystawienie na słońce, moja piękna. - Belle uśmiechnęła się.
Marie uśmiechnęła się pierwszy raz dopiero kiedy to samo zrobiła Belle. Zupełnie jakby jej gest był odbiciem gestu rozmówczyni.
- Jeśli sobie o tobie przypomną, być może. - tym razem głos był całkiem kobiecy, zaś akcent stał się bardzo, wschodnioeuropejski. - potrafię sobie wyobrazić wiele rzeczy które mogą ci grozić, najdroższa. Ale czy jest może coś, czego chciałabyś sama dla siebie?
- Tak długo mnie nie było, że już zapomnieli? - Belle była przekonana, że jest jedna rzecz, której wampiry nigdy nie robią. Nie zapominają. - Co takiego może mi grozić, ponad to? - Zerknęła w stronę swego zdeformowanego ciała.
Marie przejechała po pniu, gdzieś na wysokości biodra.
- To jest bardzo funkcjonalne ciało, które wyhodowałam ci w zasadzie z samej głowy. Pozwala ci rosnąć i się pożywiać. - Wampirzyca chwyciła pień w “talii” i potrząsnęła nim, jakby oceniając jego stabilność i wytrzymałość. - Nie pytałam cię o zagrożenia, lecz o pragnienia, czego chciałabyś dla siebie?
- Chciałabym znów mieć swoje ciało, wziąć gorącą kąpiel, poczuć w sobie mężczyznę… - Belle przyglądała się Marie. Po co tzimisce to robiła? Jak długo była w takim stanie. - … Nikla, najchętniej napić się jego krwi, zobaczyć jego szalone oczy.
Marie zaszła Madam od tyłu i położyła czoło na jej karku.
- A władza? pozycja? przywileje? domena? nie są dla ciebie ważniejsze niż kochać i być kochaną? - Głos i akcent wampirzycy był inny niemal przy każdym kolejno wypowiedzianym słowie. Dłonie Marie zacisnęły się w żelaznym uścisku na barkach Belle, napełniając je oszałamiającym bólem. Jednak w katatonii własnego krzyku, Madam odkryła, że ręce ma teraz wolne. Mimo iż trudno było nazwać je jej własnymi. Jedynie Nosferatu w ogóle mógłby takie szponiaste badyle nazwać rękoma.
Nie uniosła ich. Nie chciała na nie patrzeć.
- Oh pragnę tych rzeczy. - Jej głos był nadal zachrypnięty, szczególnie po krzyku, który przed sekundą wyrwał się z jej ust. - Ale lubię sięgać po nie sama. Własnymi DŁOŃMI. - podkreśliła to słowo wskazując, że drewnianych szponów nie uważa za coś takiego.
Marie musiała chyba uklęknąć za jej plecami gdyż jej dłonie chwyciły teraz “kolana” Belle. Tak jak poprzednio, dotyk wampirzycy zwiastował nadejście bólu. Madam w czasie swojego nieżycia miała już nieraz złamane kończyny. Ból był właśnie taki. “Pień”, nogi Madam dosłownie załamały się pod nią, wampirzyca upadła na twarz, na wciąż mokrą od krwi jakiejś śmiertelnej ofiary posadzkę.
Belle jęknęła z bólu.
- Dziękuję, tak jest dużo lepiej. - Obróciła twarz i zlizała trochę krwi z posadzki, po czym oparła na niej podbródek. - Przynajmniej siebie nie widzę.
Marie stanęła obok głowy Belle niczym posąg. Była bosa, a jej idealne stopy wyglądały wręcz surrealistycznie na mokrym od krwi bruku. Wampirzyca nosiła białą halkę, już w kilku miejscach zbroczoną czerwienią.
- Cierpliwości kochanie - powiedziała i wyciągnęła do Belle dłoń - jest wiele do zrobienia i wiele więcej bólu do przeżycia. Aż cała drżę z ekscytacji… - wyznała.
- Ja też drżę. - Belle przyjęła podaną dłoń, niechętnie spoglądając na swoją zdeformowaną rękę.
Marie pociągnęła Belle ku górze i pomogła wstać. Madam zdała sobie sprawę iż jest od Otili nieco wyższa, nawet kiedy pozostaje przygarbiona.
- Wydaje mi się, że wystarczająco urosłaś. - powiedziała w zamyśleniu po czym odwróciła się powoli i równie powoli ruszyła w stronę przejścia na korytarz. Spodziewając się zapewne, iż Madam ruszy jej śladem. Co ta tzimise kombinuje? Spróbowała za nią podążyć.
Nic nie zatrzymywało bele w podążaniu za Marie, nic prócz jej własnej słabości. Madam ledwo powłóczyła nogami, które trudno byłoby nazwać jej.
Trudno było w ogóle nazwać je zresztą nogami.
Wampirzyca szła więc trzymając się pobliskiej ściany, ale nie musiała martwić się iż zgubi z widoku gospodynię, Marie sama szła bardzo powoli.
Zaraz na korytarzu, Belle natknęła się na dwugłowego wilka, łypiącego na nią uważnie każdą parą oczu. Potwór w kłębie miał ponad metr wysokości. Był też ghulem. Mimo przerażającego wyglądu, płynąca w żyłach bestii vitae, natychmiast przypomniała Madam jak wciąż strasznie głodna teraz jest.
Marie prowadzila ją krętymi, kamiennymi schodkami w dół i wtedy Madam zrozumiała, iż nie znajdują się w lochach, lecz na wieży. Piętro niżej, znajdowały się okute drzwi ku którym niezaprzeczalnie zmierzała gospodyni. Przed nimi stała ogromna sylwetka w szacie… zakonnika. Belle mogła założyć iż w sumie było bardzo prawdopodobne że znajdowała się teraz w jakimś klasztorze, wszak wpływy Sabbatu w kościele katolickim były ogromne. Wykidajło którego aura krzyczała iz jest wampirem, zaczął otwierać wrota gdy tylko Marie ukazała mu się na schodach. Nie patrzył ani na gospodynię ani na Belle, klęczał i wbił wzrok w podłogę. Kiedy kainitki przekroczyły próg, odźwierny szybko zatrzasnął za nimi wrota. Wnętrze komnaty było wyposażone w dość nowocześnie wyglądający sprzęt chirurgiczny. W centralnej części stały cztery stoły. Nie były to jednak zwyczajne szpitalne modele, te tutaj były znacznie masywniejsze i wytrzymalsze, posiadały też żelazne klamry i kajdany, idealne do utrzymania w ryzach potężniejszą istotę.
Jak choćby wampiry, które zajmowały trzy spośród czterech stołów. Kainici byli nadzy, ich głowy były… pozbawione twarzy. Nie pocięte, po prostu zarośnięte skórą, tak jakby twarzy nigdy miało tam nie być. Jeden mężczyzna bezgłośnie wierzgał się w kajdanach, dwie kobiety leżały nieruchomo.
Marie poczekała aż Belle do niej podejdzie.
- kształtowanie ciała jest straszne wyczerpujące, proszę pożyw się - wskazała gestem głuchonieme wampiry - nie zwracaj uwagi na opakowanie, wszyscy ci rzadkokrwiści smakują tak samo.
Księżna chwilę przypatrywała się przypiętym kainitom. Chciała powiedzieć, że nie pija z wampirów, ale ugryzła się w język. Powoli podeszła do Marie, opierając się o wszystko co tylko było pod ręką i było w miare stabilne.
- Czemu wampiry? - Powoli przesunęła dłonią po ciele jednej z wampirzyc. Czuła burzenie. Tak traktować dzieci kaina… na twarzy zachowała jednak obojętną maskę. Z reszta, nawet nie wiedziała jak wygląda jej własna twarz.
Marie zamyśliła się.
- Nie wiem czy to są na pewno wampiry, dzieli ich od Kaina całe piętnaście pokoleń. Czy twój ojciec w ogóle mówił ci że to możliwe? czy sam wiedział? te tutaj stworzenia mają vitae zbyt rzadkie by tworzyć więzy krwi czy nawet ghuli. Używam ich od lat, zamiast wyniszczać wielu śmiertelników przy mojej sztuce, mam tutaj w postaci tej trójki niewyczerpywalne źródło odżywczego pokarmu. - wyjaśniła, po czym stanęła przy wampirzycy której dotykała Belle. - mają też inne właściwości, ta tutaj urodziła dla mnie kilkoro dzieci, jedno wciąż żyje. - Spojrzała na Madam czule - proszę, pij, tak wiele kości zaraz ci złamię i przemieszczę.
- Mój ojciec obracał się wśród starszych wampirów. - Belle zerknęła na Marie. - Dziękuję za tą informację o łamaniu kości, to bardzo zachęca do współpracy. - W jej głosie pojawiła się ironia. Jednak pochyliła się nad wampirzycą i wgryzła się w jej szyję. Wypiła sporo, ale nie wszystko.
W tym czasie Marie przysunęła stół z mężczyzną bliżej pustego stołu a stół z drugą kobietą równolegle do niego.
- Najdroższa, czy masz jakieś specjalne życzenia co do tego jak masz wyglądać? będę pracować z pamięci więc pewne rzeczy mogą być takie jak ja je pamiętam. - powiedziała wykonując zapraszający gest w kierunku wolnego stołu.
Księżna zawahała się, jednak ostatecznie podeszła do stołu.
- Nie wiem czy uwierzysz, ale lubiłam swoje ciało. - Z trudem przysiadła na krawędzi. Czuła, że lekko drży. Jednak wizja łamania kości i to co wcześniej pokazała jej Maria, robiły swoje. Siadała na stole tortur z własnej woli. Spojrzała niepewnie na tzimise. Wyciągnęła zdrewniałą rękę i sięgnęła nią do policzka Marie. [i]- Oddaję się w twoje ręce. Uczyń mnie jak najbardziej podobną to moja jedyna prośba, a szczegóły… - Uśmiechnęła się słabo. Była ciekawa jak wyglądał ten grymas z perspektywy tzimise. - Pomyśl jaką chciałabyś mnie wziąć i tak… nadal chcę być kobietą. - Dodała obawiając się wyobrażeń Marie.
Ottilia ocierała się o szpony Madam zupełnie jakby ta gładziła ją czule, z boku musiało to wyglądać dość komicznie.
- Ja też lubię twoje ciało, najdroższa. - zapewniła nim zabrała się do “dzieła”

Pierwszą rzeczą, jaką Belle zauważyła, to kły wyrastające z opuszków palców lewej ręki Marie. Wampirzyca przedziurawiła nimi klatkę piersiową mężczyzny i wsadziła weń gumową rurkę. Nim skonczyła, pierś kainity była zrośnięta równo wokół tworzywa. Drugi koniec gumy, Marie włożyła Belle w usta.
- kiedy będziesz spragniona. - wyjaśniła. Wampirzyca powtórzyła proces na kobiecie, z tą różnicą, że tym razem sama wzięła koniec rurki do ust. Wtedy dopiero Marie położyła obie dłonie na Belle.
Wtedy też zaczął się agonalny ból.

***

Kiedy Madam wróciła do zmysłów, leżała naga na stole. Trójka rzadkokrwistych leżała nieruchomo, nawet mężczyzna. Marie nie było w pomieszczeniu lecz drzwi były zamknięte. Belle przesunęła dłonią po twarzy, ciesząc się dotykiem miękkiej skóry. Echo bólu nadal czaiło się gdzieś z tyłu głowy, teraz jednak ważniejsze było… czemu Maria to zrobiła? Niepewnie podniosła się, siadając na stole i przyjrzała pomieszczeniu.
Jedna z wampirzyc otarła się kolanem o kolano, najwyraźniej starając się podrapać, dając tym samym znak iż jest wciąż nie całkiem martwa. Sufit wieńczyło gotyckie sklepienie, które oczywiście musiało być neogotycką atrapą jeśli wciąż znajdowała się w stanach. Na ścianach stały regały z książkami medycznymi oraz skrzynkami na sprzęt. Na jednej z nich stała też popielniczka wypełniona niedopałkami. Belle podeszła do regału i spojrzała w jakim języku są księgi.
Były w każdym. Niemiecki, angielski, francuski, łacina, chyba greka, pisane cyrylicą, orientalnymi alfabetami, słowem, zbiór z całego świata. Różny też był ich wiek, jedne wydawały się mieć ponad sto lat, inne były całkiem współczesne. Strony były naznaczone własnoręcznymi komentarzami na marginesach, znów były one zawsze pisane językiem w jakim książka była (lub przynajmniej tym samym alfabetem) Niektóre komentarze były kreślone piórem, inne ołówkiem. W tych zapisanych alfabetem łacińskim, Belle zauważyła iż charakter pisma jest różny.
Odruchowo zerknęła też na popielnicę, wyostrzając zmysły i szukając znajomego aromatu tytoniu Nikla.
Rozpoznała go bez trudu, każdy pet pachniał jak jej Maklaviański kochanek, miało się wręcz wrażenie, że jest gdzieś w pobliżu. Belle przygryzła wargę. Równie dobrze, ktoś mógł palić ten sam tytoń. Odłożyła trzymaną książkę i podeszła do drzwi. Ostrożnie sięgnęła do klamki. Chyba powinny być otwarte. Nie czuła się więźniem w tym miejscu, czymkolwiek ono było i gdziekolwiek ono było. Nacisnęła na nią.
Faktycznie drzwi były otwarte, za nimi stał nieumarły strażnik, ten sam co wcześniej monstrualny zakonnik. Mężczyzna nie poruszał się, zupełnie jakby był rzeźbą. patrząc na jego powykręcane dłonie i szkaradną twarz, Madam nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jest on Nosferatu. Z drugiej strony, w tym miejscu nic nie mogło być pewne, a zakonnik był najpierw straszny a dopiero później obrzydliwy. Nic nie wskazywało na to, by wampir zamierzał w jakikolwiek sposób przeszkodzić Belle.
Wampirzyca chwilę przyglądała się dziwolągowi. Skoro Maria, mogła odtworzyć ciało takie jak jej, czemu tworzyła coś takiego? Spojrzała na schody, którymi ją tu sprowadzono.
- Gdzie znajdę arcybiskupa?
- Oczekuje Pani piętro niżej. - powiedział zakonnik dość gładką dykcją, z nowojorskim akcentem. Biorąc pod uwagę że na dwóch widzianych do tej pory piętrach było tylko po jednym pomieszczeniu, można było założyć iż niżej również znajdują się tylko jedne drzwi.
Belle bez słowa ruszyła na dół. Minęło wiele czasu od kiedy chodziła nago po obcym miejscu. Chyba…. Zdarzało się jej to na początku “kariery”. Ostrożnie stawiała bose stooy na chłodnycn stopniach.
Piętro poniżej znów wyglądało podobnie. Przy jednynych drzwiach stał kolejny zakonnik, tym razem ghul. Ten tutaj był nadwyraz przystojnym mężczyzną, sądząc po wyglądzie, gdzieś koło trzydziestki. Belle czuła jak jego serce przyśpiesza, na widok nagiej wampirzycy zmierzającej w jego kierunku.
- Jej ekscelencja oczekuję Pani. - powiedział pochylając głowę i otwierając przed kobietą drzwi.

Pomieszczenie było kolejną pracownią, jednak bardzo inną od tej piętro wyżej. Wszędzie stały blejtramy z bardziej lub mniej dokończonymi pracami. Na ścianach wisiały zaś gotowe obrazy. Niemal wszystkie przedstawiały ludzi, choć na pewnych były i zwierzęta, oraz dziwaczne stwory z baśni czy koszmaru. Belle widziała podobizny czerwonoskórych, traperów, ale wśród nowszych była i ona sama! Były to akty, na których uprawia miłość obnażając kły.
Marie stała przy sztaludze w centralnej części pomieszczenia. Jej włosy były w nieładzie, tunika ubrudzona farbami. Wampirzyca paliła papierosa o charakterystycznym, znanym już Belle zapachu. Teraz Madam widziała, że Ottila jest przy niej niziutka, stojąc boso nie mogła mieć więcej niż metr pięćdziesiąt. Wampirzyca malowała właśnie podobiznę jakiejś kobiety. Wampirzyca weszła pewnym krokiem do środka pomieszczenia. Rozejrzała się po obrazach szukając znajomych twarzy.
- Wspaniałe. To fikcyjne postacie czy też ktoś kogo znasz, moja piękna?
Marie odkręciła głowę by spojrzeć na wampirzycę.
- Znałam na swój sposób je wszystkie, niektórymi nawet byłam sama, czy to sprawia, że są dla ciebie mniej, czy bardziej prawdziwe. - Ottila popatrzyła żarłocznie na Belle, przygryzając pędzel… od strony włosia. Niebieska farba spłynęła jej po wardze i brodzie. Marie podeszła bliżej obserwując uważnie ciało Madam.
- Wygodnie się czujesz, śliczna?
Belle zmoczyła palec i delikatnie starła z brody wampirzycy niebieską strużkę.
-Jak nowo narodzona. - Uśmiechnęła się. - A wszystkie wydają się bardzo prawdziwe. Którymi byłaś?
Marie objęła Belle w pasie i poprowadziła do płótna, które przedstawiało młodą indiańską dziewczynę.
- Nazwali nas Delawarami, ale sami nazywaliśmy siebie Narodem Czystej Krwi. Znasz zapewne legendę o tym, jak Peter Minuit kupił od tubylców wyspę Manhattan za skrzynię pełną paciorków? O tak! biali chełpili się tym i chełpią do dzisiaj, nieświadomi, że to my kupiliśmy wtedy coś znacznie cenniejszego! - Marie poprowadziła Madam ku kolejnemu płótnu, przysłoniętemu zasłoną. Wampirzyca zrzuciła materiał odsłaniając obraz. Przedstawiał on grupę wilkołaków i wampirów walczących wspólnie, przeciw potworowi posiadającemu wiele ramion.
- Wolność… - wyjaśniła kobieta zaciskając tryumfalnie dłoń w powietrzu, po czym przekręciła głowę i spojrzała w oczy Madam. Bele zauważyła, że brwi wampirzycy są zrośnięte.
- Tak często zapominamy, że to jedna z najcenniejszych rzeczy. - Belle przesunęła palcem po jej czole zatrzymując go tam gdzie wcześniej była przerwa między jej brwiami. Chciała spytać o Nikla, o to czemu jej pomogła, ale chyba powinna jeszcze pograć w tą grę. - Zmieniasz się niczym niebo nad morzem. Aż trudno nadążyć.
Marie objęła palce Madam i przesunęła jej dłoń na swój policzek.
- Nieprawdaż? - zgodziła się z uśmiechem Marie - czasem nawet trudno nadążyć mi samej… - przekrzywiła głowę - i samemu.
- Samemu? - Belle wyraźnie okazała zaciekawienie. - Delikatnie zaczęła pieścić policzek Marie.
- Jeden musi przejść wiele form w poszukiwaniu samego siebie, towarzysza czy towarzyszki - Marie pociągnęła Belle ku kolejnemu płótnu. Już z oddali Madam rozpoznała rysy mężczyzny wiszącego nad płomieniami głową w dół na łańcuchu. Nikela otaczały lupiny. Marie stanęła teraz za plecami Madam i oparła dłonie na jej ramionach.
- Kiedyś już spotkałam kogoś takiego, był moją miłością a gdy go zabrakło powstała pustka, której nie mogłam niczym zapełnić. Nie mogłam pozwolić, by zniknął, a skoro tyle jego krwi płyneło już w moich żyłach, postanowiłam żyć również za niego. Żyjąc nim, mogłam doświadczyć tego, czego nie mogłabym w innej formie. Tak doświadczyłam ciebie, Księżno, a ty, doświadczając jego, doświadczyłaś także i mnie.
- I jak to było doświadczać mnie, moja piękna? - Nie wierzyła. Ale jakoś już nauczyła się funkcjonować z tym, że może wierzyć tylko w jakąś część tego co mówią wszyscy wokół. Oparła dłoń na jednej ze spoczywających na jej ramionach dłoni. Nie obejrzała się. Wpatrywała się w dziwny obraz.
- Znów czułam się pełna - odpowiedział za jej plecami głos, wciąż kobiecy ale inny niż przedtem, Belle czuła, jak dłonie wampirzycy zmieniają nieco kształt i zaczynają porastać… futrem.
Belle przesunęła po dłoni policzkiem, futro było szorstkie. Jak to coś mogło być jej Niklem? Zacisnęła dłoń na dłoni Marii.
- Nie chcesz poczuć tego jeszcze raz ?
- och skarbie… - dźwięk był całkiem nieludzki. - bardzo. Mogłabym… mogę stać się dla ciebie takim jak on ale… - Belle poczuła, że usta Marie są teraz gdzieś nad jej głową, wampirzyca stała się wyższa. - też ucierpiałam tam na drodze, nie uleczyłam jeszcze tej części umysłu gdzie go przechowuję.
- To weź mnie w innej postaci. - Belle powoli zaczęła się obracać w jej stronę.
Przed nią stała ponad dwumetrowa istota. Jej ramiona oraz kark porastała gęsta sierść. Z głowy wyrastał wydłużony, wilczy pysk, spiczaste nietoperze uszy wystawały spomiędzy włosów. Stwór wciąż zachowywał kobiece proporcje, rozwiązana suknia zsunęła się po biodrach, istota postąpiła do przodu pozostawiając materiał za sobą a długi, chwytny ogon odrzucił tkaninę w bok. Stwór, na ile miało to w przypadku nieumarłych jakieś znaczenie, był samicą. Choć długi chwytny ogon, figlarnie wijący się między nogami, mógł mieć zapewne wiele zastosowań. Belle wpatrywała się w oczy bestii, szukając w nich jakiegokolwiek śladu Marie albo Nikla. Obawiała się tego stwora, jednak… przygryzła wargę. Czy to na serio mógł być jej świr?
- Niepokoi mnie ta postać, wiesz? - Uśmiechnęła się niepewnie do bestii.
Belle była wampirem nie od dziś. Widziała wiele w oczach kainitów i widziała wiele uczuć, emocji i historii w martwym przecież spojrzeniu. Naiwność, żądze, czasem ból i tęsknotę. Oczy nosferatu czy innych, zdeformowanych istot wydawały się trudniejsze do odczytania, ale ktoś z umiejętnościami Madam potrafił widzieć i przez te studnie.
Tutaj studnia, jeśli kiedyś była wyschła dawno temu, białe gałki oczne mówiły tylko jedno: Śmierć.
Istota otworzyła pysk, nie było tam oczywiście żadnej śliny, wilgoci, żadnego wydobywającego się z wnętrza zapachu, a kiedy kły zatrzasnęły się, kłapnęły jak drewniana klapa.
Marie w tej postaci chyba nie była w stanie mówić, jednak odeszła w bok i wyminęła Madam. Stwór spacerował między sztalugami kołysząc biodrami i zarzucając ogonem to w prawo to w lewo. Belle zauważyła iż z każdym krokiem obrazy zakrywają go coraz bardziej, kiedy Marie zmniejszyła się na tyle, by za jednym z obrazów całkiem zniknąć wampirzycy z oczu, Madam usłyszała głos o barwie altu:
- Jakieś preferencje co do płci, skarbie?
- A w jakiej formie czujesz się komfortowo, moja piękna? - Belle powoli, niepewnie, ruszyła w stronę sztalugi, za którą zniknęła Marie.
Zbliżajac sie tam, Madam wyczula silną woń vitae. Kiedy wyjrzała za sztalugę, zobaczyła szerokie męskie plecy. Postać trzymała dwurącz olbrzymią kadź pełną krwi i piła ją łapczywie. Naczynie musiało mieścić kilka litrów, jednak wampir, opróżnił je niemal do cna, po czym opuścił na posadzkę. Mężczyzna otarł usta.
- To sprawia, że jest się okropnie głodnym. - wyjaśnił, wciąż pozostając zwrócony do Belle plecami.
Wampirzyca podeszła i powoli przesunęła dłonią po szerokich plecach.
- A boli? - Dotarła do szyi i wsunęła dłoń we włosy mężczyzny. - Gdy mnie zmieniałaś bolało.
Wampir obrócił powoli głowę ukazując twarz Dragosza, nieco tylko szerszą.
- Często - odpowiedział glosem znacznie jednak niższym od tego jaki posiadał syn Księżnej. - zależy co się zmienia oraz zapewne kto to robi. Nie jestem aż tak stary.
Belle przesunęła dłoń, kładąc ją na policzku wampira. Czemu Marie tak się starała, by jej dogodzić? Gładziła policzek, tak odmienny od tego należącego do jej childe. Przysunęła się do wampira, tak że ich ciała się zetknęły.
- A wiek ma jakieś znaczenie? - Uśmiechnęła się już spokojniej.
Wampir otarł się ustami o szyje Madam.
- Co myślisz naprawdę się stało, tam na motorze?
Belle ucałowała obojczyk wampira. Gdyby mogła się napić jego krwi… rozpoznałaby vitae Nikla.
- Motor cię spętał. Widziałam macki. - Zamyśliła się skubiąc ustami skórę mężczyzny. - Trochę jakby ktoś zastawił na nas pułapkę.
- Nieprawdaż? - uśmiechnął się wampir i kąsnął ciało Madam. - ja tak nie umiem, ale teraz jak o tym myślę, mogłabym kiedyś nauczyć się imitować takie przedmioty w taki sposób, a do tego korzystać jeszcze z innych darów w tym samym czasie. To zajmie mi dziesiątki, jeśli nie setki lat praktyk, eksperymentów, wiele razy uszkodzę się przy tym i spędzę długi czas na powróceniu do stanu początkowego, opróżnie całe jeziora vitae w tym czasie… - wampir wgryzł się po raz kolejny, znów tylko na chwilę. - a nasz wróg umie to już teraz, gdzie on wtedy będzie? Wiek ma znaczenie. Zawsze miał, zawsze będzie.
Belle drżała, za każdym razem gdy wampir zagłębiał w niej kły. Gdy skończył mówić, sama ostrożnie wysunęła swoje i wbiła je w ramię mężczyzny. Upiła niewielki łyk i zalizała rany całując męską skórę.
- Jeśli… rozpoznajesz w tym dar tzimise, to podpadłam chyba jednemu dosyć potężnemu.
Krew faktycznie smakowała znajomo, czyż nie mówiło się, że krew nie kłamie?
- Zawsze ten sam, ten sam który zawsze tu był, zanim jeszcze biali zbudowali tutaj swoje miasto.
Belle odsunęła się lekko ale tylko na tyle by spojrzeć na wampira.
- Ten sam dar, czy masz na myśli jakiegoś konkretnego kainitę?
Wampir objął Belle ramieniem, wyglądało na to, że Marie miała zamiar prowadzić dyskusję na ten temat nago, w objęciach i obsypując się czułymi pocałunkami. Język kainity przejechał po dłoni Belle zanim podjął:
- Ten który jest na tamtym płótnie. Ten którego tu pilnujemy od samego początku. Ten który właśnie powraca do świata jawy.
- Nie wydaje mi się by był wdzięczny za tą opiekę. - Belle przysunęła się spowrotem i pocałowała wampira w usta. Niepewnie. Delikatnie skubiąc jego dolną wargę
Marie uniosła Belle za boki i ułożyła na jednym ze stołów, nie zrzucając przy tym pędzli i farb, przeciwnie, pozwalając im wylewać się na ciało wampirzycy. Ottila położył się na niej i wczepił palce w jej zmoczone farbą włosy.
- Kiedy byłam żywa, wielbiłam go jak boga. Wtedy nim był. Nie sposób pojąć co myśli bóg, nieprawdaż, choć nigdy nie uważałam by przejmował się swymi wyznawcami. Czy był im wdzięczny, nie wiem po prostu czy ich zauważał. Nie wiem też czy zauważa teraz nas, to znaczy inaczej niż jako pożywienie.
Belle objęła go nogami.
- Jednak z jakiegoś powodu, stworzył ten motocykl. - Ułożyła dłonie na ramionach wampira. - Dosyć nietypowe jak na kogoś, kto “nie zauważa” swoich wyznawców.
Marie wsunął się w Madam, zupełnie jakby kontrolował każdy ruch każdego cala własnego ciała… co zapewne było właśnie tym. Sprawiało to, że wampir łączył się z kochanką, jakby byli dwoma idealnie pasującymi do siebie elementami.
- Och, skarbie… - Marie obnażył kły i wgryzł się głęboko w gardło Madam w geście właściwej penetracji.
Belle wydała z siebie nieme westchnienie, mocniej obejmując wampira. Też chciała się w niego wgryźć, napić więcej jego vitae. Delikatnie poruszyła biodrami, nabijając się na niego. Czuła jak jej skóra przesuwa się po rozlanej farbie.
Marie uniósł się na ramionach nad Madam, cała jego klatka piersiowa i brzuch pracowały falistym rytmem nad zaspokajaniem leżącej pod nim kochanki. Wampir zaśmiał się.
- Mój mąż zawsze był zawsze dość lekkomyślny, to tylko czyniło go jeszcze bardziej ciekawym, wartościowym i pociągającym… - Marie naparł nieco brutalniej na Madam - Nieprawdaż kochanie? Gdy odtwarzam jego umysł to udziela się i mi. Bóg to wykorzystał. Jesteś biegła w sztuce dominacji, jesteś świadoma, że niektórzy z nas potrafią opętać inną osobę, nawet spokrewnionego, jeśli ten jest z nim związany krwią. Mistrzowie tej techniki mogą poprzez opętanego nawet używać własnych dyscyplin. To jest dokładnie co się stało. Bóg wciąż był zbyt słaby by rozbudzić swoją własną postać, do tego potrzeba znacznie więcej krwi. Naszej krwi.
Wampirzyca jęknęła, by po chwili uśmiechnąć się eksponując kły.
- Kochanie to chyba nie najlepszy moment na wspominanie o mężu. - zażartowała. - Ah… jak pomyślę ile w tym mieście jest wampirów, które tak łatwo spętać.
Marie przejechał językiem… nie, jęzorem po zębach Madam rozcinając go przy tym. Wtedy wepchnął mięsień w usta wampirzycy.
Belle rozcięła swój własny język i splotła go w pocałunku z językiem Marie. Objęła ją mocno całując i napierając biodrami na męskość Marie.
Nieumarli ssali się wzajemnie. Marie wdarł się głęboko i Belle poczuła wlewającą się do niej wilgoć. Madam znała już tą sztuczkę, wiedziała iż z pomiędzy nóg cieknie teraz krew wampirzego kochanka. Ottila objął ją mocno. Wampirzyca jęknęła głośno z rozkoszy, przerywając pocałunek.
Marie spojrzał na Madam, jego oczy przypominały teraz bardziej kobietę którą był wcześniej. Ottila uśmiechnął się i pogładził policzek Belle.
- Myślę, że wciąż jest ich sporo.
- Zbyt dużo… i jeszcze więcej takich, które pewnie wolałyby bym zniknęła. - Madame, chwyciła twarz Marie w obie dłonie i ucałowała ją lekko. Jej myśli zaczęły galopować. Było jej dobrze, czuła bliski związek z Marie, ale pozostawało pytanie co teraz. Nagle okazało się, że spółkuje z arcybiskupem. Nawet nie wiedziała, czy camarilla uważa ją za żywą czy martwą… Odsunęła się lekko, kładąc głowę na umazanym farbą stole i przerywając pocałunek. - Ile czasu byłam tym drzewem?
Marie machnął… a właściwie machnęła nonszalancko dłonią, gdyż znów zaczęła przypominać kobietę. Proces nie był najwidoczniej bezbolesny, gdyż z oczu wampirzycy pociekło kilka krwawych łez.
- Och, tylko kilka lat, wcześniej trzymałam cię w słoju kochanie.
Tylko kilka lat… Belle nie wiedziała czy ma płakać czy się śmiać. Jej imperium pewnie nie istniało. Czy Doris żyła? John? Przyciągnęła do siebie twarz Marie i zlizała krwawe łzy. Bała się… i jedyne co wydało się jej nagle znajome to smak vitae tej nieśmiertelnej.
- A jak długo byłam eksponatem w słoiku? - Uśmiechnęła się mimo swych obaw i pogładziła włosy Marie.
Marie, która znów była zwyczajnie mniejsza od Madam, położyła głowę na piersi tej ostatniej.
- To trochę skomplikowane skarbie, ale od wypadku, minęło już trzy dekady. Bóg jeszcze się nie obudził, a nam udało się ukryć przed mieszkańcami.
Belle pogładziła głowę wampirzycy czując jak pod jej własnymi powiekami zbierają się łzy, tyle że nie bólu, a strachu. 30 lat…. A ona już wtedy czuła się zagubiona. Wszyscy jej bliscy…. Ghule, childe… ciekawe co u jej ojca. Przymknęła oczy pozwalając łzom popłynąć. Gładziła włosy Marie starając się uspokoić. Jak wygląda teraz świat? Jak skończyła się wojna? Jej głowę bombardowały kolejne pytania ale nie chciała icb jeszcze zadawać. Tutaj, w tym pomieszczeniu wypełnionym sztalugami była jeszcze w latach 50-tych.
- Przed kim musiałyśmy się ukryć? - Uniosła się na łokciu by móc spojrzeć na swoją… kochankę… wybawczynię? Cały czas gładziła włosy wampirzycy, patrząc teraz jak jej palce przemykają między gładkimi pasmami.
Marie najwyraźniej zwęszyła zapach krwi w powietrzu, gdyż uniosła głowę i zaczęła czule lizać oczy Madam.
- Byłyśmy słabe. Musiałyśmy uciec, by zawalczyć kiedy indziej. Dlatego nie tylko pozwoliłam by całe miasto uwierzyło w naszą śmierć, ale i upewniłam się by śmierci zaznał każdy, kto nie był do końca przekonany. - Kobieta przytuliła się do Belle - młodzi wciąż błądzą, pozostając pionkami w rękach starszych, wystawieni na boski żer.
Musiała zadać to pytanie, jednak obawiała się, że zna odpowiedź. Chwyciła Marie za włosy i przyciągnęła. Przez chwilę całowała ją, starając się znaleźć w sobie trochę sił. Odpuściła, pozwalając się jej lekko odsunąć.
- Moje childe? Moje ghule? Czy któreś żyje? - Tak naprawdę była ciekawa czy Marie zabiła ich, jednak wolała nie pytać. Gdy teraz patrzyła na nią i tak czuła, że nie mogłaby jej zabić.
Marie zmrużyła wzrok położyła dłoń na policzku Belle, po czym szybko wróciła ją ku sobie, pozostawiając cztery zadrapania na skórze wampirzycy. Ottila przez moment zdawała się obrażoną kotką. Jednak chwilę później jej usta obsypały to miejsce pocałunkami. Była związana krwią z Belle podobnie jak Belle z nią. Jednak udało się jej “zranić” Ventrue, czyż nie?
- Czy tak o mnie myślisz kochanie? widzisz mnie, jak trzymam stopę na głowie twojej córki i nasłuchuję jak jej kształtna czaszka pęka? - powiedziała niemal z żalem trzymając ręce zarzucone na ramionach Madam - Jak mogłabym cię tak skrzywdzić? nie, nie mogłabym, nieprawdaż? Twoje dziecko nie zaznało ode mnie niczego prócz miłości. Musiałam przecież zabezpieczyć nasze bezpieczeństwo. Doris udało się zachować część twojego majątku i stworzyć własną domenę.
Belle wpatrywała się w tzimise, nawet nie zareagowała, gdy ta rozcięła jej twarz. Jej dłoń wysunęła się włosów wampirzycy i przejechała na policzek. Maria była zazdrosna, smutna… zawiedziona nią? Delikatnie uszczypnęła skórę swojej kochanki i uśmiechnęła się.
- Kochanie… wierzę tylko, że zrobiłabyś wszystko by zadbać o moje bezpieczeństwo. Czy wliczam w to zabicie mego childe? Wybacz, ale tak. Wierzę, że zrobiłabyś wszystko, tak jak i ja zrobiłabym wszystko w tym samym celu.
Marie aż uniosła głowę do góry. Belle miała świadomość, że jej kochanka sama z siebie nie potrzebuje gestów czy mimiki a jeśli takową stosuje, to tylko z myślą o obserwatorze.
- Kochanie, gdybyś to zrobiła, wciąż bym cię kochała. - uśmiechnęła się, a jej oczy mrugnęły… w poprzek. - Ale… jestem zazdrosna, masz dzieci beze mnie, mogłabyś się podzielić… - Marie ujęła dłoń Belle i położyła ją sobie na piersi.
- Mam tylko jedno dziecko. - Madame delikatnie zacisnęła dłoń na piersi Otili. Chwilę po prostu ją trzymała by powoli zacząć ją miętosić w dłoni. - Jak wyobrażasz sobie podzielenie się Doris?
- Ja… nie mogę mieć dzieci. - powiedziała dość poważnie Marie. - chciałabym móc dzielić opiekę nad potomkiem z tobą najdroższa, napełnić ją i moją vitae. Ona ma takie ciekawe ciało, mogłabym coś dodać od siebie, to by było takie wspaniałe… - wampirzyca zarzuciła głowę do tyłu poddając się pieszczotom.
Belle wypuściła z dłoni pierś wampirzycy, tylko po to by ująć jej sutek w swoje palce i zacząć się nim bawić.
- Gdyby… gdyby Doris nie wiedziała, że żyję, chyba chciałabym by tak przez chwilę pozostało. Tyle się musiało zmienić. - Oderwała spojrzenie od piersi Marie i spojrzała jej w oczy. Chciała tej wampirzycy sprawić trochę przyjemności i zastanawiała się na ile jest to szaleństwo. - Jeśli tego pragniesz, myślę, że jest to wykonalne.
Marie uśmiechnęła się i skłoniła głowę zupełnie jak… Doris. Po czym uniosła twarz i jej wzrok stał się baczny.
- Świat śmiertelnych staje się coraz bardziej szalony, to nasza jedyna szansa w konfrontacji z bogiem. Jednak same potrzebujemy młodej krwi która pomoże nam zaadaptować się w tym galopującym świecie. Ja też spędziłam większość tych trzech dekad na lizaniu ran, czuje się obco gdy tylko opuszczam to schronienie… więc go już nie opuszczam.
Belle skończyła swoją zabawę i ruszyła dłonią w dół, uważnie badając ciało Marie. I pomyśleć, że może je zmienić w każdej chwili. Zatrzymała się na pępku, zataczając wokół niego powolne okrążenia.
- Świat pędził jeszcze w latach czterdziestych, jak pomyślę… - Jej dłoń ruszyła dalej, powoli przemierzając podbrzusze i docierając do łona Marie.
- Czy jesteś gotowa wyjść ze mną z tego schronienia? - Spojrzała na nią z nadzieją. Nie chciała się w tym wszystkim znaleźć sama. Znajdzie im przewodnika, kogoś kto nauczy je żyć w tych czasach, ale… przed oczami madame stanęły jej samotne dni w Fuller Building. Nie chce tego więcej. Wsunęła dwa palce rozsuwając wargi Marie. Skoro już i tak jest skreślona dla wampirów, chce to zacząć po swojemu. - Chcę zbudować dla nas królestwo.
W oczach Marie, Madam wychwyciła znajomą obawę i poczucie zagubienia. Czy to nawet było możliwe, czy po drugiej stronie Nowojorskiej “barykady” Marie przeżywała tą samą samotność i zagubienie? cóż, czy to nie dlatego, szukała kontaktu poprzez swoją alternatywną osobowość Zigmara Nikela? Czy to takie dziwne, że jedyną osobą tak samotną jak Książe miasta jest jego Arcybiskup? Marie rozrzuciła włosy i uchyliła usta oddając się pieszczotom Belle.
- Tak! - wampirzyca chwyciła twarz Madam i ucałowała ją namiętnie.
Belle oddala pocałunek, pozwalając swoim palcom wsunąć się głębiej, prosto w kobiecość Marie. Kiedy ostatnio zabawiała się z kimś tej samej płci? To musiało być jeszcze za życia. Powinna się na tym skupić, sprawić jej trochę przyjemności, ale jej głowa już starała się przygotować plan. Bawiła się nią delikatnie tak jakby bawiła się sobą, jednocześnie zastanawiając się co będzie trzeba przygotować. Będzie musiała wyjść, zobaczyć jak bardzo zmienił się świat, ale w tej postaci… Przerwała pocałunek i spojrzała na Otillę. Zaprzestała też ruch palców.
- Chyba… jeśli mamy być razem, będę musiała troszkę zmienić swój wygląd.
Marie uśmiechnęła się obnażając bialutkie ząbki.
- Och skarbie… wiesz że uwielbiam cię dotykać…
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline