Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2017, 03:47   #111
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Maman kiedyś.. miała taką kotkę.. - bredziła sobie Marjolaine, tylko w taki sposób potrafiąc zareagować na słowa mężczyzny. Bo i jakże inaczej? Przy nim nagle zapominała sztuki flirtu, więc nie mogła mu odpowiedzieć w żaden psotny sposób. Nie był Rolandem, ani żadnym innym mężczyzną rumieniącym się pod niewieścim spojrzeniem, aby była w stanie go sobie kształtować wedle własnego uznania. Nie, nie. Przy tym szlachcicu, podobnym bardziej barbarzyńcy, przemieniała się w przestraszoną i paplającą dziewuszkę.

-Bieluśka była jak.. jak śnieg. Elegancka, zawsze z taką.. kokardką przewiązaną na.. szyi. Śliczna, ale i.. i wredna też. W jednej chwili z.. niewinnego pieszcz.. pieszczocha zmieniała się w bestię z.. z ostrymi pazurami... - dla podkreślenia tego okropieństwa, z jakim przyszło jej niegdyś dzielić posiadłość jeszcze w uroczym Niort, panieneczka ośmieliła się paznokietkami obu dłoni przesunąć po skórze ramion Gilberta. Oh, nie zadrapała go, wszak była chodzącą delikatnością. Najwyżej zupełnie nieświadomie sprawiła mu odrobinę przyjemności.

-Nie wątpię że i ty masz ostre pazurki… moja wspólniczko.- wymruczał tak jakoś kocio Gilbert i zaczął całować usta dziewczyny namiętnie i zachłannie. Jak kuglarz który próbuje odwrócić uwagę od swych niecnych działań. Bo też pieszcząc podbrzusze hrabianki dłonią zaczął ostrożnie podciągać w górę delikatny materiał koszulki nocnej, by jak najwięcej... bieluśkiej skóry hrabianki odsłonić.

Gilbert.. nie miał zimnych dłoni. Wręcz przeciwnie, jak na takiego dzikusa to były one ciepłe i umiejętnie odnajdywały wrażliwe ścieżki na ciele Marjolaine, o których istnieniu nawet ona nie wiedziała. Jednak nawet one zdawały się chłodne, kiedy spotykały się z gorącą, rozpaloną wewnętrznym ogniem skórą hrabianki. To wrażenie mogła porównać do.. gorączki, chociaż przeszywające ją dreszcze nie były spowodowane chorobą, a wyuzdanymi pieszczotami jakim była poddawana. Czy i.. czy i one działały równie osłabiająco?

-M.. Maurze.. -szepnęła, chyba sama zaskoczona, że nie był to jej własny jęk wyrażający zachwyt i uznanie dla działań szlachcica. Zaś jej cichutki głosik, ledwo słyszalny pośród przyśpieszonymi oddechami obojga, wskazywał na trudną walkę jaką toczyła ona w duchu. Wierciła się również strasznie w niezdecydowaniu, kiedy tak powoli unosił jej kreację. Z jednej strony pragnęła, aby po prostu ją z niej.. zerwał. Z drugiej jednak odruchowo próbowała dłonią pochwycić za białe falbany, aby zakryć przed nim swe ciało.

-Ja.. ja nie chcę.. tak.. -ale jeśli nie tak, to właściwie jak niemądra panieneczko? We własnym łożu, na świeżej pościeli usypanej płatkami róż? Ze słodkim posmakiem wina w ustach, w najlepszej ze swych sukienek nocnych i najładniejszej bieliźnie? Bez obtarć na delikatnej skórze, bez bólu? Po prostu, żeby było tak.. magicznie? Ah, głupiutka marzycielka budziła się w hrabianeczce.

- A jak... ? Jak ci się marzy Marjolaine? - mruknął cicho Gilbert wprost do jej ucha, delikatnie muskanego czubkiem języka.- Jakie pragnienia mi wyjawisz… nie wstydź się. Wyjaw mi swe kaprysy.
Nie zaprzestał przy tym swych niecnych działań, wodząc powoli palcami po jej podbrzuszu i udach. Delikatnie i czule… nie dając jej zapomnieć i podsycając apetyt hrabianki, który domagał się zaspokojenia.

.. a może na łonie ( byłaby się jeszcze bardziej zarumieniła, gdyby już i tak jej twarzyczka nie płonęła czerwienią równie soczystą co płatki róż, które kiedyś przesłał jej Gilbert ) natury – marzyła sobie dalej Marjolaine. Na zieloniutkiej trawie, w otoczeniu wysokich drzew i przyśpiewujących ptaków. Non, nie w ogrodzie. Na polanie w lesie, dokąd mogliby dojechać konno. Ale musieliby poczekać, aż zrobi się cieplej i jeszcze na ziemi rozłożyć koc, aby hrabianeczka się nie pobrudziła.

Przewinęły jej się przez myśl także osławione perskie dywany Maura. Na pewno były mięciutkie, bardziej nawet niż to łóżko, ale.. właśnie, ich przeznaczanie było nazbyt podkreślane w plotkach i dziedziczka rodu d'Niort niekoniecznie chciała stać się ich częścią. Nie brzmiało to zbyt wyjątkowo, non?
Co zatem miała odpowiedzieć mężczyźnie, aby nie wziął ją za naiwną dziewuszkę, która naczytała się zbyt wielu rozbuchanych romansów?

-Ah.. - kolejne westchnienie, tym razem jednak jego przyczyną nie były pieszczoty szlachcica, a nagły przejaw bystrości, którego nie spodziewała się w takim momencie - Ja.. chciałabym tak.. tak.. po mojemu.. - wymamrotała niewyraźnie, bo i trudno jej było się w pełni skoncentrować na własnych słowach -Z mojej.. mojej.. inicjatywy..

-To… intrygujący pomysł. Z twojej inicjatywy? Więc… pojutrze może?
- zapytał zaciekawiony szlachcic, nie przestając wszak wodzić palcami po wciąż zaciśniętych udach Marjolaine.- Dość czasu byś mogła wszystko zaplanować i przygotować, non? Po twojemu i z twej inicjatywy?

Chwileczkę... czy Maur oczekiwał, że ona zaaranżuje im miłosną schadzkę z figlami na końcu?!
Najwyraźniej tego oczekiwał, bo spytał się z łobuzerskim uśmiechem.- A co teraz? Mam wyjść czy dokończyć dzieła?

Tu wielkiego wyboru nie było, całe drżące ciało hrabianki było protestem przeciwko rejteradzie kochanka.
Nie może przecież tego zrobić łajdak jeden. Ta cała trawiąca ją gorączka to była jego wina! Nie może ją teraz zostawić niezaspokojoną, non?

Po.. po.. pojutrze?! Czy on już całkiem poszalał z tego pożądania do panieneczki (co byłoby dla niej niezwykle pochlebne)?! Czy już tak przy niej nie mógł wytrzymać w spodniach, że spodziewał się z jej strony równie szybkiej reakcji?! Przecież nie było możliwym, aby ona tak prędko odważyła się przejąć.. inicjatywę. Potrzebowała na to o wiele więcej dni, jeśli nie miesięcy. Szczególnie teraz, kiedy głowę jej zaprzątały ważkie sprawy królewskiego balu.

-Jak.. jakiego.. dzieła? - Marjolaine próbowała nadać swemu pytaniu ton taki.. od niechcenia, jak gdyby wcale nie wiedziała co Gilbert miał na myśli, jak gdyby wcale nie wprawiał ją w drżenie zręcznością swych palców i siłą dłoni. W jaki jednak sposób udawać przed nim lodową statuę, kiedy zdradzał ją sam oddech, szybki i urwany, unoszący niespokojnie drobne piersi.

- Tego tutaj… tego poniżej… - jego usta zeszły pocałunkami po szyi, na piersi i brzuch, jeszcze okryte delikatną tkaniną, ale potem hrabianka poczuła pocałunki na nagiej skórze odsłoniętego już podbrzusza.
-Jakie teraz pragnienia przychodzą do twej ślicznej główki moja ptaszyno ?- zapytał tak niby od niechcenia, gdy przygryzała odruchowa wargę próbując stłumić narastającą rozkosz. Choć tkanina nie chroniła hrabianki od ust jej kochanka, to dotyk ich bezpośrednio na skórze i w dodatku tak blisko intymnego zakątka budził intensywne i przyjemne doznania.

Nie odpowiedziała mu. Ani tym słabym szeptem mającym mieć stanowcze brzmienie, ani choćby wstydliwym zająknięciem. Nie istniały chyba słowa odpowiednie na taką chwilę, a nawet jeśli, to Marjolaine takich nie znała. A przecież nie była jakąś prostą wieśniaczkę całkowicie pozbawioną edukacji.
Tak po prawdzie, teraz jedynym co potrafiła zrobić było.. zasłonięcie dłońmi swej gorącej twarzyczki, jak gdyby w ten sposób próbowała się schować przed Maurem, przed jego pieszczotami, przed swym własnym zawstydzeniem. Przed wszystkim właściwie, całym światem wobec którego nie potrafiła się odpowiednio zachować.

-Jesteś.. okrutny..! - pisnęła stłumionym głosikiem, tylko tyle będąc w stanie z siebie wydusić. Nie było w tym gniewu, lecz przede wszystkim panika przed tak obcymi dla siebie doświadczeniami.

-Oui… już zbyt długo się droczę.- zgodził się z nią Maur i położył dłonie na udach dziewczyny, po czym stanowczo i silnym ruchem rozchylił jej nogi na boki nie dbając o jej opór. Nie widziała tego zawstydzona sytuacją, jak i nie widziała tego co uczynił potem.

- Jaki słodki kwiat…- usłyszała, a potem poczuła pocałunek na swym łonie… lepką i ciepłą obecność jego języka… tam. Bo to musiał być język. Cokolwiek jednak tam czynił, rozlewało się to gwałtownymi falami rozkoszy szarpiąc jej drobne ciałko w silnych spazmach. Pewnie by się wiła po łóżku, ale silne dłonie mężczyzny przytrzymywały ją za uda w jednej pozycji. To było przyjemne… nie tak intensywne może, jak ich wspólna noc. Ale też i nie towarzyszył temu ból. Swoimi wyuzdanymi pieszczotami Gilbert uwalniał ciało Marjolaine od napięcia, co oznajmiała mu szybkim oddechem jak i głośnymi jękami, cały czas odruchowo zakrywając twarz dłońmi.





* * *







Pudrowanie noska - czynność oznaczająca cały zestaw działań, które miały podkreślić piękno hrabianki. Tym ważniejsza, iż ciągłe potyczki z Gilbertem sprawiały że alabastrowa cera hrabianki zaczynała się różowić na policzkach. Także wtedy, gdy przypominała sobie ostatnią noc spędzoną z tym łajdakiem i napaść… Samo serduszko biło wtedy mocniej, a policzki wykwitały kolorem, który burzył pozór lodowej statuy. Jak sobie z tym poradzić? Musiała, zanim pojedzie do swej kochanej przyjaciółki. I tam spodziewać się mogła paru niewygodnych pytań od Lorette d’Chesnier, bo ku swemu zaskoczeniu Marjolaine stanęła w centrum dość głośnych wydarzeń odbijających się echem w Paryżu.

Właśnie przy pudrowaniu noska wzburzona Béatrice Paquet zastała swą podopieczną. Ochmistrzyni starając się panować nad wzburzeniem i udając spokój czekała, aż hrabianka raczy ją zauważyć.

A Marjolaine odwlekała ten moment tak długo, jak tylko pozwalało dobre wychowanie. Bowiem zbyt dobrze znała ten wyraz twarzy swej ochmistrzyni, kiedy może jej twarz nie wykrzywiała się we wściekłym grymasie, ale wargi zaciskały w cienką linię i czasem któraś z brwi drgnęła, zdradzając wewnętrzne oburzenie. Była w końcu znakomita w tym co robiła, więc nie ukazywała wszem i wobec swego niezadowolenia.
Jednakże jeśli coś potrafiło ją doprowadzić do takiego stanu, to na pewno nie oznaczało dla hrabianeczki dobrych wieści. Może poselstwo narozrabiało w nocy, może Maur znów się z nią drażnił, mateczka wymyśliła jakiś kaprys nie do spełnienia, lub zwyczajnie podopieczna Beatrice krzywo siedziała przy śniadaniu. Wiele było możliwości, a panieneczce niekoniecznie się śpieszyło do poznania prawdy.

Tyle, że ochmistrzyni niekoniecznie chciała sobie pójść, więc po pewnym czasie, kiedy cisza zaczęła być niezwykle męcząca, pudrowy puszek w dłoni Marjolaine zastygł w powietrzu, jak gdyby dopiero teraz dostrzegła kobietę.

-Ah. Bonjour, Beatrice. Zapowiada się dzisiaj całkiem ładny dzień, non? Akurat na przejażdżkę z wizytą u Loretty - zaświergotała beztroską, za ową wesołością ukrywając poddenerwowanie. Niestety, ochmistrzyni nie miała w zwyczaju dawać się łatwo zagadać. Nigdy nie zapominała o swoich obowiązkach - Jak idą przygotowania do królewskiego balu? Wierzę, że krawcy zdążą wszystko uszyć, bo nie mam zamiaru pojawić się w częściowo skończonej kreacji.

-Przygotowania idą zgodnie z planem… acz…
-ochmistrzyni usiadła w końcu, gdy już została zagadnięta przez podopieczną.- … komnaty panienki zapełniły tutejsze dwórki i sługi przenosząc do nich ubrania i rzeczy gospodarza. Napotkało się to oczywiście z moim gniewnym oporem i zapytaniem, któż to ośmielił się wydać takie polecenie. Jak się okazało tutejsza gospodyni.- bo przecież Béatrice nie zaszczyciłby Rossignol należnym jej tytułem, równorzędnym jej własnej pozycji.- Ta zaś potwierdziła, że to jest polecenie jej pana, a on… iż jeno spełnia twój kaprys. Jakiż to kaprys był?

Ostatnie słowa zabrzmiały jak delikatny, ale jednak przytyk. Delikatne napomnienie jakie kiedyś stawiało nawet nastoletnią Marjolaine do pionu, zazwyczaj. Ale Marjolaine nie była już podlotkiem.

-Co.. co takiego?! -i Beatrice zaskoczyła swą podopieczną, przez co ta nazbyt obficie przypudrowała sobie nosek.






Nie tylko na krótką chwilę zniknęła w białej chmurze, ale również kichnęła raz, drugi. I trzeci. Całkiem wdzięczne to były odgłos z jej strony, ale i tak zaowocowały wściekłym ciśnięciem puszka prosto w lustro toaletki, od którego ten tylko się miękko odbił. Doprawdy, straszliwa była złość hrabianki d'Niort.
Odwróciła się na krześle, aby lekko załzawionymi oczkami spojrzeć na kobietę z wyrzutem.

-Beatrice, jak możesz! Przecież dobrze znasz mnie i moje kaprysy! Naprawdę sądzisz, że mogłabym się domagać czegoś tak.. -zaraz, a może właściwie mogła? Wprawdzie na początku mocno była przekonana o tym, że to Gilbert znów bez pytania spełnia swoje dzikie zachcianki, lecz pewne mgliste wspomnienie urwało jej w pół słowa. Przypomniała sobie swój żarcik rzucony w beztrosce, jak to mężczyzna zakrada się do niej nocami, niczym do sekretnej kochanki. Pojawiła się także sugestia, że może powinni zacząć dzielić sypialnię, że może tą należącą do niej.. ale właściwie to odkąd on brał sobie do serca słowa swej narzeczonej?!
-Ten Maur.. -zgrzytnęła tylko zębami.

- Oui. Ten właśnie.- potwierdziła ochmistrzyni gniewnie.- Ma straszliwy wpływ na panienkę. Czy nie powinno być odwrotnie?
Powinno, powinno. Ale przecież to był Maur. Ileż to razy odwracał kota ogonem wplątując hrabiankę w kolejne… frapujące sytuacje.

-Masz rację! Gilbert za bardzo się rządzi, nawet jeśli to my jesteśmy gośćmi w jego zamczysku, a on naszym gospodarzem -Marjolaine ochoczo zgodziła się ze swoją ochmistrzynią, bo i bycie manipulowaną przez kogokolwiek, a w szczególności przez mężczyznę, godziło w jej arystokratyczną dumę. Maur rzeczywiście miał na nią zbyt duży wpływ, co bardzo dobrze widziała po ostatniej nocy. I poprzedniej. I jeszcze wcześniejszej. Każdej, kiedy pozwalała mu się dotykać i pieścić..
-Nie martw się, porozmawiam z nim jak wrócę od Loretty -zadecydowało stanowczo, po czym odwróciła się z powrotem ku swemu odbiciu w toaletkowym lustrze -A właściwie.. -nagle zmienił się ton jej głosu na bardziej.. miękki i niepewny. A gdyby nie gruba warstwa białego pudru przykrywającego jej policzki, to Beatrice z pewnością dostrzegłaby rozlewającą się na nich czerwień rumieńców -Jak sądzisz, kiedy już.. jest.. odpowiednim.. aby narzeczeństwo zaczęło dzielić sypialnię?

- Kiedy? Nigdy… moja droga.
- ochmistrzyni była jednak niezbyt oburzona jej pytaniem. -Marjolaine moja droga, rozumiem że… przystojny ko… mężczyzna w alkowie ma… swoje… zalety. Łatwo się zapomnieć w ramionach takiego, ale… nie można takiego wpuszczać do sypialni oficjalnie. Co innego chyłkiem. Pomyśl bowiem o plotkach.
Teatralnie załamała ręce. - Co ludzie powiedzą ?

Béatrice była kobietą praktyczną i nie załamywała się z powodu niemoralnego prowadzenia się podopiecznej ( choć nie było aż tak strasznie jak podejrzewała), niemniej dbała o dobre imię hrabianki.

-Czyżbyś.. nie uważała go za dobrego kandydata na męża dla mnie? -co za niemądre pytanie. Oczywistym było, że Béatrice tak samo jak droga maman, wolałaby dla Marjolaine jakiegoś bogatego księcia i rycerza w jednym ciele, na pewno nie takiego nieokrzesanego barbarzyńcę. Tyle, że życie nie było taką romantyczną bajeczką i ciężko było znaleźć taki idealny okaz mężczyzny. Albo ich mordowano na własnych balach, albo za przystojnymi twarzyczkami ukrywali paskudne sekrety. Nawet za pozornie perfekcyjnym Rolandem chodziły przebrzydłe plotki.

-Wiele arystokratek w moich wieku było zmuszonych poślubić starych baronów i markizów. Wprawdzie majętnych i wysoko ustawionych na dworze, ale jednak mogących być ich dziadkami. Z pewnością niejedna z nich brzydzi się dzielić łoże ze swoim mężem i tylko marzy, aby szybko stać się młodą wdową - skwitowała pokrótce, w trakcie gdy z uwagą przyglądała się rozstawionym na toaletce buteleczkom perfum próbując podjąć ciężką decyzję -Przy nich Gilbert chyba nie jest najgorszym wyborem, non?

- Ożenek to inwestycja nie przyjemność.
- skwitowała krótko Béatrice.-... od przyjemności są pomocnicy ogrodników.
Westchnęła głośno.- Nie mnie oceniać przydatność Gilberta, a i panienka z pewnością miała okazję przekonać się o jego… hmm... “możliwościach”. Majętny jest, ale trudno ten ożenek nazwać awansem w arystokratycznej karierze. Niemniej… jeszcze twym mężem nie jest. Winnaś moja droga, zachować pozory, albo…- westchnęła smętnie i nachyliła się ku hrabiance.- … lub iść w drugie przeciwieństwo. Rozgłos i skandale to broń równie użyteczna jak dobra opinia. Oczywiście, jeśli właściwie użyta.

Hrabianeczka w niezadowoleniu nadęła policzki, bo i wcale nie podobały jej się porady własnej ochmistrzyni.
-Naprawdę potrafisz sobie mnie wyobrazić w roli jednej z tych damulek, o których legendarnej wręcz rozwiązłości opowiadają sobie arystokraci na salonach? I może jeszcze powinnam wykorzystać zamczysko Maura, aby urządzać tutaj maskowe bale z lubieżnymi atrakcjami? -parsknęła sobie, ale niekoniecznie ze szczerym rozbawieniem. Raczej w brzmieniu ten odgłos przypominał mało subtelną kpinę, dodatkowo jeszcze zaakcentowaną wywróceniem przez panieneczkę błękitnych ocząt -Non, non. Są plotki i.. plotki. Jeśli mają mnie obgadywać, to nie za jakieś urojone sobie przez nich wyuzdane przyjemności jakim się poddaję wraz z Gilbertem, za macanki w królewskich kątach, czy zostawianie po sobie bielizny w najbardziej kuriozalnych miejscach -skrzywiła się, jak gdyby to perfumy w uniesionej buteleczce tak bardzo podrażniły jej nosek. Jednakże to inny smród był winien -To byłoby niedorzeczne.

- Urojone?
- zdziwiła się ochmistrzyni i pokiwała głową.- Nasz drogi gospodarz nie wydaje się być wielbicielem urojonych przyjemności. Nie wiem co się wydarza w twej sypialni moja droga. I nie chcę wiedzieć. Ale na urojeniach się na pewno nie kończy.- po tych słowach dodała szybko.- Wybacz moja pani. Zagalopowałam się. Ale sama wiesz, że mam rację. I że jest w tych plotkach prawda… w tych… mniej śmiałych plotkach.

-Wiem, Beatrice. I dla mnie to też jest całkiem nowa, trudna sytuacja. W końcu, kiedy ostatnim razem jakiś mężczyzna tak bardzo namieszał w moim życiu? -głupiutkie pytanie, na które odpowiedź była bardziej niż oczywista. Maur był.. pierwszym, któremu pozwalała na tak wiele.. non, który sam sobie bezczelnie na wszystko pozwalał. Dotąd to ona była stroną mieszającą w nielicznych relacjach z innymi szlachcicami. A i te zwykle miały krótki żywot, aż panieneczka zaczynała się nudzić lub dostała od „ukochanego” upragnione podarunki. Oh, nie wątpiła, że tym sposobem również zyskała sobie nieciekawą reputację.
-Obiecuję, że z nim porozmawiam. A tymczasem.. -koniuszkiem wskazującego palca dotknęła zdobnych buteleczek z perfumami, nim zwróciła się do kobiety ze swoją prośbą.








Wyobrażała sobie, że obecna sytuacja musiała być dla ochmistrzyni drażniąca, wszak w zamku Gilberta nie miała takiej władzy jak w dworku swej podopiecznej. Potrzebowała zatem trochę pocieszenia i pokazania, że nadal jest niezbędna i potrzebna dla Marjolaine -Nie mogę się zdecydować. Pomożesz mi wybrać?

-Oui, mademoiselle.
- odpowiedziała już bardziej uspokojona ochmistrzyni i zabrała się za doradzanie swej podopiecznej. A ta odczuła ulgę, skoro tymczasowo zdołała zakończyć ten.. bardzo, bardzo niewygodny dla siebie temat. Już maman wystarczająco krytycznie oceniała ostatnie wybory swej córeczki, nie potrzebowała więc, aby jeszcze dołączyła do niej Beatrice ze swoim chłodnym dystansem.
Ah, gdybyż tylko Maur był bardziej pomocny w przekonywaniu do siebie tych dwóch kobiet..
 
Tyaestyra jest offline