Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2017, 03:57   #112
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Hrabianka ostatnio zmieniła nawyki jeśli chodzi o podróże: dwóch rosłych brodatych Walonów jechało z przodu, dwójka eskortowała hrabiankę z tyłu. Każdy zbrojny w muszkiet, pistolet i ciężki pałasz waloński. No i petite chevalier jechał na koniu obok powozu, ku wielkiemu niezadowoleniu hrabianki.

Samotne podróże we wnętrzu karocy nigdy nie należały do najbardziej ekscytujących. Oczywiście, pozwalały w spokoju zebrać myśli i odetchnąć od nużących pogawędek z innymi arystokratkami, ale często Marjolaine zwyczajnie zaczynała się nudzić w tych czterech ściankach. Nic zatem dziwnego, że w duchu miała nadzieję na niezręczne towarzystwo swego rycerzyka z Rzeczypospolitej, który wprawdzie nie potrafiłby podróży uczynić tak ciekawej jak Maur.. ale też i nie takich atrakcji obecnie poszukiwała! Gilbert już i tak zbyt często zajmował myśli panieneczki. Od niego także teraz sobie mogła odpocząć.

Ze stuknięciem mechanizmu uchyliła okieneczko powozu, z którego widok miała na jadącego obok chevaliera. Woźnica prowadzący karocę dobrze wiedział, aby nie poganiać za bardzo koni. Nie mógł przecież pozwolić, aby.. wytrzęsło wydelikacone pośladki Marjolaine.

-Wiesz, monsieur -powiedziała tonem poważnym, ani trochę nie zdradzającym, że ta śliczna i niewinna hrabianeczka planuje podrażnić się z biednym szlachcicem - Mogłabym uznać za obrazę, że mając do wyboru miękkie siedzenia w karocy wraz z moim towarzystwem, a twarde siodło na końskim grzbiecie, wybrałeś jednak to drugie.

-Ależ “waćpanno”.. dyć to nie uchodzi, co bym panience bez… przyzwoitki obłapia.. nie to nie to słowo. Nadskakiw… nie.. również nie to… Towarzyszył. Cnota i honor panienki na plotki mogłyby być...narażone?
- szlachcic będąc rycerski jak Roland próbował się wymigać. Niestety, tak i jak Roland przyjdzie mu pewnie polec w tych potyczkach słownych. Bo póki co tylko jeden mężczyzna okazał się lepszy od niej w sztuce dyskusji.

-Oh... -Marjolaine przyglądała mu się chwilę w oczekiwaniu, aż uśmiech rozjaśni twarz szlachcica lub żartobliwy błysk pojawi się w jego oczach. Ale nie, on.. on poważnie wierzył w prawdziwość swych słów i dbanie o jej honor. Było to niezwykle szlachetne z jego strony i również niezbyt często spotykane w arystokratycznym światku, gdzie jad był trunkiem słodszym od wina. Nie było zatem niczym kuriozalnym, że pierwszą jej reakcją było ciche zachichotanie.

-Doprawdy, monsieur, jestem zaręczoną kobietą! Z pewnością nie potrzebuję już, aby przyzwoitka towarzyszyła mi na każdym kroku. A źródło dla plotek zawsze się znajdzie.. -nagle całą promienność z jej twarzyczki przysłonił cień. Kąciki warg wygięły się ku dołowi, a przepełnione smutkiem błękitne oczka spoglądały na rycerzyka spod wachlarzy rzęs, kiedy mówiła -Teraz na przykład ktoś mógłby zacząć rozpowiadać, jaką to jestem straszliwie nudną lub denerwującą damą, skoro nawet mężczyzna nie chce ze mną dzielić karocy.

-Dyyć… narzeczeństwo to kolejny… abym trzymał się z dala. Zresztą … stąd lepiej mi bronić “czci waćpanny”.
- hrabianka nie zrozumiała czym jest owa “czci”, o której mówił szlachcic. Może to i lepiej, bo i wymówić owego słowa czci nie potrafiła. Tak jak i owe określenie “waćpanna”, które chyba jej dotyczyło.- .. no i nie chcę “despektu” panience sprawić. Ja żem szablą władam.. nie językiem.

Muśnięte czerwienią wargi panieneczki wydęły się w grymasie niezadowolenia. Na krótko tylko, bo i w porę znów zapanowała nad swym ślicznym obliczem. Nie chciała przecież, aby szlachcic wziął ją za jakąś manipulującą potworę, non?

-Ale czy sprawdziłeś dokładnie wnętrze karocy, monsieur? Ktoś z łatwością mógłby się tutaj zaczaić.. -mówiąc to obróciła główkę ku wnętrzu, spojrzeniem dokładnie lustrując miękkie obicia i zdobienia niezbędne podróżującym arystokratom -To duży powóz, ciemny -ciszej, jak przestraszona tym co się może kryć w cieniach, dodała -Trochę straszny.

Rycerz zamyślił się przez chwilę rozważając jej słowa. I dopiero chwili się odezwał.
-To się zatrzymamy… “waćpanna”... ustąpi… to znaczy… wyjdzie? Ja sprawdzę go w tymczasie i “waćpanna” będzie mogła się czuć jak….- co powiedział to nie zrozumiała, ale mina szlachcica świadczyła, że mówił o czymś… wesołym? Przyjemnym?

-Całe to wychodzenie, wchodzenie, znów wychowanie.. to brzmi skomplikowanie i męcząco, monsieur - zamarudziła Marjolaine, bo i wcale nie miała ochoty wysiadać z karocy jeszcze tak daleko od rodzinnej posiadłości Loretty. Wszak narażało to ją na niepotrzebne zmęczenie się schodzenie i wchodzeniem po stopniach, nie wspominając już o możliwości zabrudzenia ślicznych pantofelków.

-Non, non. Zatrzymamy się, sprawdzisz dokładnie wnętrze powozu i potem ruszymy dalej. Przecież nie gryzę -palcami z lekkością stuknęła kilka razy o ściankę oddzielającą ją od woźnicy, dając tym samym oczywisty sygnał do wstrzymania koni. W tym samym czasie uśmiechnęła się czarująco do rycerzyka, błyskając przy tym perełkami swym ząbków. Oh, czy naprawdę mógłby jej się oprzeć? Takiemu ucieleśnieniu niewinności, które.. może i planowało go zamknąć ze sobą w karocy. Ale on nie mógł jej podejrzewać o tak paskudne zamiary, non?

-Jak sobie życzysz “waćpannno”...- skapitulował w końcu szlachcic i coś marudząc w ojczystym języku zsiadł z konia i ruszył ku panience. Następnie ostrożnie wsiadł do karocy rozglądając się po jej ciemnych zakamarkach i skupił spojrzenie na wiszących na ściankach pistoletach , po czym dodał.- Nie widzę żadnych “zbójów”... bandytów co by na cnotę i “cześć” panienki “nastawali”... zdobywać próbowali.

-A.. a tam? Sprawdziłeś dobrze?
-zapytała, skinięciem główki wskazując najodleglejszy i najciemniejszy z zakamarków powozu. I to wcale nie było tak, że wybrała akurat ten przeciwległy do drzwiczek, którymi szlachcic wszedł do środka. Wszak nie była strategicznie myślącym generałem, tylko uroczą hrabianeczką, której myśli nie plamiły żadne intrygi. A to, że się przesunęła ku drzwiczkom świadczyło tylko o jej dobrym wychowaniu, aby szlachcic mógł łatwiej dostać się do wybranego przez nią kąta.

Rycerz wybąkał coś po polsku błagalnie, po czym ruszył w kierunku owego kąta bardziej dla spokoju ducha hrabianki, niż żeby kogoś znaleźć. - Niczego tu nie widze “waćpanno”.

-To cudownie. Teraz naprawdę mogę się czuć bezpiecznie. Merci, monsieur – zaświergotała zadowolona panieneczka, co musiało brzmieć niezwykle mile dla męskiego ucha - Zatem możemy już jechać dalej, non?
Nie czekając na odpowiedź, ponownie zapukała paluszkami o ściankę, tym razem nakazując woźnicy ruszenie dalej ku rodzinnej posiadłości Loretty. Ale.. czy szlachcic nie wspominał wcześniej o wysiadaniu? Oh, widać musiało to Marjolaine jakoś umknąć, taka bywała roztrzepana. Jednak czyż eleganckim było wypominanie jej takiej pomyłki?

-Jechać… oui, możemy…- zaczął rycerz mówić, ale gdy ruszył powóz zaskoczony petite chevalier najpierw zaczął coś nerwowo szeleścić w rodzimym języku. Potem ruszył ku drzwiczkom, aby w pędzie wyskoczyć z rozpędzającej się dopiero karocy. Co za szalona i gorąca głowa!

I jaki to był cios w miłość własną hrabianki. Po raz pierwszy jakiś mężczyzna uciekał od jej słodkiego towarzystwa!

W pierwszym odruchu Marjolaine potrafiła tylko w niedowierzaniu wpatrywać się w drogę przemykającą za otwartymi drzwiczkami karocy, za którymi przed chwilą zniknął szlachcic. Nie usłyszała nawet okrzyku bólu. Niewielu spotkała w swoim życiu mężczyzn potrafiących ją jeszcze czymś zaskoczyć. Francuscy arystokraci byli już całkiem przewidywalni w swym wydelikaceniu, przekonaniu o własnej cudowności oraz nieudolnych próbach zdobycia sobie rączki hrabianki, lub przynajmniej dostania się pod jej spódnicę. Dopiero osobisty barbarzyńca okazał się być na tyle nieokrzesany i dziki, że prawie za każdym razem jego zachowanie było dla niej niespodzianką. Ale petite chevalier w tej właśnie chwili okazał się być niewiele mniej.. osobliwy.

Panieneczka mogła tylko pokręcić główką i zaakceptować tę tymczasową porażkę. Najważniejsze bowiem teraz były dwie myśli, które nagle napędziły jej niemałego stracha. Pierwsza, czy hrabianka d'Niort naprawdę jest tak straszna, że mężczyzna tak zaciekle uciekł z ruszającego powozu. I druga, aby do żadnych uszu nie dotarły szczegóły tego zdarzenia. Chevalier wcale nie pomagał w zachowaniu nieskazitelnej reputacji.

Rycerz okazał się równie zwinny co Maur, bo z pędzącego powozu przeskoczył na grzbiet swego wierzchowca niczym… cyrkowy woltyżer.
I zadowolony podjechał do wozu, by rzec uprzejmie.- Co za “ prostacki”... niewychowany człek z tego “woźni…”, eee... ten powożący. Nie zaczekał aż wysiądę.

Mięśnie twarzyczki Marjolaine, dotąd zastygłej w wyrazie ciągłego niedowierzania, teraz drgnęły niemrawo i uniosły kąciki jej warg w uśmiechu. Urzekającym, jak zawsze, lecz również sztucznym. Może nie potrafiła zmieniać swego nastroju jak za pstryknięciem palcami, jednak z całą pewnością potrafiła zakładać odpowiednie maski. Dlatego, gdy odezwała się do swojego rycerzyka, to nawet cień złości nie rozbrzmiewał w jej słodkim głosie -Oh.. oui. Szalenie bezczelny. Niewiele brakowało, a musiałbyś dalszą drogę spędzić w moim towarzystwie, monsieur.

-I narazić twoje dobre imię na złośliwe plotki.
- odparł z rozbrajającą szczerością szlachcic, albo dobrze grając swoją rolę, albo będąc tak prostodusznym, naiwnym i szlachetnym na jakiego pozował.- Na szczęście uniknęliśmy tego “dyshonoru”.

On naprawdę wydawał się wierzyć iż podróż w jego towarzystwie bez przyzwoitki narazi dobre imię Marjolaine.





* * *





Uroczy dworek rodu d’Chesnier, wiele mówił o samym rodzie. Był uroczy, był ozdobny, był mały i był nowy.
Rodzina d’Chesnier bowiem niedawno zyskała duży majątek, ale nie zmieniło to faktu, że nie należała do zbyt szlachetnych rodów, ani wpływowych. Niemniej owo bogactwo pozwoliło wystawić im mały barokowy dworek, którym mogli kłuć w oczy biedniejszych sąsiadów.

Sama Loretta pojawiła się w drzwiach bez peruki i z romantycznie rozrzuconymi włosami. Pozowała na nieprzygotowaną na przybycie Marjolaine, czemu przeczył delikatny makijaż i ozdobna suknia której zakładanie zajmowało kilka minut i wymagało pomocy pokojówki.

- Ach, Marjolaine… nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie.- skłamała gładko i z wdziękiem.- Jak widzisz jestem bardzo zajęta. Dostałam bowiem zaproszenie na…- dramatyczna pauza.-... na królewski bal maskowy. I z tego powodu mam tyle do zaplanowania, przygotowania i…- tu oczka przyjaciółki Marjolaine zaczęły zezować na towarzyszącego jej nieco z tyłu egzotycznego szlachcica. -... sama rozumiesz.
Zerkając coraz częściej na petite chevalier zaczęła gubić wątek.- I właśnie o tym chciałam…- znów zezowanie na milczącego szlachcica.-... poo-rozmawiać z tobą. Bal maskowy, wymaga byśmy dobrały nasze stroje do siebie.

Niemożliwe… czyżby Loretta naiwnie sądziła, że pójdą razem? Byłoby to sensowne wcześniej. Gdy były dwie pannicami niezwiązanymi żadnymi formalnymi więzami z jakimikolwiek szlachcicami.Tymi, które złośliwe języki nazywały starymi pannami. Ale przecież sytuacja uległa zmianie… Przynajmniej dla Marjolaine, bo panna d’Chesnier znalazła się w dość kłopotliwej sytuacji. Wstyd było przybyć na bal samemu, non?

Marjolaine nie od razu zrujnowała plany przyjaciółki. Zamiast tego przyglądała się jej z uwagą, i może nawet z odrobiną troski, bo ta sprawiała wrażenie, jak gdyby coś poważnie jej wpadło w oczka i przez to skupić się nie mogła. Wprawdzie przyjaciółka bywała roztrzepana, jak wiele młodych arystokratek, ale rzadko kiedy traciła języczek w usteczkach. Ten królewski bal musiał tak na nią podziałać, albo.. o?

Jakim zaskoczeniem było dla hrabianki odkrycie, że oczka Loretty co i rusz prześlizgują się ku jej własnemu petite chevalierowi! Czy to było możliwa, aby wiecznie poszukująca miłości i zaręczynowego pierścionka szlachcianka, w nim tym razem upatrzyła sobie księcia z bajki?! Ptaszynka bynajmniej nie czuła się zazdrosna, po prostu.. miała problemy z uwierzeniem. Być może przez to, że sama nie widziała w nim figury odpowiedniej na męża, kochanka czy choćby adoratora! Wszak niższy był od niej, dogadać się z nim bywało ciężko, a i honorowy był.. niemiłosiernie. Słabość Marjolaine objawiała się dopiero w towarzystwie prawdziwego barbarzyńcy, dużego i nieokiełznanego, silnego i odpowiednio twardego.. non, non. Maur jak zwykle próbował zawładnąć jej myślami, nawet kiedy nie był obecny obok.

Hrabianeczka d'Niort uśmiechnęła się ze zrozumieniem, po czym zwróciła się ku chevalierowi, mówiąc dwornie -Monsieur, pozwól że Ci przedstawię moją najdroższą przyjaciółkę, Lorette d'Chesnier. A Ty Loretto, poznaj proszę.. -oh, nie miała zamiaru nawet próbować wymawiać mężczyzny z imienia i nazwiska. Jeśli tamtej będzie bardzo zależało, to sama nauczy się je wypowiadać, włącznie z tymi wszystkimi dziwnie szeleszczącymi odgłosami -To jest jeden z gości mojego narzeczonego, a od niedawna także rycerz pilnujący mojego bezpieczeństwa na niebezpiecznych traktach. Zawdzięczam mu także uratowanie mej godności w najczarniejszej chwili.

Oczywiście jej petite chevaliere postanowił się sam przedstawić drogiej przyjaciółce Marjolaine… w swym ojczystym języku. Skłonił się, zamaszyście szorując nakryciem głowy (trzymanym w dłoni) żwir pod ich stopami i przedstawił się, szeleszcząc ustami dłużej niż powinien… chyba. I wprawiając Lorette w to samo skonfundowanie jakie udzielało się czasem Marjolaine. Entuzjazm i ciekawość na liczku Lorette ustąpiły skołowaniu i zaskoczeniu. Niemniej oczka nadal wędrowały po postaci ochroniarza hrabianki, a na ustach pojawił się figlarny uśmieszek. Arystokratka knuła już plan… oczywisty dla Marjolaine. Może i petite chevalier nie był idealnym kandydatem na męża, ale idealnie nada się do roli towarzysza na balu. I utnie swym pojawieniem złośliwe komentarze: jakoby Lorette nie potrafiłaby złapać męża, nawet gdyby rozstawiła wnyki na wszystkich traktach prowadzących do Paryża.

A Marjolaine było to całkiem na rękę. Wprawdzie towarzystwo Loretty na wszelkiego rodzaju arystokratycznych spotkaniach było przyjemne i pomocne, a jedna drugą często ratowała z opresji przed nadgorliwymi adoratorami, lecz w końcu i to musiało się skończyć. W pewnym wieku już po prostu nie wypadało wszędzie się pojawiać u boku przyjaciółeczki, bo można było zostać posądzoną o staro panieństwo lub niezdrowe ciągoty ku innym damom. Jedyne czego mogła się obawiać, to że Loretta zbyt będzie skupiać na siebie uwagę szlachcica i ten nie zdoła przybyć na pomoc panieneczce d'Niort. Ale z drugiej strony, przecież Gilbert gorliwie zapewniał, że nie będzie jej opuszczał ani na krok...

-Czy zamierzasz mnie przyjąć na progu? -zapytała w końcu z lekkim oburzeniem, że druga hrabianka tak się zapominała w swej gościnności. Doprawdy, zbyt szybko się ta jej przyjaciółeczka rozkojarzała w towarzystwie potencjalnych partnerów -I jestem przekonana, że chevalier nie miałby nic przeciwko skosztowaniu słodkości i jakiegoś trunku, w czasie gdy my będziemy sobie rozmawiać.

-Och oczywiście, że nie - rzekła z uśmiechem panna d’Chesnier i wskazała dłonią drzwi.- Chodźmy może do salonu?

Ruszyła przodem prowadząc obydwoje do uroczego małego saloniku, seledynowego sądząc po kolorze obić i ścian. Stolik pośrodku saloniku zastawiony był paterami i talerzykami, pełnymi cukierniczych cudeniek przyciągających oko swym wyglądem i nosek zapachami.

- Och.. nie wiem czy twój… rycerz skusi się na coś takiego. Nie spodziewałam się, że przybędziesz w towarzystwie…- rzekła siląc się na smutną minkę mającą wzbudzić współczucie u towarzysza Marjolaine.
I udało się jej. Petite chevalier łamanym francuskim zapewnił, że dzielnie wytrzyma bez poczęstunku i że panny nie muszą się nim martwić.
Rozchmurzyło to nieco Lorette, na tyle przynajmniej by zajadając ciasteczko spytała.- Masz już jakieś plany na bal, Marjolaine?

-Oui. Wolałam sama zająć się dopilnowaniem, bym na królewskim balu prezentowała się najbardziej zjawiskowo. Dlatego dużo czasu spędziłam na obmyślaniu kostiumu i dodatków do niego, aż w końcu zdecydowałam się na wręcz i-de-al-ny
-pochwaliła się Marjolaine, śpiewnie podkreślając w ustach ostatnie wypowiedziane słówko. Loretta dobrze ją znała, nie było więc sensu w fałszywej skromności. Szczególnie, że chociaż nie widziała jeszcze na oczu sukni mającej przywodzić na myśl zwinną łanię, to i tak była dumna ze swego pomysłu.
-Beatrice dba teraz o szczegóły. Zapewne jak wrócę, to będzie miała dla mnie kolejne zestawy biżuterii do obejrzenia, ah... -westchnęła ciężko, jak gdyby trudno było jej sobie wyobrazić bardziej męczący dzień. Cóż, była hrabianeczką. Nie miała w zwyczaju się męczyć.

-Nie wiem jednak czy przyjdzie ci błyszczeć w nim przed obliczem króla. Ostatnio spędzasz sporo czasu w posiadłości narzeczonego więc pewnie ominęły cię plotki, jakoby ów bal był wydany, by król mógł zachwycić swoją nową faworytę i… niewiele osób będzie dopuszczonych przed oblicze króla.- westchnęła smutno Lorette.- Tylko te najważniejsze i najbardziej wpływowe.

-Masz rację. Maman wspominała, że tak naprawdę królewskie bale są podzielone na pomniejsze uroczystości odbywające się jednocześnie, więc przez cały wieczór możemy nawet nie zobaczyć nawet cienia naszego króla -przyznała Marjolaine, której rzeczywiście nie do końca pasowało bycie tak nisko w arystokratycznej hierarchii. Godziło w jej wrażliwą dumę, nawet jeśli nie była zainteresowana politycznymi intrygami rządzącymi w pałacu -Jednocześnie Gilbert mnie ostrzegał, abym nie lśniła zbyt.. mocno moją urodą, bo mogę przyciągnąć ku sobie spojrzenia jadowitych i potężnych dam z dworu. Bądź spojrzenia zbyt przychylne, a nie jest moim marzeniem odwiedzenie królewskiej alkowy..
Znów westchnęła, po czym palcami przetarła swe czoło. Delikatnie oczywiście, co by przypadkiem nie zetrzeć bielutkiego pudru pokrywającego jej skórę -Ah.. któż by pomyślał, że przygotowania do balu okażą się tak skomplikowane, non?

- Oui oui…
- zgodziła się z nią spolegliwie Lorette i westchnęła smutno.- Z drugiej strony, być na królewskim balu i… nie być zauważoną w tłumie szlachcianek… to też niemiła sprawa. Dobrze by więc było, gdybyśmy poszły obie. Ale… ach… ty pewnie zmierzasz na bal ze swym narzeczonym?
I zerknęła znów na siedzącego cichutko petite chevalier uśmiechając się do niego promiennie.

-Oui. Jesteśmy zaręczeni, zatem powinniśmy pokazywać się razem, w dopasowanych do siebie kostiumach. Gdybym pojawiła się bez niego na tak ważnym wydarzeniu, to zaraz po Paryżu rozniosłyby się plotki, jakoby nasze uczucie było fałszywe.. lub ktoś zacząłby podejrzewać, że mamy jakieś problemy! Nieodpuszczalne! -panieneczka poruszyła gwałtownie dłonią przed swoją twarzyczką, niby to wachlarzem wachlując swe policzki. Zdenerwowało ją samo wyobrażenie takich pogłosek ciągnących się za nią, niczym parszywy tren sukni.
-Nie obrazisz się za to, prawda? W zamian mogę pomóc Ci w odnalezieniu partnera, z którym nie będziesz się nudziła na balu.. -mówiąc to powiodła spojrzeniem w ślad za Lorettą. Biedny chevalier, nawet nie podejrzewał co na niego czyhało.

-Czyż to by nie było idealne. Gdybyśmy obie przyszły z partnerami, non? Czworo w podobnych kostiumach robi lepsze wrażenie niż dwójka.- rzekła z wesołym uśmiechem Lorette i dodała szybciutko.- O plotki o waszym fałszywym uczuciu raczej się martwić nie musisz. Krążą wszak pogłoski wprost przeciwne… aż wstydzę się o nich wspominać.

-Doprawdy?
-zainteresowała się nagle Marjolaine. Czyżby już na ustach szlachty była skandalistką, która nigdzie i nigdy nie przepuszcza swemu rozkosznemu barbarzyńcy? Czyżby już uznawano ją za.. za.. rozpustnicę?! Nie były to wprawdzie wymarzone przez nią plotki jakimi mogłaby się chwalić, lecz lepsze były takie, niż gdyby w ogóle o niej nie mówiono!
 
Tyaestyra jest offline