Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2017, 20:22   #114
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Czyżbym cię nudził swoją opowieścią “waćpanno”?- zapytał troskliwie szlachcic przerywając jej rozmyślania i plany na przyszłość.

-Non, non, monsieur. To po prostu bardzo smutna historia, a ja lubię szczęśliwe zakończenia i wszystkim takich życzę -odparła hrabianka, za słodkim głosikiem ukrywając paskudną prawdę. Życzyła bowiem takiego szczęścia wszystkim, oprócz Żmijki, dworskich latawic, każdej harpii próbującej odebrać jej Maura, każdemu szlachcicowi próbującemu wbrew jej woli dobrać się do jej majątku i pod spódnice. To dość mocno zawężało owe grono i nieco umniejszało uroczemu charakterowi panienki. Chevalier jednak nie musiał o tym wiedzieć.
-Niewielu jest tak szlachetnych rycerzy jak Ty, więc byłoby straszliwą stratą, gdybyś rzeczywiście zamknął się w czterech ścianach jakiegoś klasztoru. Nie wspominając o tym, że na pewno istnieje wiele niewieścich serc gotowych zacząć szybciej bić w Twojej obecności -raz jeszcze zamoczyła wargi w herbacie, a potem znad krawędzi filiżanki zerknęła na mężczyznę -Być może ambasador ma nadzieję, że we Francji znajdziesz nowe powody do szczęścia. To nie byłoby takie złe, prawda?

-Nie mnie zgadywać zamiary tak obytego w świecie “człeka” jak dostojny “Józef Antoni Sołłohub Dowojna”...
- zaczął mówić jej mały rycerz i Marjolaine pomyślała, iż potrzeba mu nadać jakiś przydomek, który by zaakceptował.

-Jestem przekonana, że wolałby widzieć Ciebie z prześliczną damą u swego boku, niż zamkniętego w ponurym klasztorze. On sam całkiem polubił towarzystwo mojej drogiej maman...-wymruczała hrabianeczka, niekoniecznie z niesmakiem. Ambasador wprawdzie nie był jej tatusiem, ale jednocześnie w jej oczach prezentował się o wiele lepiej od tych wszystkich upudrowanych, podstarzałych szlachciców próbujących zdobyć sobie zainteresowanie wdowy d'Niort. Może nawet ten wąsacz miał się okazać dla Antoniny tym, kim Maur dla jej córeczki.

Uh, non, non, non. Marjolaine znów się lekko przyrumieniła. Miała nadzieję, że szlachcic jest o wiele lepiej wychowany od jej osobistego barbarzyńcy. Ale może przynajmniej trochę zwróci idealnym światem maman i ta przestanie być tak sroga dla Gilberta.
Pokiwała główką zgadzając się ze swoimi przemyśleniami -Może zostaniecie we Francji dłużej niż planowaliście. Akurat, aby zmienić Twoje zdanie co do zostania mnichem, non?

- Oui… to by było miłe. Tym bardziej, że do “mniszego stanu” naturę mam za “krewką”. “Dyć”
- trochę brakowało rycerzowi obycia w języku francuskim. Tym lepiej: czego bowiem hrabianka nie rozumiała, to mogła podług własnych potrzeb przetłumaczyć, a potem udawać, że wszelkie nieporozumienia to wina bariery językowej.
-Takoż i moje miejsce tam, gdzie ambasadora i przy “waćpannie” oczywiście.- zakończył swe wywody szlachcic, a do ich dwójki dołączyła Lorette, która już przepędziła doktora z jego solami trzeźwiącymi i wodą.

-Coś mnie ominęło?- zaćwierkała radośnie trzepiąc przy tym zalotnie rzęsami i zezując na swoją ofiarę. Owego szlachcica, który nie zdawał sobie że go dwie doświadczone wilczyce już osaczały.

-Ah, dobrze że jesteś Loretto -jasnowłosa panieneczka ucieszyła się z powrotu przyjaciółeczki, co tylko podkreśliła uśmiechem. Uśmiechem słodkim, ale przede wszystkim zdradzającym więcej niż słowa pomiędzy dwiema arystokratkami, pozostawiając mężczyznę nieświadomym ich planów wobec niego.
-Rozmawialiśmy o tym, że być może chevalier zostanie we Francji dłużej niż z początku sądził. I właśnie się zastanawiałam, czy byłabyś chętna mi pomóc w uatrakcyjnieniu mu tego pobytu -w znaczącym wyrazie uniosła wysoko brwi -Przecież nie mogę pozwolić, aby spędzał wszystkie swe dni w stajniach lub na pilnowaniu mego bezpieczeństwa, n'est-ce pas?

-Och… ależ oczywiście. Wypadałoby by poznał nasz wspaniały kraj bardziej. Choćby stolicę jego. Wszak nie wypada mi, bym sama podróżowała do Paryża… zwłaszcza teraz, gdy przez nową faworytę króla tak szybko zorganizowano bal. A ja jeszcze nie mam odpowiedniej kreacji…
- i nagle Lorette sobie coś w przerażeniu uświadomiła.-... ani nawet odpowiedniego towarzysza na bal! Cóż za ciężka sytuacja, czy nie znajdzie się ktoś, kto…- tu zrobiła pauzę licząc, że rycerz hrabianki pospieszy z odpowiednią propozycją. Ten jednak okazał się zbyt nieśmiały, by proponować swe niegodne (w jego mniemaniu ) towarzystwo. Ku rozczarowaniu samej Lorette. Wszak była ozdobą Wersalu ( w jej mniemaniu) i jej urok powinien wabić ku niej cnotliwych rycerzy.

-Masz rację, masz rację. Ja idę na bal z moim narzeczonym, więc nie będę mogła Ci cały czas towarzyszyć. Ktoś może wtedy uznać Cię za.. starą pannę lub taką, która nie potrafi zatrzymać przy sobie żadnego mężczyzny! -obruszyła się Marjolaine na samą myśl. One mogły wprawdzie w taki tam sposób obgadywać inne arystokratki, ale w drugą stronę to nie miało czelności się wydarzyć. Zwróciła się ku chevalierowi, którego bardziej naturalnym otoczeniem pewnie były stajnie lub lasy niż wytworne bale -Możesz to sobie wyobrazić, monsieur? Przecież Lorette jest zbyt ładna i wrażliwa na takie przebrzydłe plotki, non?

-Oui… to znaczy non… jestem prostym “rębajłą”. Moja wyobraźnia do komnat pałacowych… nie sięga. Na bale! Na bale nie sięga!
- poprawił się szybko rycerz próbując wybrnąć z kwestii, których nie rozumiał.

-Ach, gdyby się znalazł ktoś dzielny, honorowy i uczciwy. Ktoś przy którym moje dobre imię i moja cnota byłyby bezpieczne.- rzekła teatralnie Lorette, która aż tak bardzo się o swoją cnotę czy dobre imię nie martwiła. Co prawda Marjolaine nie potrafiła sobie wyobrazić swej przyjaciółki w łóżku z mężczyzną (siebie zresztą też… do niedawna), to wiedziała że akurat przed pocałunkami na ustach, szyi i dekolcie się nie wzbraniała.

Hrabianeczka d'Niort w pocieszającym geście poklepała przyjaciółkę po dłoni. Lorette zdecydowanie źle się zabrała za.. urabianie chevaliera. To nie był Maur, który bezczelnie, bez pytania po prostu wskakuje do karocy swej wybranki i nie pozwala się jej nigdzie oddalić od swych pieszczot. Ten tutaj nie tyle wymagał zachęty, co.. popchnięcia w odpowiednim kierunku.
Spojrzała na niego, na tę jego twarz odzwierciedlającą zmieszanie sytuacją - Czyżbyś nie bywał stałym gościem balów w swoim kraju, monsieur?

-Non...I nie bywam na balach “waćpanno”...i tańców nie znam i rozmową “niewieścich” uszu nie potrafię zabawić. Wojna jest moją kochanką, szablą machanie tańcem, a pole bitewne salą balową. Na “magnackich” ucztach wolę przy stole z kamratami przesiadywać, niż “niewiasty” do tańca zapraszać.
- wyjaśnił uprzejmie rycerz z wyraźną ulgą licząc zapewne, że to wystarczy by obie damy porzuciły swe zamysły w tej materii. I wydawało się poniekąd, że tak jest… przynajmniej w przypadku panny d’Chesnier, na której obliczu wykwitła kwaśna minka. Bowiem nie umiejący tańczyć rycerz z którym rozmowa była… poniekąd trudna, nie był jej ideałem. Marjolaine jednak wiedziała, że Lorette nie porzuciła swego zamysłu. Była zdesperowana troszkę. Kiedy obie się pojawiały razem, jako panny, jakoś dało się znieść bale. Ale teraz gdy jej przyjaciółka nagle okazała się mieć narzeczonego, to i ona musiała mieć wielbiciela. Choćby i takiego co ledwie mówi w ludzkim języku.

-Oh, to wielka szkoda - mruknęła panieneczka, choć nie było to dla niej żadne zaskoczenie. Chevalier sprawiał wrażenie dokładnie takiego szlachcica, któremu bliższe były tego rodzaju rozrywki niż ubieranie się w pończochy, perukę i tańcowanie na lśniących parkietach. Na pewno to czyniło go ciekawszym od całej reszty dworskich pudelków.
- Mam nadzieję, że nie wybuchnie nam we Francji żadna wojna, chociaż..- zniżyła głos do konspiracyjnego, lekko drżącego szeptu -Chociaż i bez tego ostatnio mają tutaj miejsce straszne wydarzenia. Ostatni bal na jakim byłyśmy jak i Lorette, zakończył się tajemniczą śmiercią naszego gospodarza. Później w zagadkowy sposób zmarło kilku szlachciców, do tego jeszcze ci wszyscy bandyci na traktach i dobijający się do bram posiadłości..
Rozemocjonowana sięgnęła po filiżaneczkę i pośpiesznie dopiła resztę herbatki, w jej przesadnej słodyczy szukając ukojenia na swych nerwów. Westchnęła potem ciężko - Ah, nie zdziwię się, jeśli i na królewskim balu wydarzy się coś okropnego..

- Może to “nieświeże”...
- zamilkł uprzejmie petite chevalier szukając odpowiedniego określenia.- Zatrute? Czasem się to zdarza jeśli kucharz nie dopilnuje kuchcików. Ale zwykle nie ze skutkiem “śmiertelnym”... trupim. A bandytów… ja przegonię, wraz z twym narzeczonym pani. Jesteś bezpieczna przy mnie.
Ku niezadowoleniu Lorette, bo szlachcic jakby zapomniał objąć i ją swą “opieką”.

-Oui, oui. Oby tylko na balu nie pojawili się bandyci spragnieni błękitnej krwi. Gdyby znów mój narzeczony otarł się o śmierć lub.. lub.. lub gdyby coś się stało mojej przyjaciółce, to.. ah.. -głosik się Marjolaine załamał, bo wyraźnie takie wyobrażenia okazały się być zbyt przerażające dla jej wrażliwego serduszka. Kobiecy strach i łzy na pewno potrafiły poruszyć niejednego mężczyznę, więc chociaż panieneczce oczka nawet nie zalśniły wilgocią, to i tak przesłoniła je dłonią. I jeszcze wstydliwie odwróciła główkę od chevaliera, w nieudolniej próbie ukrycia przed nim tej swojej chwili słabości.

-”Dyć” będę tam z “waćpanną”, by pilnować jej bezpieczeństwa. Nic “waćpannom” nie grozi.- zaczął biedaczysko nie zauważając tak drobnego faktu, że nie był na bal zaproszony. A przybocznych gości raczej nie wpuszczano na salę balową. Mimowolny uśmieszek na twarzy hrabianki pojawił się, gdy sobie to uświadomiła. Na szczęście rycerz nie spostrzegł tej, jakże kontrastującej z wyraźną “rozpaczą” hrabianki, minki.

Marjolaine subtelnie ścisnęła dłoń Loretty dając jej niemy znak, że teraz ona będzie musiała odegrać rolę rycerza i poratować biednego szlachcica. Nie do końca było to godne takiej damy, ale wszak miało to jej przynieść korzyść, non? To ona później miała się zaprezentować z partnerem, ścierając wszystkim harpiom głupie uśmieszki z wymalowanych twarzy.
Hrabianeczka nieśmiało zerknęła na chevaliera -Ale.. ale monsieur.. to przecież królewski bal. Wpuszczają na niego tylko z zaproszeniem..

- Mógłbyś mi towarzyszyć monsieur.
- zasugerowała Lorette. Na co rycerz zareagował głośno wzbudzając zaskoczenie na twarzyczce panny d’Chesnier.- Nie nie nie… Nie mogę “przeca” tak “ordynarnie” wpychać się między “wódkę” a zakąskę. I zmuszać “waćpanny” do znoszenia mego nudnego towarzystwa, zamiast cieszącego się twą j “łaską” jednego z twych adoratorów. To by było zbyt okrutne wobec ciebie ”waćpanno”.
Lorette usteczka zamarły otwarte. Co miała wszak odpowiedzieć na taką ripostę? Przyznać się, że nie ma ani jednego wielbiciela?

-Oui, racja. Loretta jest śliczna i przyciąga ku sobie wielu mężczyzny, ale jest także.. -hrabianeczka zerknęła krótko na swoją przyjaciółeczkę, jakby poszukując dla niej odpowiedniego określenia. Cóż, nie do końca prawdziwego, lecz o tym chevalier przecież nie mógł wiedzieć -..nieśmiała, a adoratorzy bywają mocno nachalni monsieur. Ciężko spotkać wśród szlachciców prawdziwego rycerza. Dlatego gdybyś przyjął jej zaproszenie, to nie tylko mógłbyś zadbać o nasze bezpieczeństwo. Również swoją obecnością odganiałbyś jej namolnych wielbicieli, non? Mogłaby się wtedy spokojnie cieszyć balem.

- Skoro tak… to… jesli “waćpanna” się zgodzi?
- zapytał szlachcic przenosząc spojrzenie na zbaraniałą Lorette, która choć nie była chutliwą i wyzywającą skandalistką, to nieśmiała… też nie była.
-Oui?- wydukała wreszcie z siebie “waćpanna” Lorette nie mając pojęcia jak powinna się zachowywać nieśmiała “waćpanna”... cokolwiek to obce słowo znaczyło.

-Cudownie! -Marjolaine przyklasnęła radośnie w dłonie, w ogóle nie będąc zrażoną poczuciem niezręczności chevaliera i Loretty. Może nie postawiła jej w najwygodniejszej roli, ale skoro sama nie potrafiła sobie przygruchać mężczyzny na bal, to druga hrabianeczka musiała sama się tym zająć, non? A bycie “nieśmiałą” wcale nie było tak straszne -Przy okazji zobaczysz to wspaniałe wydarzenie, jakim jest królewski bal maskowy, monsieur! Musicie tylko oboje pamiętać, żeby pojawić się w stosownych, dopasowanych do siebie kostiumach dzikich zwierząt. A nie macie już wiele czasu na przygotowania.
Zadowolona podniosła się z sofy, wygładzając przy tym fałdy powstałe na zdobnym materiale jej sukni. Potem uśmiechnęła się promiennie do obojga, oznajmiając -Pozwolicie teraz, że pójdę przypudrować nosek. Akurat będziecie mieć chwilę na wymianę pomysłami.

I szlachcic i przyjaciółka Marjolaine byli zbyt skołowani tym co się wydarzyło, by zdobyć się na jakikolwiek protest, więc hrabianka opuściła oboje z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku oraz zachwytem nad własnym sprytem.

Posiadłość rodziny d'Chesnier nie była miejscem, którego mogłaby skrycie zazdrościć swej przyjaciółce. Zbyt mała jak na jej wybredne wymogi, choć i tak najgorsze było to, że w całym wystroju z łatwością można było dostrzec rękę tutejszej gospodyni. I niestety, nie była nią Loretta.






Najgorsze były.. uh.. grubawe cherubinki siedzące wysoko ponad drzwiami prowadzącymi do różnych pomieszczeń. Marjolaine miała wrażenie, że przez cały czas śledzą ją ich kaprawe oczka.
Jej przyjaciółka doprawdy potrzebowała pomocy, aby przypadkiem nie zmienić się w swoją matkę. I być może właśnie odnalezienie dla niej partnera ( chyba pierwszego w jej życiu! ), było całkiem dużym krokiem do wolności Loretty. Uh, oby tylko nie obudziła się w niej jakaś nowa, mroczniejsza strona jej natury, która zechciałaby sprawdzić na biednym szlachcicu niektóre szczegóły z opowieści Marjolaine z alkowy. Już Giuditta była bardziej niż wystarczająca w roli lubieżnej przyjaciółki..

Non!
Nic to jednak nie było teraz ważne! Nie miała zamiaru pozwolić, aby znowu jakieś troski wtargnęły do jej jasnowłosej główki!
Bowiem teraz, tak wyjątkowo, wszystko układało się i-de-al-nie dla hrabianki d'Niort! Była to przyjemna odmiana, której nie spodziewała się jeszcze kilka dni temu. Wtedy była kłębkiem nerwów, wprawdzie nadal prześlicznym, jednak ciągle balansującym na pograniczu paniki.

Wiedza o kręgu znaczącym się wężem pożerającym własny ogon, była jej mocno niechcianym sekretem. Może i podzieliła się nim z Giudittą, lecz.. ona swoimi radami niekoniecznie pomagała w uspokojeniu swej przyjaciółki. Wręcz przeciwnie. Operowa diwa była równie mocno poruszona poznaniem przyczyny śmierci Etienne'a, co i sama Marjolaine. I na pewno nie było to coś, o czym mogłaby sobie słodko gruchać ze swym zastępem kochanków. Hrabianeczka była więc całkiem sama ze swymi zmartwieniami, jakie przyniosła ze sobą nadmierna ciekawość. W porównaniu do tego, wcześniej znane jej sekrety okazywały się wyjątkowo trywialne.

Która markiza zamiast spełniać małżeńskie obowiązki, wolała sypiać z ogrodnikiem o orientalnym odcieniu skóry.
Który szlachcic nieudolnie próbował ukrywać pustkę swych kieszeni, i z pomocą słodkich słówek poszukiwał matrony odpowiednio bogatej, by mogła opłacać wszystkie jego wybujałe zachcianki.
Kto wiszące na ścianach swej posiadłości falsyfikaty podaje za oryginalne dzieła malarskie, a czyja biżuteria jest zdobiona nic niewartymi szkiełkami.
Która arystokrata musiała zakupić większy gorset, bo jej się przytyło i żadna suknia nie potrafiła ukryć fałdek jej brzucha.

I wiele innych, teraz brzmiących równie niepoważnie. Na pewno za znajomością któregokolwiek z nich nie dostałaby listu z pułapką, mającą pozbawić świat jej rozkosznej osóbki. Była zbyt śliczna, aby zakończyć w sposób podobny Etiennowi.
Nic zatem dziwnego, że po rozmowie z Maurem czuła się tak.. lekko, szczęśliwie. Jak gdyby tylko to zdjęło niezwykły ciężar z jej delikatnych barków, które przecież nie były stworzone do noszenia na sobie niczego cięższego od sukni. On wydawał się wiedzieć więcej o takich intrygach od niej, do tego był odważniejszy i silniejszy. Będzie mógł wspomóc swoją narzeczoną, gdyby ta wiedza stała się zbyt niebezpieczna, lub przejąć na siebie to brzemię. Wtedy jedynym jej problemem będzie troska o jego życie, a już raz doświadczyła histerii z jego powodu.

Ale może ten tajemniczy krąg wcale się nią nie zainteresuje, non? W innej sytuacji byłaby to dla niej obraza, lecz w tym przypadku mogła łaskawie przymknąć na to oko.” - myślała sobie na pociechę, gdy już znalazła lustro i zadowolona przyglądała się swemu promieniejącemu odbiciu. Chciała, aby takie pozostało. Aby jedynymi jej zmartwieniami znów było wybieranie odpowiedniej kreacji do zjedzenia śniadania, opóźniające się zaproszenie na bal, czy nocne wizyty Gilberta, równie ekscytujące, co przerażające.
Miała także zbyt wiele powodów do radości, by pozwolić na przesłonięcie swej urokliwej twarzyczki cieniem smutku.

Zbliżało się największe oraz naj-waż-niej-sze wydarzenie towarzyskie, na które ona dostała zaproszenie! Z jej własnym imieniem, tytułem i nazwiskiem wypisanym eleganckim pismem! Oczywiście, to było do przewidzenia i jej nadmierna radość była nie na miejscu, ale w duszyczce czuła się przez nią wręcz rozpierana. Niczym debiutantka idąca na swój pierwszy w życiu bal!
Na dodatek, po raz pierwszy będzie miała towarzystwo partnera, którego nie wybrała jej maman, a zatem nie był dwa razy od niej starszy i nie nosił pończoch o pudrowej barwie! Wbrew wszystkiemu co słyszała i co było jej powtarzane w młodzieńczych latach, Marjolaine na królewskim balu miała się pojawić u boku największego lubieżnika Paryża! I to z własnej woli! Ah, jeszcze do niedawna byłoby to nie do pomyślenia i znów byłaby zmuszona spędzić cały wieczór z Lorettą, słuchając jej tęsknego wzdychania do co przystojniejszych szlachciców.
Jej osobisty satyr był kolejnym powodem do radości, o czym jednak nie miała zamiaru mu mówić. Fałszywe narzeczeństwo służyło jej bardziej, niż się z początku spodziewała. Sam Maur okazał się być mężczyzną.. znośniejszym. Nie próbował natarczywie zdobyć jej rączki wraz z rodzinnym majątkiem, a chociaż łapska miał straszliwie lepkie, to jego dotyk nie był jej.. niemiły. Nie czuła się przy nim jak zwierzątko do upolowania czy jak dziewczątko, którego młode wdzięki chciałby po prostu wykorzystać. Non, przy nim czuła się.. piękniejsza niż zwykle, wielbiona, pożądana i bezpieczna. Sprawiał, że rozkwitała.
A teraz, gdy znalazła przyjaciółce partnera, nie będzie miała wyrzutów sumienia, że bal spędzi z Gilbertem. Jeśli zaś Loretta wszystko dobrze rozegra, to i dla niej wszystko powinno się nie najgorzej skończyć, ne? Chociaż współczuła troszkę petite chevalierowi. Przyjaciółce bowiem wystarczy jeden wspólnie spędzony wieczór, aby na następny dzień rozpowiadała wszystkim o wielkiej miłości, planach ślubnych oraz potencjalnych imionach dla dzieci jej oraz szlachcica z odległego państwa. Ale tym Marjolaine będzie się martwiła później. Jeśli w ogóle.

Obecnie zadecydowała, iż jedynymi troskami jakie do siebie dopuści, będą te poświęcone swemu zabłyśnięciu na królewskim balu.
Czy zastęp krawców zdąży uszyć kreacje według jej bardzo dokładnych wytycznych?
Czy Beatrice odnajdzie pasujący komplet biżuterii?
Czy pomimo założonej maski nadal będzie wyglądać prześlicznie?
Czy będzie najpiękniejszą sarenką, na którą tylko i wyłącznie będzie chciał polować Maur w wilczej skórze?
Czy poprosi ją do tańca? Czy zatem powinni przećwiczyć wspólny taniec, aby najlepiej zaprezentować się na dworskim parkiecie?
Czy rzeczywiście będzie miała okazję do zaprezentowania swego muzycznego talentu?
Czy.. czy zobaczy samego króla?!
I jeszcze...

Ah, przypomniała sobie. Poranne niezadowolenie Beatrice i przeprowadzoną z nią rozmowę, jakoby szlachcic zamierzał przenieść swe rzeczy do sypialni Marjolaine. Jakoby chciał.. dzielić ją z nią. Każdej nocy. Każdego ranka. Jak prawdziwi.. kochankowie.

Ognisty rumieniec jaki w tym momencie pojawił się na jej policzkach, wyraźnie kontrastował z bladością reszty jej cudnej twarzyczki.

Non, no. Z pewnością Gilbert tylko sobie żartował, by jeszcze raz podrażnić jej ochmistrzynię, a przy okazji i samą hrabianeczkę przyprawić o kolejne troski. W końcu uwielbiał wprowadzać zamęt w głowie swej fałszywej narzeczonej i to nie tak, że kiedykolwiek brał pod uwagę jej słowa. Czemu tym razem miałby jej posłuchać, non?
Bo był barbarzyńcą i żył dla własnych przyjemności, ot co.
 
Tyaestyra jest offline