Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2017, 18:56   #77
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację

Katzenjammer! Kociokwik!
Tylko dało się opisać to, co działo się w głowach ludzi opuszczających posiadłość należącą do okultystycznego zakonu.
I choć żadne z nich nie chciało tego mówić na głos, to wszystko, co się tam wydarzyło odcisnęło niezwykle trwałe piętno na ich duszach.

Wyparcie!
Wszyscy starali się wymazać z pamięci bolesne i niezwykle niejasne wspomnienia. Tak było łatwiej i mniej boleśnie. Po co zadawać nieprzyjemne pytania? Przecież z góry można było założyć, że nic dobrego to nie przyniesie.
Skrywana niechęć i złość wobec Eleonor rosła w ciszy, niczym niewidoczny nowotwór.




Radosne dźwięki trąbki obwieściły nadejście niedzielnego poranka. Tradycyjne już śniadanie pozwoliło na dość szybkie podzielenie się planami na budzący się właśnie dzień. Wszyscy zgodnie postanowili, że ten dzień poświęcą na chwilę odpoczynku i relaksu. Z racji, że większość instytucji była tego dnia zamknięta to ich śledztwo i tak musiało poczekać do poniedziałku.

Pogoda za oknem powoli stawała się coraz bardziej znośna. Zwały śniegu nadal, co prawda zalegały na ulicach i chodnikach, ale siarczysty mróz zaczął w końcu odpuszczać. Każdy z członków ich nieformalnej grupy śledczej chciał spędzić trochę czas w samotności. Dlatego też tuż po śniadaniu każdy z przyjaciół zamówił taksówkę i ruszył załatwiać swoje sprawy.


Franz von Meran
Ku uciesze Franza kierowca taksówki okazał się mało rozmowny. Dzięki temu von Meran mógł w spokoju przemyśleć kilka spraw. Ostatnie dwa tygodnie obfitowały w wydarzenia, które choć samemu trudno było mu to przyznać, zachwiały jego zdawało się stabilnym światopoglądem.
Od momentu, gdy udało im się opuścić piekielny pociąg, nie rozstawał się z rewolwerem. Dawał on mu pewną siły i dość mocną gwarancję bezpieczeństwa.
Wspomnienie wizyty w siedzibie okultystycznego zakonu, kuło go niczym było niczym drzazga pod paznokciem.
Choć nie przełknął ani jednej kropli wina, jakim poczęstował ich gospodarz, miał długą i bolesną lukę w pamięci. Wytłumaczeniem mogły być narkotyczne opary, którymi wypełniały pokoje i korytarze w siedzibie zakonu. Było jednak jeszcze inne o wiele bardziej przerażające wytłumaczenie, przed którym von Meran mocno się wzdragał. Jeżeli bowiem prawdą było, że Allan Bennett, alias Ananda Metteyya posiadał magiczne zdolności, to stał się on dla nich niezwykle niebezpiecznym przeciwnikiem, o ile nawet nie wrogiem.
Wszystkie zdobyte do tej pory informacje oddali niemal całkowicie za darmo. A można było mieć niemal stuprocentową pewność, że Bennett uruchomi wszystkie swoje kontakty, aby dowiedzieć się jeszcze więcej i zdobyć upiorny artefakt.

Za oknem wolno płynął paryski, zimowy pejzaż. Barwne witryny sklepów podświetlone licznymi neonami kusiły i zachęcały do wejścia do środka.
- Jesteśmy na miejscu, proszę pana - poinformował taksówkarz zatrzymując się przed dwupiętrową secesyjną kamienicą.
Franz wcisnął w wyciągniętą dłoń kierowcy dwufrankowy banknot i wysiadł. Gdy zatrzaskiwał drzwi samochodu w szybie ujrzał odbicie
niezwykle urodziwej kobiety. W jej oczach tańczyły tajemnicze ognie, a czerwień jej ust niemal całkowicie hipnotyzowała wszelkie zmysły. Franz nie mógł oderwać wzroku od tego niemalże cudownego obrazu. Jednocześnie bał się odwrócić, by bezpośrednio spojrzeć w oczy tej istnej bogini.
Gdzieś instynktownie czuł, że gdy tylko się odwróci to ona zniknie, niczym mgła na wietrze. Odgłos uruchamianego silnika taksówki wyrwał go z zamyślenia. Franz odwrócił się i…

I w tym momencie na jego rozpalony umysł spadł bolesny grad wspomnień.
W jednej sekundzie przed jego oczami przeleciał ciąg, zmieniających się obrazów z których każdy niósł ze sobą bolesny ładunek emocji i uczuć.

Von Meran sam nie wiedział ile tak stał na zaśnieżonym chodniku.
- Oj przepraszam pana - powiedział po francusku młody chłopak obładowany torbami - Przez te sprawunki, nie zauważyłem. Proszę o wybaczenie.
- Nic się nie stało. Proszę się nie martwić. - odparł ciągle zamyślony Franz.
Młody chłopak odszedł w stronę zbliżające się właśnie do krawężnika samochodu.
Von Meran przetarł twarz dłonią i wolno ruszył w kierunku drzwi kamienicy.

- Dzień dobry - Franz uchylił kapelusza przed starym lokajem, który otworzył mu drzwi - Nazywam się Franz von Meran. Jestem umówiony z hrabiną d’Aboville
- Zapraszam, pani już czeka w salonie.

Przy przepięknie rzeźbionym, marmurowym kominku siedziała kobieta w długiej sukni. Franz nie miał żadnych wątpliwości, że ten strój to dla niej codzienność, a nie kurtuazyjny gest wobec gościa.
- Niech pan spocznie, panie von Meran - rzekł cichym, lekko zachrypniętym głosem - Proszę o wybaczenie, ale nie jestem w pełni zdrowa. Dlatego też nasze spotkanie nie potrwa zbyt długo.
Franz usiadł i potaknął głową na słowa hrabiny.
- Ponoć ma pan do mnie jakieś pytania. Słucham zatem. Pańska matka wspomniała tylko, że dotyczą one bardzo zamierzchłych czasów.
- Zgadza się, pani hrabino. Moje pytanie dotyczy osoby, która żyła jeszcze przed Wielką Rewolucji…
- Zdecydowanie mnie przeceniasz, młodzieńcze - odparła hrabina sięgając po kieliszek białego wina - Na pewno niejeden nazwałby mnie starą jędzę, ale aż tak wiekowa to ja nie jestem.
Franz uśmiechnął się.
- Niejedna osoba w panie wieku mogłaby pozazdrościć humory, bystrego umysłu i sprawności fizycznej.
- Z tą sprawnością, to bym nie przesadzała. Bez mojego Huberta nie mogłabym się nawet podnieść z łóżka. Dość jednak tej kurtuazji. Czas ucieka. O kogo chcesz mnie zapytać młodzieńcze?
- Interesuje mnie postać niejakiego hrabiego Fenalika - odparł szybko Franz.
Hrabina uśmiechnęła się szeroko i upiła kolejny łyk wina.
- Twoja matka nie wspominała, że jesteś okultystą i libertynem.
- Ja nie…
- Nie zaprzeczaj, mój kochany. Tylko ktoś o takich zainteresowaniach może się interesować życiem tego bezwstydnika. Muszę ci powiedzieć, że gdy usłyszałam od twojej matki nazwisko Fenalik, moje serce zabiło mocniej. W mojej pamięci ożyły sceny z młodzieńczych lat. I tak naprawdę tylko dlatego zgodziłam się na spotkanie z tobą.
- Czyli gdyby interesowało mnie inne nazwisko, nie dostąpiłbym zaszczytu spotkania się z hrabiną?
- Zgadza się, mój drogi. Hrabia Fenalik, to postać legendarna w pewnych paryskich kręgach. Współcześni mu zrobili wiele, aby zatrzeć po nim wszelki ślad. Na szczęście dla zbyt wielu osób hrabia Fenalik był ważny, aby historia całkowicie o nim zapomniała. Hrabia Fenalik przybył do Paryża z Saksonii. Już wtedy mówiło się, że z rodzinnych stron ucieka przed licznymi zazdrosnymi mężami i chcących obłożyć go ekskomuniką księżami. Dla paryskiej śmietanki od razu stał się bardzo interesującą i pożądaną w towarzystwie osobą. W momencie przyjazdu do miasta. ponoć nie miał ani grosza, gdyż cały majątek pozostawił w Saksonii. dzięki jednak swojemu usposobieniu, wdziękowi i czarowi w szybkim czasie zdobył niemałą fortunę. Kobiety lgnęły do niego, jak muchy do miodu. A gdy okazało się, że jest członkiem loży i nader sprawnym okultystom stał się w oka mgnieniu ulubieńcem nie tylko największych rodów, ale i samej królowej. Ilość plotek jakie otaczały ich znajomość nie mieści się wręcz w głowie. Trudno powiedzieć, co z tego może być prawdą, a co tylko wymysłem zazdrosnych i zawistnych ludzi. Jednego jestem jednak pewna. Hrabia Fenalik prowadził liczne seanse okultystyczne połączone z lubieżnymi orgiami. W wielu pamiętnikach znalazłam relacje uczestników tego typu spotkań. Królowa jak mówią bardzo hojnie wynagradzała Fenalika za te seans. Stała się jednak ponoć bardzo zazdrosna i właśnie, to stało się prawdopodobnie przyczyną tragicznego końca życia hrabiego. Fenalik był wolnomyślicielem, rozpustnikiem i hulaką. Nawet największe pieniądze nie mogły go przekonać do wierności jednej kobiecie, nawet samej królowej. Zazdrosna kobieta potrafi być nie tylko okrutna, ale przede wszystkim niezwykle zdeterminowana. Królowa nie mogła znieść myśli, że jej faworyt zabawia się z innymi. Dlatego też zawiązała spisek, który doprowadził do końca Fenalika. Hrabia został oskarżony o uprawianie czarów i niemoralne prowadzenie się. Spadła na niego ekskomunika, jego majątek uległ konfiskacie, a jego samego wtrącono do więzienia. Niewiele wiadomo, co się wydarzyło potem. Jedni twierdzą, że uciekł z więzienia i schronił się w Anglii. Inni, że już pierwszego dnia został zabity przez jednego ze współwięźniów. Jak mówią był to ponoć mąż jednej z jego licznych kochanek. A jeszcze inna wersja mówi, że po krótkim pobycie w Bastylii skierowano go do przytułka dla psychicznie chorych. Najciekawsze jest to, że nigdzie nie można znaleźć dowodów na jego śmierć. To jest powodem kolejnych plotek wśród paryskich okultystów.. Wielu twierdzi, że hrabia Fenalik był w posiadaniu formuły na nieśmiertelność i że dzięki temu żyje po dziś dzień. Jeden mój znajomy przysięga, że widział go w paryskich katakumbach. Jak twierdzi hrabia miał, co prawda formułę na nieśmiertelność, ale nie na wieczną młodość. Dlatego też dzisiaj jego wygląd nie przysporzyłby mu już żadnej kochanki. Stąd też ukrywa się on przed wzrokiem ludzi w podziemnych korytarzach.

Franz z zapartym tchem słuchał opowieści hrabiny. Gdy ta przerwała był mocno zawiedziony, że to już koniec.
- Bardzo dziękuję za tę opowieść - rzekł Franz - Mam tylko jeszcze jedno pytanie.
- Słucham mój drogi.
- Hrabia Fenalik, jak mi wiadomo miał posiadłość pod Paryżem. Czy wie hrabina, gdzie dokładnie?
- Mój drogi - odparła z uśmiechem hrabina - Ta informacja jest poszukiwana przez wielu podobnych tobie. Mnie także swego czasu zajmowały te poszukiwania. Niestety jedyna pewna informacja jaką udało mi się zdobyć to fakt, że w willa hrabiego Fenalika została spalona, jako przeklęta i szatańska.
- Rozumiem. Jeszcze raz dziękuję za spotkanie i cenne i interesujące informacje.
- Ależ nie ma za co, mój drogi. Nawet nie wiesz, jak wielką przyjemność sprawiłeś starej kobiecie ożywiając jej wspomnienia.
Franz nie pytał już, co hrabina miała dokładnie na myśli.

Po spotkaniu z hrabiną Franz wrócił do domu Eleonory. Dzięki matce miał jeszcze umówione spotkanie z dziennikarzem z “Le Figaro”, ale to miało się odbyć dopiero jutro.


Pauline MacMoor
Paulina także potrzebowała przewietrzyć swe myśli. Ilość stresu i złych wspomnień już dawno przekroczyła stany alarmowe. Dlatego też panna MacMoor wybrała się na długi spacer ulicami zimowego Paryża. Stolica Francji bez wątpienia zasługiwała na miano stolicy świata, jakim określali to miasto poeci i literaci. Gdzie by nie skierować wzorku czekał na człowieka urokliwy zakątek, przepiękna kamienica lub kuszący swą bogatą i kolorową wystawą sklep. Dodatkowo okrywający wszystko biały puch podkreślał bajkowość tego miejsca i jego czar.
Paulina chcą uspokoić swą rozdygotaną duszę zapragnęła poobcować z wielką sztuką. Sztuki nie brakowała oczywiście na ulicach Paryża, gdyż nawet mimo mrozu można było co krok natknąć się na malarza oferującego swoje dzieła. I choć wielu z nich posiadało niewątpliwy talent, a ich obrazy miały swój urok, to jednak Paulina w tym momencie łaknęła czegoś więcej. Chciała przyjrzeć się dziełom wielkich mistrzów, obrazom, które przetrwały wieki i zachwycały od lat.


Dlatego też, gdy w swej wędrówce dotarła do placu Zgody, niemal instynktownie skręciła w stronę ogrodów Tuileries.
O tej porze roku było to miejsce niezwykłe i bardzo malownicze. Spod grubej warstwy śnieżnego puchu wystawały tylko fragmenty parkowych rzeźb, które wyglądały jakby wstydziły się swej nagości. W centralnej części parku, korzystając z panujących warunków przygotowano lodową ślizgawkę. Paulina przez kilka minut z lubością obserwowała bawiących się na lodzie dzieci i dorosłych. Ich beztroska koiła jej nerwy i czający się na dnie serca niepokój. Ich radosny śmiech był niczym leczniczy balsam na jej poranione lękiem serce. Takiego właśnie wytchnienia potrzebowała, by odgonić złe myśli i wspomnienia.

Gdy mróz zaczął jej doskwierać, Paulina ruszyła żwawszym krokiem w stronę pałacu królewskiego, gdzie obecnie mieściło się muzeum sztuki.

Ciepło barokowych wnętrz Luwru sprawiło, że Paulina całkowicie zapomniała o tym dlaczego właściwie znalazła się w Paryżu.
Z całkowitą beztroską wędrowała przez długie korytarze i sale pałacu, co kilka chwil zatrzymując się przy jakimś obrazie i podziwiając mistrzowskie pociągnięcia pędzla dawnych mistrzów. Da Vinci, mistrzowie flamandzcy, Rembrandt, Rafael, Tycjan, Rubens i Bosch. Każdy inny, a wszyscy genialni w ukazywaniu piękna.
Czas płynął zupełnie niezauważenie. Błogostan zapanował w sercu panny MacMoor. Nie chciała, aby to uczucie się skończyło. Nadal, więc krążyła po pałacowych salach odkrywając mało znanych malarzy i ich obrazy.

Nagle jej uwagę przykuła nienaturalna cisza. Oderwała wzrok od przepięknego nocnego pejzażu i rozejrzała się po sali. Ku swemu zdziwieniu spostrzegła, że w sali znajduje się całkowicie sama. Jeszcze dosłownie przed chwilą towarzyszył jej gwar rozmów innych zwiedzający, a teraz wszyscy gdzieś zniknęli.
Serce zabiło jej mocniej.
I w tym momencie jej wzrok przyciągnął pewien obraz.
Tak naprawdę był to raczej szkic wykonany sepią. Ktoś jednak postanowił oprawić go w niezwykle ozdobną ramę. W ten sposób nadając mu jakieś niezwykle ważnej rangi.
Ze szkicu w stronę Paulin spoglądał mężczyzna o ostrych rysach twarzy i mocno podkrążonych oczach. Biła od niego jakaś niezwykła duma i pewność siebie, jakiś dziwny majestat. Paulina miała uczucie, jakby mężczyzna dosłownie śledził ją wzrokiem.
Wolno zbliżyła się do portretu. Tabliczka pod nim głosiła:
“Portret nieznanego szlachcica” - szkic znaleziony w prywatnych pokojach Marii Antoniny. Autor nieznany, poł. XVIII wieku.”

Za plecami Pauliny rozległ się lodowaty i przenikliwy śmiech. Panna MacMoor odwróciła się, ale nadal w sali była sama. Nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że ten śmiech wymierzony był w jej osobę, że ktoś z niej szydził, że ktoś chciał jej pokazać, jak małą i nic nieznaczącą jest osobą.
Ciarki przebiegły po jej plecach, a napastliwe spojrzenie nieznanego szlachcica zdawało się przewiercać ją na wylot.
Nastrój beztroski prysł, jak bańka mydlana. Paulina zapragnęła uciec, jak najdalej. Niemal biegła przez pałacowe korytarze w stronę wyjścia, a upiorny śmiech dudnił jej w uszach przeraźliwym echem.


Rita Carter
Przypadkowe spotkanie z Wiktorem okazało się dla panny istnym zbawieniem. Dzięki niemu zapomniała całkowicie o wszelkich nieprzyjemnych wspomnieniach. Victor Lyle okazał się nie tylko miłośnikiem historii, znawcą Paryża i francuskich win, doskonałym rozmówcą, ale przede wszystkim bratnią duszą dla Rity. Poznała go zaledwie wczoraj, a już czuła się przy nim swobodnie i bezpiecznie.

- Mam dla ciebie niespodziankę - powiedział Wiktor, gdy wychodzili z niewielkiej knajpki w dziewiątej dzielnicy, niedaleko gmachu Opery Narodowej.
- Pozwól, że zgadnę - odparła Rita przykładając palec do ust Wiktora - Kupiłeś bilety na dzisiejsze przedstawienie w operze.
- Blisko - odpowiedział Lyle odsuwając palec Rity i delikatnie muskając go ustami - choć niezupełnie. Faktycznie chcę cię dziś, gdzieś zaprosić, ale to miejsce niestety jest dość dalekie od wysokiej sztuki. Jednak i ze sztuką ma coś nie coś wspólnego.
- Brzmi tajemniczo i ekscytująco.
- Czym mam rozumieć, że się zgadzasz?
- Tak w ciemno?
- Jak niespodzianka, to niespodzianka, prawda?
- Myślisz, sir Wiktorze, że już zasłużyłeś sobie na aż tak duże moje zaufanie?
- Myślę, że tak - odparł Wiktor z szelmowskim uśmiechem.

Tego Rita nie mogła się spodziewać. Wiktor przyjechał po nią wieczorem i zabrał w miejsce naprawdę niezwykłe. Była to podrzędna sala bokserska, gdzie tego wieczoru odbywały się na wpół legalne walki.
- Tego się faktycznie nie spodziewałam - powiedziała Rita, próbując przekrzyczeć skandujący tłum.
- To dopiero połowa mojej niespodzianki - odparł Wiktor puszczając jej oko.
- Po walce zabierzesz mnie do rzeźni? - spytała prowokacyjnie.
- Oj, nie bądź złośliwa. Powiedziałem ci popołudniu, że miejsce do którego cię zabiorę ma coś wspólnego ze sztuką.
- To ma coś wspólnego ze sztuką? - spytała zdziwiona Rita dłonią robiąc gest pokazujący rozwrzeszczaną publiczność, ring i walczących na nim mężczyzn.
- Tak moja, droga. Pozory czasem mylą. Zaraz do ringu wejdzie mój przyjaciel. Wybitny literat o którym, zapewniam cię już niedługo usłyszy cały świat.

- Moja droga, pozwól, że ci przedstawię. Mój serdeczny przyjaciel, Ernest Hemingway.
Rita spojrzała na przebranego w garnitur i krawat młodego mężczyznę. Nie był zupełnie podobny do krwiożerczej bestii, którą zaledwie kilka minut temu widziała na ringu.
- To naprawdę pan? - spytała nie kryjąc zdziwienia - Zupełnie inny człowiek niż ten, który walczył na ringu.
- Ależ madame - rzekł z szerokim uśmiechem Hemingway - Każdy człowiek kryje niejedno oblicze. Ja po prostu jestem szczery i jej otwarcie pokazuje.
- Muszę przyznać, że bardzo mi się to podoba.
- Pozwolicie, że zaproszę was na kieliszek wina i odrobinę poezji. Niedaleko stąd mój kolega ma wieczór autorski. Przy okazji poznacie moją żonę.

Ten wieczoru na długo zapadnie Ricie w pamięć. Nie tylko z powodu emocjonującej walki bokserskiej, nie tylko z powodu spotkania całej artystycznej society Paryż z Pablem Picasso, Georgem Braque’iem i słynną Gertrudą Stein na czele. Panna Carter długo nie zapomni tego wieczoru z powodu występu błękitnookiego poety, który z wielką emfazą recytował swoje wiersze.

“Z pocałunkiem pożegnania,
Kiedy nadszedł czas rozstania,
Dziś już wyznać się nie wzbraniam:
Miałaś rację - teraz wiem -
Życie moje było snem,
Cóż, nadzieja uszła w cień!
A czy nocą, czyli w dzień,
Czy na jawie, czy w marzeniu -
Jednak utonęła w cieniu.
To, co widzisz, co się zda -
Jak sen we śnie jeno trwa.
Nad strumieniem, w którym fala
Z głuchym rykiem się przewala,
Stoję zaciskając w dłoni
Złoty piasek... Fala goni,
A przez palce moje, ach,
Przesypuje mi się piach -
A ja w łzach, ja tonę w łzach...
Gdybym ziarnka, choć nie wszystkie,
Mocnym zawrzeć mógł uściskiem,
Boże, gdybym z grzmiącej fali
Jedno ziarnko choć ocalił!...
Ach, czyż wszystko, co się zda,
Jak sen we śnie jeno trwa?”*

Słowa poety wciąż odbijały się echem w jej myślach. Słowa poety oraz upiorne ostrzeżenie, jakim uraczyła ją partnerka Bennetta:
“Strzeż się blondynów o niebieskich oczach, bo taki przyniesie ci zgubę. Słuchaj się dobrej rady, cioteczki Mojry.”
Czy ten młody poeta był tym, którego miała się wystrzegać?


Eleonor Howard
Eleonor i George jako jedyni stwierdzili, że śledztwo, bezpieczeństwo profesora Smitha i odnalezienie posągu jest ważniejsze niż odpoczynek.
Lekko zmartwiona, że Rita nie chciała jej towarzyszyć z ulgą przyjęła propozycję George’a, aby udać się do magistratu. Po raz kolejny wielkie wpływy Cartera dały o sobie znać. Bez nich mogliby zapomnieć o zdobyciu jakichkolwiek informacji w dzień wolny od pracy. A tak, wystarczył jeden telefon i George był już umówiony na obiad z burmistrzem Paryża.
Adrienne Favager i jego żona Teresa z wielką radością przywitali niespodziewanych gości. Eleonor lekko się zdziwiła, że burmistrz stolicy świata mieszka w podmiejskiej willi.
- Muszę się pani przyznać - wyjaśnił Adrienne - Urodziłem się w niewielkiej wsi w Bretanii. Mimo, że w Paryżu mieszkam od niemal dwudziestu lat, to nade wszystko cenię sobie cenię spokój jaki panuje na wsi. Moja żona kpi ze mnie nieustannie, że z takim podejściem zajmuje takie właśnie stanowisko.
- Sam mówisz, że to przypadek cię tam umieścił - wtrąciła Teresa Favager wnosząc aromatyczną potrawkę z królika na stół.
- Zgadza. - potwierdził gospodarz - Muszą pani wiedzieć, że jestem człowiekiem bardzo przesądnym i wierzę w przeznaczenie. Nie raz sam sobie mówię. Ty Adrienne powinieneś się urodzić w starożytnej Grecji, bądź Rzymie. Przed fatum żaden z nas nie ucieknie. Gdzieś tam - burmistrz Paryża wzniósł rękę do góry - zapisane są nasze losy, a my niczym aktorzy możemy tylko odgrywać przypisaną nam rolę. Zgodzi się pani ze mną?
- Błagam Adrienne - powiedziała Teresa widząc zakłopotaną minę Eleonor - Daj spokój z tymi swoimi absurdalnymi teoriami. Nie zanudzaj tym naszych szanownych gości.
Pan Favager pochylił pokornie głowę i upił łyk czerwonego wina z kieliszka.
- Masz rację moja droga. Lepiej powiedz drogi George’u, co cię sprowadza w moje skromne progi. Tylko nie mów, że się za mną stęskniłeś, bo w to nie uwierzę. Od lat nie odwiedziłeś mnie bezinteresownie.
- Niestety masz rację, mój przyjacielu - potwierdził George’a przełykając kolejny kęs potrawki - I tym razem także przybywam do ciebie z prośbą. Wraz z moją przyjaciółką poszukujemy pewnych informacji. śmiem przypuszczać, że znajdę jej w twoim miejskim archiwum/ Gdyby nie to, że czas nas nagli, nie zawracałbym ci głowy i skorzystał z formalnych dróg. Niestety..
- Nie musisz mówić więcej - przerwał gospodarz unosząc dłoń w górę - Pozwól tylko, że zjemy w spokoju obiad, dobrze. Zaraz po obiedzie…
- I po deserze - dodała żona burmistrza Paryża.
- I po deserze, pojedziemy do magistratu i poszukamy tego, co was interesuje.

Gospodarze byli tak mili i uprzejmi, że spotkanie znacznie się przeciągnęło. Eleonor i George nie tylko zjedli obiad i deser przygotowany osobiście przez panią Favager, ale także skosztowali kilku rarytasów z piwniczki gospodarza.
- Naprawdę chcecie jeszcze dzisiaj przeglądać archiwum? - upewnił się pan Favager.
- Jeśli tylko nie masz nic przeciwko temu, to tak - odparł George.
- Ja? Ależ skąd! Martwię się tylko o was. Jeżeli jednak jesteś pewien, to zawiozę was do ratusza i pozwolę zostać tam, choćby do białego rana.

Następne godziny Eleonor i George spędzili na przeszukiwaniu zakurzonych ksiąg meldunkowych, spisów inwentarza i innych dokumentów, gdzie mogli trafić choćby na najdrobniejszą wzmiankę o hrabim Fenaliku.

Pierwsze promienie słońca nieśmiało przebijały się przez gęste, śnieżne chmury, gdy Eleonor w końcu trafiła na to, czego szukali od kilku godzin.

Eleonor prześledziła wzrokiem pochyłe pismo i podekscytowana podała je George’owi.
Carter również przeczytał raport i chowając go do teczki rzekł z uśmiechem:
- W końcu jakiś konkretny trop.


Poniedziałek 15 stycznia 1923 r.
Poniedziałkowy ranek przyniósł długo wyczekiwane ocieplenie. Niemalże arktyczny mróz odpuścił i rtęć w termometrach zatrzymała się na jakże sympatycznych “minus dwóch” stopniach. Wyzierające zza chmur słońce zwiastowało bardzo pogodny dzień.

W czasie wspólnego śniadania Eleonor i George podzielili się z resztą przyjaciół swoim odkryciem. Raport kapitana Malona wędrował z rąk do rąk. Archiwalne pismo potwierdzało wszystkie zdobyte wcześniej informacje i odkrywało nowe tropy w ich śledztwie.
- To znalezisko na pewno przybliża nas do odkrycia historii tajemniczego hrabiego Fenalika, ale to jeszcze nie jest pełny jej obraz - podsumował Franz - Dlatego też myślę, że zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami, dzisiaj także będziemy kontynuować poszukiwania.
Gdy skończył służąca przyniosła poranną prasę.

Franz szybko przejrzał nagłówki artykułów. Sytuacja polityczna w zagłębiu Ruhry zaogniała się. Coraz liczniejsze i głośniejsze były protesty przeciwko francuskiej okupacji. Wojsko francuskie zmuszone było otworzyć ogień do protestujących. Jak informował tytuł jednego z artykułów, w wyniku ostrzału zginął siedemnastolatek. Francuscy socjaliście zapowiedzieli na dzisiejsze popołudnie protesty w stolicy Francji.
Były to ważne i niewątpliwie niepokojące wieści. Coś innego jednak przykuło uwagę von Merana o wiele mocniej.

“Szaleniec na wolności”
Wczoraj w godzinach nocnych uciekł ze szpitala psychiatrycznego w Calais, starszy mężczyzna. Na oddział trafił on dzień wcześniej z podejrzeniem wstrząsu pourazowego. Mężczyzna ów przybył do Calais na pokładzie promu, który płynął z Dover. Był on prawdopodobnie pasażerem Orient Expressu. Na pokładzie promu doszło do niewyjaśnionego wypadku w wyniku, którego starszy mężczyzna wypadł za burtę i spędził kilka minut w lodowatej wodzie. Po wyłowieniu go, dostał on napadu niepohamowanej paniki, co zmusiło załogę do związania go i zamknięcia w izolatce. Po dobiciu do brzegu załoga przekazała mężczyznę pod opiekę lekarzy ze szpitala w Calais.
Ordynator tamtejszego szpitala psychiatrycznego w rozmowie z naszym reporterem stwierdził:
“Ten starszy dżentelemen doznał najwyraźniej poważnego szoku w wyniku wypadku jakiego doznał.Niestety przebywał na naszym oddziale zbyt krótko, abyśmy mogli wydać pełną diagnozę”
Żandarmeria prosi wszystkich mogących wiedzieć coś na temat losów uciekiniera o kontakt z najbliższym posterunkiem. Mężczyzna może zachowywać się agresywnie, dlatego też należy zachować szczególną ostrożność w kontaktach z nim.”


Poniżej artykułu umieszczono opis wyglądu mężczyzny. Ku przerażeniu wszystkich pasował on niemal idealnie do wyglądu hrabiego Zamoyskiego.


Późnym wieczorem przyjaciele ponownie zebrali się przy wspólnym stole. Wielogodzinne poszukiwania, przetrząsanie zakurzonych rejestrów i ksiąg przyniosły kolejne odkrycia. Dzięki zaangażowaniu wszystkich członków grupy, historia hrabiego Fenalika stawała się coraz bardziej jasna i pozbawiona białych plam.

Franz von Meran dzięki rozmowie z Pierrem Salvagem odkrył, że większość rzeczy z willi hrabiego Fenalika spłonęła w pożarze wywołanym przez żołnierzy. Z pożogi ocalało jedynie kilka obrazów i kufer podróżny. Tak przynajmniej można było wywnioskować na podstawie oficjalnych dokumentów, które ocalały sprzed wieków.
Z dokumentów tych wynikało także, że hrabia nie miał potomstwa i ród Fenalików skończył się na nim. Co ciekawe potwierdziły się też słowa hrabiny d’Aboville. Mimo usilnych starań nie udało mu się odszukać aktu zgonu Fenalika, ani miejsca, gdzie mogły zostać pochowanego jego doczesne szczątki.
Owocna okazała się też wizyta u kilku paryskich domach aukcyjnych. Co prawda początkowo wydawało się, że nigdy nie sprzedano przedmiotu o nazwie Sedefkar Simulacrum, ale dzieki temu, że Franz podał przybliżony opis, to jeden z właścicieli przypomniał sobie pewną transakcję. Jakiś czas temu sprzedał manekin fryzjerski bardzo zbliżony wyglądem do podanego opisu. Manekin powędrował do Mediolanu i został zakupiony przez kogoś z członków “Teatro alla Scala”


Paulina z Ritą dzięki wydatnej pomocy poznanego wcześniej studenta odnalazły dziennik Mademoiselle De Brienne. Znajdował się w opłakanym stanie. Wilgoć i pleśń sprawiły, że większość stron dziennika nie sposób było odczytać. Na szczęście los sprzyjał im tym razem, gdy te które ocalały dotyczyły w znacznym stopniu interesującego ich okresu. Mademoiselle De Brienne ze szczegółami opisywała liczne orgie z udziałem hrabiego Fenalika oraz seanse na których wywoływał on duchy. Na jednej z kart dziennika opisane zostało aresztowanie hrabiego po tym, jak popadł w konflikt z królową. Mademoiselle De Brienne pisze, że był to dzień okropny dla wielu kobiet w Paryżu. Ich ulubieniec trafił do Bastylii i zaszło cudowne słońce rozkoszy i perwersji.
Poza dziennikiem odnaleźli także szkic willi i jej dość mocnozniszczone plany

Eleonor i George udali się do Bibliothèque de l’Arsenal, gdzie znajdowały się niemal całe archiwum więzienia w Bastylii. Kilkugodzinne przetrząsanie dokumentów doprowadziło ich do kolejnego tropu.
Podążając śladem kapitana Malona, Eleonor i George trafili na raport lekarski dotyczący hrabiego Fenalika.


Fragment dziennika doktora Luciena Rigualta
Wczorajszej nocy zostałem poproszony przez członków Straży Królewskiej o wydanie szybkiej opinii medycznej. Król wydał rozkaz aresztowania, znanego w całym Paryżu bawidamka i szarlatana hrabiego Fenalika.
Badanie przeprowadziłem w celi w Bastylii, gdzie umieszczono tego nieszczęśnika. Właściwie moja opinia była li tylko formalnością. Nawet najprostszemu chłopu wystarczyłby rzut oka, aby stwierdzić, że hrabia Fenalik postradał zmysły. Gdy wszedłem do jego celi, siedział on skulony w jednym rogu. Ust ciekła mu gęsta ślina, a oczy miał mętne i rozbiegane. Nie potrafił odpowiedzieć logicznie na żadne moje pytanie. Bełkotał coś tylko o tym, że nadchodzi jego wielki pan, władca jedyny i prawdziwy i że wkrótce wszyscy padniemy przed nim na kolana. To wystarczyło mi, aby napisać raport, który został przedłożony Jego Królewskiej Mości. Sugerowałem w nim, aby Jego Wysokość ulitował się nad tym nieszczęśnikiem i umieścił go w przytułku dla obłąkanych w Charenton.
Ponoć Król przystał na moją prośbę i hrabia został umieszczony w tym zakładzie. Jednak z uwagi na swoją agresywność wobec lekarzy i innych chorych, został zamknięty w jednej z piwnic. "


Wszyscy byli mocno zmęczeni, ale było to zmęczenie pełne satysfakcji. Jako zespół wykonali kawał dobrej roboty. Mając taki zbiór informacji mogli spokojnie planować kolejne kroki.



* - wiersz Edgara Allan Poe “Sen we śnie” tłumaczenie: Włodzimierz Lewik
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 04-05-2017 o 20:40.
brody jest offline