Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2017, 22:37   #1
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Mass Effect: Supernowa


Eden Prime od skolonizowania miał być dowodem dla ras Rady. Przykładem pokazującym, że ludzie potrafią żyć w zgodzie z naturą i dbają o nią, zaś takie postrzeganie było ludziom niezbędne. Głównie z przyczyn politycznych, gdyż od czasu pojawienia się na galaktycznej scenie rasa ta była postrzegana jako agresywna. I nic dziwnego, skoro przy pierwszym zetknięciu z pozaziemską cywilizacją doszło do wojny nazwanej przez ludzi Wojną Pierwszego Kontaktu. A starcia militarne nierzadko wywoływane są przez kobiety lub nieporozumienie. W tym przypadku kobiety nie miały tu nic do rzeczy.

Pech chciał, że padło akurat na turian posiadających najsilniejszą flotę w Drodze Mlecznej, lecz mieszkańcy Ziemi nie pozostali im dłużni. Tylko dzięki interwencji Rady ponownie zapanował pokój. Wiele lat upłynęło i wiele wydarzyło się od tamtej chwili, więc oprócz „poprawnych stosunków dyplomatycznych” sprawy między ludźmi a turianami układały się całkiem nieźle. Podobnie z asari i salarianami. Na tyle dobrze, że człowiek w ekspresowym czasie, jak na standardy galaktyczne, otrzymał stanowisko w Radzie. Co wzbudziło niechęć innych ras ubiegających się o to od ponad wieku.

Oczywiście stosunek batarian nie uległ znaczącemu polepszeniu. Wciąż, bez względu na przeszłość oraz niewątpliwe zasługi przybyszów z Układu Słonecznego, dla czworookich pozostają osobnikami, którzy zawłaszczyli sobie ich przestrzeń i nazywali ją Przestrzenią Przymierza. Batarianie, choć nie byli już tak agresywni, wciąż nie puszczali w zapomnienie dawnych konfliktów zbrojnych oraz poparcia Rady, jeszcze bez człowieka w składzie, dla Przymierza. Od tamtej chwili na Cytadeli nie było batariańskiej ambasady, a ludzkość w owej stolicy galaktycznej odgrywa coraz większą rolę.

Tak, widok człowieka w harmonii z lokalnymi ekosystemami był niezbędny. Teraz, po Wielkiej Wojnie, kiedy wiele planet wciąż podnosiło się z kolan, rola Eden Prime się nie zmieniła. Choć wojsko Przymierza Systemów odbudowywało, a raczej zbliżało się do jej końca, infrastrukturę planety, wciąż pozostała ona kolonią sztandarową. Małym kawałkiem raju. I trzeba był przyznać, że tak właśnie wyglądała.

Choć znacznie ucierpiał sektor rolnictwa, to wciąż agroturystyka przynosiła krociowe zyski, zaś pierwszy z owych dwóch ekonomicznych filarów kolonii miał się z każdą chwilą coraz lepiej. Akrologi natomiast ponownie dumnie wznosiły się ku niebu. Dość sporo zasługi miała w tym Mii Trust oraz jej zespół. W końcu nad odbudową pracowało kilka lub kilkanaście oddziałów. Oczywiście takie małe miasteczko jak Laurales otrzymało znacznie mniejszy przydział niż Constant. W stolicy pracowała cała armia. Dosłownie. Mniejsze z dwojga odzyskiwało formę na tyle szybko, iż oddziały były po kolei przenoszone ważniejszych miejsc. Ostatecznie tylko jeden dziesięcioosobowy oddział formalnie zamykał udzielanie pomocy ludności cywilnej.

Wszystko wyglądało już tak jak należało. Akrologi otoczone zielonymi polami i sadami oddane zostały mieszkańcom. Dzieło ludzi było świetnie wkomponowane w naturę, przez co konstrukcje wydawały się bardziej harmonizować niż odcinać od otoczenia. Filozofia „mniej znaczy więcej” przynosiła skutki.

Mia widziała wiele nieznanych jej gatunków zwierząt spacerujących w lasach, na polach czy w sadach. Miejsce tętniło zielonym życiem roślin, błękitem rzek oraz strumieni, beztroskim ruchem zwierząt. Tutaj nawet drapieżniki wydawały się łagodniejsze i bardziej pobłażliwe dla ofiar. Pomimo pracy niezwiązanej z wykonywanym zawodem dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wielu z jej kompanów nie chciało wracać. Zakochali się w Eden Prime i Laurales. Widziała jak ociągają się z pakowaniem skromnego dobytku, który ładowali na Kodiaka z wyraźnym żalem.

- Czas do startu? – rzucił ostro Steven Johansson zmierzając pośród kładących się na wietrze traw do hangaru na parterze akrologu na obrzeżach. Wyglądał jak skandynawski gigant kroczący niewzruszenie przez zielone, wzburzone sztormem oceany. Stalowe oczy porucznika omiatały stan prac zdając się przewiercać przez pozory do samej głębi, gdzie z niezadowoleniem przyglądał się stanowi faktycznemu. Wiek wydawał się tutaj nie mieć znaczenia, ponieważ ledwie przekroczył czterdziestkę, a posiadał wiele cech żołnierza mającego taki staż pracy.

- Godzina, sir – odparł inżynier i pilot w jednej osobie Garetha Landa. W przeciwieństwie do pozostałych nie podniósł się na widok swojego dowódcy. Właściwie nie poświęcił mu nawet jednego spojrzenia zajęty przeglądem ich środka transportu. Choć brunet ze względnie krótkimi włosami spiętymi na szczycie głowy był rodowitym Walijczykiem, nie przypominał go zupełnie. Wyglądał bardziej na mieszankę Hindusa z Chińczykiem, czemu wyraźnie przeczył akcent.

Johansson skinął głową ze skwaszoną miną.
- Oddział, pół godziny dnia dziecka. Dwadzieścia minut przed odlotem chcę was tu widzieć odpryskanych i gotowych do startu. Odmaszerować.

- Idziemy do miasta? – zaproponował Josef Klenn, gdy tylko porucznik opuścił pomieszczenie. Był jedną z osób niepochodzących z Ziemi. Urodził się na Terra Novie. Chyba najbardziej ze wszystkich nie chciał odlatywać. Wszyscy doskonale znali zwrot „dzień dziecka” w wydaniu Johanssona. Zdarzał się codziennie, gdyż tą komendą kończyli pracę. „Dzień dziecka, odmaszerować” i można iść spać.

- Jasne, bawcie się wszyscy. Nie przejmujcie się Landem – odezwał się zrzędliwie Gareth wpatrując się w informacje na swoim omni-kluczu.

- Nie martw się, opowiemy ci jak było – skontrował David Erol z planety Ontarom w systemie Newton. Chwilę później musiał uchylić się przed lecącym w jego kierunku małym kawałkiem blachy, który brzęknął przy zderzeniu z podłogą. Jeszcze bardziej niepocieszony pilot wymamrotał coś pod nosem, a Erol wybuchnął koleżeńskim śmiechem. Aż mu się bruzda między oczami pogłębiła.

- Zostanę z Landem. Może trzeba będzie mu coś potrzymać czy poruszyć. Sam może sobie nie poradzić – dodała złośliwie Laura Santiago. Oficjalnie nie byli parą, lecz nieoficjalnie każdy wiedział co się dzieje między nimi. Johansson również to wiedział. Może nawet poznał ich tajemnicę jako pierwszy, ale nic nie mówił, póki nie przeszkadzało to w pracy. O dziwo Santiago pochodziła z Horyzontu w systemie Iera leżącym w Trawersie Attykańskim na pograniczu z Przestrzenią Przymierza*. Nie było żadną tajemnicą, że Horyzont nie żywił ciepłych uczuć względem sił Przymierza. W końcu sam Trawers Attykański i Układy Terminusa pozostawały poza granicami prawa Rady i nie były najbezpieczniejszymi rejonami. W szczególności Układy Terminusa.

- Zabawne – mruknął z przekąsem Gareth, lecz Mii zdawało się, że wcale nie miał nic przeciwko propozycji Santiago, gdy nagle do hangaru wpadł Johansson. W jego ruchach widać było pośpiech, ale szare oczy pokazywały, iż nie jest to miotanie się, lecz zorganizowane działania.

- Land! Ile czasu zajmie ci przygotowanie tej cegły do startu?

- Pięć minut, sir – odparł zdziwiony pilot. Pierwszy raz od dłuższego czasu spojrzał nie tylko na Kodiaka czy omni-klucz.

- Masz dwie. Reszta tyle samo na gotowość bojową i załadowanie do środka. Wykonać!




Porucznik miał przed sobą osiem osób siedzących czwórkami na przeciwległych, podłużnych ławkach mknącego w powietrzu promu. Tylko Landa miał nieco z tyłu po swojej prawej stronie. Czekała ich niespodziewana odprawa.
- Dostaliśmy zawiadomienie o nielegalnym lądowaniu okrętu w pobliżu Rozpadliny Langerstorma. Niewykluczone, że na jego pokładzie znajdowały się oddziały nieprzyjaciela. Alfa podejdzie od zachodu, Bravo od wschodu. Charlie będzie wspomagał z powietrza. Santiago, przejmujesz Bravo. Land, bierzesz Charlie, Krantz Deltę. Miller, Erol, Hetfield do Bravo. Klenn, Riedel, Trust ze mną. Utrzymujemy łączność radiową. Charlie poza akcją w gotowości, Delta solo na zwiad. Wszystko jasne? – wyrzucił z siebie porucznik rzeczowym tonem. Powiódł wzrokiem po wszystkich.

- Nie ma czasu na pierdolenie się, kapralu. Wal – odezwał się ponownie, kiedy tylko jego spojrzenie padło na szczupłego i dość niskiego Jamesa Millera, który na końcu języka miał pytanie chodzące po głowie większości.

- Dlaczego my się tym zajmujemy, a nie oddziały Eden Prime?

- Bo istnieje podejrzenie, że statek należy do Ra’Malena Taloga i jego sił – odpowiedział wprost porucznik bez najmniejszego zawahania. Zapadła cisza. Talog był bezwzględnym batariańskim terrorystą. Wraz ze swoją grupą porwał cywilny, ludzki transportowiec i po otrzymaniu części okupu wymordował całą załogę w bestialski sposób. Udało mu się umknąć przez przekaźnik masy. Rozczłonkowane ciała walały się po korytarzach, zaś przy wejściu na statek wisiały wszystkie głowy z wyłupionymi oczami. Batarianie wierzyli, że dusza uchodzi przez oczy do następnego ciała. Poprzez pozbawienie oczu miała ona być uwięziona w ciele. Przez długie lata ukrywał się w Układach Terminusa, gdzie nie sięgały ręce Przymierza.




Opuścili się na linach. Wzdłuż ścian rozpadliny gęsto porośniętych roślinnością. Ziemia musiała rozstąpić się na tyle dawno temu. Płaskie podłoże porośnięte było czymś przypominającym mech skrzyżowany z niskimi odmianami trawy. Ściany oddalone od siebie na szerokość czterech ludzi w całości pokryte były innym rodzajem formy życia bardziej zbliżonym do skrzyżowania mchu z porostem ukrytym pod gęstym grubym bluszczem. Gdzieniegdzie rosły niskie, lecz rozłożyste krzewy.

- Kapralu, idziesz ze mną na szpicy. Idziemy grotem – polecił Johansson, zaś rosły, śniady żołnierz z Australii natychmiast stanął po lewej stronie od dowódcy. Dylan Riedel o krótkich włosach zdradzających tendencję do kręcenia się i skórze koloru cappuccino, do którego barista dolał za dużo mleka zdradzały afrykańskie korzenie. Lub aborygeńskie.

Specjalista Klenn natychmiast ustawił się po lewej, nieco z tyłu względem Riedla. Szeregowa Trust zrobiła to samo po prawej stronie od Johanssona. Porucznik i kapral dysponowali jedynymi karabinami szturmowymi w grupie Alfa.

- Nasz cel jest oddalony o dziesięć minut drogi głównym kanałem rozpadliny. Trust, zachowaj spokój i rób co mówię. Prawdopodobnie nie będziemy mieli żadnych osłon, za którymi będziemy mogli się skryć w przeciwieństwie do przeciwnika. Dlatego ja i Riedel kładziemy ogień zaporowy. Ty niczym się nie przejmujesz. Oddychasz, spokojnie i bez fuszerki celujesz, a dopiero potem strzelasz. Naciśnięcie na spust jest ostatnim, co musisz zrobić. Ale przede wszystkim robisz co mówię. Spanikuj choć raz, to przez miesiąc będziesz musiała czyścić klozety pokładowe własną szczoteczką do zębów.

Johansson rzadko tyle mówił, a jeśli już to zwykle przedstawiając sytuację na odprawach. Sam był jak głaz podczas sztormu, całkowicie niewzruszony. Przynajmniej takie sprawiał pozory, gdyż nikomu z załogi nie udało się przejrzeć porucznika niezależnie jak długo ludzie z nim pracowali.

- Bravo w gotowości – w hełmach rozległ się meldunek Santiago, zaś chwilę później gotowość potwierdził również Land. Wyruszyli równocześnie z drugą grupą. Kręta rozpadlina miejscami rozszerzała się, miejscami rozgałęziała odchodząc w różnych kierunkach. Ile z węższych pominęli można było tylko zgadywać, ponieważ niektóre były niemal całkowicie zasłonięte przez bujną roślinność.

- Delta na miejscu. Wiszę statek i… dwunastu… trzynastu… nie, szesnastu batarian. Szefie, siedemnastu, widzę Taloga. Proszę o pozwolenie na zdjęcie celu – zakomunikował Krantz.

- Odmawiam.

- Zrozumiałem. Zaczęli wyładowywać jakieś skrzynie. Cholera wie co w nich jest, są nieoznaczone. W kokpicie nie ma pilota – kontynuował jednoosobowy oddział.

- Dopiero zaczęli? Obserwuj rozwój sytuac...

Nagle Riedel zatrzymał się.
- Stójcie! Ani kroku! Wlazłem na minę...

- Bravo, zatrzymać się! Natychmiast! Teren zaminowany. Obejrzyjcie czy nie macie niczego pod stopami – rozkazał szybko Johnsson.

- Cholera. Przyjęłam.

Mia kucnęła delikatnie i rozgarnęła rośliny pod jedną, a następnie pod drugą stopą. Niczego tam nie było. Najwyraźniej Johnssonowi i Klennowi również się poszczęściło, ponieważ ruszyli z miejsca uważając na każdy krok.

- U nas czysto – odezwała się Santiago.

- Klenn, bierz karabin od Riedla. Riedel, weź pistolet Klenna. Trust, zajmij się bombą.

Wymiana nastąpiła błyskawicznie. Porucznik i specjalista ostrożnie wysunęli się naprzód gotowi ogniem zaporowym osłaniać towarzyszy. Kapral stał z pistoletem wycelowanym w tę samą stronę.

*Mapa polityczna galaktyki
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 24-05-2017 o 16:49.
Alaron Elessedil jest offline