Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2017, 08:34   #56
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Efcia, Liliel, Sekal i Asenat



Merlin na widok Granta odetchnął dyskretnie. Na widok Psui powstał z rattanowego fotela.Otaksował ją od stóp do głów… gdy tylko stanęła w kręgu światła rzucanego przez lampę nad werandą, westchnął ponownie. Czupiradło pod warstwą brudu wyglądało całkiem jak elf. A z elfami zawsze były problemy.
- Jestem Merlin - przedstawił się ponownie, zabrzmiał przyjaźnie, ale znać było, że na progu swojego było nie było, domu, oczekuje od gościa przynajmniej zwrotnego przedstawienia się.

I nie doczekał się. Bianca spłynęła z tarasu, kołysząc biodrami przyszpiliła Granta spojrzeniem i głosem o aksamitnym tembrze zrobiła to, czego Czupiradło nie chciało, Przedstawiła się, i dołożyła zwięzłe i konkretne podziękowanie za pomoc w potrzebie. Chwilę potem z lasu wypadł ubłocony Ein, a Czupiradło dostało SMSa i straciło zainteresowanie światem… Merlin wiedział, kiedy się poddać.
- Zrobię wszystkim po drinku - zaoferował się, trzymając ubłoconego psa za kark z dala od swoich jasnych spodni i marynarki. - I coś na ząb - dodał, oceniając wychudzoną twarz Psui.

Wywabił Granta ze strefy rażenia wdziękami siostry propozycją wyboru whiskey, i zatrzasnął za nim drzwi do domku.
- Co z trupem? - zagaił konkretnie, cały czas trzymając wierzgającego psa.
- Z którym? - zapytał Grant, wykazując, że jednak nie do końca konkretnie Merlin zagaił. Matthias rozwalił się już na kanapie, ze szklanką w ręku i wzrokiem skierowanym głównie w stronę Bianki, która zdaje się była z zupełnie innych rodziców niż rudy.
- Tym ostatnim. Czarnym. - McMahon uchylił drzwi od łazienki i wrzucił tam nastrojonego entuzjastycznie do ludzi i świata Einsteina. Bianca tymczasem nie przejmując się zabiegami brata, wtargnęła nonszalancko do domku, ulokowała się z naturalnym wdziękiem w takim miejscu i takiej pozycji, by nie dało się nie zauważyć, że to ona jest bohaterką czarno-białego aktu na ścianie.Jeśli niedawne wydarzenia wywarły na niej jakiś ślad, został on precyzyjnie zakamuflowany.
- Ten to ciągle leży, gdzie leżał - Matthias odpowiedział bez większego zainteresowania tematem. - Może wilki się dobrały w zamian za popsutą ucztę na ścierwie - wzruszył ramionami. - Kojarzę jego twarz, robił jakieś interesy w tartaku. Ej, Bianca - odezwał się do kobiety. - Znałaś go? - spytał wprost. Nie widział w niej smutku czy żalu, uznał więc po swojemu, że temat w żaden sposób drażliwy nie jest.
- Owszem. I Merlin także - Czarne oczy Bianki pociemniały jeszcze bardziej. - Wygląda na to, że Bashir próbował nas umoczyć w zbudowanie na indiańskiej ziemi zakamuflowanego burdelu dla dzianych bogonów - Siostra Merlina zademonstrowała obok rodzinnej solidarności także rzadką u kogoś z dwoma fakultetami umiejętność rozmowy ludzkim językiem. - Zadzieramy z grubymi rybami - obrzuciła Granta taksującym i zaczepnym spojrzeniem. - Możesz się jeszcze wycofać, potem będzie gorąco...
Merlin zostawił siostrę i Granta w towarzystwie butelki, wyszedł przed domek i chrząknięciem popartym gestem zaprosił Psuję do środka. Po chwili dyskretnie i nienachalnie położył obok dziewczyny wygrzebane z dna szafy spodnie moro i czarną koszulkę z dumną deklaracją “I’m an architect of my own destruction” i zastawił niską ławę połową zawartości lodówki, którą hojnie wyposażył na cześć Granta.
- Więc - przysiadł obok siostry na oparciu fotela - obecny trup pojawił się u mnie kilka temu ze zleceniem wykonania projektu… klubu dla dżentelmenów na terenie rezerwatu, jak to oględnie określił. Miał papiery, że reprezentuje Czirokezów… a jego przeszłość była sterylna. Zbyt sterylna, nie ma takich ludzi. W międzyczasie epatował Biankę, twierdząc, że jest tu przypadkiem. Grzebię w jego przeszłości i na pewno coś ustalę… na razie, trzeba usunąć trupa. Wiem, że lada moment federalni się tu zwalą. Nie przyspieszajmy tego, z lokalnymi łatwiej współpracować. Moja rodzina sprzątnie problem. Powiadomię tylko Krewniaka z policji.
- Zdaje się, że to lokum przestało być bezpieczne - mruknął Grant, nadal bez zainteresowania. - Zdobyłem nagranie z baru, ale nie widać na nim twarzy - wyjął spod kurtki płytę DVD i rzucił na ławę. - Znokautowany to kapuś, Paul Toom. DEA się z nim układa, w tym między innymi mąż mojej siostry. No i teraz obaj chcą mnie dorwać, nawet jak nie do końca wiedzą, że ja to ja. Także jak widać, jestem w tym bagnie wystarczająco głęboko. I co to kurwa znaczy epatować? - zapytał, kręcąc niedowierzaniem głową i łykając ze szklanki.
Psuja przestała żuć kawałek kanapki, wystraszona, że ostatnie pytanie Granta skierowane jest do niej. Z ulgą zarejestrowała, że arhound gapi się na rudzielca, rudzielec na arhounda a ona jest właściwie przezroczysta. Jadła w pośpiechu przełykając ogromne kęsy. Nie kryła się też z tym, że w między czasie robiła na zapas kanapki, owijała je w papierowe serwetki i wpychała do plecaka. Sporządzonego przez Merlina drinka w wysokiej szklance wlała w siebie jednym haustem. Otarła usta wierzchem dłoni i stłumiła beknięcie.
- Epatować to znaczy udawać przed ładną kobietą geja w celu osiągnięcia korzyści osobistych i materialnych - oznajmił Merlin z kamienną twarzą, tylko gdzieś na dnie szarych oczu tliły się złośliwe ogniki.
Grant posłał mu krótkie, ostrzegawcze spojrzenie. Mógł nie być oczytany, ale to co najbardziej go wkurwiało, to kiedy ktoś próbował robić z niego debila.
- Merle! - fuknęła Bianka. - Na razie to nie masz dowodów! Ani na to, co Bashir planował zrobić, ani na jego preferencje…
- Dowody są sprawą wtórną wobec winy - wskazał rudy głosem miłym i uprzejmym, jakby pytał, czy dolać jeszcze herbatki. I faktycznie nachylił się do Psui, by nie zmieniając ciepłego tonu zapytać o preferowany skład kolejnego drinka.
- Umiesz je zakląć? - wskazała na ubrania. - Żeby nie poszły w strzępy przy przemianie?
Podsunęła rudzielcowi pod nos pustą szklankę. Wszystko robiła szybko. Naraz. Nie czekając na reakcję czy odpowiedź.
- Doktor wysłał mi wiadomość. Chce żebyśmy do niego przyszli o północy. W trójkę.
Biankę ignorowała tym usilniej im tamta zajmowała większy kadr.
- Mogę wziąć prysznic? - skupiła wzrok na Merlinie.- I masz pralkę z suszarką? Wyglądasz na takiego co ma.
Wysłuchał cierpliwie wszystkich wystrzeliwanych z prędkością karabinu maszynowego kwestii, potrzeb i żądań. Nie było tego po nim widać, ale właśnie się zastanawiał, jak bardzo dopuszczenie Czupiradła do jego życia to starannie poukładane życie rozniesie po ścianach. I doszedł do wniosku, że mała choćby i złośliwie się postarała, nie narobi większych szkód niż najazd matki… nawet w połączeniu z karmioną testosteronem bezmyślnością Granta. A dziewczyna, choć się nie przedstawiła, już pokazała chęć do współpracy.
- Doktor? Znaczy, ten Indianin? Jest z miejscowych Uktena? - pociągnął ją delikatnie za język, a potem zapewnił, że może wziąć prysznic i kąpiel nawet, jeśli poczeka, aż Merlin wymyje zamkniętego w łazience psa. Zapewnił, że choć ani nie potrafi przywiązać ubrania, ani nie posiada tu pralki, to “wszystko da się załatwić”. I że najlepiej by było, żeby się teraz rozgościła i odpoczęła.
- A co do dowodów… ten stwór też nie potrzebował dowodów, by zaatakować Bashira. Zabić… być może ukarać. Nie drasnął nawet Bianki. Na nas nie zwrócił w ogóle uwagi.On nas… chyba w ogóle nawet nie widział. Jakbyśmy dla niego nie istnieli.Jestem prawie pewien, że gdybyśmy wtedy tak po prostu odeszli - nie zrobiłby nic.
- Nic nowego nie gadasz. Ktoś tworzy tych bydlaków do eliminowania celów. Potem rozpada się to na truchła zwierząt i ślady zatarte. O ile ten czerwony nie wyczyta czegoś z worka - parsknął Matthias. - Ciało palimy, zakopujemy czy zostawiamy dla tutejszych, jakże skutecznych i praworządnych władz?
- Na razie kawałki do czarnego worka. Może… doktor będzie chciał rzucić okiem. Skoro jest doktorem. Potem się zrobi to co zawsze. A naszym w policji powiemy, że sprawa była… i jej nie ma. W interesie zarówno nas, jak i Uktena leży trzymanie federalnych z dala od rezerwatu.
- Doktor wie, czyj to woreczek. To znaczy kto stworzył kreaturę. Myślę, że najlepiej jak tam pójdziemy o północy, jak prosił, i w czwórkę będziemy kontynuować domysły co się tu właściwie dzieje.
Następny kolorowy drink zniknął w gardle dziewczyny.
- Skoro mamy trochę czasu to ja skorzystam z tego prysznica - zwinęła pod pachę pożyczone ciuchy. -. Usuniesz stamtąd psa?
Kiwnął tylko, odstawił niedopitego drinka, ale w połowie drogi do łazienki i skomlącego w niej Eina stanął i pochylił się wpół, by wyjąć za pasek schowaną za kanapą torbę podróżną. Bardzo drogą, ale nieswoją torbę podróżną. Spojrzał pytająco na siostrę.
- Bashira - potwierdziła Bianca, a Merlin jednym ruchem ręki przesunął naczynia na ławie i poddał torbę publicznej wiwisekcji. Oczom zebranych ukazały się rzeczy osobiste denata. Wszystko poukładane było bardzo, bardzo pedantycznie. W jednej z kieszonek znalazł się kluczyk do skrytki bankowej z numerem.



- Do skrytki bankowej. I nawet wiem, do którego banku w Duluth - oznajmił Merlin.
- I nawet mam tam własną skrytkę? - podsunęła Bianca.
- Mam. We wszystkich - uśmiechnął się jak czarodziej, po czym schował kluczyk i zamknął się w łazience, by przygotować ufajdanego Eina na spotkanie ze społeczeństwem, a ufajdany Einem prysznic na spotkanie z Psują. Zza drzwi dobiegała konferencja po włosku, jaką sobie urządził przez głośnomówiący ze swoim kuzynem Ludovico, przez rodzinę zwanym Luddie. Właścicielem sporej furgonetki i niedużej firmy: Luddie. Dezynsekcja i Deratyzacja.
- Nie pozwolą zajrzeć do skrzynki nikomu oprócz właściciela - dodała niemrawo Psuja nim zniknęła w łazience. - Obgadajmy to z doktorkiem, okej?
- Ty chyba nie znasz rudego - Matthias roześmiał się rozbawiony słowami szczurka. - Hej, Bianca. Masz coś przeciwko, bym tu jeszcze trochę został? Bo w sumie się zgubiłem czyja to chałupa - wyszczerzył zęby w uśmiechu. Pomimo swojej wcześniejszej deklaracji o tym, że ta miejscówka jest spalona, nie wyglądał na chętnego się stąd ruszać.
Urokliwa brunetka zakręciła alkoholem w kieliszku i oznajmiła, nie bez dumy, że domek Merlin zaprojektował i zbudował dla niej. W prezencie, gdy się tu sprowadzili, by miała gdzie odpoczywać po trudach i znojach pracy w urzędzie miejskim.
- Kto zaś jest wpisany na akcie własności? Może i ja. Może Merlin, może Luddie albo Chiara, albo nieświadoma niczego ciotka Bernadetta, dożywająca swoich ostatnich dni jako zakonnica w klasztorze gdzieś w północnych Włoszech. Może prezydent USA. A może jakiś słup - zaśmiała się i dodała szczerze, że nigdy nie przepadała za tym odludziem. Ma za to piękny loft w mieście.
- Mogę cię przytulić, Matthias, na noc. Albo na dwie.
Merlin odkaszlnął i poszedł zapalić. Niedaleko padało jabłko od jabłoni, czy jak to niektórzy gadali. Grant szybko doszedł do wniosku, że ta dwójka faktycznie może być nieudawanym rodzeństwem nawet jak jedno z dwójki zawłaszczyło całą urodę. Uniósł szklankę w toaście.
- To rozumiem. Za wspólne przytulanie!

Niedługo potem pod domek podjechał Luddie, milkliwy wysoki mężczyzna o ryżych włosach i zaroście, który w odróżnieniu od Bianki wybitnie wyglądał na spokrewnionego z Merlinem. Mruknął tylko, że zajmie się "problemem", odstawi też do domu będącą pod ewidentnym wpływem wypitego alkoholu Biankę i przyśle kogoś po jej samochod.

Merlin zaś otworzył szarmancko drzwi przed Psują, a potem zadowolony zasiadł na miejscu kierowcy, czekając, aż pasażerowie się wymoszczą. Niby pił najmniej ze wszystkich... ale za kołnierz nie wylewał i oczka świeciły mu się szkliście. Kierownicę gładził czule jak rękę kochanki.
- Nawiguj... jak właściwie masz na imię? - zerknął na Psuję we wstecznym lusterku i przymrużył kpiąco oczy.

 
Asenat jest offline