Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2017, 13:21   #183
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Mało z czego rada była w ostatnich nocach, ale woj przez Biesa przydzielony akurat jej się udał. Był to ów mąż o długich siwych wąsach, którego Swartka bałamucić próbowała. Nosił imię jedynego władcy Litwy, co się królem ogłosił, Mendoga, i odmowiednio do tego miana pełen był dumy. Zaskakująco szybko dogadał się Marcinymi warchołami, z Karautem rychło odkryli, że wiela słów z dawnej jaćwieskiej mowy litewskim jest podobne, i choć obaj pełni byli dystansu, to znać było, że z racji wieku i podobnych poglądów na życie u boku nieżyjących przypadli sobie do serca. Przyboczni dwaj Soroki, pół-Litwini, pół-Rusini, w całości niedźwiedziom bardziej niż ludziom podobni, trzymali się z boku i we własnym towarzystwie. Mienili się wojami, ale Marta i bez rozpytywania widziała, że to bartnicy, smolarze czy inni leśni ludzie na służbę wzięci, i że wśród szlachty im niesporo i niewygodnie. Odsuwali się, a tu trzeba było łeb zadrzeć i swoje robić... co rozeznają, jeślić kumaci. I jeślić wyżyją tę wyprawę... a Marta nie była pewna, czy sama wróci, i czy aby pójście za rodzicielem w zaświaty nie jest tą dobrą, a przynajmniej najlepszą ze złych dróg.

Gangrelka wyjęła onucę z kociołka i odcisnęła ją w garści nad warem. Do bulgocącego tłuszczu skapywały gęste i czerwone jak krew krople barwnika z pancerzyków chrabąszczy.
– Patrzaj, miły Soroka, urodne jako jucha – zwróciła uwagę siedzącemu obok miodosytnikowi na swoje dzieło. – Wielkie pany na Litwie i na Rusi takoż w tych żukach przyodziewy barwić sobie każą. Iżby jako w krwi skąpani chadzać... A może i ty chadzał? Boś ty nie pod strzechą rodzony, hm?
– Iżem był miejscowym szlachcicem dwadzieścia pięć wiosen temu, ghulem na służbie… a potem promowany przez kniazia właśnie. Czerwce… znane są tutaj, choć to bardziej na południe od nas częściej używane do barwienia. Lachy też tak czynią – objaśnił Soroka, nie bardzo zaskoczony tym widokiem. – Co niektórzy szlachcice powiadają, że będzie kiedyś z tego piniądz, bo ci na zachodzie wielce się w purpurach lubują, ale szlachetnie urodzonemu nie godzi się brać za kupiecką robotę.

Rewelacja iż Soroka był szlachcicem, z kolei na Marcie nie zrobiła wrażenia. Widać było, że należy jej przewodnik do gołoty… tej szlachty co się sznurkiem konopnym przepasa, bez pierścienia rodowego chodzi i każdej roboty się chwyta.
– Takem myślała, szlachtę to od razu poznać z postawy – obrzuciła go wzrokiem od stóp do głów. – Ale że dwadzieścia pięć wiosen temu jeszcze tu Mokosz i Peruna czczono, na któryś mi przysięgał? – uniosła brwi, palec wsadziła w stygnący tłuszcz w kociołku, po czym wargi rozchyliwszy, pomadę na nie nałożyła krwistą. – I to pode szlacheckim dachem. No, no…
– Bohu świecę, a Perunowi ogarek, jako powiadają. Popom dziesięcinę płacilim, ale mój przodek kapłanem starych bogów był, zanim tu popy przyszły bałwany w chramach obalać. Zresztą… kniaź pozwala starych bogów czcić, ino byle to czanych w oczy nie kuło. Pogaństwo w książęcej domenie kwitnie – zaśmiał się głośno Soroka.
– No no… – kontynuowała tym samym tonem. – A bałwany z chramu, co waszą salą wieczerna, to kędy powędrowały z ziem tak łaskawych?
– Kniaź potopił wiela lat temu. Czcić starych bogów pozwala, ale nie po to nową kaplicę postawił, by przed starymi bogami klękać – wzruszył ramionami Soroka.
– Akurat – pokręciła głową smutno. – Akurat… ty to mnie jednak za durnowatą bladź masz, Soroka. A już myślałam, śmy dogadali się.
– Mówię jako słyszałem… Po prawdzie nigdy nie obchodziło mnie kiedy stare posągi usunięto. – odparł obojętnie Soroka. – Kto by się tym przejmował.
– Akurat rodzic twój klęka. Przed bogami tymi czy tamtymi, kimkolwiek czy czymkolwiek – uzupełniła zmęczonym głosem podbarwionym zniecierpliwieniem. – Skoro zaś ciebie nie obchodzi, to płytka twa wiara, a na modlitwy nie doczekasz się odpowiedzi. Ta… zawsze się chętniej do bóstw wcielonych i żywych drzew niż posągow z nich poczynionych modlili my. Ale wiara taka jak twoja, co nic nie kosztuje i obojętną jest, tak samo niewiele warta jak owa przyjaźń, o której mnie tu raisz jakoby swat jaki. Bo w jej imię Jaźwiec nie zrobi przecież nic, prawda?
– Moja przyjaźń… nie ma nic wspólnego z wiarą. Moje słowo i Jaźwca ma swoją wagę. – odparł tonem kundla tulącego ogon pod siebie.
Trawiła tę supozycję znacznie dłużej, niż była tego warta.
– Opowiedz mi o Borchu. – Kiwnęła głową. Nóż wydobyła zza paska i stężałą pomadę zaczęła z kociołka w puzdereczko nowe przekładać.

– Borch był dumny i władczy i potężny. Najsilniejszy z synów kniazia. Gdzie Wolfowi czy Jaźwcowi było do nich. Ale duma bywa przyczyną upadku. Borch walczył z największymi vozdhami, najpotężniejszymi… chciał dopaść samego Kościeja. Raz nawet mu się udało zetrzeć z nim w boju… Tak przynajmniej powiadają. Ja tego świadkiem nie byłem.– stwierdził zamyślony Soroka.
– Jak zginął.
– W pułapce Tzimisce… tak powiadają. Dumny Borch nie odmawiał wyzwaniom. Przeliczył się pewnie ze siłami.– wyjaśnił Soroka.
– I trzech go synów Diabła opadło – przytoczyła wcześniejsze słowa Soroki – To skąd to wiecie, skoro sam tam pobieżał, hm?
– Ja wiem od Jaźwca… ale on… hmm… nie wiem. Może ze śladów odczytali? Ci co Jaźwca poinformowali. Wolf też tak głosi… że Borcha Tzimisce usiekli – wzruszył ramionami Soroka. – Tak czy siak. Czy to Tzimisce… czy Wolf zdradziecko, na jedno wychodzi. Sam na swoją śmierć zapracował nadmierną dumą ze swej siły.
Marta się rozluźniła. Nawet uśmiechnęła deczko.
– Ładny mnie ten kolor wyszedł – zachwyciła się własną pomadką. – I Tremer by pozazdrościł. Chociaż na odzienie to lepszy zielony… jako ten kontusz, cośmy dla ciebie dostali. Będzie ci pasował. To… kim był Jaźwiec za życia?
– Nie wiem. Gdy jam trafił na dwór kniaziowy Jaźwiec był już wąpierzem.– wzruszył ramionami Soroka.
– I nie ciekawiło cię? Tyś ponoć wszystkiego ciekawy – pokiwała mu palcem pobrudzonym barwiczką.
– Wszystkiego ważnego… przeszłość ostawiamy za sobą, wraz ze starym imieniem. To jak krzest… ten rytuał przemiany i przyjęcia synostwa – wyjaśnił Soroka.– Gdy na mnie przyszła pora to Jaźwiec już od lat był częścią rodziny.

– Nieprawda to, miły Soroka. Że odpada wszystko, co śmiertelnym było. Gdyby to prawda była, wszyscyście by jednacy byli, hm? – zakołysała głową. – Więc się namyśl, bo zapytam jeszcze kiedyś. Kniaź ci zakazał głową ryzykować?
– Nie wiem kim był Jaźwiec… sama go winnaś zapytać. Może ci opowie… Zresztą nie zgadzam się z tobą. Może śmiertelny żywot ma znaczenie w pierwszych latach. Pięciu, dziesięciu, piętnastu, ale potem. Ludzie nie żyją tak długo jak my… więzi z nimi więdną jak ziele w upalny dzień. Pozostają tylko wyblakłe wspomnienia… cienie… pamiętasz jeszcze żar lipcowego słońca na twarzy? Ja… nie wiem czy to co pamiętam jest prawdziwe… czy senną ułudą.– odparł nieco smętnie Soroka.
– Słońca nie pomnę – przyznała. – Pamiętam rzekę. Rodziców, siostry i braci. Wioskę i plemię. Pamiętam, kim byłam. I mimo tego, jak bardzo zmienić się musiałam, wiem, kim jestem. Ciągle tą samą…

Starszą siostrą. Nie dokończyła.

– To wiesz, czego od ciebie chcę?
– Więc kim byłaś. Kim byli twoi rodzice, kim były twoje siostry i bracia. Czym jest teraz twoje plemię. Czy ziemia na której mieszkałaś… czym ona jest dla ciebie teraz? – zmienił temat Soroka.
– Zwykłymi ludźmi. I nie należała do nas rzeka, na której łowiliśmy, ani lasy, gdzie polowaliśmy. A jednak była nasza, hm? Nie grzeb w tym, miły Soroka. Bo i tak nie znajdziesz na ziemiach swego ojca nic, co wyrówna stratę. Idziemy na wilczych ludzi. Przedtem, idziemy na leże leszego. Mogę na ciebie liczyć, czy nie bardzo, tylko w pokrzywach schowany listy będziesz skrobał?
– Wolałbym nie wchodzić do środka, ale ostrzegę, jeśli go zobaczę. Ktoś winien zostać przy wejściu… tam łatwo się zgubić. – Soroka nie był chętny do zwiedzania leża Leszego.
– Mam wobec ciebie bardzo jasne i bardzo precyzyjne oczekiwania – pociągnęła Marta leniwie. – Zrobisz dokładnie to, co ci kazano. Zabezpieczysz interesa swego ojca kniazia. Kiedy ja zejdę do jaskiń, ty będziesz dowodził ludźmi. Zalejecie wejście do groty smołą. Obłożycie pakułami. Ustawisz łuczników. Jeśli leszy wyrwie się myśliwym i wróci do leża, każesz strzelać i usmażysz go. Uprzedzisz ojca listem o pułapce. Tak?
– Uczynię tak… – zgodził się z nią wampir.
– Jeśli nie wrócę, moich ludzi poprowadzisz do Biesa. Zdecydują, czy chcą zostać, czy wracają na Mazowsze. I rzecz jasna, jeśli się sprawisz, a ja znajdę coś, to będziesz miał swój udział.
– A co rzec twoim towarzyszom? –zapytał wampir po chwili milczenia.
– A co rzec Wolfowi, jakbyś ty przekręcił się na amen? – zadrwiła. – Akurat… akurat ich ostatnia wola nasza obchodzić będzie. Kogo zaś obchodzi, temu słowa zbędne, hm? Wie sam z siebie, co czynić..
– Powiedz, że nazwałem go przed śmiercią chędożonym kozojebcą… tylko wpierw upewnij się, żem na pewno ostatecznie martwy – odparł z sarkastycznym uśmieszkiem Soroka.
Z twarzy Marty ikonopis, święty brat Igor, mógłby tytułem wyjątku wzór niewinności odrysować.
– A trupa twego pochować wedle starych obyczajów i krzyż prawosławny zatknąć na czubku mogiłki… czy zawieść cię do gródka i druhowi twemu oddać, a on już wszystko to sam uczyni?
– Spalić truchło, prochy rozsypać lub do rzeki – stwierdził krótko Soroka.
– Jakże sprytnie. Żaden chędożony kozojebca nie każe swojemu ghulowi wyszczać się na twój grób, hm?
– Tyż… tyż… wedle krzeszcijan jestem potępiony, wedle starej wiary… upirem. Nie potrzebuję grobu. – wzruszył ramionami Soroka. – Ni pamięci.
– Tak ci się zdaje. A upiry właśnie z braku grobów rodzą się. I niepamięci. Gdyby ucztę za cię wyprawiono, poszedłbyś tam, gdzie ten twój przodek kapłan za stołem miód pije. Ale tymczasem... pewnikiem słodsze ci są rzeczy od miodu, e?
I Marta sięgnęła do sakieweczki, gdzie podróżowała sobie buteleczka z cieczą słodszą od miodu.
– Są są… – potwierdził Soroka nie odnosząc się w ogóle do reszty jej wypowiedzi. Przełknął ślinę zerkając łakomie na buteleczkę. – Ruszajmy.
– Oto bojowy duch. Winszuję waszeci hartu serca – pochwaliła go Marta. I schowała fiolkę z powrotem.

W środku nie było już krwi Jaźwca. A przynajmniej nie tylko.
 
Asenat jest offline