Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2017, 13:30   #33
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Robota papierkowa…
Carmen dołączyła do milczącej i skrupulatnej Aishy przepisującej raporty. Agentka przeszukiwała zaś zapiski szukając coś ciekawego, ale… były to zapiski typowo naukowe. Opis wyglądu, wymiary, materiały, ew. dopiski o pochodzeniu przedmiotu, położenie w komorze grobowej. Nic ciekawego…
Także i ten raport, który Carmen chciała odnaleźć. Ten dotyczący naszyjnika Hekesh.


Opis przedmiotu nie zawierał nic nowego. Nic czego by nie widziała. Jedynie wspomniano o rysach na klejnotach zdobiących pektorał. Co było dziwne, bo kamienie szlachetne niełatwo zarysować. Cóż… tu na miejscu raczej nie było czasu na dokładne oględziny znalezisk. Tych dokonywano na samych uczelniach.

Wczesnym wieczorem wrócił Goodwin z obstawą. Najwyraźniej poruszony tym, że go Langstrom próbował swymi ludźmi sprowadzić. Czyżby nie zauważył chmur rebelii nad Abydoss? A może je zignorował ?
Tak czy siak nadchodził wieczór, a wraz z nim czas na kolację. Dzień pełen wrażeń dla Victorii nie posunął za bardzo śledztwa Carmen do przodu, ale też nie był zmarnowany.

Ubrana w jedną z sukienek spod ręki Gabrielli, pół godziny przed wieczerzą agentka skierowała się do namiotu Goodwina.
Mężczyzna właśnie się golił i nie zwrócił uwagi na wchodzącą Carmen skupiony na wodzeniu brzytwą po swojej szyi.
Poczekała aż ostre narzędzie nie będzie przy jego szyi i zapukała w ramę namiotu.
- Przeszkadzam?
- Ależ… skąd… wcale nie.- odparł pospiesznie William zaskoczony jej pojawieniem. - Czy coś się stało?
- Nie, proszę się nie martwić. Chciałam po prostu porozmawiać z panem na osobności. - wyznała, wchodząc do namiotu - Jakoś tak od początku czuję, że mogę panu wszystko powiedzieć. Takie... pokrewieństwo dusz. Mam nadzieję, że nie poczyta mi pan tego jako obrazę.
- Ależ... ja też to czuję.- zapewnił gorąco Goodwin, tym goręcej że gapił się w dekolt sukni Carmen.
- Och, naprawdę? - uradowana Victoria aż klasnęła w dłonie, tym samym eksponując wycięcie. -Tak się cieszę, bo bardzo chciałam z panem szczerze porozmawiać. Naprawdę nie mogę się nadziwić, że pan sam zajmuje się tu sprawami dotyczącymi funduszy. To musi być strasznie stresogenne!
- To prawda… Langstrom lubi podkreślać jaki to jest mądry, jaki przewidujący, ale to… ja załatwiam fundusze na jego zabawę w piaskownicy, a Aisha podciera mu tyłek zarządzając tym miejscem. On jedynie pokazuje gdzie kopać. Każdy głupi to potrafi.- stwierdził dumnie William udowadniając, że nie pała ciepłymi uczuciami do profesora.
- Też tak myślę. Pan może znaleźć innego znawcę, a on bez funduszy nic nie zrobi. - pokiwała zgodnie głową. - Martwi mnie jednak to, że usłyszałam iż dotychczasowy sponsor podobno może mieć coś przeciwko włączeniu się mnie i męża do projektu…
- Aaaa taaak… Nie rozmawiałem z nim o tym, a bywa trochę drażliwy.- stwierdził niechętnie Goodwin zapewne przypominając sobie poprzednią rozmowę z jego zbirami. - I trzeba przyznać że jest na tyle hojny, że nie są potrzebni kolejni sponsorzy.
-To może warto by mój mąż umówił się z nim na spotkanie? Może uda się im zawiązać jakąś spółkę? Słyszałam, że w pobliżu są też inne wykopaliska, więc na pewno przydałoby się sprawie urosnąć w... rozmach. - powiedziała rozentuzjazmowanym głosem Victorii.
Te słowa sprawiły że Goodwin zbladł jak ściana i nerwowo zaprzeczył głową. -Ttttooo nie nie jest ddobbry pomysł. Szwajcar… z pewnością nie chce spółek. I… rozmachu ttteż nie. Stać go na wykupienie i mnie i pani męża też, więc… ttto nie chodzi o interes. Doprawdy lepiej go nie… Nie powinienem nawet tu pani przywozić.-
Ów tajemniczy bogaty Szwajcar musiał nieźle wytresować szlachcica, bo na myśl by zrobić coś wbrew jego woli William wpadał w panikę. - I gdyby się dowwwiedział że pani tu jest byłoby źle. Ppproszę mi wierzyć.
- Oczywiście, nie zamierzam pana narażać. - powiedziała z pełną empatią Victoria, po czym dodała - Rozumiem więc, że wystawił pan przedmiot na aukcję bez zgody sponsora? Proszę mi wybaczyć wścibskość, asystentka profesora sama mi o tym powiedziała. - kłamała jak z nut Carmen - Dlaczego akurat ten wisior pan wystawił? Z tego, co kojarzę fakt, dziwne rzeczy działy się na tamtej aukcji…
- Wystawiłem na tej akcji kilkanaście przedmiotów, gdyż akurat potrzebowałe… wykopaliska potrzebowały gotówki. Bowiem niektórzy… eee… kontrahenci nie potrafią czekać cierpliwie. Rozumie pani? - wyjaśnił Goodwin. A Carmen rozumiała lepiej niż sądził. Zalegał z pieniędzmi w jakimś szemranym kasynie i natychmiast potrzebował gotówki. Więc by spłacić dług William zabrał z wykopalisk parę przedmiotów licząc na to, że nikt się nie zorientuje… a zwłaszcza tajemniczy Szwajcar. A tu… jak na złość w Paryżu rozpętała się afera.
Agentka analizowała sytuację w głowie, wszystko wskazywało na to, że przedmiot trafił przez przypadek na aukcję. Coś jednak nie dawało jej spokoju...
- Ja pana zupełnie rozumiem! - pospieszyła z wyrazem wsparcia nachylając się w kierunku Anglika - A kto wybrał akurat te przedmioty? - zapytała niewinnie.
- Langstrom oczywiście wybierał… tyle że ja akurat zabrałem te, które on chciał zostawić. Bo wiedziałem, że on nie będzie chciał rozstać się z najwartościowszymi obiektami.- parsknął gniewnie Goodwin.- Ale przecież nikt zapłaci wiele za zasuszoną mumię psa czy parę glinianych tabliczek i urn, prawda? Nie przy takim nasyceniu rynku. To by było nieopłacalne. Rozumiem miłość do starożytnego Egiptu, ale kopacze za darmo pracować nie będą.
- Ależ oczywiście, w pełni się z panem zgadzam. A dużo zarabia asystentka profesora? Nie chcę się mieszać, ale... wydaje się trochę osobą nie na miejscu. No i jej relacje z profesorem... - Carmen zrobiła wymowną przerwę - Skąd w ogóle się wzięła tutaj?
- Pewnie zarabia tyle ile chce. W końcu zajmuje się wydatkami wykopalisk. I mi też nie podoba mi się jej zażyłość z profesorem, ale Samuel… - Goodwin wzruszył ramionami.- Jest dość uparty w tej kwestii.
Nic dziwnego, że mu się ta sytuacja nie podobała. Jego ton wręcz ociekał źle skrywaną zazdrością.
- Bez zdziwienia, patrząc na ich... relacje. - westchnęła, po czym ujęła delikatnie jego ramię - Trochę dziwię się czemu pan to toleruje, skoro to pan tu jest niezastąpiony, ale... od początku widziałam dobroć w pańskich oczach. Stary profesor ma trochę radości na stare lata. - zachichotała, po czym dodała konspiracyjnie - Oby tylko jego pomocnica okazała się prawdziwą fascynatką nauki, a nie... pan wybaczy, złodziejką.
- Raczej poluje na jego paszport i uroczy domek w nowej Anglii. - stwierdził ironicznie Goodwin.
- Oby. Panu starczy już trosk. - rzuciła z uśmiechem Carmen, po czym dodała - Mam nadzieję, że chociaż trochę odpocznie pan w moim towarzystwie.
- Gdybyśmy mogli porozmawiać wieczorem przy sherry tylko we dwoje to z pewnością odpocząłbym. - Goodwin zaczął ostrożny podryw mężatki.
W odpowiedzi Carmen zatrzepotała rzęsami, tuląc się lekko do jego ramienia.
- Jestem pewna, że znajdziemy okazję. W końcu oboje jesteśmy kulturowymi rozbitkami pośród morza dziczy. - powiedziała, po czym ugryzła się w język. To jednak mogła być za ciężka metafora dla Goodwina. Szybko więc dodała:
- Tak bezpiecznie czuję się przy kimś, kto wie czym jest dobry smak i maniery, jak pan. Doprawdy nie wiem jakbym ten wyjazd bez pana zniosła…


Sytuacja podczas kolacji była napięta. Pomiędzy Samuelem a Williamem wręcz iskrzyło.
Najwyraźniej to co się stało w Abydoss zirytowało profesora. Co prawda Langstrom nie mówił tego wprost, ale w przeciwieństwie do głupiutkiej Victorii, Carmen umiała czytać między wierszami. Goodwin oczywiście uległ namiętności swej… tej największej i uzależniającej. Hazardowi. I przegrał sporą sumkę, która mogłaby się teraz przydać w związku… z napiętą sytuacją w mieście. Oczywiście, Carmen nijak to nie obchodziło, więc skupiła się na posiłku i tylko co kilka zdań robiła “ach” i “och” nad elokwencją obu panów, przesuwając szalę nieco w kierunku Goodwina, ale również słodząc co jakiś czas profesorowi. Po prawdzie też jej uwaga najbardziej była skupiona na zachowaniu Aishy.

Arabka próbowała mediować pomiędzy dwójką adwersarzy i starać się uspokoić emocje obu mężczyzn. Z początku licząc w tym na Victorie, ale ostatecznie próbowała sama zatrzymać owe lawiny złośliwości.
- Pani Sant Pierre… jak się pani podobały wykopaliska? Może ma pani jakieś życzenia na jutro. Wycieczkę na pustynię na przykład. Obejrzenie kraju w faraonów z grzbietu wielbłąda ma swój urok. - wtrąciła nagle Aisha, by ściągnąć uwagę obu mężczyzn na Victorię i wyciszyć konflikt. Miało się wrażenie, że bez Arabki te całe wykopaliska by się rozsypały z powodu wiecznych kłótni sponsora z wykonawcą.
- Brzmi wspaniale. Chętnie się wybiorę na taką wycieczkę... jeśli to nie problem. - uśmiechnęła się słodko Carmen.
- Żaden problem. Osobiście pojadę z panią, by czuła się pani bezpieczna wśród morza piasków sięgających po horyzont. - zaoferował się od razu Goodwin, a Langstrom zwrócił się do Aishy. - Jeśli to nie będzie problem, to zorganizuj im jak największą eskortę i jak najlepszego przewodnika. Nie chcemy tu wypadków.
- Oczywiście .- zgodziła się z nim skwapliwie Aisha.
- A pani się z nami nie wybierze? - zdziwiła się Victoria.
- Ja?! - rzekła głośno wyraźnie zaskoczona Arabka. Speszona swą wypowiedzią.- Ja jestem bardziej potrzebna tutaj, poza tym… tylko bym wam przeszkadzała.
Carmen na to nic nie odpowiedziała, jedynie spojrzała powłóczyście na Goodwina. Po prawdzie chciała mieć tę kolację już za sobą.
Ta się jednak dłużyła niemiłosiernie, choć… Carmen nie musiała się w nią wtrącać. Przebieg też już miała spokojniejszy, bowiem obaj panowie dywagowali na temat wspólnej podróży Victorii i Goodwina. A sama Aisha jadła w milczeniu.

W końcu jednak Carmen mogła wrócić do swego namiotu, obecnie należącego tylko do niej. Bowiem Aisha przeniosła swe pakunki do innego mniejszego namiociku. Miała więc go całego dla siebie, acz… nie miało to wielkiego znaczenia. Wszak Aisha i tak spędzała noce w namiocie i łóżku Langstroma. A sama agentka też nie zamierzała położyć się wcześnie spać. Miała wszak zamiar się przebrać i przygotować do nocnej wyprawy, a potem… rozpocząć “zwiedzanie”.

Nie była jednak głupia, widziała za dnia jak wiele wygłodniałych par oczu ją śledzi. Toteż w świetle lampki nocnej odbyła bardzo skrupulatną, pokazową wręcz scenę przygotowywania się do snu damy z wyższych sfer. Wszystko to robiąc tak, by jej cień odbijał się od powierzchni namiotu, sycąc oczy ciekawskich gapiów. Kiedy jednak wtarła już w siebie wszystkie kremy, rozczesała włosy i przebrała się w koszulę do spania, lampka została zgaszona, a Carmen położyła się do łóżka... na cały kwadrans. Potem zaczęła się w ciemnościach szykować do zwiadu, wybierając jak najciemniejsze, wygodne odzienie, pełny zestaw noży, rękawicę... i oczywiście zabierając ze sobą Barona.
Wokół niej panowała cisza i ciemność. Carmen nie dostrzegła żadnego ruchu, więc mogła przyjąć że jej przedstawienie spełniło swój cel. I jej wielbiciele poszli spać.

Bacząc ostrożnie na otoczenie i kryjąc się w cieniach namiotów, dziewczyna przemykała się do wykopalisk. Chciała dostać się do namiotu, w którym pracował Langstrom oraz przyjrzeć się samym “potencjalnym” grobowcą. Teraz, gdy wiedziała, że naszyjnik raczej pomyłkowo został wystawiony na aukcję, chciała ustalić jak blisko ewentualnego nowego odkrycia może być profesor. Oczywiście, ją samą najbardziej interesował temat lędźwi Hekesh.
Brytyjka miała przy tym ułatwione zadanie. O ile przy samych wykopaliskach i na około nich stały straże, a przy namiotach najemnych pracowników kręciło się sporo turbaniarzy, to przy namiotach Goodwina i Langstroma nie było nikogo. Carmen dość szybko dotarła do namiotu Samuela i będąc przy wyjściu posłyszała dość głośne jęki, zarówno kobiece jak i męskie. Oraz skrzypienie łóżka. Cóż… najwyraźniej profesor sam miał nieco pary w lędźwiach i korzystał z przywileju jakim było posiadanie pięknej i młodszej od siebie asystentki. To jednak wiele ułatwiało… skoro byli zajęci sobą, raczej nie zwrócą uwagi na podkradającą się Carmen. Agentka zakradła się ostrożnie do biurka profesora z zamiarem przejrzenia jego ostatnich notatek. Liczyła też na znalezienie jakiegoś dziennika, który będzie mogła pożyczyć. Interesowały ją bowiem zarówno dotychczasowe przemyślenia Langstroma, jak i jego plany. Dziewczyna starała się przy tym ignorować jednoznaczne dźwięki z części sypialnej namiotu. Za bardzo przypominały jej ostatnią noc spędzoną z Orłowem.

Musiała jednak zerkać od czasu do czasu w kierunku kochanków, by upewniać się że nie zauważyli jej. Tym bardziej… że ona mogła. O ile leżący Langstrom był jedynie cieniem ledwo odcinającym się od łóżka, o tyle Aisha dosiadała go wyprostowana i powoli ujeżdżając. Naga gibka kobieta o ciemnej skórze, wydawała się być odlanym z brązu posągiem i mogła zauważyć skradającą się Carmen. Ale na szczęście wydawało się, że jej spojrzenie sięga poniżej. Agentka jednak miała coraz większą trudność z odrywaniem od niej wzroku. Bowem piersi asystentki falowały leniwie w rytm ruchu bioder, a palce Aishy wodziły po nich krążąc po tylko sobie znanych torach. To było… niezwykle kuszące. Carmen ze zdziwieniem przyłapywała się na chęci podejścia bliżej, pochwycenia ich dłońmi, ugniatania i całowania… złożenia na nich głowy i rozkoszowania się miękkością. Wyszeptywania wszystkiego co jej leżało na sercu i swych sekretów, jak przytulance z lat dziecinnych. I słuchania tego rozkosznego głosu Aishy.

Langstrom… czuł się podobnie, pomiędzy jękami wsłuchiwał się w słowa Arabki, która zmysłowym głosem sugerowała mu potulnie, jak powinien skorygować swe plany względem wykopalisk, by odnaleźć kolejny grobowiec i jak daleko powinien odesłać Victorię i Goodwina by nie przeszkadzali im.
Carmen przygryzła wargę. Nigdy wcześniej nie czuła pociągu względem kobiety. Nie bardziej niż jako przygody - tak jak było z Yue. Tym razem jednak poczuła prawdziwe pożądanie i chęć rzucenia wszystkiego, by znaleźć się na miejscu starego profesora. W dodatku przeczucia podpowiadały dziewczynie, że Arabka mogłaby nie tylko nie mieć nic przeciwko takiej zamianie, ale także chcieć jej. Na samą myśl o tym, Brytyjka poczuła jak robi jej się jeszcze cieplej. Całym wysiłkiem woli próbowała skupić się na poszukiwaniu dziennika Langstroma, jednocześnie łowiąc wizje Aishy na temat postępów wykopalisk.

Jej zmysłowy szept docierał do uszu Carmen sprawiając, że czuła żar w lędźwiach którego tylko jej pieszczoty mogły ugasić. To że zerkać musiała na kochającą się parę bynajmniej nie pomagało. Dłonie Carmen drżały, gdy próbowała się skupić na przeszukiwaniach przewoźnego biurka Langstroma. Musiała to robić cicho, a to oznaczało że musiała to robić powoli i walczyć z pokusą tęsknego zerkania na biust asystentki poruszający się hipnotycznie i zmysłowo. Do jej uszu docierało coraz więcej zmysłowych dźwięków, bo Aisha skończyła instruować kochanka. Detale owego cichego przekazu były interesujące, ale niezbyt… niepokojące. Arabka poradziła mu by nakazał przekopywanie bardziej na południe od obecnych wykopków oraz by podróż Goodwina i Victorii była odpowiednio długa i interesująca, aby Angielka jak najdłużej trzymała Williama z dala od jaskiń hazardu Abydoss.

W końcu… udało się jej znaleźć i zgarnąć dziennik badawczy Langstroma, dochodzące z łóżka jęki świadczyły o tym, że Aisha przyspieszyła swe ruchy, a spojrzenie na jej sylwetkę sprawiło, że Carmen naprawdę ciężko było się skupić na kartkowaniu dziennika profesora. Teraz bardziej, że od Lędźwi Hekesh interesowały jej własne lędźwie i potrzeby. Notatnik znalazł się w dłoniach Carmen, ale odczytanie go w tej sytuacji było ponad siły agentki. Po pierwsze było tu za ciemno, pod drugie mogłaby być przyłapana przez kochanków, po trzecie… nie była się w stanie skupić na czytaniu tekstu.
Chwyciła więc drżącymi palcami znalezisko i zmuszając się do zachowania ostrożności, wymknęła z namiotu.

Dysząc głośno, nieco ochłonęła czując na twarzy zimną bryzę na obliczu. Noc na pustyni były zimne, więc Carmen czuła wyraźnie jak płoną jej policzki i jak czerwone są jej uszy.
Miała w dłoniach dziennik, a kusząca symfonia zmysłowych jęków pozostała za nią.

Agentka wymknęła się niezauważona. Zamknęła na moment oczy, starając się odzyskać kontrolę nad sobą. Co to było? Co się właściwie stało? Dotychczas nie miała potrzeby myśleć w kategoriach tego, czy sama wierzy w magię. Wiedziała, że niektórzy wierzą i zbierała na ten temat informacje. Ale czy sama...? Czy to, co właśnie jej się przydarzyło było czymś niezwykłym? Może to po prostu tęsknota za pieszczotami kochanka, którego ostatnimi czasy miała dzień w dzień i noc w noc tak na nią wpłynęła? Carmen tak właśnie chciała to sobie tłumaczyć, choć gdzieś pod skórą czaił się niepokój. Schowała dziennik za pazuchę i... ruszyłą w kierunku własnego namiotu. Niezwykłe doświadczenie, jakim był widok Aishy, utwierdziło ją w przekonaniu, że dziewczyna nie jest tu przypadkiem. Wszystko jednak wskazywało na to, że jej rola - podobnie jak Carmen - ogranicza się do obserwacji poczynań archeologów.

Czy była agentką tureckiego wywiadu? Prawdopodobnie. W przeciwieństwie jednak do nie, Carmen miała też inne zadania. Wywiad na wykopaliskach stanowił tylko ich część, toteż dziewczyna podjęła decyzję, że czas skontaktować się ze Skylordem. I Orłowem, oczywiście. Na samą myśl o tym, Brytyjka czuła podniecenie i wyrzuty, że odczuwa osobistą radość z powziętej decyzji.

Cichaczem przemknęła się teraz do swojego namiotu, by zabrać “specjalne” sprzęty, w które wyposażyła ją Gabriela. Po chwili namysłu postanowiła też... zrobić w środku mały bałagan, pozorując jakąś szamotaninę. Było to nie tylko dobre usprawiedliwienie dla jej zniknięcia, ale również ewentualnego powrotu - w razie czego będzie mogła udać ofiarę porwania.
Obmyślenie planu zajęło Carmen chwilę i pozwoliło zająć myśli czymś innym niż biustem Arabki. A na pewno pomagało lepiej uporać się z problemem niż zamykanie oczu… bo wtedy widziała półnagą Aishę masującą swe piersi i spoglądającą wprost na nią z niemą obietnicą rozkoszy w spojrzeniu.
Tu był potrzebny zimny prysznic, ale na pustyni nie mogła liczyć na takie luksusy.

Musiało wystarczyć zajęcie myśli robieniem bałaganu. A gdy wszystko było gotowe… mogła wreszcie przystąpić do wymykania się. Przekradnięcie się przez straże nie było czymś trudnym, ale mogło być niebezpieczne jeśli popełni błąd. W końcu mieli strzelby i mogli ich użyć nie oddając strzałów ostrzegawczych. Dziewczyna postanowiła więc nie spieszyć się. Miała całą noc, toteż spokojnie wyczekiwała okazji, gdy któryś ze strażników oddali się za potrzebą, przyśnie lub... pójdzie pogadać z kolegą przy rozluźniającej odrobinie opium.

Nie było to łatwe przy jej obecnym pobudzeniu, które nie chciało wygasnąć tak szybko. Ciężko było leżeć cierpliwie, ale Carmen była doświadczoną agentką przyzwyczajoną do niewygód, choć zwykle nie takich. Niemniej taka okazja się nadarzyła dość szybko… strażnicy się oddalili na dymka, a wtedy Carmen ruszyła ku pustyni… wstrzymując się nagle. Posłyszała bowiem za sobą ciche nucenie, kobiecy głos… który przeszył jej ciało przyjemnym dreszczem. Aisha zakończyła właśnie figle z Langstromem i wędrując w zwiewnej szacie okrywającej jej ciało, do którego owa tkanina przylegała czasami ciasno pod wpływem podmuchu wiatru. I ten widok kusił… ciężko było Carmen oderwać oczy od jej piersi, ale przecież nie mogła tu dłużej zostać. To była ciężka próba woli dla Brytyjki.
Miała na to jednak swój sposób. Ten sam, który od lat stosowała przed skokami akrobatycznymi, by w pełni się skupić. Ten, którego nauczył ją Brutus. Zamknęła oczy i postawiła ściany wokół swojego umysłu. Nie było tu nikogo poza nią samą. Nie było Brutusa, Orłowa, Aishy, Goodwina... nikogo. To był jej świat. Przez chwilę skupiła się na nim, a potem po prostu ruszyła ku pustyni. Choć ją korciło, nawet się nie oglądała, dopóki nie miała pewności, że jest dostatecznie daleko.

Nie było to łatwe… ale się udało. Chłód pustynnej nocy, nieco wyciszył syreni śpiew jakim były niedawne widoki. Tu wśród piasków pustyni, była sama i mogła ogarnąć swe myśli. A gdy minęło około pół godziny dostrzegła dwie zbliżające się ku niej osoby. Gabrielę z karabinem snajperskim nonszalancko przewieszonym przez ramię i Orłowa.
Oczywiście, ucieszyła się na ich widok, choć po cichu liczyła, że zjawią się jednak później. Wciąż miała chaos w głowie. Im bardziej bowiem myślała o wpływie, jaki wywarła na niej Arabka, tym częściej rozważała udział mocy... nadprzyrodzonych. Zresztą teraz, gdy zobaczyła Jana, za którego dotykiem przecież tak tęskniła, utwierdzała się tylko w tym przekonaniu. Nawet na jego widok nie czuła takiej ekscytacji i podniecenia jak na widok krągłych piersi Aishy.

Ostrożnie uniosła dłoń do góry i zamachała nią lekko, wychodząc na spotkanie towarzyszom.
- Mam dziennik profesora. - jako agentka zaczęła od konkretów, nawet się nie witając - Nie miałam czasu jednak go przejrzeć. Upozorowałam więc własne porwanie. Pewnie połączą to ze zniknięciem notatek. Na razie myślę, że tutaj więcej nie zdziałam. Naszyjnik znaleźli szukając na ślepo, wciąż też nie namierzyli grobowca Hekesh. W okolicy jest natomiast jeszcze jakiś inny archeolog, który podobno dokonał teraz jakichś odkryć. - wyrzuciła z siebie najważniejsze informacje, jakby w obawie, że zaraz ktoś im przerwie.
- Właściwie to jest ich kilkunastu. To miejsce było nekropolią dla kapłanów i wysokiej rangi urzędników. - sprecyzowała Gabriela. - W okolicy prowadzonych jest wiele wykopalisk, prze różnych archeologów.
- Myślisz że użytecznym byłoby zjawienie się zatroskanego męża, tak… pojutrze?- zapytał zamyślony Orłow starając się nie uśmiechać do Carmen zbyt ostentacyjnie. Co by Gabriela nie nabrała jakichś podejrzeń. - Czy nie warto w ogóle ?
- Myślę, że to zależy od tych notatek w dużej mierze - dziewczyna wskazała dziennik, po czym dodała - Jestem niemal pewna, że koło profesora kręci się agentka albo ktoś... w tym rodzaju. Młoda Arabka - piękna, wykształcona, owinęła Langstroma wokół małego palca. Jeśli miałabym strzelać, to ona ściągnęła na aukcję Aghramana, a na pewno to ona wybrała przedmioty, które były “cenne”. Goodwin natomiast żeby pokryć długi chciał sprzedać wszystko to, co mieli najcenniejszego.
- Piękna ?- zdziwił się Rosjanin słysząc takie określenie z ust Carmen, ale nie wnikał w szczegóły. Bo dodał po chwili.- Ten dziennik jest malutki, nie ma powodu żebyśmy siedzieli nad nim we troje. Gabi… zajmiesz się tym?
- Nie ma sprawy!- rzekła czarnowłosa pomocniczka agentów chciwie wyciągając dłonie i zaciskając na nim palce. - Przejrzę go całego.
Zaś Orłow zamyślił się.- Skoro jest tam Turczynka, to może na razie dajmy sobie spokój. Poczekamy aż Goodwin będzie musiał powiadomić Pierre’a o tym, że zgubił jego żonę.
Carmen uśmiechnęła się. Bynajmniej nie było jej żal nałogowego hazardzisty.
- Poza tym dowiedziałam się, że głównym sponsorem wykopalisk jest jakiś Szwajcar i to za jego plecami Goodwin działał, choć miał zachować wyłączność na znaleziska. Poza tym mam tylko dwa małe tropy. Nazwisko Chadwick - to ponoć też jakiś archeolog, który teraz odkrył grobowiec. Oraz niejaki Benizelech - miejscowy, który trudni się “pomocą” a przede wszystkim chyba handluje informacjami.
- Interesujące… Benizelechem zajmie się Gabriela. Ona jest tu nieznana, a ja nie powinienem się pokazywać w mieście. Gabi idź przodem, ja jeszcze muszę rozmówić się z Carmen na temat obozowiska.- Orłow zbliżył się ostrożnie do Carmen i jego dłoń przesunęła się ostrożnie po materiale sukienki opinającej jej pośladki.
- Muszę? Chętnie posłucham o wykopaliskach. - niczym mała dziewczynka, która otrzymawszy zakaz u ojca, próbowała u matki wyprosić pozwolenie.
Agentka poczuła dziwne ciepło na tę uwagę. Znów była wśród “swoich”.
- Może przy jakimś posiłku, dobrze? Ten dziennik naprawdę jest ważny i trzeba go przejrzeć. No chyba, że uważasz, że to dla ciebie za dużo... - podpuściła Gabrielę, starając się zachowywać naturalnie, gdy dłoń Jana coraz śmielej dotykała jej ciała przez materiał sukni.
- Nie nie… już pędzę.- odparła Gabriela ruszając przodem i zapominając o dwójce agentów, a sam Orłow już bezczelnie i nerwowo zaczął podciągać suknię Carmen, by sięgnąć ukrytych pod nią krągłości jej pośladków.
Zamruczała odruchowo, pozwalając dłoniom mężczyzny kontynuować wędrówkę.
- A jak twój raport... partnerze? - zapytała.
- Siedzieliśmy na piasku i grzaliśmy brzuchu obserwując jak paradujesz po wykopaliskach niczym dama. Gabriela miała łatwiej, bo zerkała na ciebie przez lunetę swej snajperki.- jego usta znalazły drogę do jej ucha wodząc po nim językiem. Podobnie jak jego dłoń… zacisnęła się na jej pośladku zachłannie go ugniatając.- Zastanawiałem się jak tam się zakraść… do twego namiotu, dotrzeć do ciebie i posiąść cię… zakrywając twe usta własnymi w namiętnych pocałunkach.
- To bardzo... nieprofesjonalne - dziewczyna drażniła się z nim, leniwie kręcąc biodrami. Nie miała zamiaru zdradzać, że jej fantazje podążały podobnymi ścieżkami. Nagle przed jej oczami stanęła scena z namiotu profesora i nagie, podskakujące piersi Aishy. Ogień rozgorzał w ciele akrobatki. Carmen odwróciła się gwałtownie i zdecydowanie przyciągnęła do siebie twarz kochanka, łącząc swoje wargi z jego wargami w namiętnym, niemal drapieżnym pocałunku, który mówił więcej o jej tęsknocie niż jakiekolwiek słowa.

Jan był zaskoczony… ale tylko przez chwilę. Jego usta dość szybko zaczęły rozkoszować wargami Carmen oddając się w pełni pocałunkom. A jego dłonie sięgnęły pod jej suknię zsuwając bieliznę z jej pośladków, by rozkoszować się miękkością pupy Carmen.

Rosjanin mocniej przycisnął do siebie Brytyjkę całując równie spragniony pieszczot jak i ona. Niemniej dla Carmen było to za mało… żar rozbudzony widokiem falujących hipnotycznie piersi Aishy domagał się ugaszenia. I pocałunki oraz masaż nie wystarczały do tego. Czuła się jak... bestia. Cyrkowy drapieżnik, który zerwał się z uwięzi i teraz ma zamiar wyładować całą swoją furię. Przygryzła boleśnie wargę Orłowa, a kiedy i tego było jej mało, silnie popchnęła zdziwionego tą gwałtownością mężczyznę na jeszcze rozgrzany słońcem pustyni piasek.
- Rozbieraj się. - warknęła, szamocząc się z własną sukienką, której szybko się pozbyła.
Jan zaskoczony jej gwałtownością… przez chwilę leżał patrząc na nią zdziwiony. I zaczął się rozbierać sprytnie zabierając się wpierw do zsunięcia spodni i bielizny, by odsłonić ten fragment ciała, który najbardziej ją interesował. Pal rozkoszy… niczym włócznia stercząca ku nocnemu niebu. Dowód tego jak bardzo ją pragnął.

Carmen dosłownie pożerała go wzrokiem. Gwizdnęła cicho, co początkowo wziął za wyraz uznania, lecz szybko okazało się, że był to sygnał dla Barona, który leniwie spełzł z jej ciała i ruszył w swoją stronę, zapewne planując drzemkę w ciepłych jeszcze ubraniach swej pani. Tymczasem ona sama za nic sobie miała nocny chłód pustyni, który tylko podkreślał jej wdzięki sterczącymi sutkami.

Nie zwlekając dłużej, kobieta opadła na kochanka, wprowadzając go do swego wnętrza jednym, silnym pchnięciem. Dosłownie nadziała się na jego pal i tylko dzięki zagryzionym na dłoni ząbkom, udało jej się stłumić krzyk bólu... oraz rozkoszy.

Dłonie mężczyzny.. zdołały jedynie rozpiąć koszulę, nim Carmen dosiadła kochanka.. identycznie jak Aisha w namiocie. Orłow jednak nie był podstarzałym profesorem. Jego dłonie pochwyciły akrobatkę za biodra, by nadać odpowiednie tempo im figlom i sięgnąć ku jej piersiom, unoszącej się na falach rozkoszy kształtnej pokusie. Carmen jęczała coraz głośniej za nic sobie mając fakt, że są na środku pustyni i ktoś przecież mógłby się do nich zakraść. Czar Arabki tylko podgrzał i tak gorący temperament akrobatki.
- Tego mi było trzeba... o taaak... - mruczała lubieżnie, odrzucając do tyłu włosy i poddając się szaleństwu zmysłów, raz za razem nabijając płynnie na kochanka.

Czuła żar promieniujący z podbrzusza i zimne powietrze chłodzące jej rozgrzane ciało. Mocniej, szybciej… tym razem jej biodra szalały narzucając gwałtowne tempo. Gdy zamykała oczy widziała swe odbicie niemal… Aishę dosiadającą anonimowego kochanka. Jej oczy i uśmiech obiecywały nieziemską rozkosz, jej piersi poruszały się hipnotycznie jakby kusząc do zwiększenia tempa. Mocniej, szybciej… ciało rosił pot. Mimo zimna, Carmen czuła się jak w wulkanie, aż… krzyk rozkoszy jaki wyrwał się z jej ust oznajmił dotarcie do końca tego namiętnego maratonu. Jej paznokcie wbiły się w umięśnioną pierś Orłowa, a ciało wygięło gwałtownie w łuk. Orgazm był gwałtowny i zdawał się nie mieć końca, paraliżując zmysły kobiety.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline