- Nie mam pojęcia, gdzie możecie go znaleźć - stwierdził po chwili bankier. Wstał od biurka, strzepnąwszy wcześniej niewidzialny - a może po prostu nieistniejący - kurz z siedziska. - Mam w każdym razie łódź, barkę. Jeśli z nim pracowaliście, to pewnie wiecie, gdzie jest.
Otworzył przez podżegaczką i jej towarzyszem drzwi. Za nimi nikogo, ani niczego nie było. Tylko meble, trochę kurzu i pajęczyn w kątach. Dietrich odetchnął jakby z ulgą, ale wciąż nie był pewny, czy w domu Tileańczyka nie było kogoś jeszcze. Gospodarz otworzył kolejne drzwi, wejściowe.
- Jeśli będziecie mieli do mnie sprawę, zapraszam oczywiście - rzucił na pożegnanie. |