Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2017, 22:03   #164
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Kiedy tylko dwójka oddaliła się z miejsca przyszłej zasadzki, pozostała część drużyny zajęła swoje stanowiska. Chwilowo mogli napawać się tak rzadkim ostatnimi czasy spokojem.
Sytuację wykorzystała Eloiza, która po cichu podkradła się do siedzącego nieopodal Denisa. Szturchnęła go delikatnie.
- Pst - nachyliła się na znak, że chce mu powiedzieć coś na osobności. - Wiem, że masz teraz własne zmartwienia. Ale martwię się o Richarda. Odnoszę wrażenie, że stracił cały swój zapał. Ledwo co się odzywa.
Dziewczyna westchnęła i przysunęła się bliżej. Wyraźnie nie było jej łatwo.
- Zawsze byłeś dla mnie miły, mam nawet od ciebie piękny prezent. Z Richardem także zdawałeś się dobrze dogadywać. Dlatego to ciebie proszę o pomoc. Możesz z nim jakoś porozmawiać? Serce mi się kraje, kiedy widzę go w takim stanie.
Zaskoczony nie wiedział, co odpowiedzieć. Chciał być lojalny wobec La Croixa, a nie rozprawiać o problemach delegata za jego plecami. - Potrzebuje czasu, jak my wszyscy. Nasza sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. Po cichu liczę, że zbliżająca się walka obudzi w nim dawny zapał i wiarę, że może odegrać wiodącą rolę, jest o co walczyć… - zaznaczył, wpatrując się w piękne i jeszcze niewinne oczy Eloizy. Momentalnie wyzwolił się jednak spod jej uroku, pojmując swój brak dobrych manier. - Dopóki mamy wpływ na bieżące wydarzenia, liczymy się w tej szalonej rozgrywce między frakcjami.
- Może masz rację - Eloiza niemo cmoknęła ustami. - Po prostu nie wiem z czego wynika jego alienacja. Czy on kalkuluje jakiś plan lub ma wszystkiego dość. Jeśli jednak uważasz że mój brat potrzebuje czasu, niech i tak będzie. Wydajesz się być sensowną osobą - zmusiła się do uśmiechu.
Denis zdecydował się przywołać swego mechanicznego przyjaciela. Może chciał troszeczkę zaimponować córce Richarda? Mechanizm dotychczas złożony w niewielki kłębek blach i kabli, teraz powiększył się i odezwał pipczącym dźwiękiem. Kiedy con pojawił się obok nich, uspokoił dziewczynę. - Nie bój się jest po naszej stronie, przeprogramowany przez Malfoya. - po czym wydał rozkaz. - Yarvisie, chroń pannę La Croix przed niebezpieczeństwem!
Robot zapikował w powietrzu, następnie okrążył zdezorientowaną dziewczynę, aby wreszcie zatrzymać się i bohatersko obronić ją przed gałęzią wyrastającą z pobliskiego drzewa. Ostrza, w które był wyposażony, poruszały się z chirurgiczną precyzją.
- To naprawdę jeden z tych, z którymi walczyliśmy - szlachcianka nie mogła wyjść z podziwu. - Robi wrażenie. Jak zamierzasz go użyć podczas walki?
Lurker pokraśniał na te słowa.
- Wydaje się, że dobrze sprawdzi się jako zwiadowca, szpieg, mechaniczny ochroniarz lub po prostu skrzydłowy odwracający uwagę wrogów. Poza tym szybko się uczy, nie męczy się jak człowiek.. no i… - popatrzył na cona z pewną czułością. - budzi sympatię. - Przyznaj, że jest przeuroczy? Wesołość Arcona była ucieczką od tego, co miało wkrótce nastąpić. Radość z posiadania mechanicznego towarzysza, skutecznie stłumiła ponure myśli o bliskiej rozprawie z agentami.
- Z pewnością jest przydatny, ale czy uroczy... - zawahała się Eloiza. - Od walki na statku ciężko mi żywić sympatię do czegokolwiek, co jest mechaniczne i zdaje się na mnie łypać…
- Bzzz! - stanowczo zaprotestował Yarvis.
Richard obserwował scenę bez cienia uśmiechu na swojej twarzy. Wbrew domysłom siostry jego milczenie nie wynikało z przygnębienia. Od kiedy opuścili obóz miał wrażenie, że w lesie znajduje się ktoś jeszcze. Nie był co do tego pewien, toteż zaniechał alarmowania reszty. Wciąż jednak pozostawał czujny i napięty jak struna. Teraz, kiedy reszta deliberowała na temat robota, był już pewien. Dosłownie czuł na sobie czyjś wzrok.
Powoli dźwignął się ze swojego miejsca i pozornie spokojnie podszedł do Denisa. Następnie bez słowa ujął badyl leżący na ściółce i zaczął grzebać nim w ziemi.
- Eee… wszystko w porządku, Richardzie? - zapytała Eloiza, lecz brat zignorował to pytanie.
Stał tak dobrą chwilę, wreszcie odsunął się na metr. Pozostali mogli zobaczyć, że nie tyle bezsensownie dłubał w gruncie, co umieścił nań wiadomość:


Twarz Arcona stężała, a nastrój chwilowego rozbawienia momentalnie prysł. Pochylił się jakby poprawiał rynsztunek i powiedział ledwo słyszalnym szeptem. - Ustaliłeś miejsce? Przepłoszymy ich?
Richard skinął za siebie, wskazując domniemaną pozycję obcego. Znajdujące się tam gęste zarośla odcinały jednak pole widzenia ścianą zieleni.
Szlachcic nachylił głowę i powiedział półgłosem:
- Pozostaniemy na miejscu, ale musimy mieć się na baczności.
Kilka kolejnych sekund zdawało się przeciągać w nieskończoność. Wiedzieli już o zagrożeniu, lecz nie mogli go dostrzec. Tymczasem w kniei ktoś lub coś wyraźnie na nich czyhało. Moment zdawał się przeciągać nieznośnie, był coraz trudniejszy do zniesienia. Aczkolwiek nie mieli więcej alternatyw. Rozproszenie się wśród ciasnego boru znacznie obniżało szanse podczas starcia. Obecne miejsce przynajmniej znali i mogli się na nim wzajemnie osłaniać. Tym samym pozostali razem, gotowi do natychmiastowej akcji.
I wreszcie, kiedy pomyśleć było można, że zagrożenie zniknęło, pobliskie krzaki odezwały się nagłym szumem. Coś szarpało się tam, z początku sugerując obecność dzikiego zwierzęcia. Chwilę później spośród zieloności wyprysnęła jednak postać półnagiego mężczyzny. Od razu było wiadomo, że musiał spędzić w lesie kilka dni. Miał wygoloną głowę i oczodoły tak zagłębione, iż przypominały dwie ziejące czernią otwory. Pokrywała go zaschnięta krew, nosił liczne siniaki. Za strój mężczyzny służyły jedynie szmaty, które niegdyś były skórzanym kubrakiem i takimi też spodniami. W spojrzeniu osobnika jawiło się czyste szaleństwo, efektu dopełniała spieniona ślina na ustach.
Obcy był diablo szybki. Con próbował go schwycić, lecz tamten uskoczył przed nim żwawo. Poruszał się osobliwe, jakby całe ciało przejęły pierwotne instynkty. W ułamku sekund runął dalej, wprost na grupę.
Denis spróbował strzałem harpuna unieruchomić lub spowolnić niespodziewanego napastnika. Biorąc pod uwagę, to że zdołał wymknąc się konstruktowi swoje szanse oceniał na niewielke. Liczył na to, że Richard i jego ulepszone ciało podołają temu zadaniu. Cała sytuacja paraliżowała jednak główny plan. Jacob pewnie przekonywał agentów, a być może był już w drodze do miejsca zasadzki. Musieli szybko poradzić sobie z tajemniczym obłąkańcem.
[Przeciwstawny Test Zręczności] Blokada uwolniła się z głuchym szczeknięciem, któremu zawtórował świst grotu. Ów pomknął na spotkanie swojego celu, próbującemu jeszcze przetoczyć się na bok. Były to jednak płonne starania. Broń przebiła nogę mężczyzny, co natychmiast sprowadziło go na ziemię. Mimo iż taka rana powinna zadawać ogromne cierpienia, ten nie zdawał się odczuwać bólu. Nadal bowiem podążał do przodu - tym razem czołgając po ziemi. Był jednak już dość powolny, by Con dogonił go i chwycił w metalowe szczypce. Dron podniósł tym samym napastnika do góry. Mężczyzna miotał się jak piskorz, lecz nie miał dość sił, aby wyswobodzić członki z mocarnego uścisku.
Inżynier puścił oko do lurkera.
- Dobry strzał. Ciekawe co teraz nam gagatek wyśpiewa.
Ostrożnie podeszli do szamoczącego się napastnika. Po chwili facet lekko już zwiotczał. Z kącika jego ust zwisała gęsta plwocina.
- Cienie… na Noasa… są wszędzie - rozpaczliwie biegał wzrokiem po wszystkich, jakby widział w nich żywe upiory. - Rytuał… nie, NIE! Co myśmy zrobili. Ja… błagam, zabijcie mnie... szybko!
Denis był zaskoczony skutecznością broni. Nie chciał sprawiać bólu obcemu, ale nie wiedział czego się po nim spodziewać. Majaki mężczyzny i bełkot sprawiły, iż poczuł dreszcze. Rytuały, miejsca kultu, proroctwa zawsze budziły u niego pewną obawę pomieszaną z niewytłumaczalną fascynacją. - Jeszcze nam tego brakowało. - pokręcił głową z niesmakiem. - Co to za wyspa? Jaki rytuał? - nie wierzył, że otrzyma odpowiedzi, gestem dał znać Malfoyowi, że rychło należy uciszyć zbiega.
Jednakże coś w wyrazie twarzy tamtego, kazało wstrzymać się inżynierowi. Obcy wyraźnie walczył z siłą, która wprawiła go w taki szał. Jego mikroekspresje wyraziły w przeciągu paru sekund obraz tytanicznego wręcz starcia. Wreszcie, choć na kilka chwil, udało mu się odzyskać dawne ja. Lecz był to jedynie przejściowy stan. Musiał go wykorzystać jak najlepiej umiał.
- Musicie stąd uciekać - każde słowo zdawało się sprawiać mężczyźnie trud - Odprawiliśmy rytuał. Oni… ci pod wodą. Usłuchali nas. W jednej chwili świątynia została zalana wodą. Tylko mi udało się przeżyć. Jednak od tamtego czasu… wciąż ich widzę. Nawet gdy zamykam oczy. Idą do mnie. Noasie!
Chciał już krzyknąć, lecz tym razem Malfoy nie zwlekał i zasłonił mu usta. Szaleniec szamotał się, po czym wybałuszył oczy, jakby ujrzał zjawę tuż przed własnym nosem. Wtedy szarpnął raz jeszcze, aby zwiotczeć na dobre.
Inżynier sprawdził mu puls i znacząco pokręcił głową.
Lurker naładował broń. Od spotkania kapłana w Rigel miał poczucie, że coraz bardziej zaczyna wierzyć w fatum. Utwierdziło go w tym cudowne ozdrowienie z zarazy. Przez moment był wtedy zawieszony między światami. To kazało mu nie ignorować przedśmiertnych słów nieszczęśnika. Demony-cienie zabrały jego duszę. Być może czyhały na kolejne... Rozprawa w wąwozie mogła nasycić ich głód...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 14-05-2017 o 22:16.
Deszatie jest offline