Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2017, 23:50   #165
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Manuel oraz Jacob dość sprawnie przeprawiali się z powrotem. Pilot już wcześniej rozrzuciła w nieładzie włosy i odpięła kilka guzików swojej koszuli. Cooper miał wrażenie, że podczas wędrówki kobieta parę razy spojrzała na niego w sposób wyrażający zainteresowanie. Kiedy jednak wychwytywał ten wzrok, ta uciekała oczami gdzieś na bok. Coż, wiedział jak działał na płeć piękną i czasem robił to wręcz machinalnie. Mało kto potrafił oprzeć się urokowi historyka, nawet jeśli wyraźnie z tym walczył, jak zdawała się robić to Manuel.

Na miejscu było relatywnie spokojnie. Najemnicy kończyli naprawy, zaś trójka agentów zajęła miejsce przy linii brzegowej. Jeden z nich zapalił zwinięty wcześniej tytoń i mocno się zaciągając, obserwował błękit wody.

Gdy dostrzegli nadchodzącą dwójkę, drugi z nich wyszedł naprzeciw.
- Jesteście - stwierdził tylko beznamiętnie, zaś Jacob jedynie skinął głową.
- Powinniście usłyszeć o czymś, co wyśpiewali mi więźniowie. Tylko nie tutaj, z dala od niepewnych uszu - rzucił stając obok nich i spoglądając w tym samym kierunku.

Trójka powoli ruszyła za nim. Nie wyglądali na specjalnie chętnych, ale teoretycznie Jacob nadal był od nich wyższy stopniem.
- Na znak dobrej woli zostawmy broń tutaj - powiedział niespiesznie i spokojnie zdejmując kuszę. Chwilę później wydobył nóż, po czym odszedł na chwilę, by oddać wszystko w ręce Manuel i wrócił do agentów. Naturalnie nie rozbroił się do końca, lecz zgodnie z tym, co powiedział swym towarzyszom wcześniej, nie spodziewał się, aby ta trójka również pozbyła się wszystkich broni. Był to teatr pozorów, w którym obie strony zdawały sobie sprawę z tego, iż jest to wyłącznie gra. Niemniej Cooper chciał im na osobności przekazać informacje, a i tak mieli nad nim ogromną przewagę. Trzech na jednego.

Starr miał ze sobą kołkownicę, nóż zdobyty dawno temu, kilka asów w kieszeni i jeden skryty za paskiem, pod haori.
Agenci po kolei podchodzili do dziewczyny i składali swoją broń. Ich ociąganie mogło być jednak udawane, jak sądził Jacob. “Patrz na mnie, z jakim napięciem oddaję swoją pukawkę. Nie mam nic więcej” - taką wiadomość zdawał się przesyłać ich język ciała.

Wreszcie podeszli bezpośrednio do niego. Mężczyzna, który zdawał się przewodzić reszcie, założył ręce za sobą. Spojrzeli sobie w oczy. Wciąż mu nie ufali - Cooper wiedział że między rozmową, a otwartą walką dzieliła ich bardzo cienka linia.

- Oddalmy się - spojrzał znacząco na pozostałych, krzątających się ludzi i ruszył w nieco innym kierunku niż ten, z którego wyszli z Manuel. Dopiero po kilku chwilach wrócił na znajomą ścieżkę i po kolejnych kilku minutach zatrzymał się, by spojrzeć w kierunku, z którego przybyli, jakby upewniał się, że nikt go nie śledzi. Dopiero wtedy ponownie ruszył w kierunku zastawionej pułapki.

- Dowiedzieli się całkiem sporo i myślą, że dałem się przekonać, iż to wszystko, co wiedzą. Będzie trzeba ich mocniej przycisnąć, a potem zlikwidować. Omówię wszystko pokrótce, ale jak będziecie mieli jakieś pytania, to nie wahajcie się - zachęcił. W przypadku chęci przesłuchania kogoś, nie zawsze należało zadawać pytania. Czasem wystarczyło tylko umiejętnie skierować temat na właściwe tory i słuchać pytań, z których potem należało wyciągnąć odpowiednie wnioski. Było to odwrócone przesłuchanie, w którym to wypytywany zyskiwał informacje. Sposób był niezwykle ciężki do wykrycia.

- Zdają się sporo wiedzieć o Operacji 110 i wygląda na to, że nie zdobyli tej wiedzy od Shagreena. Wygląda na to, że mają sporo newralgicznej wiedzy - rzekł z zamyśleniem.

Jacob już wcześniej mógł zauważyć, że niektóre terminy działały jako słowa-klucze. Operacja 110 z pewnością do nich należała. Sugerowanie, że wiedział coś na jej temat i chce o tym rozmawiać implikował, iż sam jest godzien zaufania. Wszystko bowiem wskazywało, że “stodziesiątka” jest tajemnicą pilnowaną bardzo szczelnie i tylko nieliczni mogli o niej wiedzieć. A jednak, według jego relacji, usłyszeli o tejże więźniowie. To także było zgrabną socjotechniką. Podkreślenie, że to oni - ci źli, zdobyli informacje w sposób nieupoważniony, odsuwał potencjalną winę od niego samego. Wreszcie metoda pytań. Cooper zarzucał przynętę, stawiając odpowiednie tezy. Potem czekał aż interlokutor sam pociągnie temat. Robił to już od jakiegoś czasu i jak się miało zaraz okazać, jeden z agentów wreszcie połknął haczyk.

- Znaczy się, nie byli zwykłymi szpiegami - pomyślał ów głośno, wciąż ćmiąc swojego skręta - To dziwne, że nie wiedzieli tego od Shagreena. Przecież współuczestniczył w tej akcji. Masz jeszcze kogoś na myśli, Sir?

Jacob pokiwał głową.
- Dokładnie o tym samym pomyślałem. Dlatego uważam, że wiedzą więcej niż mi powiedzieli. Niemniej ciężko mi kogokolwiek typować. Nie mam dowodów, wystarczająco silnych podejrzeń ani agentów, z którymi mieli styczność grupą lub w pojedynkę - stwierdził sztywno tonem, który sugerował, iż wyraźnie nie podoba mu się ilość danych, o których nic nie wiedział.

Pozostała trójka wymieniła porozumiewawcze spojrzenia. Tego typu sygnał zdecydowanie ich alarmował. Nie mogli sobie pozwolić na przecieki informacji, nie teraz, kiedy wszystko miało się wreszcie rozwiązać. Przynajmniej jeśli chodziło o Barnesów.
- Siatka szpiegowska w Xanou jest bardziej rozwinięta, niż sądziliśmy - stwierdził jeden z agentów. - A teraz, kiedy miasto jest w rozsypce, nawet nasze podsłuchy na niewiele się zdadzą. Jakie procedury teraz pan sugeruje, Sir?

- Przede wszystkim należy wyciągnąć z nich wszystko, co tylko się da. Mówiłem, że posiadają dość newralgiczną wiedzę. Wiedzą o odradzającym się kulcie, choć facet, który zaczął sypać został szybko uciszony. Myśleli, że nie zauważę - prychnął z niesmakiem Cooper.

Kiedy powiedział o kulcie, wiedział już że trafił w dziesiątkę. Każdy z trójki nieznacznie drgnął, lecz jak na ich opanowanie było to bardzo wiele. Jeszcze nie poznał szczegółów, lecz właśnie dotarł do sedna sprawy.
- Zatem musimy ich zabić. Natychmiast - stwierdził ten, prowadzący z Jacobem rozmowę. - Wszyscy wiemy jak to działa. W nieodpowiednich głowach, niebezpieczna jest już sama świadomość… - ściszył głos - …ich istnienia.

- Owszem - odparł poważnie.
- Wyobraźcie sobie co by się stało, gdyby przez nich dostało się to do opinii publicznej.

Wiedział kiedy był na dobrym tropie i wyglądało na to, że zeń nie zbaczał. Po jego słowach niewypowiedziane napięcie tylko nabrało intensywności.
- Skutki byłyby katastrofalne. To pewne - krzyżowiec zapalił kolejnego skręta i chyba wcale nie wynikało to jedynie z upodobania do tej używki. - My jesteśmy przeszkoleni. Wiedza jest z nami bezpieczna. Ale odpowiednio ukierunkowane myśli pospolitego człowieka mogą być pożywką dla tych istot. Nie zamierzam stawiać się w roli nauczyciela, acz tu wystarczy ledwie kilka takich przecieków. Iskra może rozniecić pożogę. Podobnie jest z wiarą. To zaraźliwa rzecz.

Zapanowała cisza i następne chwile odliczał tylko stłumiony odgłos fal uderzających o brzeg.
- Wszyscy się zgodzimy, że należy teraz zlokalizować źródło tej informacji. Następnie będziemy musieli pozbyć się zarówno jego, co i jeńców.

Jacob natychmiast, bez najmniejszego zawahania przytaknął, jakby prawdziwość stwierdzenia była całkowicie niepodważalna.
- Oczywiście. Właśnie tym zajmę się na najbliższym przesłuchaniu. Niemniej usłyszałem jeszcze coś, kiedy myśleli, że nie słyszę. Mieli trochę racji i nie jestem pewien czy dobrze zrozumiałem, ale mówili coś o zniszczeniu w odniesieniu do kultu. Nie jestem tylko pewien czy ktoś ma próbować zniszczyć kult i istoty, czy posłużyć się nimi do zniszczenia czegoś - skrzywił się, jakby wygłaszał coś, co nie ma dla niego większego sensu.

Jego rozmówcy swoim zwyczajem przyjęli wiadomość przeciągającym się milczeniem. Prawie fizycznie czuł na sobie ich spojrzenia, wyczuwając w nich już nie tylko ostrożność, ale i kiełkujące zainteresowanie.
- To bez sensu - stwierdził wreszcie agent numer jeden. - Walka z kultem jest naszym dziedzictwem, nikt inny nie jest w stanie stworzyć dlań jakiegokolwiek zagrożenia. Dość jednak plotek, towarzyszu. Usłyszeliśmy dostatecznie wiele, aby mieć podstawy do poinformowania szefostwa. Nie jesteśmy kompetentni, by podejmować tutaj konkretne decyzje.

Reszta milczała. Nie trzeba było nic dodawać.
- Musimy działać. Co robimy dalej, sir? Nie wezwał nas pan przecież tylko po to, aby przekazać parę niepotwierdzonych informacji, jak mniemam.

Historyk przez milczał przez dłuższą chwilę, jakby rozważał coś. W rzeczywistości każda sekunda oznaczała następne pokonane metry. Podtrzymanie rozmowy było niezbędne do chwili, w której znajdzie się na pozycji.
- Panowie, nie będę kłamał - powiedział poważnie.

- Na obecną chwilę znam tożsamość więcej niż jednego sabotażysty. Do zakończenia sprawy potrzebował waszej współpracy - powiedział, mijając zakręt, za którym miała ustawić się Manuel. Nie przyspieszył i nie zwolnił. Szedł dokładnie tak, jak przez cały czas, spokojnie odkrywając przed agentami kolejne informacje. Teraz przyszedł czas na tą ostateczną. Widział już punkt, w którym zasadzka miała się zamknąć. Wchodząc do wąwozu ustawił się w środku stawki, by dać przeciwnikom poczucie kontroli nad sytuacją oraz fałszywy dowód dobrej woli. Zaplanowany.

- Jest ich czworo, dlatego chciałbym, by zginęli jednocześnie. W ten sposób nie spowodują żadnych… - wkroczył pewnie na umówioną linię.

- … strat - dwa kroki do zapamiętanego wcześniej miejsca i strzał z umocowanego do pasa pistoletu abordażowego w znajdującą się nad nim gałąź, a następnie przedostanie się na stabilny grunt również dzięki tej samej broni wycelowanej w drzewo.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline